niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 15 cz. I

Studiowanie mnie wykańcza :<. Nie mam czasu na nic - na pisanie, na przyjemności... Nawet na naukę mi go brakuje! :<
Ten rozdział jest krótki, wiem ... Nie sprawdziłam go też tak dokładnie jak zwykle to robię... <serio, kiedyś trzeba spać!>
Pocieszam się tym, że niedługo skończę ćwiczenia z chemii i odejdzie mi mnóóóóstwo, naprawdę mnóstwo, nauki... Może wtedy będę się wyrabiać z rozdziałami.

Mijały tygodnie. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie – raz było niewyobrażalnie mroźno, raz miasto atakowały ostre śnieżyce, a następnego dnia nadchodziła odwilż i wysokie, jak na zimę, temperatury.
Żaden meteorolog nie potrafił tego wyjaśnić.
Atmosfera w naszym domu zmieniała się całkiem podobnie, jak pogoda.
Kiedy Thomas zaczął naprawdę przechodzić przemianę, ze wszystkimi jej wielkimi minusami, a Paul wprowadził się do naszego domu, wszyscy skupili się jedynie na tym, by malec czuł się dobrze. Jego wściekłe krzyki, płacze, a także ciche, spokojne dni przeszły do porządku dziennego. Wieczorne wypady na polowania z Paulem, nocne marudzenie na nudę, popołudnia, w czasie których siadał spokojnie na kolanach swojego ojca i grzecznie uczył się pisać lub czytać…
Większość czasu spędzałam w swoim pokoju, czytając notatki ze studiów, na które już nie chodziłam. Od czasu do czasu wyciągałam spod łóżka czarne kozaki za kolano, które towarzyszyły mi podczas zabijania upiorów, chwytałam nóż, którym zadawałam śmiercionośne ciosy i po prostu siedziałam. Czasem pomagałam Tylerowi przy obiadach, których w większości i tak nie jadłam, sprzątałam, podlewałam kwiaty, szwędałam się po domu… Robiłam wszystko, byle nie myśleć o tych wszystkich rzeczach, które przeze mnie spotkały bliskie mi osoby. Wszystko, byle nie zastanawiać się, kiedy Set znów uderzy…
– Hej…
Podskoczyłam ze strachu, rozglądając się po kuchni, w której stałam. Było kilka minut po siódmej, a ja, przekonana, że jestem sama w domu, parzyłam sobie poranną kawę.
Stojący w wejściu do kuchni Paul uśmiechnął się delikatnie. Blady, z podkrążonymi oczami, zlustrował mnie wzrokiem. Odruchowo pociągnęłam w dół szarą koszulkę, usiłując zakryć białe majtki.
– Cześć – mruknęłam.
Od tamtego feralnego dnia nie mieliśmy okazji do rozmowy. Rzadko się widywaliśmy, a jeśli już, to tylko przelotnie.
Podejrzewałam, że nawet gdyby było inaczej, nie mielibyśmy o czym rozmawiać…
– Jak się czujesz? – spytał, zakładając ręce na piersi.
– Dobrze – odpowiedziałam cicho. – A ty?
Wzruszył ramionami, spuszczając wzrok.
– Spędziłem „męski” weekend z moim niespełna sześcioletnim synem… – westchnął. – Brzydko mówiąc, rzygam już energią dziewic… – dodał, a jego twarz wykrzywił grymas.
Nie wnikałam w przemianę Thomasa, toteż nie miałam pojęcia, co tak naprawdę robi z nim Paul, kiedy wychodzą z domu. Tyler kilka razy wspomniał o tym, jak dobrze radzi sobie mały, jak szybko się uczy. Reszty chyba nawet nie chciałam wysłuchiwać. Nie potrafiłam wyobrazić sobie grzecznego, słodkiego Thomasa żywiącego się kimkolwiek.
Wydawało mi się, że Paul znosi to wszystko całkiem nieźle. Dopiero teraz, gdy stał w drzwiach i nieprzytomnie wpatrywał się w podłogę, zauważyłam, jak bardzo jest zmęczony.
– Chcesz kawy? – spytałam, uśmiechając się zachęcająco.
Podniósł na mnie wzrok. Pokiwał głową, uśmiechając się jakby z ulgą.
Podczas gdy ja nalewałam mu kawę, przyniósł z lodówki butelkę z mlekiem i dopełnił mój kubek sporą jego ilością. Wpatrzyłam się w swoją kawę z niedowierzaniem – pamiętał, że lubię z dużą ilością mleka. Dzięki temu nawet świeżo zaparzona nie była ani za gorąca, ani za zimna, tylko idealna do wypicia…
Chwyciłam swój kubek z zamiarem odejścia do stołu, ale stojący obok Paul nie przesunął się ani o krok. Wpatrywał się we mnie z nieprzeniknioną miną, spoglądając to na moją twarz, to na włosy lub ciało. Gdy zauważył, że obserwuję go z niepewną miną, oprzytomniał i chwycił swój kubek z mocną, czarną kawą.
– Przepraszam… Po prostu zapomniałem już jak wyglądasz o poranku…
Poczułam, że się rumienię. Założyłam włosy za ucho i chrząknęłam lekko, próbując wydusić z siebie cokolwiek.
Jedyne, co przychodziło mi na myśl to, że ja nie zapomniałam, jak on wyglądał, gdy budziłam się u jego boku…
– Jak Thomas? – spytałam, wyrzucając z umysłu obraz leżącego w łóżku Paula.
– Zadziwiająco dobrze. Justin chyba miał rację z tymi genami – powiedział, a przy ostatnim zdaniu zaśmiał się ponuro, po czym głośno przełknął ślinę. – Wiele rzeczy przychodzi mu łatwo, bo… Cóż… Wychował się z upiorami. Nie mogę go tylko przekonać, żeby polował też z Tylerem… To trochę utrudnia mi życie.
Pokiwałam głową, biorąc łyk kawy. Gdybym to ja zmieniła się w upiora, pewnie też nie chciałabym polować z Tylerem. On po prostu nie budził zaufania w takich sprawach.
– Nauczyłem go karmić się głównie energią dziewic i czystych ludzi. Zdrowszej diety już nie mogłem mu wymyślić… – kontynuował spokojnie. – Niestety, to raczej nie w moim guście.
W jego spojrzeniu dostrzegłam dziwną iskrę.
Doskonale wiedziałam, że Paul raczej nie był zwolennikiem takiego karmienia się. Zwłaszcza po tym, jak gromadził moc i karmił się znacznie częściej, niż było to konieczne. Teraz pewnie tym bardziej trudno było mu przestawić się na taki „pokarm”.
– Chcesz się… Nakarmić? – spytałam, opuszczając kubek.
Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. Wziął duży łyk kawy. Zamyślił się, spuszczając wzrok.
– Chyba jeszcze nie podziękowałem ci za to, co zrobiłaś… – szepnął po chwili milczenia.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Nie podziękował mi, to prawda, ale przecież ostatecznie to wszystko była moja wina. To przeze mnie Set dobrał się do jego rodziny, przeze mnie zginęły setki upiorów i przeze mnie Tommy przechodził przez to piekło.
Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc jak się zachować. Odstawiłam kubek na szafkę, założyłam ręce na piersiach i usilnie szukałam w głowie kolejnego tematu do rozmowy.
Paul wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku, jednocześnie unosząc mój podbródek, bym na niego spojrzała.
– Przepraszam – szepnął, przybliżając twarz do mojej. – To wszystko przeze mnie. Setowi chodzi o mnie, a ty musisz przez to wszystko przechodzić… – powiedział, a gdy chciałam mu przerwać, przyłożył kciuk do moich ust. – Przepraszam za to, co się stało. Za wszystko. Za to, że wyjechałem, że zrobiłem ci krzywdę, że zabiłem naszego syna… Żałuję tego wszystkiego. Śmierci Kesi, zdrady z Elizabeth, tego, że nie wróciłem do domu, kiedy Justin obudził mnie w grobowcu. Przepraszam za te wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem…
Im dłużej mówił, tym bardziej zbierało mi się na płacz. To wszystko już dawno mu wybaczyłam. O większości z tych rzeczy już dawno nie myślałam.  Na samo wspomnienie, widok miny Paula i dźwięk słowa „przepraszam”, chciało mi się płakać.
W końcu nie wytrzymałam. Usiłując powstrzymać napływające łzy, stanęłam na palcach i pocałowałam go. Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Nie mogłam dłużej tego słuchać, myśleć o tym. Jednocześnie tak bardzo tęskniłam za nim, tym, co nas łączyło, za jego bliskością. Potrzebowałam tego i wiedziałam, że, nawet jeśli był teraz z Elizabeth, nie odepchnie mnie.
Mój Paul, ten, którego znałam i wciąż kochałam, co najwyżej nie odwzajemniłby pocałunku lub delikatnie mnie odsunął. Spodziewałam się tego i liczyłam z tym, ciesząc się, że w ogóle udało mi się złączyć swoje usta z jego wargami.
Nie spodziewałam się, że odwzajemni czułość, wplecie palce w moje włosy. Nie liczyłam na to, że zamieni delikatne muśnięcia naszych warg w bardziej namiętny pocałunek, przyciągnie mnie do siebie, jakby już nigdy nie miał mnie puścić…
A jednak, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zrobił to…

***

Rozkoszował się smakiem ust Seleny, jej zapachem, przyspieszonym biciem serca. Przyciągnął ją do siebie, obejmując jedną ręką w talii. Drugą wplótł w brązowe, jedwabiście gładkie włosy dziewczyny.
Tęsknił za tym, a teraz, gdy wreszcie znów doświadczał jej bliskości, miał ochotę już na zawsze zostać przy niej i ją całować.
Tylko ją…
Skupiony na namiętnym muskaniu ust Seleny, nie wyczuł, że ktoś wszedł do kuchni. Dopiero krótkie, ciche chrząknięcie Elizabeth uświadomiło mu, że nie są sami.
Oderwał się od Seleny, obejrzał w stronę drzwi, w których stała długowłosa blondynka. Przygryzała lekko wargi, unosząc brwi. Na delikatnej twarzy furii malowało się lekkie niedowierzanie.
– Gotowy? – spytała z przekąsem.
Zupełnie zapomniał o tym, że miał jechać z nią do Leo, by poprosić go o zbadanie DNA Thomasa. Chciał sprawdzić czy malec, podobnie jak on, jest odporny na stop, z którego wykonane były noże. Gdyby okazało się, że tak, bardzo ułatwiłoby mu to dalsze życie jako upiór.
– Tak… – westchnął.
Wcale nie miał ochoty znów wychodzić z domu. Chciał odpocząć, zostać z Seleną, porozmawiać z nią, przytulać… Po tylu tygodniach nieustannej pracy przy przemianie Toma wydawało mu się, że zasłużył na choć jeden dzień spokoju…
Spojrzał na Selenę, która szybko odwróciła wzrok. Ona także nie chciała, żeby wychodził. Widział to po jej minie, chociaż anielica najwyraźniej próbowała ukryć rozczarowanie.
Bez zastanowienia ujął jej twarz w dłonie, chcąc, by na niego spojrzała.
– Muszę iść… – szepnął, a gdy bez najmniejszego zawahania pokiwała głową, westchnął. – Może… Może zjedlibyśmy dziś razem kolację?
– Codziennie jemy razem kolację – powiedziała szybko.
– Sami – zaśmiał się, przybliżając twarz do jej. – Tylko we dwoje.
Nie kryła zdziwienia. Lekko otworzyła usta, ale po chwili zamknęła je, nie wydawszy z siebie żadnego dźwięku. Pokiwała głową, uśmiechając się ledwo widocznie.
Złożył na jej ustach krótki pocałunek, po czym szybko wyszedł z kuchni. Elizabeth podążyła za nim, trochę się ociągając.

Laboratorium znajdowało się w budynku starego, nieczynnego od wielu lat szpitala. Wypełnione najrozmaitszym sprzętem najnowszej generacji, zdecydowanie robiło wrażenie. Mikroskopy, komputery, wagi, probówki i biurety zajmowały większą część lśniących blatów. Kilka chłodziarek o różnym przeznaczeniu, destylatorów, podgrzewaczy i inkubatorów także znalazło swoje miejsce w tym pomieszczeniu. Wszystko było nowe, sterylne, błyszczące i odpowiednio zabezpieczone.
Paul zainteresował się buteleczkami ze stężonymi i rozcieńczonymi kwasami, wodorotlenkami, solami i buforami, które, ułożone według pewnej kolejności, zajmowały półki nad blatami. Wśród odczynników i związków chemicznych dostrzegł sporą ilość pojemniczków z oznaczeniami takimi jak „anielski włos”, „łuska smoka” czy „łzy wilkołaka”.
Leo stał przy blacie w przeciwnym kącie laboratorium. Wpatrując się w mikroskop, od czasu do czasu dodając do badanego roztworu krople różnych substancji, chrząkał pod nosem.
Paul nie przywiązywał większej wagi do wydawanych przez przyjaciela odgłosów. Często, mieszkając jeszcze w Bostonie, widział go w czasie pracy i wiedział, że większość z tym dźwięków nie ma sensu. Pomagały elfowi się skupić – to była jedyna przyczyna ich wydawania.
– Więc… Selena, hm? – szepnęła Elizabeth.
Paul odwrócił się od blatu. Podszedł do siedzącej na metalowym stole furii, przewracając oczami.
– Jak widziałaś… – westchnął, kątem oka sprawdzając, czy Leo jest na tyle zajęty, by nie podsłuchiwać. – Przepraszałem ją za wszystko, ona mnie pocałowała. – Dodał, a gdy dziewczyna z rozbawieniem uniosła brew, chrząknął lekko. – Przywróciła Thomasa do życia. Chcę jej za to podziękować.
– I ją przelecieć – zaśmiała się furia.
Leo odwrócił się, posyłając im wściekłe spojrzenie. Gniewnym tonem kazał im się uciszyć lub wyjść, po czym wrócił do pracy.
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło – wycedził Paul do Elizabeth.
Dziewczyna mruknęła pod nosem coś w stylu „tak, jasne”. Chwyciła leżący na srebrnej tacy skalpel i kilka razy przejechała ostrzem po swoich palcach. Obserwowała, jak wypływająca z nich krew pokrywa natychmiast zrastającą się skórę. Oblizała palce z czerwonej wydzieliny, a następnie ponownie je przecięła. Na twarzy furii nie pojawiło się nic prócz zainteresowania.
– A co z „nie chcę jej ratować”? – spytała, gdy blada skóra na jej palcach ponownie się zrosła. Ponownie przesunęła błyszczącym ostrzem po dłoni.
– Nie powiedziałem, że nie chcę – sprostował szybko Paul.
Bez żadnych emocji obserwował, jak furia podnosi zakrwawioną dłoń do ust i ze smakiem zaczyna oblizywać krew.
– Jesteś obrzydliwa – stwierdził.
Elizabeth podniosła na niego wzrok. Uśmiechnęła się złośliwie, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie obchodzi ją co myśli. Mimo to odłożyła skalpel.
– Mówiłeś, że dajemy sobie siana – mruknęła. – Jeżeli spotkasz się z nią wieczorem, raczej nie będziesz umiał mieć tego gdzieś… Znam cię.
Leo mruknął coś pod nosem i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Paul uznał to za świetną okazję, by odwrócić wzrok od Elizabeth. Jego spojrzenie padło na stojącego przy lodówce do krwi ducha Kasandry. Szybko spuścił wzrok na białe kafelki, starając się zignorować nieprzyjemny ciężar w okolicach żołądka.
Wiedział, że Elizabeth miała rację. Nie będzie umiał mieć tego gdzieś. Nigdy nie potrafił i nie będzie potrafił.
Przemowa o Thomasie, o tym, że będzie musiał poświęcać mu mnóstwo czasu, była doskonałą wymówką. Wtedy brzmiała tak prawdziwie i szczerze, wszystko działo się tak szybko, było tak nowe i szokujące dla nich obojga, że Elizabeth nie zwróciła uwagi na pewien drobny szczegół. Teraz, gdy szum wokół świeżo przemienionego Thomasa opadł, Paul bał się, że dziewczyna w końcu zorientuje się, że coś jest nie tak. Zbyt dobrze go znała…
– O mój Boże… – jęknęła, prostując się gwałtownie. – Ty… Ty nie możesz jej pomóc, prawda!? O to chodzi… Nie o to, że nie chcesz czy nie masz czasu…
Podniósł wzrok na furię. Była przerażona, zaskoczona, skołowana. Nie do końca docierało do niej, że to, co przed chwilą powiedziała, jest prawdą.
On, niemal wszechmogący i, najsilniejszy upiór, słynny Paul Brown miałby nie umieć pomóc Selenie? Przecież urodził się po to, by ją chronić! To było jego zadanie, przeznaczenie, życiowy cel! Złamał przepowiednię o Dziecku Księżyca, a miałby nie poradzić sobie teraz?
– Mówiłeś, że już raz odesłałeś Seta… – wyjąkała Liz.
– Tak… Odesłałem – powiedział, unikając spojrzenia blondynce w oczy.
– Więc co stoi na przeszkodzie, żebyś znalazł drania i odesłał jeszcze raz!?
Duch Kasandry przemieścił się, pojawiając się tuż przy niczego nieświadomej Elizabeth. Paul wbił wzrok w bladą postać rudowłosej dziewczyny, na twarzy której malowało się wyczekiwanie i dezorientacja.
– Nie potrafię tego zrobić bez odesłania duszy Seleny razem z Setem… – wyznał z bólem. 

10 komentarzy:

  1. Pocieszenie było... Ale dlaczego wszystko, co dobre musi się tragicznie kończyć? Biedna Selena, biedny Paul, biedna Elizabeth, biedny Thomas... Wszyscy są teraz w moim mniemaniu biedni ;((. Biedacy... Biedna Ty, skoro masz tak mnóstwo nauki.
    Życzę Ci wielkiej weny i mnóstwo wolnego czasu. Abyś zaczęła narzekać na nudę i brak zajęć. Zresztą, życzę ci wszystkiego, co tylko Ci się przyda xD.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry, tu znowu ja ^^.
    Ho, ho... Malutko tych błędów jakoś. Wypiszę je, wredna jestem... No wiem, wiem, udusisz mnie za to kiedyś. Chyba ci nawet w tym pomogę ^^.

    – Przepraszam… Po prostu zapomniałem już jak wyglądasz o poranku…
    Przecinek przed "jak". Gdy masz dwa orzeczenia i łącznik "jak", zawsze stawiasz przecinek. Gdy natomiast po "jak" drugiego orzeczenia nie ma, nie musisz go stawiać.

    Jedyne, co przychodziło mi na myśl to, że ja nie zapomniałam, jak on wyglądał, gdy budziłam się u jego boku…
    Ja nie wiem, dlaczego nie pasuje mi to zdanie. Chyba wstawiłabym dwa "to", ale wiem, że wtedy będzie powtórzenie... Ach, ten język polski...

    Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc jak się zachować.
    Przecinek przed "jak". Zasada, którą wyjaśniłam wyżej.

    Na samo wspomnienie, widok miny Paula i dźwięk słowa „przepraszam”, chciało mi się płakać.
    Tutaj występuje dopełnienie, więc bez przecinka przed "chciało".

    Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam, ale to było silniejsze ode mnie.
    Przecinek przed "czy" - to zdanie podrzędnie złożone, a w takich stawiamy przecinek. Nie stawiamy go, gdy zdanie jest pojedyncze albo współrzędnie złożone.

    Chciał sprawdzić czy malec, podobnie jak on, jest odporny na stop, z którego wykonane były noże.
    Przecinek przed "czy". Jak wyżej, tylko tutaj po "malec" występuje wtrącenie.

    Uśmiechnęła się złośliwie, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie obchodzi ją co myśli.
    Przecinek przed "co".

    Okej, tylko tyle. Mam jeszcze pewną uwagę do tego, jak zapisujesz wykrzyczane pytanie. Chodzi mi dokładnie o znak: ?!. Czy to nie pisze się przypadkiem w ten sposób? Ty piszesz inaczej, ale nie wiem, która wersja jest poprawniejsza... No nic, pisz, jak piszesz.
    Czytałam z zapartym tchem i prawie nie zwracałam uwagi na błędy. Naprawdę, po raz pierwszy od wielu dni przeczytałam coś, od czego nie uciekłam po minucie :).
    Nie dość, że wena mi nawala, to nie mam nawet ochoty czytać książek... Ze mną jest coś nie w porządku. Zresztą, zawsze było, ale teraz to w ogóle.
    No nic, życzę Ci duuużo weny - żeby cię nie opuściła tak jak mnie... No i dziękuję za mały kawałek niezłej lektury, bo od tych idiotycznych książek, które ostatnio przeczytałam, dostaję apopleksji. Naprawdę, wampirki i wilkołaki zaczynają działać niepokojąco na moją biedną głowę...
    Nieważne, ja się nad sobą rozpływam, a tutaj należą się brawa Tobie - jest znacznie lepiej niż na początku. Dopracowałaś styl pisania, dialogi, opisy... Dziękuję Ci za wiarę, że ludzie, którzy dobrze piszą, już dawno wymarli :).
    Elif

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy jeszcze nie wymarli ^^. Hi, hi, ale ja jestem dzisiaj roztargniona...
      Elif

      Usuń
    2. Szczerze Ci powiem, że przed dodaniem tego rozdziału nawet go nie sprawdzałam, toteż spodziewałam się, że będzie mnóstwo błędów... Po prostu nie mam na nic czasu, naprawdę na nic. Błędy poprawię, obiecuję, ale nie teraz, bo mam mnóstwo nauki na jutro... ;) Chociaż nie poprawię tego z dwoma "to", bo jak dla mnie to będzie okropnie brzmiało :D.
      Cieszę się, że ktoś w ogóle czyta moje wypociny! :) Najlepszym dowodem na to jest to, że sprawdzasz moje błędy :D. Chociaż masz rację, trochę wredotka z Ciebie, bo żeby się "!?" przyczepić? ;> ;) Będę robiła swoje "!?" bo mi tak fajnie wygląda, o! :DDD
      Mam nadzieję, że niedługo przyjdzie do Ciebie wena! ;) Do mnie niestety przychodzi wtedy, kiedy czekają na mnie estry, kwasy karboksylowe, ketony i cykloalkohole :<. I wtedy muszę wybierać: próbować się nauczyć, albo zdać... ;D

      Usuń
    3. U mnie wena jest wtedy, gdy nie ma mnie przy komputerze. A jak już siedzę, to jakoś te moje wypociny nie brzmią tak fajnie jak w mojej głowie ^^.
      Ucz się, bo nie zdasz :). Błędy interpunkcyjne to nic w porównaniu ze studiami O.O. Jak to dobrze, że ja jestem dopiero w gimnazjum...
      Elif

      Usuń
    4. Bez spiny - są drugie terminy! :D
      Dlatego ja zawsze noszę ze sobą zeszyt - jak mam wenę, to od razu piszę :D

      Usuń
    5. Szczerze powiedziawszy, nie znoszę pisać w zeszycie. Czuję się wtedy... hm... ograniczona? Za wolno mi to idzie i po akapicie zazwyczaj tracę jakąkolwiek motywację.
      Komputer to co innego :). Piszę szybko, mam autokorektę i poza tym łatwiej jest usunąć jakieś błędy.
      Ile masz rozdziałów? Ja u siebie naliczyłam się trzydziestu dziewięciu (tak, tak, prawie dwieście stron. Jestem dziwna. No i jeszcze nie skończyłam, ale jakoś nie umiem się do tego zabrać...).
      Elif

      Usuń
    6. Tą część piszę w miarę na "bieżąco" - mam do 15 cz. II :D
      Ja lubię pisać w zeszycie :3 Zwłaszcza gdzieś na świeżym powietrzu, w pociągu... Czasem przychodzą mi do głowy fajne opisy :D A później, jak przepisuję to na komputer to wychwytuję jakieś błędy, coś poprawiam, coś wywalam, dodaję... ;) Oczywiście, że na komputerze szybciej idzie, ale... To też ma swoją duszę ;) Przynajmniej dla mnie :)

      Usuń
    7. :D Co do znaku zapytania z wykrzyknikiem - sprawdziłam :D Kolejność zależy od przekazu. Jeśli chcesz podkreślić emocję, używasz "!?", a jeśli emfazę - "?!".

      Usuń
  3. Aj aj aj. Nie chce mi się wierzyć w to, co powiedział Paul. To dlatego tak bardzo przybliżył się do Seleny czy naprawdę mu na niej zależy? Już nic z tego nie rozumiem. Już ucieszyłam się, że ta dwójka będzie razem i wszystko się ułoży, tymczasem wygląda na to, że Selena umrze:(
    Życzę Ci duuużo wolnego czasu oraz olbrzymiej dawki weny:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń