Wszystkim Wam życzę zdrowych, radosnych, pogodnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych, spełnienia najskrytszych marzeń, radości dnia codziennego oraz wielu, wielu sukcesów! :)
Serce
wydzierało się z klatki piersiowej Paula, gdy Thomas rzucił się w jego ramiona.
Upiór mrugał nieprzytomnie, przyciskając do siebie syna.
Thomas żył.
Jakimś cudem malec znów był żywy i wyglądał całkiem dobrze. Zupełnie, jakby nic
się nie stało.
Paul oddał
mnóstwo energii, próbując ocucić malca w swoim apartamencie. Mimo to chłopiec
pozostawał nieprzytomny, a jego serce milczało. Gdy mała cząstka życiodajnej
energii chłopca, tak zwane ostatnie tchnienie, uleciało, Brown wiedział, że dla
Thomasa nie ma już ratunku.
A jednak teraz
chłopiec tulił się do niego i nie było mowy o tym, żeby był martwy.
– Jakim cudem…?
– wyjąkał, powstrzymując łzy.
Przyciskał do
siebie chłopca, gładząc go po plecach i głowie, jakby upewniając się, że to nie
sen. Oparł się o ścianę i osunął na ziemię, wciąż nie wypuszczając Thomasa z
objęć.
Elizabeth
stanęła w drzwiach. Zakryła sobie usta dłońmi, zbladła i zesztywniała.
– Wygląda na
to, że Selena jest silniejsza, niż nam się zdaje… – powiedział cicho Justin.
Blackwood
posłał krótkie spojrzenie dziewczynie, która spuściła wzrok i wyszła do kuchni
z kawałkami potłuczonej wazy.
Tyler powoli
zaczął opowiadać o tym, jak poprzedniego wieczoru Selena usiłowała ożywić
Thomasa przy pomocy anielskiej magii. Starszy z braci Brown nie rozumiał,
dlaczego anielica tak bardzo obwiniała się za śmierć Thomasa, ale, licząc na
to, iż uda jej się przywrócić chłopca do życia, pozwolił jej próbować. Wkładała
w to mnóstwo siły i mocy, aż w końcu zrezygnowała i, poprosiwszy Tylera o
podanie sobie serum, poszła spać.
– O północy po
prostu się obudził. Siedziałem w kuchni… A on przyszedł! – Tyler zakończył
wyjaśnienia drżącym głosem. – Wiedziałbyś o tym, gdybyś czasem odbierał telefon
– dodał po chwili ze złością.
– Wybacz, byłem
zajęty przeżywaniem śmierci syna – wycedził Paul.
Odsunął od
siebie chłopca i uważnie przyjrzał się jego twarzy. Mały Thomas wyglądał
zupełnie normalnie, zdrowo. Był trochę blady, ale uśmiechał się, a to był dobry
znak.
Jednak w tym
niewinnym i na pozór zwyczajnym uśmiechu było coś niepokojącego. Coś innego,
czego Paul wcześniej nie widział u syna.
Oczy malca
dziwnie błysnęły. Wówczas Paul rozejrzał się po obecnych w pokoju.
Żadne z nich
nie miało pojęcia, że…
– Tommy przejdzie
przemianę.
***
– Paul, tak
bardzo cię przepraszam…
Powtórzyłam to
chyba po raz setny. Po raz kolejny nikt nie zareagował na moje słowa.
Tyler wyprosił
z domu rodzeństwo Wolfów, gdy tylko Paul wspomniał o tym, że Tommy przejdzie
przemianę w upiora. Żadne z nich nie oponowało – musieli zdawać sobie sprawę z
tego, że to wyjątkowo zły moment na jakiekolwiek rozmowy o ostatnich
wydarzeniach.
Zamyślony Paul
wciąż siedział pod ścianą. Thomas usadowił się na jego kolanach, oparł o klatkę
piersiową swojego ojca i z uśmiechem obserwował wszystkich w pokoju. Nie
wydawał się przejęty słowami Paula. Za to reszta…
Cóż. Nie
potrafię nawet nazwać tego, co pojawiło się na twarzy Tylera. Justin odszedł do
okna, chwytając się za głowę i ciężko wzdychając. Elizabeth zakryła sobie usta
dłonią i zaczęła nieprzytomnie wpatrywać się w Toma.
Tylko ja coś
mówiłam.
Czułam się
okropnie. Chciałam uratować Tommy’ego! Nie chciałam, żeby stał się upiorem!
– Paul…
Podniósł na
mnie wzrok, ale nie powiedział nic. Pokręcił tylko głową, a jego mina
pozostawała nieprzenikniona. Przytulił do siebie syna.
– Tato, możemy
zamówić pizzę? – spytał Thomas ze słodkim uśmiechem.
– Co…? Tak…
Jasne… – wyjąkał Paul, mrugając gwałtownie. – Wybierz sobie jakąś…
Thomas podniósł
się i pobiegł do kuchni, gdzie trzymaliśmy ulotki z różnych pizzerii. Paul
powoli wstał z podłogi. Wzrokiem odszukał Elizabeth. Zbliżył się do niej,
chwycił jej twarz w dłonie i oparł czoło na jej blond grzywce.
Poczułam, jak
moje serce zaczyna bić nienaturalnie szybko…
Tyler otworzył
usta ze zdziwienia.
– Idź do niego…
Zamów, co tylko będzie chciał… – szepnął.
Zrobiło mi się
słabo, gdy jego usta spoczęły na jej czole. Powoli osunęłam się na kanapę,
starając się powstrzymać nadchodzące wymioty. Nawet nie odprowadziłam
wychodzącej do kuchni Elizabeth wzrokiem.
Tyler
przelotnie musnął moje ramię, jakby dyskretnie chciał dodać mi otuchy.
Justin odwrócił
się od okna, a Paul omiótł salon spojrzeniem. Jego oczy przybrały ciemnoszarą
barwę, a przez twarz przemknął niezbyt przyjazny grymas.
– A teraz
wyjaśnicie mi, jakim cudem mój „zmarły” syn żyje i przechodzi przemianę w
upiora… – wysyczał.
– Przepraszam…
– jęknęłam cicho.
– Przestań
przepraszać, do cholery! – wykrzyknął, a jego głos stał się nieco bardziej
chrapliwy.
Podskoczyłam ze
strachu i skuliłam się na kanapie. Przerażał mnie.
– Nie krzycz na
nią… – wycedził Tyler, zasłaniając mnie sobą. – To ona przywróciła Thomasa do
życia! Trochę wdzięczności!
Zakręciło mi
się w głowie. Przecież nie chciałam, żeby Thomas się przemienił! Nie chciałam
zrobić mu krzywdy!
Doskonale
wiedziałam, że Paul nigdy nie chciał dla Toma takiego życia. Tak bardzo był
wdzięczny losowi, że jego syn urodził się człowiekiem i nie musi przechodzić
przez piekło, przez które on przechodził całe życie.
– Thomas
przechodzi przemianę… – warknął Paul do brata. – Wiesz, co to znaczy!?
– Wiem – rzucił
sucho Tyler. – Trzyma się nieźle, a nawet lepiej!
– Nie ma nawet
sześciu lat!
– Więc
wolałbyś, żeby naprawdę umarł? – spytał Justin.
Wychyliłam się
zza Tylera, by obserwować reakcję Paula. Nie odpowiedział. Zacisnął usta,
odwrócił wzrok. Głośno przełknął ślinę, a przy następnym mrugnięciu jego oczy
ponownie przybrały naturalny odcień.
Justin podszedł
do fotela. Położył ręce na oparciu, zajrzał do kuchni, po czym ponownie
spojrzał na Paula.
– Tyler
wspominał, że próbowałeś go ratować. Wydaje mi się, że gdy Selena przywracała
go do życia, udało jej się ożywić cząstkę energii, która zareagowała z twoją –
powiedział spokojnie Blackwood. – Ma twoje geny. Poradzi sobie! – szepnął, gdy
Paul, wciąż wpatrując się w drugą stronę, pokręcił lekko głową.
– Ma ciebie… –
mruknęłam, po czym, ignorując fakt, iż wszystkie spojrzenia w salonie
skierowane został na mnie, dodałam cicho. – Mając twoje wsparcie, poradzi sobie
ze wszystkim. I będzie szczęśliwy…
Leżałam w
łóżku, wpatrując się w otaczającą mnie ciemność. Wiedziałam, że nie mam szans
na sen, ale błoga cisza, która panowała w nocy w mojej sypialni, uspakajała
mnie. Dokładnie otuliłam się kołdrą i polarowym kocem, ale i tak czułam zapach
koszulki Paula, którą miałam na sobie.
Gdy zamykałam
oczy, widziałam jego, całującego Elizabeth w czoło, obejmującego ją w moim korytarzu…
A serce ponownie rozpadało mi się na miliony kawałeczków.
Wciąż go
kochałam. Teraz nie była to już jednak tylko ta miłość, którą darzyłam go
jeszcze kilka tygodniu temu.
To była
desperacka potrzeba jego bliskości, czułości, obecności… Po prostu z całego serca
pragnęłam, by był przy mnie, by mnie wspierał, dotykał, przytulał, całował,
spędzał ze mną czas.
W głowie
słyszałam słowa zmarłej Melody: „twoja była dziewczyna, którą wciąż kochasz”.
Tak bardzo chciałam, żeby to była prawda…
***
– Co teraz
zrobimy?
Paul przechylił
kryształową szklaneczkę, wypijając resztę bursztynowego napoju, po czym
zgrabnie obrócił ją w palcach. Wzruszył ramionami i pokręcił głową z
rezygnacją, podnosząc wzrok na siedzącą na kanapie Elizabeth.
Był środek
nocy, a zmęczenie dawało mu się we znaki. Wciąż nie do końca docierało do niego
to, co się wydarzyło. W ciągu dnia nie miał jednak zbyt wiele czasu na
rozmyślanie – Thomas zaczynał wymagać coraz więcej uwagi, stał się bardziej
żywy niż kiedykolwiek i zadawał coraz to bardziej szczegółowe pytania dotyczące
upioryzmu. Paul nie był do tego przyzwyczajony.
– Nie mam
pojęcia… – westchnął. – Tommy mnie potrzebuje, musi przejść przemianę do końca,
wiele się nauczyć… Muszę przy nim być.
Blondynka
pokiwała głową. Założyła nogę na nogę, ogarnęła loki z twarzy i westchnęła
ciężko.
– Wiem to.
Chodziło mi o…
– Wiem, o co ci chodziło – przerwał Paul, chwytając stojącą na ławie
butelkę i dopełniając szklankę. – Ale fakty są takie, że Thomas mnie
potrzebuje. Nie przeżyję, jeśli coś jeszcze mu się stanie. Nie pozwolę, żeby
coś poszło nie tak… A obserwując go dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mam
możliwości znalezienie sposobu, żeby pomóc Selenie – powiedział cicho. – Już
jedno dziecko straciłem… Już raz straciłem też Toma. Kocham Selenę, ale jeśli
mam wybierać… Zawsze wybiorę Thomasa.