sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 9 cz. I

 Kilka dni wcześniej
– Dlaczego mi nie wierzysz!?
– Bo to absurd! – krzyknęłam, wychodząc z łazienki. – Gdyby coś stało się Paulowi, Tyler już dawno by nam o tym powiedział!
Jessica stała w drzwiach mojego pokoju. Otulona szarą męską bluzą, z mokrymi włosami i przerażonym spojrzeniem obserwowała uważnie, jak siadałam na łóżku, by założyć wyciągnięte spod mebla wysokie czarne kozaki. Przygryzała wargi jakby powstrzymywała łzy.
Starałam się ją ignorować. Od kilkunastu minut próbowała mi weprzeć, że Paulowi grozi niebezpieczeństwo, że coś stało się w magazynie, w którym był tego popołudnia z Justinem. Doskonale wiedziałam, że to nieprawda.
– Och, daj spokój! – rzuciłam, gdy po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – Słyszałaś trzask, nic nie widziałaś. Skąd wiesz, że coś się stało akurat Paulowi? Może to Justin oberwał… Może właśnie od Paula. Nie zdziwiłabym się.
– Nie wiem… Melody wyglądała na przerażoną. A ja… Czułam coś złego w powietrzu – szepnęła łamiącym się głosem.
Wciągnęłam buty, po czym wstałam z łóżka i podeszłam do drżącej blondynki.
– Jess, Paul jest bezpieczny, rozumiesz? – powiedziałam stanowczo z przekonującym uśmiechem. – Nikt nic mu nie zrobi. Nad wszystkim panuję.
Pokiwała głową. Klepnęłam ją w ramię i podeszłam do komody. Otworzyłam środkową szufladę i wyrzuciłam znajdującą się w niej bieliznę na szafkę. Podważywszy scyzorykiem dno odsłoniłam ukryty schowek, z którego wydobyłam srebrny nóż od Paula.
– Coś mówiłaś o Melody… To ta tapirowana wywłoka, prawda? – rzuciłam spokojnie, chowając nóż w cholewkę buta. – Ta, która mnie zaatakowała…?
Jessica nieznacznie skinęła głową. Piękna szatynka, która przyszła z Paulem do mojego domu naprawdę mnie zaintrygowała. Z zachowania mojego byłego narzeczonego wynikało, że są teraz razem… Pewnie krótko, skoro wciąż traktował ją jak księżniczkę i całkiem niedawno wyjechał z Polski.
Wyczułam wtedy jej upiorzą moc. Była naprawdę słaba. Od śmierci Michaela często miałam kontakt z upiorami, ale żaden z nich nie był tak wątły. Z tego co opowiadał mi Paul wynikało, że po przemianie człowiek staje się silniejszy, bystrzejszy, sprytniejszy… Widziałam to zresztą po swoim bracie – w czasie zmieniania się w upiora Krzysiek był naprawdę rozbity i osłabiony, ale szybko nabrał ogłady i wprawy w upiorzych sprawach. Melody musiała więc przejść przemianę naprawdę niedawno lub wciąż być w jej trakcie.
– To Paul ją przemienił? – spytałam niby od niechcenia, wracając na łóżko.
– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknęła Jess. – Nie mówiła. Powiedziała tylko, że żywi się aniołami i ma problemy z panowaniem nad sobą. Ale wątpię, żeby Paul stał za jej przemianą…
– Dlaczego? Stworzył sobie idealną ukochaną. Na wieki – rzuciłam, grzebiąc w torebce by znaleźć puder. – Mogą hasać razem po Bostonie i wspólnie polować na anielskie energie… Aż do końca świata… – powiedziałam, siląc się na spokój.
– Mówiła, że poznali się na balu charytatywnym… Raczej nie wspominała tego źle – wtrąciła szybko Jessica, otulając się bluzą. – Zresztą nie sądzę, żeby Paul… Gdyby był zdolny do czegoś takiego, przemieniłby sobie kogoś po śmierci Liz.
Pokiwałam głową. Przed oczami stanął mi obraz z ich wizyty w moim salonie… To, jak Paul ją przytulał, uspakajał, jak patrzył w jej oczy… A ja stałam tam, nie mając zielonego pojęcia, co tak naprawdę się stało. Weszłam do swojego domu, do własnego salonu i jakaś wypacykowana dziewuszka rzuciła mi się do gardła. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się wtedy zablokować energię… Ale gdyby mi się nie udało, pewnie byłabym martwa. I nawet Tyler nie zdołałby mnie uratować, bo Paul zabronił mu choćby zbliżyć się do Melody.
– Sel…
– Jak długo są razem? – spytałam trochę nieobecnym głosem.
Jessica zawahała się. Podniosłam na nią wzrok, usiłując przybrać obojętny wyraz twarzy.
– Dwa miesiące…
Zakręciło mi się w głowie. Od śmierci Michaela minęły dwa miesiące… Co by oznaczało, że ich związek rozpoczął się zaraz po powrocie Paula do Bostonu. Zabił nasze dziecko, omal nie zabił także mnie, odebrał mi wszystko co miałam i ot tak, z lekkim sercem, ułożył sobie życie…
– Sel… – szepnęła Jessica, robiąc krok w stronę łóżka.
– Idź już – rzuciłam szybko, powstrzymując łzy. – Zaraz przyjdzie Set.

***

– Napijesz się czegoś?
– Załatwmy to szybko.
Paul obszedł starą, stojącą w małym saloniku kanapę, posyłając kobiecie niezbyt zaciekawione spojrzenie. Marta pokiwała głową ze zrozumieniem.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zasunięte zasłony miały zapewnić im prywatność i zwiększyć bezpieczeństwo, chociaż Paul nie wierzył w skuteczność takich środków. Poza tym, jak mógł czuć się swobodnie, skoro od kilku dni chodziły za nim duchy zabitych przez niego osób, a Kasandra zdawała się nie odstępować go na krok. Blada postać rudowłosej dziewczyny była najczęściej widywanym przez niego duchem i pojawiała się właściwie wszędzie…
Teraz stała pod oknem. Gdy spojrzał na nią kątem oka, uśmiechnęła się. Często to robiła. Nigdy się nie odezwała, ale uśmiech pojawiał się na jej twarzy jakby cieszyła ją możliwość bliskiej obserwacji Paula.
Gwałtownie zwrócił wzrok w stronę stojącego przed oknem, odwróconego tyłem do salonu fotela. Wyczuł anielską, znajomą energię. Pojawiła się nagle, gdy istota ją odblokowała. Paul spojrzał na Martę, uśmiechając się złośliwie.
– Serio? Wentworth? – prychnął z rozbawieniem. – Przez telefon mówiłaś, że to ważne… Gdybym wiedział, że chodzi o Twierdzę nie spławiłbym Melody…
– Też miło cię widzieć, Paul…
Chłopak wzrostu Browna podniósł się z fotela. Brązowe włosy okalały jego delikatną twarz z włoskimi rysami. Oblicze anielskiego przywódcy rozjaśnił lekki uśmiech, którego Paul nie odwzajemnił. Ostatnie czego pragnął to spotkanie z aniołami z Twierdzy. Zwłaszcza po tym, co stało się dwa miesiące wcześniej…
– Mogłeś przysłać dobrą whisky. Albo chociaż kosz z owocami… Niepotrzebnie fatygowałeś się aż tutaj – rzucił, siląc się na spokój.
Młody Wolf uśmiechnął się szerzej.
– Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, co tak naprawdę ostatnio dzieje się między zbuntowanymi aniołami a upiorami – powiedział spokojnie.
Paul spojrzał na anioła z zainteresowaniem, ale w środku poczuł niepokój. Leo i Tyler uraczyli go suchymi faktami na temat zabójstw, ale dotychczas to mu wystarczało. Duchy, które nawiedzały go od wizyty na miejscu zbrodni, oraz stojący przed nim Wentworth rozbudziły jego ciekawość.
Wentworth okrążył fotel i zbliżył się do Browna na kilka kroków. Poruszał się z niezwykłą gracją, ale jednocześnie pewnie jak na prawdziwego szlachcica przystało. Jego wzrok powędrował do wciąż stojącej w wejściu Marty.
– Dziękuję, Marto. Zostaw nas samych – zwrócił się do niej.
Paul kątem oka odprowadził kobietę do frontowych drzwi, przez które chwilę później wyszła na dwór. Zapach jej energii słabł z sekundy na sekundę, co oznaczało, że oddala się od domu.
– Leo wszystko mi powiedział. Nie radzicie sobie, ale wierzę w was – rzucił szyderczo, unosząc w górę zaciśnięte kciuki. – Liczę na to, że nie zginiecie.
Młody Włoch uśmiechnął się pod nosem. Usiadł na kanapie, a Paul przeczesał palcami włosy.
– Powiedzmy, że Leo nie jest jednym z moich najbardziej zaufanych współpracowników… – posłał upiorowi znaczące spojrzenie.
Paul nie krył zdziwienia. Z tego co mówił Leo wynikało, że Twierdza informuje go o wszystkich poczynaniach w sprawie zbuntowanych aniołów. A jednak było coś, czego elf nie wiedział – Wentworth zdecydowanie dał mu to do zrozumienia.
Ale skoro Went nie ufał Leo (co dla Paula było czystym nieporozumieniem, bo ze wszystkich istot na świecie to właśnie Leo był najbardziej godny zaufania), to dlaczego z nim „współpracował”? Dlaczego przekazał mu tyle informacji, wciągnął go w to? I na koniec, dlaczego postanowił rozmawiać o tym z Paulem?
– Twój przyjaciel za szybko i za mocno zainteresował się całą sprawą… I wszędzie pojawia się z furią. Nie lubię jej – odpowiedział anioł, wzdychając ciężko. – Moja siostra ci ufa. Ja także. Uratowałeś nas od zagłady ze strony mojego ojca… Uratowałeś Selenę.
Na dźwięk jej imienia Paul natychmiast napiął wszystkie mięśnie. Prawda była taka, że gdy tylko nie spędzał czasu z Melody od razu zaczynał myśleć właśnie o ukochanej anielicy. Im dłużej przebywał w Polsce tym częściej zadawał sobie pytanie „dlaczego?”. Dlaczego go rzuciła…
– To grząski grunt – wycedził.
Wentworth uniósł brew, zaciskając wargi, jakby nie miał pojęcia co powiedzieć. W końcu chrząknął lekko.
– Nie mówiłem tego Leo, ale mamy portret psychologiczny sprawcy…
– Sprawców – poprawił Paul, zakładając ręce na piersi.
– Nie. Sprawcy – sprostował Wentworth. – A przynajmniej mózgu całej tej masakry… Nie zabija jedna osoba, ale zabijają na zlecenie, rozkaz…
– Bardzo sprecyzowane – zakpił Paul, unosząc brwi. – Coś więcej?
– Nie wiemy jak wygląda i jakiej jest rasy… Wiemy, że ma wielką moc, nie jest aniołem i poluje jedynie na określony rodzaj upiorów. Nie ma to nic wspólnego z Seleną czy tobą… – anioł z trudem przełknął ślinę. – Ofiarami, tymi zaplanowanymi, są upiory płci męskiej z dość… Burzliwą przeszłością – powiedział, a gdy Paul posłał mu pytające spojrzenie, Wentworth westchnął ciężko. – W przeszłości… Bliższej lub dalszej… Każdy z nich zabił przynajmniej jedno dziecko.
– To jakieś żarty! – prychnął Paul nim zdążył ugryźć się w język, czując, że zaczyna mu się kręcić w głowie.

– Dobrze się czujesz?
Paul ocknął się z zamyślenia, oderwawszy wzrok od stojącego pod oknem ducha małego chłopca. Spojrzał na podającą mu szklankę z whisky Melody, wziął głęboki wdech i pokiwał głową.
– Nie gorzej niż zwykle – powiedział, zabrawszy szklankę od dziewczyny. – Dziękuję.
Melody usiadła na kanapie tuż obok Paula, założywszy nogę na nogę poprawiła jego szary, ledwo zakrywający koronkową bieliznę t-shirt, który miała na sobie. Chwyciła lampkę czerwonego wina i wzięła mały łyk, po czym delikatnie musnęła ramię chłopaka, uśmiechając się pocieszająco.
To był ich pierwszy wieczór w jego starej, dwupoziomowej kawalerce, w której mieszkał na krótko przed wyprowadzką do Bostonu. Niemal czuł w powietrzu zapach energii Seleny, która kilka razy spała na piętrze, a rankiem, jeszcze przed przyjazdem Melody z ostatnimi torbami z hotelu, zmywał z jasnej, skórzanej kanapy ślady krwi anielicy.
– Jak głowa?
– Lepiej. Albo po prostu się przyzwyczaiłem – rzucił, obracając kryształową szklaneczkę w dłoni.
Objął Melody ramieniem, a ta oparła się o niego i uśmiechnęła błogo. Ostatnio spędzali ze sobą znacznie mniej czasu, ale Paulowi specjalnie to nie przeszkadzało. Momentami odnosił wrażenie, że właśnie taka jest prawidłowa kolej rzeczy, że właśnie tak powinien wyglądać ich związek. Zaraz potem jednak dopadały go ogromne wyrzuty sumienia. Byli przecież parą, a Melody dopiero co wyznała mu miłość! Nie powinien jej w żaden sposób odrzucać, odsuwać od siebie! Nie miał przecież żadnego powodu…
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Gwałtownie poderwał się z kanapy, w myślach dziękując niespodziewanemu gościowi za wyzwolenie go od niepotrzebnego analizowania związku z Melody.
– Spodziewasz się kogoś? – spytała zdziwiona dziewczyna, unosząc sceptycznie brwi.
– Nie… Nie! – rzucił szybko, wypijając jednym haustem resztę bursztynowego napoju. – Wiesz, Tommy… Może Tyler… Nieważne… – machnął ręką, zdając sobie sprawę z tego, że tylko się pogrąża.
Pospiesznie odstawił szklankę i narzucił na siebie bluzę, po czym podszedł do drzwi. Melody w tym czasie wstała z kanapy i udała się na piętro, mrucząc coś pod nosem.
Brązowowłosa dziewczyna stojąca w progu jego mieszkania przeczesała palcami włosy, usiłując przywołać naturalny uśmiech. Gdy jej to nie wyszło, nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i schowała dłonie do kieszeni czarnego płaszcza.
– Co ty tu robisz? – spytał Paul przyciszonym głosem.
Selena lekko wzruszyła ramionami. Spuściła wzrok, nie przestając dreptać w miejscu. Mimo, iż blokowała swoją energię, Paul wyczuwał jej zdenerwowanie i zakłopotanie. Unikał jednak spojrzenia na jej twarz, w piękne czekoladowe oczy…
– Możemy… Porozmawiać? – spytała cicho, kątem oka zaglądając przez ramię Paula do wnętrza mieszkania.
– Nie – rzucił natychmiast. – Nie mamy o czym – dodał, gdy dziewczyna podniosła na niego zdziwione spojrzenie.
– Ja…
– Paul…!? – gdy dobiegł ich z piętra głos Melody, Selena ponownie spuściła wzrok, a Paul z trudem przełknął ślinę.
– Zaraz przyjdę, skarbie! – odkrzyknął.
Wyszedł na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi od mieszkania, o które natychmiast się oparł.
– Nie mamy o czym rozmawiać – powtórzył.
– Chciałam tylko… Chciałam… – wyjąkała dziewczyna. – Proszę, pozwól mi!
Serce zabiło mu mocniej, a żyła na skroni zapulsowała. Z jednej strony naprawdę chciał wysłuchać Seleny. Naprawdę miał nadzieję, że może wreszcie dowie się dlaczego postanowiła zakończyć ich związek w taki sposób i w takim momencie, ale z drugiej strony… Coś w głębi serca podpowiadało mu, że wcale nie jest gotowy by wracać do tamtego dnia. Spojrzał na stojącego przy schodach bladego chłopca okrytego lekką mgłą i pomyślał, że wcale nie chce tego usłyszeć. Po prostu – nie.
– Nie, Seleno! Nie! – rzucił podniesionym głosem. – Wystarczająco jasno wyraziłaś się, kiedy wykrzyczałaś mi w twarz, że mnie nienawidzisz. Pojąłem już wtedy.
Dziewczyna zamknęła oczy. Lekko pokiwała głową, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Paul natychmiast odwrócił wzrok – mimo wszystko wciąż łzy Seleny działały na niego tak, jak wcześniej…
– Po prostu… Przepraszam – wyjąkała, odwracając się w stronę schodów. 


W następnym odcinku:
– Paul… Zrobiłam coś bardzo złego – jęknęła z przestrachem, odgarniając mokry kosmyk z twarzy.
* – Masz rację – szepnął, przychylając się do mojej twarzy. – Masz absolutną rację, aniołku. Jutro też jest dzień, a Brown nigdzie się nie wybiera…
* – Zaprzedałaś duszę.
* – ... zabiłeś moje dziecko!!

2 komentarze:

  1. nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu !! :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. jeeej! Wreszcie padnie hasło : zabiłeś moje dziecko~! MUSZĘ wiedzieć jak zareaguje ..!

    taka-se-nazwa.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń