Promienie
wschodzącego, wczesnowiosennego słońca wpadały do pokoju przez lekko rozchylone
czekoladowe zasłony. Z wciąż zamkniętymi oczami, wtulona w leżącego obok Paula,
rozkoszowałam się delikatnymi muśnięciami męskiej dłoni na moim ramieniu. Nie
mogłam uwierzyć w to, że spędziłam całą noc w jego objęciach. Pierwszy raz od
kilku miesięcy zasnęłam sama, bez środków nasennych i elfickiego serum
bezpiecznego snu. Co więcej, znów mogłam cieszyć się bliskością Paula, jego
obecnością, miłością i delikatnością, z jaką do mnie podchodził.
Nic nie było w
stanie zepsuć mojego świetnego humoru.
– Dzień dobry…
– szepnął, pocałowawszy mnie w czubek głowy.
Otworzyłam oczy
i przesunęłam się, by móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się lekko, a w jego
oczach widziałam ten sam cudowny błysk, który towarzyszył mu za każdym razem,
gdy było między nami dobrze i byliśmy razem.
– Hej –
uśmiechnęłam się szeroko.
Miałam ochotę w
wieczność wpatrywać się w jego przepełnione szczęściem oczy, jednak nie
pozwolił mi na to. Przerwał mi tę niezwykłą przyjemność najbardziej delikatnym,
a jednocześnie najbardziej ognistym z pocałunków.
– Hej… –
mruknął ponętnym głosem, a jego twarz wciąż znajdowała się zaledwie kilka
centymetrów od mojej.
– Hej –
powtórzyłam, śmiejąc się. – Czy to znaczy, że…?
– Że…?
– Że będę mogła
zasypiać obok ciebie codziennie? – spytałam ostrożnie, a gdy Paul mruknął na
potwierdzenie, uśmiechnęłam się szerzej. – A to znaczy, że…?
– Że…? – Z
trudem powstrzymywał śmiech.
– Och, daj
spokój…! Wiesz, co mam na myśli! – wyrzuciłam, odsuwając się od niego i kładąc
obok.
Paul
przeciągnął się i założył ręce za głowę.
– Chcę, żebyś
to ty powiedziała to na głos – zaśmiał się, wbijając wzrok w sufit.
– Nie ma mowy!
Jestem kobietą, zapomniałeś!?
– Czasem
próbowałem… – westchnął z udawanym bólem.
Szturchnęłam go
z niezadowoleniem, więc obrócił się w moją stronę. Wplótł palce w moje włosy,
przybliżył twarz do mojej i spojrzał mi w oczy. Czułam, że zaczynam tonąć w ich
szarej, bezdennej głębi. Tak bardzo brakowało mi wpatrywania się w nie i
podziwiania ich niezwykłego piękna.
– Kocham cię.
Przysięgam, że odeślę Seta, uratuję twoją duszę i, jeśli będziesz tego chciała,
będziemy razem już zawsze – wyszeptał, wciąż wpatrując się w moje oczy. – Nigdy
nie przestałem i nie przestanę cię kochać. I przysięgam nigdy więcej niczego
przed tobą nie ukrywać.
Nie wytrzymałam
i wtuliłam się w niego. Jeszcze poprzedniego wieczora naprawdę nie wierzyłam,
że będziemy razem, że wszystko się ułoży, ale jego słowa dawały mi nadzieję.
Chciałam, żeby to trwało wiecznie, żebym już
nigdy nie musiała wychodzić z tego wygodnego łóżka, opuszczać objęć Paula.
Chciałam być z nim już zawsze i na zawsze. Tylko z nim.
Niestety,
romantyczną wizję wspólnego leniuchowania przerwało mi trzaśnięcie drzwiami od
mieszkania. Zadrżałam i spojrzałam na Paula z niepokojem.
– To Elizabeth
– westchnął, przeciągając się na swobodnie.
Byłam pewna, że
Paul zamknął drzwi zanim położyliśmy się do łóżka. Kilka razy prosiłam go, żeby
sprawdził, czy aby na pewno wszystkie zamki są dokładnie zabezpieczone, więc
nie było mowy o pomyłce. Biorąc pod uwagę, że Paul i ja mieliśmy zamiar
odbudować nasz związek, nie odpowiadało mi to, że Elizabeth posiadała klucze do
jego mieszkania i wchodziła, gdy tylko miała na to ochotę.
– To Elizabeth…
– powtórzył, gdy wyraziłam swoje niezadowolenie sytuacją. – Jest bezczelna,
arogancka, niewychowana i nieobliczalna. Nic nie poradzę…
– Słyszę cię,
panie Romantyczna Gadka! – krzyknęła z dołu, chociaż w jej głosie nie wyczułam
urazy.
Paul przewrócił
oczami i podniósł się z łóżka. Zakładając spodnie obiecał, że porozmawia z Liz
i dowie się, po co przyszła. Jednocześnie zaproponował, żebym w tym czasie
wzięła prysznic i prosił, żebym niczym się nie przejmowała. Miałam dziwne
przeczucie, że mimo wszystko żadne z nas nie będzie zadowolone z powodu, dla
którego przyszła z wizytą…
***
Szczupła
blondynka w obcisłej, czerwonej sukience i kremowym, trenczowym płaszczu
siedziała na kuchennym blacie. Pomimo tego jak cudownie i seksownie Elizabeth
prezentowała się tego poranka, Paul przeszedł obok niej zupełnie obojętnie i
zajął się przygotowywaniem kawy. Kątem oka zauważył, że furia nie spuszczała
wzroku z jego nagiego, umięśnionego torsu. Powinien był założyć koszulkę przed
zejściem na dół…
– Leo skończył
badać DNA Thomasa? – spytał, włączając ciśnieniowy ekspres, który zagościł w
jego mieszkaniu za sprawą Melody.
– Tak, już
dawno. Jest odporny na ten stop czy coś… – powiedziała dziewczyna, machnąwszy
ręką, jakby to nie była zbyt istotna informacja. – Zapomniał ci o tym
wspomnieć, bo rozproszyła go inna, ważniejsza sprawa. – Dodała, gdy Paul
odwrócił się w jej stronę.
Brown starał
się zignorować fakt, że blondynka przechyliła lekko głowę, z zadowoleniem
wpatrzywszy się w jego mięśnie. Pochlebiało mu to, ale jednocześnie trochę
krępowało.
Założył ręce na
piersi, czekając na kawę.
Więc jego syn
także był odporny na stop, który był w stanie zabić każdą inną istotę. Paul
przekazał mu to w genach i był za to ogromnie wdzięczny. Set nie znał innego
sposobu na zabicie upiora, a to znaczyło, że Thomas był bezpieczny.
Przynajmniej po części…
– Mogłaś mi to
powiedzieć przez telefon… – zauważył, chrząkając znacząco.
– Och, nie!
Miałabym przegapić TO – zaśmiała się, podnosząc wzrok i znacząco wskazując
dłonią na jego tors. – Nie spytasz, co rozproszyło Leo?
– Dlaczego
miałoby mnie to obchodzić? – spytał beznamiętnie.
Wyłączył
ekspres do kawy i wyszedł do części salonowej. Chwycił leżącą na kanapie
koszulkę i założył na siebie, co sprawiło, że mina furii zrzedła.
Dziewczyna
zeskoczyła z blatu i zrobiła kilka kroków w jego stronę.
– Może dlatego,
że chodzi o materiał genetyczny twojej byłej dziewczyny… – podrzuciła,
uśmiechając się złośliwie.
Paulowi zajęło
chwilę zorientowanie się, o kim mówi Elizabeth. Przez noc spędzoną ze śpiącą w
jego ramionach Seleną zupełnie zapomniał o zmarłej niedawno Melody.
– Dlaczego Leo
miałby badać DNA Melody? – spytał podejrzliwie, ściszając głos i jednocześnie
nasłuchując, czy z piętra dobiega szum wody spod prysznica, pod którym miała
być Selena.
– Nie chodzi o
to dlaczego… Chodzi o to, co odkrył.
Elizabeth
zrobiła jeszcze kilka kroków w jego stronę, wyciągając z kieszeni płaszcza
pognieciony kawałek papieru. Rozprostowała go, uśmiechając się pod nosem. Paul
wpatrzył się w kartkę. Widniało na niej pismo Leo, które od razu rozpoznał.
– Ukradłaś mu
notatki!? – rzucił z niedowierzaniem, gdy furia podniosła na niego wzrok.
– Pożyczyłam! –
krzyknęła z oburzeniem. – Oddam! Może…Jakie to ma znaczenie!? – prychnęła.
Machnęła kartką
przed twarzą Paula, jakby chciała zachęcić go do zabrania papieru, jednak upiór
nie wykonał najmniejszego ruchu. Zmrużył oczy, podejrzliwie wpatrując się w
furię. Elizabeth nie przyszłaby do niego z jakąkolwiek ważną informacją, gdyby
nie miała w tym żadnego interesu. Był ciekaw, co Leo odkrył w DNA Melody,
jednak nie był pewien, czy chce współpracować z Liz. Mógł pomóc jej lub iść do
Leo i podjąć współpracę z nim…
– Zastanawiasz
się, czy iść na układ ze mną czy z Leo, tak? – zaśmiała się dziewczyna, jakby
czytając w jego myślach.
– Czego chcesz?
– Chyba nie
powinniśmy o tym rozmawiać tutaj…
Młoda
dziewczyna o kruczoczarnych, kręconych włosach usiadła na parkowej ławce. Z
lnianej torby wyciągnęła oprawioną w skórę książkę, czarną gumkę do włosów i
butelkę wody mineralnej. Związała włosy w kucyk, wzięła łyk wody i rozejrzała
się po okolicy. Uśmiechnęła się na widok bawiących się w piaskownicy dzieci,
plotkujących matek i biegających po trawnikach psów. W powietrzu, które głęboko
wciągnęła nosem, czuć było wiosnę. Ostatnio pogoda płatała figle, szalała, ale
nie tego dnia. Dziś było ciepło, słonecznie, po prostu wspaniale. Idealna
pogoda by wyjść do parku, poczytać, odpocząć.
Mały chłopiec,
którego niesforne, trochę za długie, brązowe włoski powiewały na wiosennym
wietrze, od dłuższej chwili obserwował kobietę z przeciwnej strony parkowej
polanki. Zdecydowanie wyróżniał się spośród dzieci: ubrany był w czyste, modne
i drogie ciuchy, na jego drobnym nosku spoczywały markowe okulary. Nie bawił
się z innymi rówieśnikami, właściwie nawet nie zwracał na nich uwagi. Nie po to
przyszedł do parku…
Podszedł do
ławki, gdy tylko młoda kobieta zajęła się książką. Bezszelestnie stanął przed
nią, lustrując ją przeciągłym spojrzeniem. Wzorzysta spódnica zakrywała kolana,
pod jasny sweterek z dekoltem w serek założyła podkoszulkę. Buty na płaskiej
podeszwie zakrywały palce.
Dziewczyna
opuściła książkę. Drgnęła na widok chłopca. Przestraszyła się.
– Och… –
jęknęła, próbując złapać oddech i siląc się na uśmiech.
– Zgubiłem się
– powiedział malec.
Z twarzy
dziewczyny zniknęły resztki strachu. Rozejrzała się po polance, zamykając
książkę. Chłopiec natychmiast zerknął na skórzaną okładkę, na której złote
litery układały się w tytuł. Odszyfrowanie go zajęło mu dłuższą chwilę.
„Wichrowe wzgórza”.
– Pomóc ci
znaleźć mamę? – spytała dziewczyna, a chłopiec podniósł na nią wzrok.
– Przyszedłem z
tatą.
Czarnowłosa
dziewczyna schowała książkę do torby i podniosła się z ławki.
– Więc
poszukajmy twojego taty – powiedziała, uśmiechając się do chłopca, jakby
chciała dodać mu otuchy. – Gdzie widziałeś go ostatni raz?
Brązowowłosy
chłopiec wskazał palcem w stronę najbardziej zadrzewionej części parku. Kobieta
zrobiła krok w tamtą stronę, a malec natychmiast chwycił ją za rękę. Ufny gest
dziecka dodał młodej pannie otuchy – nigdy wcześniej żadne dziecko nie prosiło
ją o pomoc…
Przeszli przez
parkową polankę, mijając matki z dziećmi i rozbawione psy, które grzecznie
przynosiły swoim właścicielom rzucane zabawki. Pomiędzy drzewami i krzewami nie
było nikogo, a im dalej zagłębiali się w gęstwinę, tym bardziej czarnowłosa
dziewczyna zastanawiała się, czy aby na pewno chłopiec wskazał jej dobrą drogę.
Chłopiec
zatrzymał się, puszczając dłoń kobiety. Dziewczyna podeszła i ukucnęła przed
nim. Malec musiał być przerażony, w końcu się zgubił.
– Znajdziemy
twojego tatę – obiecała. – Jak masz na imię?
– Thomas –
odpowiedział, ściągając ciemne okulary.
Przerażona
dziewczyna na kuckach cofnęła się w tył. Tęczówki chłopca były czarne jak smoła
i całkowicie zlewały się ze źrenicami. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak
strasznego…
Upadła,
potykając się o wystający z ziemi korzeń. Chłopiec w jednej chwili znalazł się
przy niej. Czuła jego świeży oddech… Zakręciło jej się w głowie…
Chwilę później
zemdlała i upadła na ziemię.
– Brawo –
powiedział Paul, wychodząc spomiędzy pobliskich drzew. – Mój chłopiec… – Dodał
z dumą, pomagając synowi wstać. – Idź się pobawić.
Thomas
uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek równych, białych zębów, po czym założył
okulary przeciwsłoneczne i pomknął w stronę, z której przyszedł z czarnowłosą
dziewczyną.
Paul ukucnął
przy ciele nieprzytomnej kobiety, by sprawdzić, ile pozostało w niej energii.
Upewniwszy się, że jest to ilość wystarczająca do zdrowego przebudzenia,
podniósł się z ziemi. Spojrzał na stojącą nieopodal Elizabeth.
– Szybko się
uczy – oznajmił z dumą, kierując się w stronę parkowej polanki. – Co chciałaś
mi powiedzieć o Melody?
– To była
najobrzydliwsza rzecz, jaką mogło zrobić sześcioletnie dziecko – prychnęła,
podążając za Brownem. – Słyszałeś o strzygach?
– Obiło mi się
o uszy… – westchnął, niemal natychmiast tracąc część zainteresowania tematem.
– To istoty
ludzkie, które urodziły się z dwoma duszami. – Kontynuowała Liz, gdy wyszli na
zalaną słońcem polankę.
Paul odnalazł
wzrokiem Thomasa, który już bawił się z jakąś dziewczynką na jej różowym
kocyku. Nie rozumiał, co strzygi, istoty, których istnienia nawet nie
udokumentowano, miały wspólnego z DNA Melody.
Gdy wypowiedział
głośno swoje zdanie na ten temat, usiadł na najbardziej oddalonej od innych
ławce, Elizabeth westchnęła, ponownie wyciągając pogniecioną kartkę.
– Leo już kilka
razy badał DNA Melody. Za każdym razem wychodzi mu to samo. Powiedział mi, że
fragment, który ulega mutacji podczas przemiany w upiora, wygląda, jakby w
Melody jeszcze przed przemianą znajdowały się dwie różne osoby. On uważa, że to
jakiś błąd w badaniu… Ja myślę, że Melody była strzygą – powiedziała szybko,
trochę niespokojnie przestępując z nogi na nogę.
Paul, wciąż
obserwując syna, zaśmiał się pod nosem.
– Nie sądzisz,
że gdyby Mel była strzygą, zauważyłbym to? Wyczułbym dwie różne dusze.
– Nie znałeś
jej przed przemianą – zauważyła dziewczyna, siadając na ławce.
– Strzygi to
mit. Bajka, którą straszy się dzieci, żeby jadły warzywa do obiadu. Nikt nigdy
nie spotkał strzygi.
– Ja spotkałam…
Brown przeniósł
wzrok na Elizabeth, jednak szybko wrócił do pilnowania Thomasa, który wciąż
bawił się z dziewczynką.
– Strzygi nie
są świadome tego, kim są. Nie za życia. Dopiero gdy umiera ich pierwsza dusza,
ożywa druga. Byłam po drugiej stronie. Przewijały się ich tam dziesiątki –
mówiła Elizabeth z coraz większym strachem. – Ja miałam problem, żeby wrócić,
musiałam szukać sposobu, kotwicy… One po prostu wchodzą i wychodzą. Kiedy chcą.
Ale kiedy już wracają na ziemię… Nie są takie, jakie były wcześniej. Zaufaj mi!
To tylko kwestia czasu, kiedy Melody zorientuje się, że może wrócić, a wtedy
wszyscy będziemy mieli przesrane!
Paul słuchał
dziewczyny w ciszy, z wyrazem zupełnej obojętności na twarzy. W końcu podniósł
się z ławki, założył ciemne Ray Bany i uśmiechnął się do Elizabeth z
politowaniem.
– Nawet gdyby
to była prawda… Spaliłem jej ciało. Nie ma drogi powrotnej. – Skinął głową na
Thomasa, który natychmiast podniósł się z trawy i, pożegnawszy z dziewczynką,
zaczął biec w ich stronę. – Przykro mi Liz, ale to nie jest informacja godna
mojego wysiłku, by cię chronić.
***
W skromnym,
prosto urządzonym salonie panował półmrok. Siedzący w fotelu Tyler Brown w
jednej dłoni trzymał butelkę z piwem, w drugiej pilota od telewizora.
Przerzucał kanały, nawet nie zwracając uwagi na to, co właściwie jest na nich
emitowane. Wziął kilka łyków chmielowego napoju, po czym wyłączył odbiornik.
Westchnął
ciężko, spoglądając na elektroniczny zegarek, który stał na półce pod
telewizorem. Spodziewał się, że jeśli Selena pójdzie na kolację do jego brata,
nie wróci na noc. Miał jednak ogromną nadzieję, że pojawi się w domu następnego
dnia lub chociaż zadzwoni, by ostrzec go o swoich planach.
Martwił się o
Selenę. Obserwował ją uważnie już od dłuższego czasu i zauważył, że działo się
z nią coś niepokojącego. Z początku myślał, że chodzi o Paula. Jego powrót do
kraju, zwłaszcza z nową dziewczyną u boku, musiał ją zaboleć, a jego obecność
musiała sprawiać, że czuła się niezręcznie. Jednak gdy Jessica ponownie
zniknęła, Tyler zaczął zauważać, że chodzi o coś jeszcze… Selena bardzo mało
spała, była cicha, zdawała się być wiecznie przestraszona. Mdlała, kilka razy
słyszał, jak wymiotowała. Bał się o nią.
Paul doskonale
wiedział o tym, co działo się z Seleną. Kilka razy był świadkiem omdleń
dziewczyny, był także informowany o takich sytuacjach. Jednak zdawał się tym w
ogóle nie przejmować i to właśnie martwiło starszego Browna najbardziej.
Okno w salonie
otworzyło się z hukiem, a do pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr. Tyler
gwałtownie podniósł się z fotela. Powoli odstawił butelkę z piwem na ławę i
rozejrzał się wokół. Napiął wszystkie mięśnie, głęboko wciągnął powietrze w
poszukiwaniu obcej energii, jednak jedynym co wyczuł, był zapach zgnilizny i
spalenizny.
Podszedł do
okna. Szybkim ruchem zamknął je, nawet nie wyjrzawszy na zewnątrz, po czym
wrócił na fotel. Pewnie tylko zdawało mu się, że coś jest nie tak. Może na zewnątrz
był po prostu zbyt silny wiatr… Tylko skąd ten dziwny zapach?
– Taki ładny
chłopiec całkiem sam w sobotni wieczór?
Znajomy głos,
pełen pogardy, która zupełnie do niego nie pasowała, doszedł Tylera od strony
korytarza. Upiór ponownie wstał z fotela.
To było
niemożliwe… Po prostu niemożliwe…
Powoli odwrócił
się w stronę, z której dochodził głos…
Stała w progu
salonu, ubrana w trochę zabrudzone i przypalone ciuchy. Wyglądała jak żywa,
uśmiechała się triumfalnie. Skórę miała brudną, przypaloną, w niektórych
miejscach zwęgloną, w innych pokrytą bąblami jak od poparzenia. To ona
wydzielała ten okropny zapach…
– Melody…?
W tym momencie jak nigdy wcześniej żałował, że nie panuje nad przemianą
jak Paul…