Nie będę ukrywać, że tego rozdziału nie sprawdzałam, bo zwyczajnie nie mam czasu... I tak jestem ze wszystkim daleko w tyle...Ehhh :< A mówili, że na studiach jest taki lajt... :<
– Wciąż nic?
Paul westchnął
ciężko, kręcąc głową. Zrezygnowany opadł na kanapę i chwycił się za głowę.
Od dobrych
kilku godzin bezskutecznie próbowałam zablokować swoją energię. Paul uważał, że
byłabym bezpieczniejsza, gdybym dała radę to zrobić. Wprawdzie nie utrudniłoby
to Setowi znalezienia mnie, ale uchroniłoby mnie przed niechcianym dzieleniem
się z nim mocą i atakami innych istot. Co więcej, mogłabym zostawiać sama z
Thomasem, dzięki czemu Paul mógłby bardziej skupić się na poszukiwaniu sposobu
na pozbycie się naszego prześladowcy.
Zawstydzona
spuściłam głowę. To było upokarzające! Byłam aniołem! Co prawda nie potrafiłam
w pełni wykorzystać swoich mocy, ale byłam silna! Byłam Dzieckiem Księżyca, do
diabła! Po co było mi to wszystko, skoro nie mogłam z tego korzystać!?
Kątem oka
dostrzegłam, że siedzący na schodach Thomas przygląda mi się uważnie.
Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mógłby w tej chwili planować wyssanie ze mnie
energii.
To było dziwne…
Siedzieć z małym, słodkim Tomem w jednym pomieszczeniu i obawiać się o swoje
życie. Niestety, fakty były takie, że to nie był już ten sam niewinny Tommy,
którego znałam. To nie było to dziecko, z którym spałam, kiedy przeżywał
rzekomą śmierć Paula, z którym bawiłam się i mieszkałam pod jednym dachem przez
ponad pół roku. Teraz Thomas był upiorem. Młodym, nie panującym nad sobą
upiorem, dla którego pożywienie się energią było ważniejsze od wspomnień.
– Tato, nudzę
się – oznajmił.
– Pooglądaj
bajki, pobaw się… Zajmij się sobą – powiedział Paul, wciąż nie podnosząc się z
kanapy.
– Nudzę się – powtórzył
chłopiec. – Chcę wyjść na dwór!
Nigdy wcześniej
nie słyszałam, żeby Tommy odezwał się do Paula w ten sposób. Właściwie, nigdy
nie odezwał się tak do żadnego dorosłego. Ton, którego użył, rozkazujący i
typowy dla rozpieszczonego dziecka, zupełnie nie pasował do małego, dobrze
wychowanego, zwykle spokojnego Thomasa.
Paul, który
również dostrzegł ten szczegół, niemal automatycznie podniósł się z kanapy.
Zrobił krok w stronę schodów. Jego twarz pozostawała nieprzenikniona, ale
wiedziałam, że był zły.
Nim zrobił
kolejny krok, leżący na szklanym stoliku do kawy iPhone zawibrował, odciągając
jego uwagę. Przeczytał wiadomość, unosząc lekko brwi.
– Tyler chce,
żebyśmy do niego przyjechali… – westchnął ciężko, chowając telefon do tylnej
kieszeni jeansów. – Ponoć to ważne.
– Nie chcę
jechać do wujka! – wykrzyknął Thomas. – Chcę iść do parku!
Paul gwałtownie
odwrócił się w stronę syna.
– Jeśli zaraz
nie przestaniesz, skręcę ci kark – wycedził, grożąc chłopcu palcem. – Nie
żartuję. Do samochodu!
Tommy zadrżał.
Strach zastąpił obecne przed chwilą na jego twarzy oburzenie. Chłopiec posłusznie
podniósł się ze schodów, chwycił kurtkę i skierował się do wyjścia na klatkę
schodową.
Paul odetchnął,
siląc się na spokój. Narzucił na siebie bluzę i ściągnął z wieszaka moją kurtkę,
a następnie podszedł do mnie i pomógł mi ją założyć, ponownie przybierając
obojętny wyraz twarzy.
Widziałam, że
był wyczerpany. Opieka nad Thomasem i cała reszta obowiązków, które się na
niego zwaliły, były ponad jego siły.
– Wiem, nie powinien
był się unosić – powiedział, gdy odwróciłam się i spojrzałam na niego z bólem.
– Nie. Myślę,
że trochę dyscypliny mu nie zaszkodzi. Zwłaszcza teraz – rzuciłam szybko.
Całą drogę
zastanawiałam się, dlaczego Tyler chciał się z nami pilnie spotkać. Co mogło
być tak ważnego, że napisał co Paula?
Ostatnimi czasy
nie dogadywali się zbyt dobrze. Czasem zdawało mi się, że oboje unikają siebie
nawzajem. Kiedyś nierozłączni bracia Brown, dziś nie mogli na siebie patrzeć.
Mogłam się tylko domyślać, dlaczego podchodzili do siebie z takim dystansem i
odcinali się od siebie.
Wiedziałam, że
Ty miał Paulowi za złe wyjazd do Bostonu, zostawienie go samego ze mną w tak
złym stanie i z całą odpowiedzialnością, z jaką wiązało się przebywanie ze mną.
Pewnie wciąż gdzieś głęboko miał też żal do młodszego brata za ukrywanie się i
udawanie własnej śmierci. Ale przecież Paul miał powody, by właśnie tak
postępować. Poza tym, zrobił tak wiele dla nas wszystkich, że te drobne wpadki
nie powinny mieć większego znaczenia!
To wszystko
jednak nie wyjaśniało niechęci Paula do Tylera. A właściwie ignorancji, z jaką
do brata podchodził i z którą wcale się nie krył. Kiedyś robili wszystko razem,
pomagali sobie, razem szukali rozwiązań problemów, z którymi się borykali. Tym
razem mój ukochany nawet nie powiedział Tylerowi, z czym przyszło się nam
mierzyć.
Może uznał, że
Set to dla Tylera zbyt wiele, może nie chciał po raz kolejny narażać brata. Czułam
jednak, że za tym kryje się coś więcej…
Był piękny
dzień. Słońce świeciło mocno, ogrzewając odsłonięte części ciał przechodniów.
Przez uchylone okno słyszałam radosne śmiechy i okrzyki bawiących się dzieci,
które nareszcie mogły cieszyć się prawdziwą wiosną i dobrą pogodą. Trzymające
się za ręce pary spacerowały po ulicach, a młode matki korzystały z pogody,
zabierając niedawno narodzone dzieci na pierwsze krótkie wycieczki po parkach.
Zatrzymaliśmy
się na światłach kilka ulic przed zjazdem na osiedle domków jednorodzinnych. Moją
uwagę przykuła młoda para z kilkuletnim synkiem. Idący pomiędzy nimi chłopiec
trzymał rodziców za ręce, uśmiechając się radośnie i opowiadając im jakąś
historię, która, sądząc po uśmiechach rodziców, musiała być niezwykle ciekawa i
zabawna. Kobieta miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiaty i cienki sweterek w kolorze
pudrowego różu. Gdy zatrzymali się przed przejściem dla pieszych, przepełniony
miłością wzrok kobiety padł na jej towarzysza, a prawa ręka spoczęła na
podbrzuszu. Dopiero gdy przyciśnięta dłonią do ciała sukienka przestała
powiewać na wietrze, zauważyłam, że dziewczyna była w zaawansowanej ciąży.
Gdy zapaliło
się zielone światło, a nasz samochód powoli ruszył, ciepła męska dłoń spoczęła
na moim kolanie. Z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na Paula, który
pocieszająco pogłaskał moją nogę.
Gdybym wtedy
nie ukrywała przed Paulem prawdy, teraz byłabym w tak samo zaawansowanej ciąży
jak ta kobieta. Nasze dziecko niedługo miałoby przyjść na świat, nie pojawiłby
się Set, Thomas wciąż byłby człowiekiem, a relacje między Tylerem i Paulem
byłyby w normie. Wszystko byłoby tak jak należy.
Wjechaliśmy na
ulicę, na której znajdował się dom mój i Tylera. Zupełnie nagle na dworze
zrobiło się ponuro i nieprzyjemnie. Silny wiatr kołysał rosnącymi przy drodze
drzewami.
Paul zwolnił.
Zabrał rękę z mojego kolana i uważnie rozejrzał się wokół. Zatrzymał samochód
na środku ulicy, wpatrując się we wsteczne lusterko. Obejrzałam się do tyłu: za
nami, na ulicach, którymi właśnie przejechaliśmy, wciąż świeciło słońce.
– Czujesz? –
spytał Paul, głęboko wciągając powietrze.
Wytężyłam węch
i rozejrzałam się po ulicy. Nie czułam nic prócz wilgotnego, zimnego powietrza,
które wdzierało się do samochodu przez uchylone okno.
– Co tak
śmierdzi!? – wykrzyknął Thomas, zatykając sobie nos.
– Śmierć… –
szepnął Paul.
Przerażona jego
słowami, zamknęłam okno. Powoli ruszyliśmy w stronę domu. Gdy zaparkowaliśmy,
Paul rozejrzał się jeszcze raz uważnie. Dopiero po chwili zgasił silnik.
Wszystkie okna
w domu były dokładnie zasłonięte. Drzwi jednak nie były zamknięte na klucz, o
czym przekonaliśmy się, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu.
– Myślisz, że
ktoś jest w środku? – szepnęłam, chwytając Paula za ramię, gdy tylko powoli
otworzył drzwi. – Tyler zamyka drzwi nawet, gdy wychodzi tylko do ogrodu. To
dziwne. – Dodałam, kiedy mój ukochany spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Paranoik –
prychnął, bez wahania wchodząc do środka.
W środku
panował nieprzyjemny półmrok i zaduch. Jedynym źródłem światła była stojąca w
salonie mała lampka, którą ktoś zapalił, gdy tylko zamknęłam za nami drzwi
wejściowe.
Tyler stał w
salonie. Swobodnie opierał się o komodę, ręce miał założone na piersiach. Na
jego twarzy malowały się nienawiść i wściekłość.
– Jakie to było
dramatyczne… – prychnął słodki głosik, dochodzący od strony odwróconego tyłem
do wejścia fotela. – Długo myślałeś nad tą lampką?
– Liz!? – Paul
zatrzymał się w pół kroku w wejściu do salonu.
Jego wzrok
omiótł salon, a ja, zatrzymawszy się tuż za nim, również rozejrzałam się wokół.
Na stoliku do kawy stały trzy puste plastikowe wiadra i wypełniony wodą garnek.
Wokół obróconego fotela była wielka mokra plama. Gdy siedząca na nim Elizabeth
przechyliła głowę zauważyłam, że dziewczyna jest cała mokra.
Ktoś
zneutralizował ją wodą.
Sądząc po minie
stojącego przy komodzie Tylera, to był to właśnie on.
– Tyler, co
jest grane? – spytał powoli Paul, robiąc ostrożny krok w stronę salonu.
– Może ty mi
powiesz…? – wycedził Tyler, uśmiechając się złośliwie.
Paul delikatnym
ruchem dłoni dał mi znak, żebym została na miejscu. Sam zrobił kilka kolejnych
kroków do wnętrza salonu, wciąż uważnie obserwując rozbawionego Tylera.
– Mówiłam ci,
że będziemy mieli przesrane! – warknęła Elizabeth.
– Zamknij się!
Tyler w jednej
chwili znalazł się przy ławie, a w następnej chwycił garnek i wylał wodę na
siedzącą w fotelu Elizabeth. Dziewczyna zawyła z bólu.
– Tyler,
przestań! Robisz jej krzywdę! – krzyknęłam.
Bez namysłu
weszłam do salonu. Wprawdzie nie lubiłam Elizabeth, ale nie widziałam powodu,
dla którego Tyler miałby ją krzywdzić. Nie w moim domu!
– Jesteś
ostatnią osobą, która może mnie pouczać w tych sprawach … – wycedził,
gwałtownie odwracając się w moją stronę.
W pomieszczeniu
nastała niezręczna cisza, którą od czasu do czasu przerywały ciche jęknięcia
Elizabeth. Tyler wpatrywał się we mnie z nienawiścią, jakiej nigdy u niego nie
widziałam. On wiedział… Wiedział, co zrobiłam.
Paul
wykorzystał chwilę nieuwagi Tylera, żeby podejść do Elizabeth. Wyciągnął z
kieszeni nóż i szybkim ruchem rozciął sznur, którym związana była dziewczyna.
Pomógł jej wstać z mokrego fotela i usiąść na kanapie, po czym natychmiast
znalazł się przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
– Tommy, idź do
samochodu – rozkazał, wyciągając z kieszeni kluczyki i na oślep rzucając je w
stronę korytarza.
Chłopiec
zwinnie złapał metalowy pęk i wybiegł z domu.
Mój wzrok padł
na leżący na stole w kuchni łuk, z którego kiedyś uczyłam się strzelać w
ogrodzie. Tyler musiał go wyciągnąć z moich rzeczy, spod łóżka, konkretniej
mówiąc. Tam znajdowało się mnóstwo rzeczy, które wiązały się z zabójstwami
upiorów. Moje buty, kilka noży, naboje do pistoletu, który teraz spoczywał na
dnie bagażnika czarnego Astona Martina.
Doskonale
wiedziałam, że Tyler nie miał powodu, by grzebać w moich rzeczach, a już tym
bardziej by o cokolwiek mnie podejrzewać. Ktoś musiał go na to naprowadzić…
– Tyler, pozwól
mi wytłumaczyć… – zaczęłam cicho, starając się, by mój głos zabrzmiał
uspokajająco.
Niestety,
odniosłam odwrotny efekt. Tyler wpadł w furię, której nie spodziewał się chyba
nawet Paul.
Jednym
machnięciem ręki zrzucił wszystkie rzeczy, które stały na komodzie. Ramki ze
zdjęciami, kryształowa miska z cukierkami, rzeźbiona skrzyneczka z elfickimi
eliksirami – wszystko spadło na ziemię, natychmiast rozpadając się na kawałki.
Drgnęłam. Byłam
przerażona. Już dawno nie widziałam Tylera tak wściekłego. Nienawiść, jaka
malowała się na jego twarzy, była jeszcze gorsza od tej, z którą podchodził do
mnie, gdy poznałam Paula. Bałam się, do czego mógł być zdolny w takim stanie…
Następnie upiór wyciągnął z kieszeni bluzy pogniecione kartki i
zamaszystym ruchem rzucił je pod nogi Paulowi.