poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 16 cz. I

Jestem już po pierwszym egzaminie w tej sesji, czekają mnie jeszcze dwa (z jednego udało mi się zdobyć zwolnienie, juuuuhuuuu!! <3 ) ... Dobrze byłoby zdać wszystko w pierwszym terminie i mieć spokój w wakacje! :)
Nie będę ukrywać, że tego rozdziału nie sprawdzałam, bo zwyczajnie nie mam czasu... I tak jestem ze wszystkim daleko w tyle...Ehhh :< A mówili, że na studiach jest taki lajt... :<

– Wciąż nic?
Paul westchnął ciężko, kręcąc głową. Zrezygnowany opadł na kanapę i chwycił się za głowę.
Od dobrych kilku godzin bezskutecznie próbowałam zablokować swoją energię. Paul uważał, że byłabym bezpieczniejsza, gdybym dała radę to zrobić. Wprawdzie nie utrudniłoby to Setowi znalezienia mnie, ale uchroniłoby mnie przed niechcianym dzieleniem się z nim mocą i atakami innych istot. Co więcej, mogłabym zostawiać sama z Thomasem, dzięki czemu Paul mógłby bardziej skupić się na poszukiwaniu sposobu na pozbycie się naszego prześladowcy.
Zawstydzona spuściłam głowę. To było upokarzające! Byłam aniołem! Co prawda nie potrafiłam w pełni wykorzystać swoich mocy, ale byłam silna! Byłam Dzieckiem Księżyca, do diabła! Po co było mi to wszystko, skoro nie mogłam z tego korzystać!?
Kątem oka dostrzegłam, że siedzący na schodach Thomas przygląda mi się uważnie. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mógłby w tej chwili planować wyssanie ze mnie energii.
To było dziwne… Siedzieć z małym, słodkim Tomem w jednym pomieszczeniu i obawiać się o swoje życie. Niestety, fakty były takie, że to nie był już ten sam niewinny Tommy, którego znałam. To nie było to dziecko, z którym spałam, kiedy przeżywał rzekomą śmierć Paula, z którym bawiłam się i mieszkałam pod jednym dachem przez ponad pół roku. Teraz Thomas był upiorem. Młodym, nie panującym nad sobą upiorem, dla którego pożywienie się energią było ważniejsze od wspomnień.
– Tato, nudzę się – oznajmił.
– Pooglądaj bajki, pobaw się… Zajmij się sobą – powiedział Paul, wciąż nie podnosząc się z kanapy.
– Nudzę się – powtórzył chłopiec. – Chcę wyjść na dwór!
Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby Tommy odezwał się do Paula w ten sposób. Właściwie, nigdy nie odezwał się tak do żadnego dorosłego. Ton, którego użył, rozkazujący i typowy dla rozpieszczonego dziecka, zupełnie nie pasował do małego, dobrze wychowanego, zwykle spokojnego Thomasa.
Paul, który również dostrzegł ten szczegół, niemal automatycznie podniósł się z kanapy. Zrobił krok w stronę schodów. Jego twarz pozostawała nieprzenikniona, ale wiedziałam, że był zły.
Nim zrobił kolejny krok, leżący na szklanym stoliku do kawy iPhone zawibrował, odciągając jego uwagę. Przeczytał wiadomość, unosząc lekko brwi.
– Tyler chce, żebyśmy do niego przyjechali… – westchnął ciężko, chowając telefon do tylnej kieszeni jeansów. – Ponoć to ważne.
– Nie chcę jechać do wujka! – wykrzyknął Thomas. – Chcę iść do parku!
Paul gwałtownie odwrócił się w stronę syna.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz, skręcę ci kark – wycedził, grożąc chłopcu palcem. – Nie żartuję. Do samochodu!
Tommy zadrżał. Strach zastąpił obecne przed chwilą na jego twarzy oburzenie. Chłopiec posłusznie podniósł się ze schodów, chwycił kurtkę i skierował się do wyjścia na klatkę schodową.
Paul odetchnął, siląc się na spokój. Narzucił na siebie bluzę i ściągnął z wieszaka moją kurtkę, a następnie podszedł do mnie i pomógł mi ją założyć, ponownie przybierając obojętny wyraz twarzy.
Widziałam, że był wyczerpany. Opieka nad Thomasem i cała reszta obowiązków, które się na niego zwaliły, były ponad jego siły.
– Wiem, nie powinien był się unosić – powiedział, gdy odwróciłam się i spojrzałam na niego z bólem.
– Nie. Myślę, że trochę dyscypliny mu nie zaszkodzi. Zwłaszcza teraz – rzuciłam szybko.

Całą drogę zastanawiałam się, dlaczego Tyler chciał się z nami pilnie spotkać. Co mogło być tak ważnego, że napisał co Paula?
Ostatnimi czasy nie dogadywali się zbyt dobrze. Czasem zdawało mi się, że oboje unikają siebie nawzajem. Kiedyś nierozłączni bracia Brown, dziś nie mogli na siebie patrzeć. Mogłam się tylko domyślać, dlaczego podchodzili do siebie z takim dystansem i odcinali się od siebie.
Wiedziałam, że Ty miał Paulowi za złe wyjazd do Bostonu, zostawienie go samego ze mną w tak złym stanie i z całą odpowiedzialnością, z jaką wiązało się przebywanie ze mną. Pewnie wciąż gdzieś głęboko miał też żal do młodszego brata za ukrywanie się i udawanie własnej śmierci. Ale przecież Paul miał powody, by właśnie tak postępować. Poza tym, zrobił tak wiele dla nas wszystkich, że te drobne wpadki nie powinny mieć większego znaczenia!
To wszystko jednak nie wyjaśniało niechęci Paula do Tylera. A właściwie ignorancji, z jaką do brata podchodził i z którą wcale się nie krył. Kiedyś robili wszystko razem, pomagali sobie, razem szukali rozwiązań problemów, z którymi się borykali. Tym razem mój ukochany nawet nie powiedział Tylerowi, z czym przyszło się nam mierzyć.
Może uznał, że Set to dla Tylera zbyt wiele, może nie chciał po raz kolejny narażać brata. Czułam jednak, że za tym kryje się coś więcej…
Był piękny dzień. Słońce świeciło mocno, ogrzewając odsłonięte części ciał przechodniów. Przez uchylone okno słyszałam radosne śmiechy i okrzyki bawiących się dzieci, które nareszcie mogły cieszyć się prawdziwą wiosną i dobrą pogodą. Trzymające się za ręce pary spacerowały po ulicach, a młode matki korzystały z pogody, zabierając niedawno narodzone dzieci na pierwsze krótkie wycieczki po parkach.
Zatrzymaliśmy się na światłach kilka ulic przed zjazdem na osiedle domków jednorodzinnych. Moją uwagę przykuła młoda para z kilkuletnim synkiem. Idący pomiędzy nimi chłopiec trzymał rodziców za ręce, uśmiechając się radośnie i opowiadając im jakąś historię, która, sądząc po uśmiechach rodziców, musiała być niezwykle ciekawa i zabawna. Kobieta miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiaty i cienki sweterek w kolorze pudrowego różu. Gdy zatrzymali się przed przejściem dla pieszych, przepełniony miłością wzrok kobiety padł na jej towarzysza, a prawa ręka spoczęła na podbrzuszu. Dopiero gdy przyciśnięta dłonią do ciała sukienka przestała powiewać na wietrze, zauważyłam, że dziewczyna była w zaawansowanej ciąży.
Gdy zapaliło się zielone światło, a nasz samochód powoli ruszył, ciepła męska dłoń spoczęła na moim kolanie. Z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na Paula, który pocieszająco pogłaskał moją nogę.
Gdybym wtedy nie ukrywała przed Paulem prawdy, teraz byłabym w tak samo zaawansowanej ciąży jak ta kobieta. Nasze dziecko niedługo miałoby przyjść na świat, nie pojawiłby się Set, Thomas wciąż byłby człowiekiem, a relacje między Tylerem i Paulem byłyby w normie. Wszystko byłoby tak jak należy.
Wjechaliśmy na ulicę, na której znajdował się dom mój i Tylera. Zupełnie nagle na dworze zrobiło się ponuro i nieprzyjemnie. Silny wiatr kołysał rosnącymi przy drodze drzewami.
Paul zwolnił. Zabrał rękę z mojego kolana i uważnie rozejrzał się wokół. Zatrzymał samochód na środku ulicy, wpatrując się we wsteczne lusterko. Obejrzałam się do tyłu: za nami, na ulicach, którymi właśnie przejechaliśmy, wciąż świeciło słońce.
– Czujesz? – spytał Paul, głęboko wciągając powietrze.
Wytężyłam węch i rozejrzałam się po ulicy. Nie czułam nic prócz wilgotnego, zimnego powietrza, które wdzierało się do samochodu przez uchylone okno.
– Co tak śmierdzi!? – wykrzyknął Thomas, zatykając sobie nos.
– Śmierć… – szepnął Paul.
Przerażona jego słowami, zamknęłam okno. Powoli ruszyliśmy w stronę domu. Gdy zaparkowaliśmy, Paul rozejrzał się jeszcze raz uważnie. Dopiero po chwili zgasił silnik.
Wszystkie okna w domu były dokładnie zasłonięte. Drzwi jednak nie były zamknięte na klucz, o czym przekonaliśmy się, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu.
– Myślisz, że ktoś jest w środku? – szepnęłam, chwytając Paula za ramię, gdy tylko powoli otworzył drzwi. – Tyler zamyka drzwi nawet, gdy wychodzi tylko do ogrodu. To dziwne. – Dodałam, kiedy mój ukochany spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Paranoik – prychnął, bez wahania wchodząc do środka.
W środku panował nieprzyjemny półmrok i zaduch. Jedynym źródłem światła była stojąca w salonie mała lampka, którą ktoś zapalił, gdy tylko zamknęłam za nami drzwi wejściowe.
Tyler stał w salonie. Swobodnie opierał się o komodę, ręce miał założone na piersiach. Na jego twarzy malowały się nienawiść i wściekłość.
– Jakie to było dramatyczne… – prychnął słodki głosik, dochodzący od strony odwróconego tyłem do wejścia fotela. – Długo myślałeś nad tą lampką?
– Liz!? – Paul zatrzymał się w pół kroku w wejściu do salonu.
Jego wzrok omiótł salon, a ja, zatrzymawszy się tuż za nim, również rozejrzałam się wokół. Na stoliku do kawy stały trzy puste plastikowe wiadra i wypełniony wodą garnek. Wokół obróconego fotela była wielka mokra plama. Gdy siedząca na nim Elizabeth przechyliła głowę zauważyłam, że dziewczyna jest cała mokra.
Ktoś zneutralizował ją wodą.
Sądząc po minie stojącego przy komodzie Tylera, to był to właśnie on.
– Tyler, co jest grane? – spytał powoli Paul, robiąc ostrożny krok w stronę salonu.
– Może ty mi powiesz…? – wycedził Tyler, uśmiechając się złośliwie.
Paul delikatnym ruchem dłoni dał mi znak, żebym została na miejscu. Sam zrobił kilka kolejnych kroków do wnętrza salonu, wciąż uważnie obserwując rozbawionego Tylera.
– Mówiłam ci, że będziemy mieli przesrane! – warknęła Elizabeth.
– Zamknij się!
Tyler w jednej chwili znalazł się przy ławie, a w następnej chwycił garnek i wylał wodę na siedzącą w fotelu Elizabeth. Dziewczyna zawyła z bólu.
– Tyler, przestań! Robisz jej krzywdę! – krzyknęłam.
Bez namysłu weszłam do salonu. Wprawdzie nie lubiłam Elizabeth, ale nie widziałam powodu, dla którego Tyler miałby ją krzywdzić. Nie w moim domu!
– Jesteś ostatnią osobą, która może mnie pouczać w tych sprawach … – wycedził, gwałtownie odwracając się w moją stronę.
W pomieszczeniu nastała niezręczna cisza, którą od czasu do czasu przerywały ciche jęknięcia Elizabeth. Tyler wpatrywał się we mnie z nienawiścią, jakiej nigdy u niego nie widziałam. On wiedział… Wiedział, co zrobiłam.
Paul wykorzystał chwilę nieuwagi Tylera, żeby podejść do Elizabeth. Wyciągnął z kieszeni nóż i szybkim ruchem rozciął sznur, którym związana była dziewczyna. Pomógł jej wstać z mokrego fotela i usiąść na kanapie, po czym natychmiast znalazł się przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
– Tommy, idź do samochodu – rozkazał, wyciągając z kieszeni kluczyki i na oślep rzucając je w stronę korytarza.
Chłopiec zwinnie złapał metalowy pęk i wybiegł z domu.
Mój wzrok padł na leżący na stole w kuchni łuk, z którego kiedyś uczyłam się strzelać w ogrodzie. Tyler musiał go wyciągnąć z moich rzeczy, spod łóżka, konkretniej mówiąc. Tam znajdowało się mnóstwo rzeczy, które wiązały się z zabójstwami upiorów. Moje buty, kilka noży, naboje do pistoletu, który teraz spoczywał na dnie bagażnika czarnego Astona Martina.
Doskonale wiedziałam, że Tyler nie miał powodu, by grzebać w moich rzeczach, a już tym bardziej by o cokolwiek mnie podejrzewać. Ktoś musiał go na to naprowadzić…
– Tyler, pozwól mi wytłumaczyć… – zaczęłam cicho, starając się, by mój głos zabrzmiał uspokajająco.
Niestety, odniosłam odwrotny efekt. Tyler wpadł w furię, której nie spodziewał się chyba nawet Paul.
Jednym machnięciem ręki zrzucił wszystkie rzeczy, które stały na komodzie. Ramki ze zdjęciami, kryształowa miska z cukierkami, rzeźbiona skrzyneczka z elfickimi eliksirami – wszystko spadło na ziemię, natychmiast rozpadając się na kawałki.
Drgnęłam. Byłam przerażona. Już dawno nie widziałam Tylera tak wściekłego. Nienawiść, jaka malowała się na jego twarzy, była jeszcze gorsza od tej, z którą podchodził do mnie, gdy poznałam Paula. Bałam się, do czego mógł być zdolny w takim stanie…
Następnie upiór wyciągnął z kieszeni bluzy pogniecione kartki i zamaszystym ruchem rzucił je pod nogi Paulowi.