Studia też dają mi się we znaki - 3 dni w tygodniu wychodzę z domu o 6 a wracam po 20...
Teraz, w miarę wolnego czasu, zabieram się za nadrabianie zaległości.
Tyler
nieprzytomnie wpatrywał się w leżące na kanapie ciało Thomasa. Jego mina
pozostawała nieprzenikniona, ale w ciemnogranatowych oczach widziałam ból. Zginął
jego bratanek. Tyler kochał go niemal jak własnego syna…
– Dobrze, że ta
dziwka sama się zabiła… Nie muszę brudzić sobie rąk – powiedział głucho,
obejmując mnie ramieniem.
Odwróciłam
wzrok od bladego chłopca, niepostrzeżenie ocierając łzy.
Paul przywiózł
mnie do domu z ciałem Thomasa, a później po prostu wyszedł, zostawiając
wytłumaczenie tego wszystkiego Tylerowi właśnie mi. Ale ja nie potrafiłam
wydusić z siebie nic, poza tym, że zrobiła to Melody, po czym odebrała sobie
życie.
– Chciałabym
móc to naprawić… – szepnęłam, powstrzymując wybuch płaczu.
Tyler
przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił, głaszcząc po głowie.
– Próbowałaś…
Nic więcej nie możesz zrobić – mruknął w moje włosy. – Idź się położyć,
odpocznij. Straciłaś mnóstwo energii.
Pokiwałam
głową.
Przez ponad pół
godziny próbowałam ożywić Thomasa przy pomocy anielskiej magii. Zadzwoniłam
nawet do Angel, żeby spytać, czy to możliwe… A gdy dziewczyna powiedziała, że
owszem, ale potrzebna jest do tego ogromna anielska moc, nie dawałam za
wygraną.
To wszystko była
moja wina, a Tommy po prostu nie mógł umrzeć! Nie on…!
– Gdzie tak w
ogóle jest Paul? – spytał Tyler, gdy weszłam na schody, ale tylko pokręciłam
głową.
***
Ogniste języki
oplatały leżące na płaskim kamieniu ciało Melody. Paul wpatrywał się w parzące zmarłą
dziewczynę płomienie. Bez emocji, z pojedynczą białą różą w ręku, nie zwracając
na nic uwagi. Po prostu stał. Nieobecny myślami, przepełniony bólem i żalem,
przerażony tym, co już się stało i tym, co jeszcze miało nadejść.
To wszystko
było ponad jego siły.
– Kiedy
napisałeś, że musimy się spotkać, mogłeś wspomnieć, że zapraszasz mnie na
kolację – słodki głosik, dochodzący z wnętrza lasu, wyrażał największe
zadowolenie. – Pachnie kusząco.
Paul delikatnie
uniósł brwi, wsłuchując się w szelest liści, w które wbijały się szpilki
Elizabeth. Zrobił krok w stronę płonącego ciała Melody i rzucił różę, której
śnieżnobiałe płatki powoli zajęły się ogniem.
Blondynka
stanęła obok, unosząc się na palcach, by zajrzeć w ogień.
– Czy to nie
Melody? – rzuciła furia z uśmiechem. – Dość dziwny wyraz miłości, ale skoro
nalegasz… Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, prawda?
– Thomas nie
żyje – powiedział sztywno, wciąż wpatrując się w płomienie.
Elizabeth
gwałtownie odwróciła się w jego stronę. Zamrugała kilkakrotnie, otworzyła usta
ze zdziwienia.
– Pomyślałem,
że powinnaś wiedzieć – westchnął.
Kątem oka
widział, jak na twarzy Elizabeth wściekłość przenika się z niewyobrażalnym
bólem. Mocno zaciśnięte usta drżały, mrugała szybko, jakby chcąc uniknąć
napłynięcia do oczu łez. Zacisnęła drobne dłonie, wzięła głęboki wdech, a
tęczówki jej oczu przybrały krwistoczerwoną barwę.
– Pozwoliłeś
zabić nasze dziecko!? – krzyknęła. – Jak mogłeś…!?
Gdy z
wściekłością zaczęła uderzać pięściami w jego tors, nawet się nie poruszył.
Wpatrywał się w pożerające ciało Melody płomienie, choć przez łzy wszystko było
rozmazane. Wsłuchiwał się w krzyki zanoszącej się szlochem Elizabeth, choć nie
docierało do niego żadne słowo dziewczyny. W końcu chwycił ją i przyciągnął do
siebie, mocno przytulając.
Elizabeth
osuwała się w jego ramionach. Od czasu do czasu delikatnie uderzała piąstką w
jego klatkę piersiową. Powietrze, którym oddychał Paul, przepełnione było cierpieniem
furii. Nigdy nie czuł od Elizabeth tak intensywnych emocji… Nawet, gdy była
człowiekiem.
Usiadł na mokrej
od topniejącego śniegu trawie, wciąż przytulając szlochającą blondynkę. Nie
powstrzymywał łez. Dłużej nie mógł tego robić.
– Liz,
przepraszam… – powiedział, głaszcząc dziewczynę po głowie. – Nie mogłem nic…
Ona też nie… Przepraszam – wyjąkał przez łzy.
Paul nie
potrafił określić, jak długo siedział z Elizabeth z objęciach. Ogień przygasał
na zwęglonych szczątkach Melody, a on wciąż ocierał łzy i gładził blondynkę po
głowie. Księżyc, teraz widoczny w całej swej okazałości, oświetlał polanę, na
której kilka tygodni temu Paul ratował życie Seleny.
Słowa same
wypływały z jego ust. Opowiadał Elizabeth o wszystkim, co działo się w
przeciągu ostatnich tygodni. Mówił o poznaniu Melody, o Selenie, o Secie… O
nawiedzających go duchach zmarłych, o tym, że zabił rozwijające się w łonie
Seleny dziecko. Wylewał z siebie wszystkie żale, a na sercu robiło mu się coraz
lżej. Potrzebował tego. Musiał to wszystko z siebie wyrzucić.
Słuchała go w
ciszy i skupieniu. Gdy skończył mówić, podniosła się i, wpatrzywszy się głęboko
w jego szare oczy, pogłaskała go delikatnie po policzku.
– I pomyśleć,
jak cholernie proste byłoby moje życie, gdybyś nie umarła… – rzucił,
uśmiechając się przez łzy.
Elizabeth
otarła oczy, jednocześnie zmywając palcami lekko rozmazany tusz. Uśmiechnęła
się, wciąż głaszcząc go po twarzy.
– Wiesz, co
teraz musisz zrobić, prawda? – powiedziała wreszcie, odchrząknąwszy delikatnie.
– Musisz zniszczyć tego demonicznego gnojka. Pewnie to jedna z miliona tych rzeczy,
które tylko ty możesz zrobić, ale… Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
Paul skinął
głową, wznosząc wzrok ku niebu.
Elizabeth miała
rację. Pomimo przeogromnego bólu i bezdennej pustki w sercu, będzie musiał
walczyć. Odesłać Seta ponownie. Pomścić śmierć Thomasa i uratować duszę Seleny.
To był teraz
jego jedyny obowiązek.
Leżał na mokrej
trawie, wpatrując się we wschodzące słońce. Wtulona w niego Elizabeth bawiła
się zamkiem błyskawicznym jego szarej kurtki. Obejmował ją jak za dawnych
czasów, jak wtedy, gdy był młody, a ona żywa. Z tą różnicą, że teraz nie czuł
nic. Nic, poza ogromnym, rozdzierającym serce bólem.
– Chodźmy stąd
– poprosiła furia, głośno przełykając ślinę. – Musisz się nakarmić, ja też chętnie
bym kogoś spaliła… Wykąpiemy się, zbierzemy siły, pochowamy Tommy’ego i
skopiemy tyłek temu średniowiecznemu bogowi…
– Starożytnemu…
– wtrącił cicho.
– Co?
– Set jest
starożytnym bogiem, nie średniowiecznym – westchnął. – Chodziłem z idiotką…
Elizabeth
klepnęła go w ramię, gdy zaczął podnosić się z ziemi. Usiadła na trawie,
wyciągając rękę, by pomógł jej wstać.
– Liz… –
zaczął, gdy dotarli do zaparkowanego kilkaset metrów dalej samochodu. – Niech
to wszystko zostanie między nami.
Otworzył
dziewczynie drzwi od strony pasażera, a gdy wsiadła do środka, zatrzasnął je.
Rzuciwszy jeszcze jedno krótkie spojrzenie w stronę, z której przyszli,
oddawszy ostatnią myśl zmarłej Melody, wsiadł do auta.
– Nie mieszajmy
w to Leo. Ani Wentwortha i reszty aniołów. To osobista sprawa… Zwłaszcza teraz
– powiedział, chwytając leżący na desce rozdzielczej telefon.
Elizabeth
pokiwała głową, przeglądając się we wstecznym lusterku. Zaczęła przeczesywać
palcami złote, kręcone włosy, podczas gdy Paul sprawdzał nieodebrane
połączenia. W ciągu tej nocy Tyler nieustannie próbował się do niego dodzwonić.
Było też kilka połączeń od Seleny, dwa od Justina i trzy z nieznanego numeru.
Brown wrzucił
telefon do skrytki, odpalił samochód i zaczął wycofywać z lasu.
– Pewnie nie
pozwolisz mi zabić Seleny… – westchnęła cicho Elizabeth.
– Przypominam,
że jej śmierć pociągnie za sobą twoją – mruknął Paul, zakładając
przeciwsłoneczne Ray-Bany.
– Jak ty się
nagle o mnie troszczysz… – prychnęła z rozbawieniem blondynka.
– Po prostu nie
wiem, kiedy może mi się przydać pomoc furii.
Elizabeth zawahała
się przed wejściem do domu Seleny. Spięła się, przygryzając wargi.
Paulowi również
niełatwo było przekroczy próg. Wiedział, co czeka go w środku: znów zobaczy
ciało swojego synka, zimne, pozbawione życiodajnej energii. Jednak krótkie
spojrzenie na Liz przypomniało mu, że teraz to on powinien być dla niej
wsparciem. Musiał zebrać siły, znów stać się mężczyzną, którego potrzebowała.
Mimo wszystko
Thomas był jej synem. Kochała go. Z pewnością bardziej, niż ktokolwiek mógł się
spodziewać.
Objął dziewczynę
ramieniem i pociągnął w stronę wejścia. Nie oponowała. Chwyciła jego dłoń,
zadrżała kilka razy. Gdy szepnął, że przejdą przez to razem, pokiwała głową.
Pomagał
Elizabeth ściągnąć płaszcz, gdy do korytarza wpadł roztrzęsiony Tyler.
– Gdzieś ty
był!? – wykrzyknął.
Paul nie
odpowiedział. Odwiesił płaszcz swojej towarzyszki i posłał bratu zmęczone
spojrzenie.
– Nie mam
szesnastu lat – powiedział cicho.
Odetchnął
głęboko, ponownie obejmując Elizabeth. W powietrzu wyczuł kilka różnych
energii, w tym należącą do Justina i dwóch dobrze znanych mu aniołów. Jedną z
nich znał, ale nie potrafił jej rozpoznać, inna była zupełnie nowa, bardzo
delikatna i niewinna.
– Mógłbyś na
chwilę wyprosić swoje towarzystwo? Ja i Liz chcielibyśmy pobyć sami… –
powiedział spokojnie.
Tyler otworzył
usta, by coś powiedzieć, ale udaremnił mu to głośny trzask. Dźwięk dobiegł ich z
salonu, zaraz po nim odezwało się kilka głosów. W tym wszystkim Paul wychwycił
cichą kobiecą prośbę o spokój i fragment karcącej przemowy Justina.
Puścił
Elizabeth, czując, że wzbiera się w nim wściekłość. Tam leżało ciało jego syna,
a oni zachowywali się w ten sposób! To było po prostu niedopuszczalne!
Cokolwiek działo się w salonie, musiało natychmiast zostać zakończone.
Posłał bratu
wściekłe, pełne dezaprobaty spojrzenie i pokręcił głową z niedowierzaniem.
Tyler powinien wiedzieć, że zmarłemu Thomasowi należały się spokój i cisza!
Pewnym krokiem
wszedł do salonu. W pomieszczeniu panował nieprzyjemny półmrok i zaduch. Pod
zasłoniętym oknem stała czerwonowłosa, drobna Angel. Dziewczyna miała na sobie
czerwoną, zwiewną sukienkę z długimi rękawami, a towarzyszący jej Wentworth
przeglądał codzienną gazetę. Siedzący na kanapie Justin popijał whisky,
uśmiechając się przy tym łobuzersko do Paula. Kucająca przy ławie Selena,
ubrana w spodnie od piżamy i szarą koszulkę Paula, zbierała fragmenty
potłuczonej wazy.
– Co, do cho…
– Tato!!
W następnym odcinku:
* – Wygląda na to, że Selena jest silniejsza niż
wygląda…
* – Wiesz, co to
znaczy!? [..] Nie ma nawet
sześciu lat!
– Więc
wolałbyś, żeby naprawdę umarł? – spytał Justin.
Dzień dobry :).
OdpowiedzUsuńTęskniłaś za mną, przyznaj się ;p.
Chyba najpierw zacznę od błędów, dobrze? Zabijesz mnie za to, wiem, wiem... Zołzuję i tyle.
– I pomyśleć jak cholernie proste byłoby moje życie, gdybyś nie umarła… – rzucił, uśmiechając się przez łzy.
Przecinek po "pomyśleć" - tutaj bezokolicznik pełni rolę orzeczenia.
Kucająca przy ławie Selena, ubrana w spodnie o piżamy i szarą koszulkę Paula, zbierała fragmenty potłuczonej wazy.
Spodnie OD piżamy.
To wszystkie błędy - aż dwa. Gratuluję :).
No cóż, Thomas jednak żyje. Chyba. Tak wywnioskowałam. Ale dobrze kombinuję, co nie? :)
No dobra, kiedy mogę się szykować na następny rozdział?
Elif
Miałam ten przecinek i robiąc korektę uznałam, że jednak nie powinno go być xD A jednak powinien :D
OdpowiedzUsuńNie wiem, kiedy dodam następny rozdział ;) jest gotowy, ale wiesz... ;)
Już postawiłam krzyżyk na chłopcu, a jednak aniołom udało się go uzdrowić. Jestem tylko ciekawa, czy Thomas będzie człowiekiem, czy już kimś innym?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Paulowi uda się pokonać Seta, uratuje duszę Seleny i z powrotem będą razem. Nie zniosłabym, gdyby musieli się rozstać lub jedno z nich by umarło. Ciekawa jestem też, czy Melody powróci z zaświatów? Lepiej niech tego nie robi:) niby jej nie lubiłam, a jednak szkoda, że popełniła samobójstwo. Mogła sobie przecież jakoś ułożyć życie, na przykład z bratem Paula? W każdym razie, trochę mi jej żal.
Czekam już na następną notkę i pozdrawiam;)