Studiowanie mnie wykańcza :<. Nie mam czasu na nic - na pisanie, na przyjemności... Nawet na naukę mi go brakuje! :<
Ten rozdział jest krótki, wiem ... Nie sprawdziłam go też tak dokładnie jak zwykle to robię... <serio, kiedyś trzeba spać!>
Pocieszam się tym, że niedługo skończę ćwiczenia z chemii i odejdzie mi mnóóóóstwo, naprawdę mnóstwo, nauki... Może wtedy będę się wyrabiać z rozdziałami.
Mijały
tygodnie. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie – raz było niewyobrażalnie
mroźno, raz miasto atakowały ostre śnieżyce, a następnego dnia nadchodziła
odwilż i wysokie, jak na zimę, temperatury.
Żaden
meteorolog nie potrafił tego wyjaśnić.
Atmosfera w
naszym domu zmieniała się całkiem podobnie, jak pogoda.
Kiedy Thomas
zaczął naprawdę przechodzić przemianę, ze wszystkimi jej wielkimi minusami, a
Paul wprowadził się do naszego domu, wszyscy skupili się jedynie na tym, by
malec czuł się dobrze. Jego wściekłe krzyki, płacze, a także ciche, spokojne
dni przeszły do porządku dziennego. Wieczorne wypady na polowania z Paulem,
nocne marudzenie na nudę, popołudnia, w czasie których siadał spokojnie na
kolanach swojego ojca i grzecznie uczył się pisać lub czytać…
Większość czasu
spędzałam w swoim pokoju, czytając notatki ze studiów, na które już nie
chodziłam. Od czasu do czasu wyciągałam spod łóżka czarne kozaki za kolano,
które towarzyszyły mi podczas zabijania upiorów, chwytałam nóż, którym
zadawałam śmiercionośne ciosy i po prostu siedziałam. Czasem pomagałam Tylerowi
przy obiadach, których w większości i tak nie jadłam, sprzątałam, podlewałam
kwiaty, szwędałam się po domu… Robiłam wszystko, byle nie myśleć o tych
wszystkich rzeczach, które przeze mnie spotkały bliskie mi osoby. Wszystko,
byle nie zastanawiać się, kiedy Set znów uderzy…
– Hej…
Podskoczyłam ze
strachu, rozglądając się po kuchni, w której stałam. Było kilka minut po
siódmej, a ja, przekonana, że jestem sama w domu, parzyłam sobie poranną kawę.
Stojący w
wejściu do kuchni Paul uśmiechnął się delikatnie. Blady, z podkrążonymi oczami,
zlustrował mnie wzrokiem. Odruchowo pociągnęłam w dół szarą koszulkę, usiłując
zakryć białe majtki.
– Cześć –
mruknęłam.
Od tamtego
feralnego dnia nie mieliśmy okazji do rozmowy. Rzadko się widywaliśmy, a jeśli
już, to tylko przelotnie.
Podejrzewałam,
że nawet gdyby było inaczej, nie mielibyśmy o czym rozmawiać…
– Jak się
czujesz? – spytał, zakładając ręce na piersi.
– Dobrze –
odpowiedziałam cicho. – A ty?
Wzruszył
ramionami, spuszczając wzrok.
– Spędziłem
„męski” weekend z moim niespełna sześcioletnim synem… – westchnął. – Brzydko
mówiąc, rzygam już energią dziewic… – dodał, a jego twarz wykrzywił grymas.
Nie wnikałam w
przemianę Thomasa, toteż nie miałam pojęcia, co tak naprawdę robi z nim Paul,
kiedy wychodzą z domu. Tyler kilka razy wspomniał o tym, jak dobrze radzi sobie
mały, jak szybko się uczy. Reszty chyba nawet nie chciałam wysłuchiwać. Nie
potrafiłam wyobrazić sobie grzecznego, słodkiego Thomasa żywiącego się
kimkolwiek.
Wydawało mi
się, że Paul znosi to wszystko całkiem nieźle. Dopiero teraz, gdy stał w
drzwiach i nieprzytomnie wpatrywał się w podłogę, zauważyłam, jak bardzo jest
zmęczony.
– Chcesz kawy?
– spytałam, uśmiechając się zachęcająco.
Podniósł na
mnie wzrok. Pokiwał głową, uśmiechając się jakby z ulgą.
Podczas gdy ja
nalewałam mu kawę, przyniósł z lodówki butelkę z mlekiem i dopełnił mój kubek sporą
jego ilością. Wpatrzyłam się w swoją kawę z niedowierzaniem – pamiętał, że
lubię z dużą ilością mleka. Dzięki temu nawet świeżo zaparzona nie była ani za
gorąca, ani za zimna, tylko idealna do wypicia…
Chwyciłam swój
kubek z zamiarem odejścia do stołu, ale stojący obok Paul nie przesunął się ani
o krok. Wpatrywał się we mnie z nieprzeniknioną miną, spoglądając to na moją
twarz, to na włosy lub ciało. Gdy zauważył, że obserwuję go z niepewną miną,
oprzytomniał i chwycił swój kubek z mocną, czarną kawą.
– Przepraszam…
Po prostu zapomniałem już jak wyglądasz o poranku…
Poczułam, że
się rumienię. Założyłam włosy za ucho i chrząknęłam lekko, próbując wydusić z
siebie cokolwiek.
Jedyne, co
przychodziło mi na myśl to, że ja nie zapomniałam, jak on wyglądał, gdy
budziłam się u jego boku…
– Jak Thomas? –
spytałam, wyrzucając z umysłu obraz leżącego w łóżku Paula.
– Zadziwiająco
dobrze. Justin chyba miał rację z tymi genami – powiedział, a przy ostatnim
zdaniu zaśmiał się ponuro, po czym głośno przełknął ślinę. – Wiele rzeczy
przychodzi mu łatwo, bo… Cóż… Wychował się z upiorami. Nie mogę go tylko
przekonać, żeby polował też z Tylerem… To trochę utrudnia mi życie.
Pokiwałam
głową, biorąc łyk kawy. Gdybym to ja zmieniła się w upiora, pewnie też nie
chciałabym polować z Tylerem. On po prostu nie budził zaufania w takich
sprawach.
– Nauczyłem go
karmić się głównie energią dziewic i czystych ludzi. Zdrowszej diety już nie
mogłem mu wymyślić… – kontynuował spokojnie. – Niestety, to raczej nie w moim
guście.
W jego
spojrzeniu dostrzegłam dziwną iskrę.
Doskonale
wiedziałam, że Paul raczej nie był zwolennikiem takiego karmienia się.
Zwłaszcza po tym, jak gromadził moc i karmił się znacznie częściej, niż było to
konieczne. Teraz pewnie tym bardziej trudno było mu przestawić się na taki
„pokarm”.
– Chcesz się…
Nakarmić? – spytałam, opuszczając kubek.
Zaśmiał się pod
nosem, kręcąc głową. Wziął duży łyk kawy. Zamyślił się, spuszczając wzrok.
– Chyba jeszcze
nie podziękowałem ci za to, co zrobiłaś… – szepnął po chwili milczenia.
Z trudem
przełknęłam ślinę.
Nie podziękował
mi, to prawda, ale przecież ostatecznie to wszystko była moja wina. To przeze
mnie Set dobrał się do jego rodziny, przeze mnie zginęły setki upiorów i przeze
mnie Tommy przechodził przez to piekło.
Wzruszyłam
ramionami, nie wiedząc jak się zachować. Odstawiłam kubek na szafkę, założyłam
ręce na piersiach i usilnie szukałam w głowie kolejnego tematu do rozmowy.
Paul wyciągnął
rękę w stronę mojej twarzy. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku, jednocześnie
unosząc mój podbródek, bym na niego spojrzała.
– Przepraszam –
szepnął, przybliżając twarz do mojej. – To wszystko przeze mnie. Setowi chodzi
o mnie, a ty musisz przez to wszystko przechodzić… – powiedział, a gdy chciałam
mu przerwać, przyłożył kciuk do moich ust. – Przepraszam za to, co się stało.
Za wszystko. Za to, że wyjechałem, że zrobiłem ci krzywdę, że zabiłem naszego
syna… Żałuję tego wszystkiego. Śmierci Kesi, zdrady z Elizabeth, tego, że nie
wróciłem do domu, kiedy Justin obudził mnie w grobowcu. Przepraszam za te
wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem…
Im dłużej
mówił, tym bardziej zbierało mi się na płacz. To wszystko już dawno mu
wybaczyłam. O większości z tych rzeczy już dawno nie myślałam. Na samo wspomnienie, widok miny Paula i
dźwięk słowa „przepraszam”, chciało mi się płakać.
W końcu nie
wytrzymałam. Usiłując powstrzymać napływające łzy, stanęłam na palcach i
pocałowałam go. Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam, ale to było silniejsze ode
mnie. Nie mogłam dłużej tego słuchać, myśleć o tym. Jednocześnie tak bardzo
tęskniłam za nim, tym, co nas łączyło, za jego bliskością. Potrzebowałam tego i
wiedziałam, że, nawet jeśli był teraz z Elizabeth, nie odepchnie mnie.
Mój Paul, ten,
którego znałam i wciąż kochałam, co najwyżej nie odwzajemniłby pocałunku lub
delikatnie mnie odsunął. Spodziewałam się tego i liczyłam z tym, ciesząc się,
że w ogóle udało mi się złączyć swoje usta z jego wargami.
Nie
spodziewałam się, że odwzajemni czułość, wplecie palce w moje włosy. Nie
liczyłam na to, że zamieni delikatne muśnięcia naszych warg w bardziej namiętny
pocałunek, przyciągnie mnie do siebie, jakby już nigdy nie miał mnie puścić…
A jednak, ku
mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zrobił to…
***
Rozkoszował się
smakiem ust Seleny, jej zapachem, przyspieszonym biciem serca. Przyciągnął ją
do siebie, obejmując jedną ręką w talii. Drugą wplótł w brązowe, jedwabiście
gładkie włosy dziewczyny.
Tęsknił za tym,
a teraz, gdy wreszcie znów doświadczał jej bliskości, miał ochotę już na zawsze
zostać przy niej i ją całować.
Tylko ją…
Skupiony na
namiętnym muskaniu ust Seleny, nie wyczuł, że ktoś wszedł do kuchni. Dopiero
krótkie, ciche chrząknięcie Elizabeth uświadomiło mu, że nie są sami.
Oderwał się od
Seleny, obejrzał w stronę drzwi, w których stała długowłosa blondynka.
Przygryzała lekko wargi, unosząc brwi. Na delikatnej twarzy furii malowało się
lekkie niedowierzanie.
– Gotowy? –
spytała z przekąsem.
Zupełnie
zapomniał o tym, że miał jechać z nią do Leo, by poprosić go o zbadanie DNA
Thomasa. Chciał sprawdzić czy malec, podobnie jak on, jest odporny na stop, z
którego wykonane były noże. Gdyby okazało się, że tak, bardzo ułatwiłoby mu to
dalsze życie jako upiór.
– Tak… –
westchnął.
Wcale nie miał
ochoty znów wychodzić z domu. Chciał odpocząć, zostać z Seleną, porozmawiać z
nią, przytulać… Po tylu tygodniach nieustannej pracy przy przemianie Toma
wydawało mu się, że zasłużył na choć jeden dzień spokoju…
Spojrzał na
Selenę, która szybko odwróciła wzrok. Ona także nie chciała, żeby wychodził.
Widział to po jej minie, chociaż anielica najwyraźniej próbowała ukryć
rozczarowanie.
Bez
zastanowienia ujął jej twarz w dłonie, chcąc, by na niego spojrzała.
– Muszę iść… –
szepnął, a gdy bez najmniejszego zawahania pokiwała głową, westchnął. – Może…
Może zjedlibyśmy dziś razem kolację?
– Codziennie
jemy razem kolację – powiedziała szybko.
– Sami –
zaśmiał się, przybliżając twarz do jej. – Tylko we dwoje.
Nie kryła
zdziwienia. Lekko otworzyła usta, ale po chwili zamknęła je, nie wydawszy z
siebie żadnego dźwięku. Pokiwała głową, uśmiechając się ledwo widocznie.
Złożył na jej
ustach krótki pocałunek, po czym szybko wyszedł z kuchni. Elizabeth podążyła za
nim, trochę się ociągając.
Laboratorium
znajdowało się w budynku starego, nieczynnego od wielu lat szpitala. Wypełnione
najrozmaitszym sprzętem najnowszej generacji, zdecydowanie robiło wrażenie.
Mikroskopy, komputery, wagi, probówki i biurety zajmowały większą część
lśniących blatów. Kilka chłodziarek o różnym przeznaczeniu, destylatorów,
podgrzewaczy i inkubatorów także znalazło swoje miejsce w tym pomieszczeniu.
Wszystko było nowe, sterylne, błyszczące i odpowiednio zabezpieczone.
Paul
zainteresował się buteleczkami ze stężonymi i rozcieńczonymi kwasami,
wodorotlenkami, solami i buforami, które, ułożone według pewnej kolejności,
zajmowały półki nad blatami. Wśród odczynników i związków chemicznych dostrzegł
sporą ilość pojemniczków z oznaczeniami takimi jak „anielski włos”, „łuska
smoka” czy „łzy wilkołaka”.
Leo stał przy
blacie w przeciwnym kącie laboratorium. Wpatrując się w mikroskop, od czasu do
czasu dodając do badanego roztworu krople różnych substancji, chrząkał pod
nosem.
Paul nie
przywiązywał większej wagi do wydawanych przez przyjaciela odgłosów. Często,
mieszkając jeszcze w Bostonie, widział go w czasie pracy i wiedział, że
większość z tym dźwięków nie ma sensu. Pomagały elfowi się skupić – to była
jedyna przyczyna ich wydawania.
– Więc… Selena,
hm? – szepnęła Elizabeth.
Paul odwrócił
się od blatu. Podszedł do siedzącej na metalowym stole furii, przewracając
oczami.
– Jak
widziałaś… – westchnął, kątem oka sprawdzając, czy Leo jest na tyle zajęty, by
nie podsłuchiwać. – Przepraszałem ją za wszystko, ona mnie pocałowała. – Dodał,
a gdy dziewczyna z rozbawieniem uniosła brew, chrząknął lekko. – Przywróciła
Thomasa do życia. Chcę jej za to podziękować.
– I ją
przelecieć – zaśmiała się furia.
Leo odwrócił
się, posyłając im wściekłe spojrzenie. Gniewnym tonem kazał im się uciszyć lub
wyjść, po czym wrócił do pracy.
– Nawet mi to
przez myśl nie przeszło – wycedził Paul do Elizabeth.
Dziewczyna
mruknęła pod nosem coś w stylu „tak, jasne”. Chwyciła leżący na srebrnej tacy
skalpel i kilka razy przejechała ostrzem po swoich palcach. Obserwowała, jak wypływająca
z nich krew pokrywa natychmiast zrastającą się skórę. Oblizała palce z
czerwonej wydzieliny, a następnie ponownie je przecięła. Na twarzy furii nie
pojawiło się nic prócz zainteresowania.
– A co z „nie
chcę jej ratować”? – spytała, gdy blada skóra na jej palcach ponownie się
zrosła. Ponownie przesunęła błyszczącym ostrzem po dłoni.
– Nie
powiedziałem, że nie chcę – sprostował szybko Paul.
Bez żadnych
emocji obserwował, jak furia podnosi zakrwawioną dłoń do ust i ze smakiem
zaczyna oblizywać krew.
– Jesteś
obrzydliwa – stwierdził.
Elizabeth
podniosła na niego wzrok. Uśmiechnęła się złośliwie, chcąc dać mu do
zrozumienia, że nie obchodzi ją co myśli. Mimo to odłożyła skalpel.
– Mówiłeś, że
dajemy sobie siana – mruknęła. – Jeżeli spotkasz się z nią wieczorem, raczej
nie będziesz umiał mieć tego gdzieś… Znam cię.
Leo mruknął coś
pod nosem i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Paul uznał to
za świetną okazję, by odwrócić wzrok od Elizabeth. Jego spojrzenie padło na
stojącego przy lodówce do krwi ducha Kasandry. Szybko spuścił wzrok na białe
kafelki, starając się zignorować nieprzyjemny ciężar w okolicach żołądka.
Wiedział, że
Elizabeth miała rację. Nie będzie umiał mieć tego gdzieś. Nigdy nie potrafił i
nie będzie potrafił.
Przemowa o
Thomasie, o tym, że będzie musiał poświęcać mu mnóstwo czasu, była doskonałą
wymówką. Wtedy brzmiała tak prawdziwie i szczerze, wszystko działo się tak
szybko, było tak nowe i szokujące dla nich obojga, że Elizabeth nie zwróciła
uwagi na pewien drobny szczegół. Teraz, gdy szum wokół świeżo przemienionego
Thomasa opadł, Paul bał się, że dziewczyna w końcu zorientuje się, że coś jest
nie tak. Zbyt dobrze go znała…
– O mój Boże… –
jęknęła, prostując się gwałtownie. – Ty… Ty nie możesz jej pomóc, prawda!? O to
chodzi… Nie o to, że nie chcesz czy nie masz czasu…
Podniósł wzrok
na furię. Była przerażona, zaskoczona, skołowana. Nie do końca docierało do
niej, że to, co przed chwilą powiedziała, jest prawdą.
On, niemal
wszechmogący i, najsilniejszy upiór, słynny Paul Brown miałby nie umieć pomóc
Selenie? Przecież urodził się po to, by ją chronić! To było jego zadanie,
przeznaczenie, życiowy cel! Złamał przepowiednię o Dziecku Księżyca, a miałby nie
poradzić sobie teraz?
– Mówiłeś, że
już raz odesłałeś Seta… – wyjąkała Liz.
– Tak…
Odesłałem – powiedział, unikając spojrzenia blondynce w oczy.
– Więc co stoi
na przeszkodzie, żebyś znalazł drania i odesłał jeszcze raz!?
Duch Kasandry
przemieścił się, pojawiając się tuż przy niczego nieświadomej Elizabeth. Paul
wbił wzrok w bladą postać rudowłosej dziewczyny, na twarzy której malowało się
wyczekiwanie i dezorientacja.
– Nie potrafię
tego zrobić bez odesłania duszy Seleny razem z Setem… – wyznał z bólem.