środa, 22 maja 2013

Rozdział 15 cz. III


Promienie wschodzącego, wczesnowiosennego słońca wpadały do pokoju przez lekko rozchylone czekoladowe zasłony. Z wciąż zamkniętymi oczami, wtulona w leżącego obok Paula, rozkoszowałam się delikatnymi muśnięciami męskiej dłoni na moim ramieniu. Nie mogłam uwierzyć w to, że spędziłam całą noc w jego objęciach. Pierwszy raz od kilku miesięcy zasnęłam sama, bez środków nasennych i elfickiego serum bezpiecznego snu. Co więcej, znów mogłam cieszyć się bliskością Paula, jego obecnością, miłością i delikatnością, z jaką do mnie podchodził.
Nic nie było w stanie zepsuć mojego świetnego humoru.
– Dzień dobry… – szepnął, pocałowawszy mnie w czubek głowy.
Otworzyłam oczy i przesunęłam się, by móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się lekko, a w jego oczach widziałam ten sam cudowny błysk, który towarzyszył mu za każdym razem, gdy było między nami dobrze i byliśmy razem.
– Hej – uśmiechnęłam się szeroko.
Miałam ochotę w wieczność wpatrywać się w jego przepełnione szczęściem oczy, jednak nie pozwolił mi na to. Przerwał mi tę niezwykłą przyjemność najbardziej delikatnym, a jednocześnie najbardziej ognistym z pocałunków.
– Hej… – mruknął ponętnym głosem, a jego twarz wciąż znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej.
– Hej – powtórzyłam, śmiejąc się. – Czy to znaczy, że…?
– Że…?
– Że będę mogła zasypiać obok ciebie codziennie? – spytałam ostrożnie, a gdy Paul mruknął na potwierdzenie, uśmiechnęłam się szerzej. – A to znaczy, że…?
– Że…? – Z trudem powstrzymywał śmiech.
– Och, daj spokój…! Wiesz, co mam na myśli! – wyrzuciłam, odsuwając się od niego i kładąc obok.
Paul przeciągnął się i założył ręce za głowę.
– Chcę, żebyś to ty powiedziała to na głos – zaśmiał się, wbijając wzrok w sufit.
– Nie ma mowy! Jestem kobietą, zapomniałeś!?
– Czasem próbowałem… – westchnął z udawanym bólem.
Szturchnęłam go z niezadowoleniem, więc obrócił się w moją stronę. Wplótł palce w moje włosy, przybliżył twarz do mojej i spojrzał mi w oczy. Czułam, że zaczynam tonąć w ich szarej, bezdennej głębi. Tak bardzo brakowało mi wpatrywania się w nie i podziwiania ich niezwykłego piękna.
– Kocham cię. Przysięgam, że odeślę Seta, uratuję twoją duszę i, jeśli będziesz tego chciała, będziemy razem już zawsze – wyszeptał, wciąż wpatrując się w moje oczy. – Nigdy nie przestałem i nie przestanę cię kochać. I przysięgam nigdy więcej niczego przed tobą nie ukrywać.
Nie wytrzymałam i wtuliłam się w niego. Jeszcze poprzedniego wieczora naprawdę nie wierzyłam, że będziemy razem, że wszystko się ułoży, ale jego słowa dawały mi nadzieję.
 Chciałam, żeby to trwało wiecznie, żebym już nigdy nie musiała wychodzić z tego wygodnego łóżka, opuszczać objęć Paula. Chciałam być z nim już zawsze i na zawsze. Tylko z nim.
Niestety, romantyczną wizję wspólnego leniuchowania przerwało mi trzaśnięcie drzwiami od mieszkania. Zadrżałam i spojrzałam na Paula z niepokojem.
– To Elizabeth – westchnął, przeciągając się na swobodnie.
Byłam pewna, że Paul zamknął drzwi zanim położyliśmy się do łóżka. Kilka razy prosiłam go, żeby sprawdził, czy aby na pewno wszystkie zamki są dokładnie zabezpieczone, więc nie było mowy o pomyłce. Biorąc pod uwagę, że Paul i ja mieliśmy zamiar odbudować nasz związek, nie odpowiadało mi to, że Elizabeth posiadała klucze do jego mieszkania i wchodziła, gdy tylko miała na to ochotę.
– To Elizabeth… – powtórzył, gdy wyraziłam swoje niezadowolenie sytuacją. – Jest bezczelna, arogancka, niewychowana i nieobliczalna. Nic nie poradzę…
– Słyszę cię, panie Romantyczna Gadka! – krzyknęła z dołu, chociaż w jej głosie nie wyczułam urazy.
Paul przewrócił oczami i podniósł się z łóżka. Zakładając spodnie obiecał, że porozmawia z Liz i dowie się, po co przyszła. Jednocześnie zaproponował, żebym w tym czasie wzięła prysznic i prosił, żebym niczym się nie przejmowała. Miałam dziwne przeczucie, że mimo wszystko żadne z nas nie będzie zadowolone z powodu, dla którego przyszła z wizytą…

***

Szczupła blondynka w obcisłej, czerwonej sukience i kremowym, trenczowym płaszczu siedziała na kuchennym blacie. Pomimo tego jak cudownie i seksownie Elizabeth prezentowała się tego poranka, Paul przeszedł obok niej zupełnie obojętnie i zajął się przygotowywaniem kawy. Kątem oka zauważył, że furia nie spuszczała wzroku z jego nagiego, umięśnionego torsu. Powinien był założyć koszulkę przed zejściem na dół…
– Leo skończył badać DNA Thomasa? – spytał, włączając ciśnieniowy ekspres, który zagościł w jego mieszkaniu za sprawą Melody.
– Tak, już dawno. Jest odporny na ten stop czy coś… – powiedziała dziewczyna, machnąwszy ręką, jakby to nie była zbyt istotna informacja. – Zapomniał ci o tym wspomnieć, bo rozproszyła go inna, ważniejsza sprawa. – Dodała, gdy Paul odwrócił się w jej stronę.
Brown starał się zignorować fakt, że blondynka przechyliła lekko głowę, z zadowoleniem wpatrzywszy się w jego mięśnie. Pochlebiało mu to, ale jednocześnie trochę krępowało.
Założył ręce na piersi, czekając na kawę.
Więc jego syn także był odporny na stop, który był w stanie zabić każdą inną istotę. Paul przekazał mu to w genach i był za to ogromnie wdzięczny. Set nie znał innego sposobu na zabicie upiora, a to znaczyło, że Thomas był bezpieczny. Przynajmniej po części…
– Mogłaś mi to powiedzieć przez telefon… – zauważył, chrząkając znacząco.
– Och, nie! Miałabym przegapić TO – zaśmiała się, podnosząc wzrok i znacząco wskazując dłonią na jego tors. – Nie spytasz, co rozproszyło Leo?
– Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? – spytał beznamiętnie.
Wyłączył ekspres do kawy i wyszedł do części salonowej. Chwycił leżącą na kanapie koszulkę i założył na siebie, co sprawiło, że mina furii zrzedła.
Dziewczyna zeskoczyła z blatu i zrobiła kilka kroków w jego stronę.
– Może dlatego, że chodzi o materiał genetyczny twojej byłej dziewczyny… – podrzuciła, uśmiechając się złośliwie.
Paulowi zajęło chwilę zorientowanie się, o kim mówi Elizabeth. Przez noc spędzoną ze śpiącą w jego ramionach Seleną zupełnie zapomniał o zmarłej niedawno Melody.
– Dlaczego Leo miałby badać DNA Melody? – spytał podejrzliwie, ściszając głos i jednocześnie nasłuchując, czy z piętra dobiega szum wody spod prysznica, pod którym miała być Selena.
– Nie chodzi o to dlaczego… Chodzi o to, co odkrył.
Elizabeth zrobiła jeszcze kilka kroków w jego stronę, wyciągając z kieszeni płaszcza pognieciony kawałek papieru. Rozprostowała go, uśmiechając się pod nosem. Paul wpatrzył się w kartkę. Widniało na niej pismo Leo, które od razu rozpoznał.
– Ukradłaś mu notatki!? – rzucił z niedowierzaniem, gdy furia podniosła na niego wzrok.
– Pożyczyłam! – krzyknęła z oburzeniem. – Oddam! Może…Jakie to ma znaczenie!? – prychnęła.
Machnęła kartką przed twarzą Paula, jakby chciała zachęcić go do zabrania papieru, jednak upiór nie wykonał najmniejszego ruchu. Zmrużył oczy, podejrzliwie wpatrując się w furię. Elizabeth nie przyszłaby do niego z jakąkolwiek ważną informacją, gdyby nie miała w tym żadnego interesu. Był ciekaw, co Leo odkrył w DNA Melody, jednak nie był pewien, czy chce współpracować z Liz. Mógł pomóc jej lub iść do Leo i podjąć współpracę z nim…
– Zastanawiasz się, czy iść na układ ze mną czy z Leo, tak? – zaśmiała się dziewczyna, jakby czytając w jego myślach.
– Czego chcesz?
– Chyba nie powinniśmy o tym rozmawiać tutaj…

Młoda dziewczyna o kruczoczarnych, kręconych włosach usiadła na parkowej ławce. Z lnianej torby wyciągnęła oprawioną w skórę książkę, czarną gumkę do włosów i butelkę wody mineralnej. Związała włosy w kucyk, wzięła łyk wody i rozejrzała się po okolicy. Uśmiechnęła się na widok bawiących się w piaskownicy dzieci, plotkujących matek i biegających po trawnikach psów. W powietrzu, które głęboko wciągnęła nosem, czuć było wiosnę. Ostatnio pogoda płatała figle, szalała, ale nie tego dnia. Dziś było ciepło, słonecznie, po prostu wspaniale. Idealna pogoda by wyjść do parku, poczytać, odpocząć.
Mały chłopiec, którego niesforne, trochę za długie, brązowe włoski powiewały na wiosennym wietrze, od dłuższej chwili obserwował kobietę z przeciwnej strony parkowej polanki. Zdecydowanie wyróżniał się spośród dzieci: ubrany był w czyste, modne i drogie ciuchy, na jego drobnym nosku spoczywały markowe okulary. Nie bawił się z innymi rówieśnikami, właściwie nawet nie zwracał na nich uwagi. Nie po to przyszedł do parku…
Podszedł do ławki, gdy tylko młoda kobieta zajęła się książką. Bezszelestnie stanął przed nią, lustrując ją przeciągłym spojrzeniem. Wzorzysta spódnica zakrywała kolana, pod jasny sweterek z dekoltem w serek założyła podkoszulkę. Buty na płaskiej podeszwie zakrywały palce.
Dziewczyna opuściła książkę. Drgnęła na widok chłopca. Przestraszyła się.
– Och… – jęknęła, próbując złapać oddech i siląc się na uśmiech.
– Zgubiłem się – powiedział malec.
Z twarzy dziewczyny zniknęły resztki strachu. Rozejrzała się po polance, zamykając książkę. Chłopiec natychmiast zerknął na skórzaną okładkę, na której złote litery układały się w tytuł. Odszyfrowanie go zajęło mu dłuższą chwilę. „Wichrowe wzgórza”.
– Pomóc ci znaleźć mamę? – spytała dziewczyna, a chłopiec podniósł na nią wzrok.
– Przyszedłem z tatą.
Czarnowłosa dziewczyna schowała książkę do torby i podniosła się z ławki.
– Więc poszukajmy twojego taty – powiedziała, uśmiechając się do chłopca, jakby chciała dodać mu otuchy. – Gdzie widziałeś go ostatni raz?
Brązowowłosy chłopiec wskazał palcem w stronę najbardziej zadrzewionej części parku. Kobieta zrobiła krok w tamtą stronę, a malec natychmiast chwycił ją za rękę. Ufny gest dziecka dodał młodej pannie otuchy – nigdy wcześniej żadne dziecko nie prosiło ją o pomoc…
Przeszli przez parkową polankę, mijając matki z dziećmi i rozbawione psy, które grzecznie przynosiły swoim właścicielom rzucane zabawki. Pomiędzy drzewami i krzewami nie było nikogo, a im dalej zagłębiali się w gęstwinę, tym bardziej czarnowłosa dziewczyna zastanawiała się, czy aby na pewno chłopiec wskazał jej dobrą drogę.
Chłopiec zatrzymał się, puszczając dłoń kobiety. Dziewczyna podeszła i ukucnęła przed nim. Malec musiał być przerażony, w końcu się zgubił.
– Znajdziemy twojego tatę – obiecała. – Jak masz na imię?
– Thomas – odpowiedział, ściągając ciemne okulary.
Przerażona dziewczyna na kuckach cofnęła się w tył. Tęczówki chłopca były czarne jak smoła i całkowicie zlewały się ze źrenicami. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak strasznego…
Upadła, potykając się o wystający z ziemi korzeń. Chłopiec w jednej chwili znalazł się przy niej. Czuła jego świeży oddech… Zakręciło jej się w głowie…
Chwilę później zemdlała i upadła na ziemię.
– Brawo – powiedział Paul, wychodząc spomiędzy pobliskich drzew. – Mój chłopiec… – Dodał z dumą, pomagając synowi wstać. – Idź się pobawić.
Thomas uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek równych, białych zębów, po czym założył okulary przeciwsłoneczne i pomknął w stronę, z której przyszedł z czarnowłosą dziewczyną.
Paul ukucnął przy ciele nieprzytomnej kobiety, by sprawdzić, ile pozostało w niej energii. Upewniwszy się, że jest to ilość wystarczająca do zdrowego przebudzenia, podniósł się z ziemi. Spojrzał na stojącą nieopodal Elizabeth.
– Szybko się uczy – oznajmił z dumą, kierując się w stronę parkowej polanki. – Co chciałaś mi powiedzieć o Melody?
– To była najobrzydliwsza rzecz, jaką mogło zrobić sześcioletnie dziecko – prychnęła, podążając za Brownem. – Słyszałeś o strzygach?
– Obiło mi się o uszy… – westchnął, niemal natychmiast tracąc część zainteresowania tematem.
– To istoty ludzkie, które urodziły się z dwoma duszami. – Kontynuowała Liz, gdy wyszli na zalaną słońcem polankę.
Paul odnalazł wzrokiem Thomasa, który już bawił się z jakąś dziewczynką na jej różowym kocyku. Nie rozumiał, co strzygi, istoty, których istnienia nawet nie udokumentowano, miały wspólnego z DNA Melody.
Gdy wypowiedział głośno swoje zdanie na ten temat, usiadł na najbardziej oddalonej od innych ławce, Elizabeth westchnęła, ponownie wyciągając pogniecioną kartkę.
– Leo już kilka razy badał DNA Melody. Za każdym razem wychodzi mu to samo. Powiedział mi, że fragment, który ulega mutacji podczas przemiany w upiora, wygląda, jakby w Melody jeszcze przed przemianą znajdowały się dwie różne osoby. On uważa, że to jakiś błąd w badaniu… Ja myślę, że Melody była strzygą – powiedziała szybko, trochę niespokojnie przestępując z nogi na nogę.
Paul, wciąż obserwując syna, zaśmiał się pod nosem.
– Nie sądzisz, że gdyby Mel była strzygą, zauważyłbym to? Wyczułbym dwie różne dusze.
– Nie znałeś jej przed przemianą – zauważyła dziewczyna, siadając na ławce.
– Strzygi to mit. Bajka, którą straszy się dzieci, żeby jadły warzywa do obiadu. Nikt nigdy nie spotkał strzygi.
– Ja spotkałam…
Brown przeniósł wzrok na Elizabeth, jednak szybko wrócił do pilnowania Thomasa, który wciąż bawił się z dziewczynką.
– Strzygi nie są świadome tego, kim są. Nie za życia. Dopiero gdy umiera ich pierwsza dusza, ożywa druga. Byłam po drugiej stronie. Przewijały się ich tam dziesiątki – mówiła Elizabeth z coraz większym strachem. – Ja miałam problem, żeby wrócić, musiałam szukać sposobu, kotwicy… One po prostu wchodzą i wychodzą. Kiedy chcą. Ale kiedy już wracają na ziemię… Nie są takie, jakie były wcześniej. Zaufaj mi! To tylko kwestia czasu, kiedy Melody zorientuje się, że może wrócić, a wtedy wszyscy będziemy mieli przesrane!
Paul słuchał dziewczyny w ciszy, z wyrazem zupełnej obojętności na twarzy. W końcu podniósł się z ławki, założył ciemne Ray Bany i uśmiechnął się do Elizabeth z politowaniem.
– Nawet gdyby to była prawda… Spaliłem jej ciało. Nie ma drogi powrotnej. – Skinął głową na Thomasa, który natychmiast podniósł się z trawy i, pożegnawszy z dziewczynką, zaczął biec w ich stronę. – Przykro mi Liz, ale to nie jest informacja godna mojego wysiłku, by cię chronić.
***

W skromnym, prosto urządzonym salonie panował półmrok. Siedzący w fotelu Tyler Brown w jednej dłoni trzymał butelkę z piwem, w drugiej pilota od telewizora. Przerzucał kanały, nawet nie zwracając uwagi na to, co właściwie jest na nich emitowane. Wziął kilka łyków chmielowego napoju, po czym wyłączył odbiornik.
Westchnął ciężko, spoglądając na elektroniczny zegarek, który stał na półce pod telewizorem. Spodziewał się, że jeśli Selena pójdzie na kolację do jego brata, nie wróci na noc. Miał jednak ogromną nadzieję, że pojawi się w domu następnego dnia lub chociaż zadzwoni, by ostrzec go o swoich planach.
Martwił się o Selenę. Obserwował ją uważnie już od dłuższego czasu i zauważył, że działo się z nią coś niepokojącego. Z początku myślał, że chodzi o Paula. Jego powrót do kraju, zwłaszcza z nową dziewczyną u boku, musiał ją zaboleć, a jego obecność musiała sprawiać, że czuła się niezręcznie. Jednak gdy Jessica ponownie zniknęła, Tyler zaczął zauważać, że chodzi o coś jeszcze… Selena bardzo mało spała, była cicha, zdawała się być wiecznie przestraszona. Mdlała, kilka razy słyszał, jak wymiotowała. Bał się o nią.
Paul doskonale wiedział o tym, co działo się z Seleną. Kilka razy był świadkiem omdleń dziewczyny, był także informowany o takich sytuacjach. Jednak zdawał się tym w ogóle nie przejmować i to właśnie martwiło starszego Browna najbardziej.
Okno w salonie otworzyło się z hukiem, a do pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr. Tyler gwałtownie podniósł się z fotela. Powoli odstawił butelkę z piwem na ławę i rozejrzał się wokół. Napiął wszystkie mięśnie, głęboko wciągnął powietrze w poszukiwaniu obcej energii, jednak jedynym co wyczuł, był zapach zgnilizny i spalenizny.
Podszedł do okna. Szybkim ruchem zamknął je, nawet nie wyjrzawszy na zewnątrz, po czym wrócił na fotel. Pewnie tylko zdawało mu się, że coś jest nie tak. Może na zewnątrz był po prostu zbyt silny wiatr… Tylko skąd ten dziwny zapach?
– Taki ładny chłopiec całkiem sam w sobotni wieczór?
Znajomy głos, pełen pogardy, która zupełnie do niego nie pasowała, doszedł Tylera od strony korytarza. Upiór ponownie wstał z fotela.
To było niemożliwe… Po prostu niemożliwe…
Powoli odwrócił się w stronę, z której dochodził głos…
Stała w progu salonu, ubrana w trochę zabrudzone i przypalone ciuchy. Wyglądała jak żywa, uśmiechała się triumfalnie. Skórę miała brudną, przypaloną, w niektórych miejscach zwęgloną, w innych pokrytą bąblami jak od poparzenia. To ona wydzielała ten okropny zapach…
– Melody…?
W tym momencie jak nigdy wcześniej żałował, że nie panuje nad przemianą jak Paul…

środa, 1 maja 2013

Rozdział 15 cz. II

Rozdział dodaję z lekkim opóźnieniem, bo zwyczajnie nie miałam czasu :D Niby na uczelni większe luzy, jednak zawsze coś wypadnie... Chrzest, impreza, etc... Rozdział oczywiście nie sprawdzony, bo za wielkiego lenia złapałam, ale co tam :D
Za to mam rozdział do przodu, więc zaskoczę Was zapowiedzią ;)


Apartament Paula został uprzątnięty ze wszystkich rzeczy, które mogły mieć jakikolwiek związek z Melody. Zniknęły jej ubrania, damskie kosmetyki, kilka gazet, które rzuciły mi się w oczy, kiedy byłam tam ostatnim razem. Pojawił się za to stół – prosty, drewniany, w komplecie z czterema krzesłami. Teraz był elegancko nakryty do kolacji dla dwojga.
Na środku, tuż obok metalowej misy z sałatką i dwóch dań o nieznanej mi nazwie, stały dwie świeczki. Sądząc po stopniu ich wypalenia, zostały zapalone na chwilę przed moim przyjściem. Małe płomienie odbijały się w kieliszkach do czerwonego wina, do których Paul właśnie nalewał rubinowy płyn.
Wszystko wyglądało niezwykle romantycznie, idealnie. Siadając do stołu, zastanawiałam się, ile pracy i czasu w przygotowania włożył Paul, który również wyglądał nienagannie. Do ciemnych, prostych jeansów ubrał czarny t-shirt i narzucił na niego sportową, czarną marynarkę. Na luzie, ale z klasą. Imponująco…
Poczułam, że elegancka, obcisła mała czarna bez ramiączek była zbyt wyzywająca. W domu, mając do wyboru kilka luźnych sukienek bądź niezbyt eleganckich spódnic, uznałam, że ta kreacja będzie idealna. Chyba się przeliczyłam i potraktowałam zaproszenie na kolację trochę zbyt „randkowo”.
Przez całą kolację wydawał mi się dziwnie nieobecny. Zawieszał spojrzenie na płomieniach świec, odwracał wzrok, nie odzywał się. Gdy skończyłam jeść porcję dania, które nałożyłam sobie na talerz, zauważyłam, że jego jedzenie jest właściwie nietknięte, tylko trochę rozmazane po talerzu.
Czułam, że coś go dręczy. I bynajmniej nie chodziło o moją sukienkę…
– Dobrze się czujesz? – spytałam, chwytając kieliszek, z którego wzięłam mały łyk słodkiego czerwonego wina.
Zamrugał gwałtownie, niemal mechanicznie kiwając głową.
– Tak…
– Karmiłeś się?
– Tak… – powtórzył, po czym pokręcił lekko głową, jakby chciał odpędzić od siebie jakieś myśli. – Przepraszam. To wszystko… Przepraszam…
Odłożył sztućce na talerz, z trudem przełykając ślinę. Palcami przeczesał włosy, westchnął ciężko i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
Odnosiłam dziwne wrażenie, że chodzi mu tylko i wyłącznie o moje towarzystwo. Musiało być mu ciężko siedzieć ze mną po tym wszystkim. Nawet po tym, co zaszło między nami rano.
Jak daleko sięgałam pamięcią, zawsze przysparzałam mu kłopotów. Teraz było dokładnie tak samo. Znów to Selenę trzeba było ratować, to o Selenę wszyscy martwili się najbardziej. To było tak oczywiste, że Paul będzie chciał mi pomóc, że nawet przez myśl nie przeszło mi, że on ma przecież swoje zmartwienia, a po tym jak potraktowałam go gdy uratował mi życie pewnie ciężko było mu znosić moje towarzystwo.
– Paul… Nie musimy tego robić – rzuciłam natychmiast.
– Co? – Spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem. – Och… – westchnął, gdy zrozumiał, co miałam na myśli. – Wiem… Nie w tym rzecz. Cieszę się, że tu jesteś.
Uniosłam brwi, odstawiając kieliszek. Z rozbawieniem pokręciłam głową.
– Wiesz, um… Dziś mijają dwa lata od rozpoczęcia twojej przemiany – powiedział, chwytając swój kieliszek.
– Och…
Nie przywiązywałam wielkiej wagi do swojej przemiany w anioła. Na pewno nie tak wielkiej, by świętować jej rocznicę. Po niej stało się tyle nieprzyjemnych rzeczy, że chyba starałam się wyprzeć ten dzień z pamięci.
Nie pamiętałam nawet, jakim cudem doszło do mojej przemiany. Wiedziałam, że byłam wtedy z Paulem we Florencji, w Twierdzy Aniołów, ale…
– Och! – westchnęłam ponownie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, do czego zmierza.
Moja przemiana nie bez powodu rozpoczęła się właśnie tego dnia. Paul zabrał mnie do Twierdzy, bo umierałam. Błagał anioły o pomoc. To Angel, ratując mi życie, doprowadziła do mojej przemiany. To tamtego dnia Michael zablokował Paula… Wtedy wszystko zaczęło się psuć…
Paul, widząc, że zrozumiałam, co miał na myśli, wypił całą zawartość kieliszka i ponownie westchnął.
– Tamtego dnia, kiedy Angie cię uleczyła… Chciałem cię tam zostawić – wyznał, chwytając butelkę i dolewając sobie wina.
Zamrugałam z niedowierzaniem, otwierając usta ze zdziwienia.
– Co? – pisnęłam.
Nie do końca docierało do mnie to, co powiedział. Nigdy o tym nie wspominał!
– Byłem przygotowany na to, że tam zostaniesz. Chciałem tego, jeszcze zanim dowiedziałem się, że przechodzisz przemianę – powtórzył, ponownie opróżniając kieliszek. – Kiedy patrzyłem na ciebie… Wiedziałem, że to moja wina.
Słuchałam go w osłupieniu. Starałam się zignorować pojedyncze, coraz mocniejsze ukłucia w okolicy żołądka, które powoli przemieszczały się w stronę serca.
Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Nigdy nie chciałam tak myśleć! Nie obwiniałam go za nic, co wydarzyło się w moim życiu.
Wolf chciał złożyć mnie w ofierze przez przepowiednię, która przewróciła mu w głowie. Elizabeth wykorzystała mnie jako kotwicę przy powrocie z zaświatów ze względu na moją silną energię. Nie przeszłabym przemiany, gdyby Elizabeth nie wróciła. Mama zostawiła mnie, tatę i Krzyśka, bo bała się Wolfa. Kesi nie zmarłaby, gdyby Michael nie rzucił na Paula uroku.
Żadna z tych rzeczy nie stała się przez Paula, a już na pewno nie bezpośrednio przez niego! Wszystko sprowadzało się do tego, że byłam Dzieckiem Księżyca. A nie byłam nim przez Paula…
– Gdybym cię nie poznała, być może już dawno bym nie żyła, a świat pogrążony byłby w chaosie przez Wolfa – powiedziałam, siląc się na spokój. – Zamiast myśleć o tym, ile złego stało się w naszym życiu, mógłbyś choć raz pomyśleć o tym, jak wiele dobrego razem przeżyliśmy…
Paul, wpatrujący się we mnie ze zdziwieniem, gdy zaczęłam mówić, teraz uśmiechnął się. Kiwnął głową z uznaniem, odpływając myślami w przeszłość. Jego twarz rozjaśnił łobuzerski, radosny uśmiech.
– Oj tak… – zaśmiał się. – Niektóre rzeczy były szczególnie dobre…
Błysk w jego oku od razu podpowiedział mi, o czym myślał. Uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok i lekko się rumieniąc.
Nastała chwila ciszy, w czasie której oboje zajęliśmy się rozmyślaniem o tej przyjemnej części naszej wspólnej przeszłości. Przed oczami migały mi, jak klatki starego filmu, pełne radości, miłości i czułości momenty, w których czułam się przy nim tak niezwykle wyjątkowa i szczęśliwa. Nasz pierwszy pocałunek, oświadczyny, chwile spędzone na zabawie z Thomasem, noce, w czasie których leżałam wtulona w niego. To, jak niezliczoną ilość razy ratował mnie, troszczył się o mnie, pomagał mi nie tylko wtedy, gdy byliśmy razem.
– Nie spytasz, dlaczego nie zostawiłem cię wtedy w Twierdzy? – Dopełnił swój kieliszek, lekko odchrząknąwszy i ponownie przeniósłszy na mnie wzrok.
– Och… Dlaczego? – spytałam bez większego namysłu.
– Sporo rozmyślałem, kiedy byłaś nieprzytomna. Zastanawiałem się nad tym wszystkim, nad nami – powiedział natychmiast, chwytając kieliszek. – Ale to Angel uświadomiła mi, że musimy być razem. To dzięki niej zrozumiałem, że nigdy nie przestanę cię kochać i że bez siebie po prostu nie mamy prawa bytu…
Jego słowa zaparły mi dech w piersiach. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Otworzyłam usta, jednak niemal natychmiast zamknęłam je z powrotem. Natychmiast przypomniały mi się słowa Melody. „Twoja była dziewczyna, którą wciąż kochasz”.
Odwróciłam wzrok od Paula, który najwyraźniej czekał na moją reakcję. Wpatrując się w skórzaną kanapę, kątem oka zauważyłam, że zacisnął usta i uniósł brwi. Nie był zadowolony z braku odzewu z mojej strony.
Miałam naprawdę wielką ochotę podnieść się z krzesła i rzucić w jego ramiona. Przecież go kochałam, on kochał mnie. Wybaczyliśmy sobie wszystko, co poszło źle. Dlaczego więc nie potrafiłam mu odpowiedzieć, cieszyć się tym? Wszystko miało szansę się ułożyć. Byliśmy sami, odwzajemnialiśmy swoje uczucia, nie było między nami Melody. Elizabeth także nie stanowiła problemu, bo gdyby było inaczej, Paul pewnie nie powiedziałby, że „nigdy nie przestanie mnie kochać”!
Podniósł się od stołu i w ciszy powędrował do kuchni. Odprowadziłam go wzrokiem, bijąc się z myślami. W ciszy obserwowałam, jak wyciąga z szafki butelkę drogiej whisky i pojedynczą kryształową szklaneczkę.
– Wciąż nie lubisz, prawda? – rzucił, dostrzegając mój wzrok i unosząc lekko w górę butelkę z bursztynowym płynem.
Automatycznie pokręciłam głową.
Leżący na szafce w kuchni I-phone zaczął wibrować. Paul zignorował to, nalewając whisky do szklanki.
– Nie odbierzesz? – spytałam.
Paul z nieprzeniknioną miną podniósł telefon. Posłał mi krótkie, puste spojrzenie, w którego głębi dostrzegłam dziwną iskrę.
Bolało go to. Zabolało go, że zignorowałam jego wyznanie.
– Jestem zajęty. Jeśli nie chodzi o Thomasa, to nie dzwoń do mnie – rzucił sucho, natychmiast rozłączając się i rzucając telefon na szafkę. – Dlaczego zgodziłaś się zjeść dziś ze mną kolację? – spytał z lekką irytacją w głosie, wychodząc z części kuchennej. Wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok. – Dlaczego rano mnie pocałowałaś? – Gdy ponownie wzruszyłam ramionami, podszedł do stołu. – Dlaczego spotkałaś się ze mną, żeby mnie ostrzec przed Setem?
– Bo cię kocham! – wykrzyknęłam, zalewając się łzami.
Odstawił szklankę na stół i natychmiast zbliżył się do mnie. Ukucnął przede mną, chwytając moje dłonie. Ucałował je, po czym jedną rękę wyciągnął w stronę mojej twarzy, by delikatnie obetrzeć spływające po policzkach łzy.
– Kocham cię, ale umieram – wyjąkałam, odwracając głowę. – Ile jeszcze mogę pociągnąć bez duszy? Miesiąc? Dwa? To nie ma najmniejszego sensu!
Paul podniósł się z kucek i natychmiast chwycił moją twarz w dłonie. Nie oponowałam. Łzy coraz gęściej wypływały z moich oczu.
– Nie umrzesz, rozumiesz? Nie pozwolę ci umrzeć – powiedział stanowczo, głęboko wpatrując się w moje oczy.

***
Jasnowłosy elf wpatrywał się w umieszczony pod mikroskopem preparat, do którego raz po raz dodawał przeróżne substancje. Skupiony na przedmiocie swoich badań, nie zwracał uwagi na obecną w laboratorium Elizabeth.
Szwędająca się po pomieszczeniu furia traciła cierpliwość. Znudziło ją obserwowanie pochłoniętego badaniami elfa, który już kilka dni nie wychodził z laboratorium. Leo nie spał, nie jadł, nie interesował się niczym poza swoimi próbkami. Wcześniej Elizabeth nie zwracała na to uwagi – spędzała czas na polowaniu, torturowaniu ludzi, wieczorami nachodziła Paula. Obserwowanie zajętego książkami upiora i małego Thomasa, który stał się trochę nadpobudliwy, było zdecydowanie ciekawsze niż siedzenie w sterylnym pomieszczeniu z cichym Leo.
Ale tego wieczora Paul był z Seleną. Normalnie Elizabeth nie przejęłaby się tym i odwiedziła swojego byłego chłopaka, jednak doskonale wiedziała, jak wielkie nadzieje pokładał w tym spotkaniu upiór. W obecnych okolicznościach po prostu nie miała serca mu przeszkadzać.
– Możesz oderwać się od tych wszystkich preparatów? Paulowi nie spieszy się tak bardzo, zrozumie, że musisz spać… – westchnęła ze zniecierpliwieniem, chwytając stojący na jednej z półek słoik, w którym znajdowały się prochy wampira.
Elf z ignorancją machnął rękę.
– Już dawno skończyłem badać DNA Thomasa – powiedział, wciąż nie odrywając się od mikroskopu. – Wynik dodatni. – Dodał beznamiętnie.
Elizabeth odstawiła słoik na półkę i natychmiast podeszła do blondyna.
– Co to znaczy, że „dodatni”?
– Jest odporny jak Paul. Nie przeszkadzaj mi – odpowiedział elf z lekką irytacją. – Mam tu ważniejsze sprawy…
– Ważniejsze niż DNA mojego syna i to, że stał się niemal nieśmiertelną istotą!? – wycedziła furia, siląc się na spokój.
Elf przeniósł wzrok na dziewczynę. Na jego twarzy pojawiła się mieszanina zdziwienia i politowania.
– Od kiedy Thomas jest „twoim synem”? – prychnął. – Myślałem, że rodzicielskie uczucia zostawiłaś w grobie.
Dziewczyna otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak w tej chwili nie przychodziła jej na myśl żadna cięta riposta.
Oczywiście, że zostawiła „rodzicielskie uczucia” w grobie! Nie czuła się związana z Thomasem. Była jego matką tylko z genetycznego punktu widzenia i chciała, żeby tak pozostało. Niepotrzebne były jej zobowiązania, zmartwienia, dramaty, a to właśnie oznaczało rodzicielstwo. Cieszyła się, że Paul wychowuje Toma sam i po swojemu. Nie obchodziło ją nic, co związane z chłopcem, chociaż w głębi duszy musiała przyznać, że jego chwilowa śmierć ją dotknęła.
– Co to? – Szybko zmieniła temat, wskazując na preparat pod mikroskopem.
– Kolejna nieudana próbka DNA Melody – westchnął elf, odsuwając się na krześle od stolika.
– Badasz DNA Melody? Po co!? – wykrzyknęła dziewczyna. – Przecież ta kretynka nie żyje!
Elf splótł ręce na karku i wykonał kilka ruchów głową, chcąc rozprostować kark.
– Wiem – mruknął, przeciągając się. – Zacząłem badać to, zanim zmarła. Coś w niej nie dawało mi spokoju… – westchnął. – Chodzi o to… Paul zarzekał się, że jej nie przemienił, że została porzucona rok przed tym, jak ją poznał. Mówił, że zabijała… Ale jej energia była czysta, świeża. Nie dawało mi to spokoju…
Furia usiadła na stole. Nie przywiązywała większej wagi do energii Melody, jednak musiała przyznać, że nie było to chi rocznego upiora. Przy pierwszym spotkaniu również odniosła wrażenie, że dziewczyna została przemieniona przez Paula. Każdy tak myślał.
– Wielokrotnie w swoim życiu badałem DNA upiorów. Badałem DNA Paula, teraz Thomasa… Nie rozumiem, dlaczego to mi nie wychodzi!
Elizabeth wzruszyła ramionami.
– Może jest zepsute… Kogo to obchodzi…
– Mnie obchodzi! – wykrzyknął elf. – Chodzi o to, że… – Chwycił leżące na blacie notatki, które układały się w gruby stos i zaczął je przeglądać. – Badałem DNA Thomasa zaraz po jego narodzinach. Badałem też materiał Tylera przed i po przemianie. Już wtedy, w Bostonie, udało mi się wyodrębnić fragment, który ulega mutacji przy przemianie. Teraz, dysponując materiałem Toma sprzed czterech lat i nowym, wyodrębniłem ten fragment jeszcze raz, dokładniej. Mogę określić wiek upiora, kto go przemienił, a wszystko dlatego, że zmianie ulega… Nie będę się w to zagłębiał, i tak nie zrozumiesz. 
Furia nie zwróciła uwagi na fragment wypowiedzi Leo, który właściwie powinien ją urazić. Genetyczna gadka elfa zaczynała ją nudzić. Jęknęła w duchu, przeklinając siebie za rozpoczęcie tematu. Znała Leo, w ostatnich miesiącach spędziła z nim mnóstwo czasu. Jak już rozpoczynał jakąkolwiek rozmowę z swoich badaniach, nie mógł przestać i ciągnął ją do końca.
– Jej DNA jest zupełnie inne, dziwne. Myślałem, że nie ma dziwniejszego niż Paula, a jednak… Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Fragment, który ulega mutacji, wygląda, jakby w Melody jeszcze przed przemianą znajdowały się dwie różne osoby, co jest zupełnie niemożliwe… Mógłbym powiedzieć, że próbki były zanieczyszczone, ale niemożliwe, żeby trzy różne były identycznie skażone! Wygląda to tak, jakby po przemianie uległa mutacji tylko jedna połowa fragmentu…
Elizabeth wyprostowała się gwałtownie. Nigdy nie była dobra z biologii, ale dokładnie rozumiała, co Leo chciał jej przekazać. Co więcej, wydawało jej się, że rozumie to bardziej niż on sam…
– Muszę zadzwonić do Paula…

W następnym odcinku: 
– Jest bezczelna, arogancka, niewychowana i nieobliczalna. Nic nie poradzę…
– Zastanawiasz się, czy iść na układ ze mną czy z Leo, tak?
– To była najobrzydliwsza rzecz, jaką mogło zrobić sześcioletnie dziecko. 
– Zaufaj mi! To tylko kwestia czasu, kiedy zorientuje się, że może wrócić, a wtedy wszyscy będziemy mieli przesrane!