poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 16 cz. I

Jestem już po pierwszym egzaminie w tej sesji, czekają mnie jeszcze dwa (z jednego udało mi się zdobyć zwolnienie, juuuuhuuuu!! <3 ) ... Dobrze byłoby zdać wszystko w pierwszym terminie i mieć spokój w wakacje! :)
Nie będę ukrywać, że tego rozdziału nie sprawdzałam, bo zwyczajnie nie mam czasu... I tak jestem ze wszystkim daleko w tyle...Ehhh :< A mówili, że na studiach jest taki lajt... :<

– Wciąż nic?
Paul westchnął ciężko, kręcąc głową. Zrezygnowany opadł na kanapę i chwycił się za głowę.
Od dobrych kilku godzin bezskutecznie próbowałam zablokować swoją energię. Paul uważał, że byłabym bezpieczniejsza, gdybym dała radę to zrobić. Wprawdzie nie utrudniłoby to Setowi znalezienia mnie, ale uchroniłoby mnie przed niechcianym dzieleniem się z nim mocą i atakami innych istot. Co więcej, mogłabym zostawiać sama z Thomasem, dzięki czemu Paul mógłby bardziej skupić się na poszukiwaniu sposobu na pozbycie się naszego prześladowcy.
Zawstydzona spuściłam głowę. To było upokarzające! Byłam aniołem! Co prawda nie potrafiłam w pełni wykorzystać swoich mocy, ale byłam silna! Byłam Dzieckiem Księżyca, do diabła! Po co było mi to wszystko, skoro nie mogłam z tego korzystać!?
Kątem oka dostrzegłam, że siedzący na schodach Thomas przygląda mi się uważnie. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mógłby w tej chwili planować wyssanie ze mnie energii.
To było dziwne… Siedzieć z małym, słodkim Tomem w jednym pomieszczeniu i obawiać się o swoje życie. Niestety, fakty były takie, że to nie był już ten sam niewinny Tommy, którego znałam. To nie było to dziecko, z którym spałam, kiedy przeżywał rzekomą śmierć Paula, z którym bawiłam się i mieszkałam pod jednym dachem przez ponad pół roku. Teraz Thomas był upiorem. Młodym, nie panującym nad sobą upiorem, dla którego pożywienie się energią było ważniejsze od wspomnień.
– Tato, nudzę się – oznajmił.
– Pooglądaj bajki, pobaw się… Zajmij się sobą – powiedział Paul, wciąż nie podnosząc się z kanapy.
– Nudzę się – powtórzył chłopiec. – Chcę wyjść na dwór!
Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby Tommy odezwał się do Paula w ten sposób. Właściwie, nigdy nie odezwał się tak do żadnego dorosłego. Ton, którego użył, rozkazujący i typowy dla rozpieszczonego dziecka, zupełnie nie pasował do małego, dobrze wychowanego, zwykle spokojnego Thomasa.
Paul, który również dostrzegł ten szczegół, niemal automatycznie podniósł się z kanapy. Zrobił krok w stronę schodów. Jego twarz pozostawała nieprzenikniona, ale wiedziałam, że był zły.
Nim zrobił kolejny krok, leżący na szklanym stoliku do kawy iPhone zawibrował, odciągając jego uwagę. Przeczytał wiadomość, unosząc lekko brwi.
– Tyler chce, żebyśmy do niego przyjechali… – westchnął ciężko, chowając telefon do tylnej kieszeni jeansów. – Ponoć to ważne.
– Nie chcę jechać do wujka! – wykrzyknął Thomas. – Chcę iść do parku!
Paul gwałtownie odwrócił się w stronę syna.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz, skręcę ci kark – wycedził, grożąc chłopcu palcem. – Nie żartuję. Do samochodu!
Tommy zadrżał. Strach zastąpił obecne przed chwilą na jego twarzy oburzenie. Chłopiec posłusznie podniósł się ze schodów, chwycił kurtkę i skierował się do wyjścia na klatkę schodową.
Paul odetchnął, siląc się na spokój. Narzucił na siebie bluzę i ściągnął z wieszaka moją kurtkę, a następnie podszedł do mnie i pomógł mi ją założyć, ponownie przybierając obojętny wyraz twarzy.
Widziałam, że był wyczerpany. Opieka nad Thomasem i cała reszta obowiązków, które się na niego zwaliły, były ponad jego siły.
– Wiem, nie powinien był się unosić – powiedział, gdy odwróciłam się i spojrzałam na niego z bólem.
– Nie. Myślę, że trochę dyscypliny mu nie zaszkodzi. Zwłaszcza teraz – rzuciłam szybko.

Całą drogę zastanawiałam się, dlaczego Tyler chciał się z nami pilnie spotkać. Co mogło być tak ważnego, że napisał co Paula?
Ostatnimi czasy nie dogadywali się zbyt dobrze. Czasem zdawało mi się, że oboje unikają siebie nawzajem. Kiedyś nierozłączni bracia Brown, dziś nie mogli na siebie patrzeć. Mogłam się tylko domyślać, dlaczego podchodzili do siebie z takim dystansem i odcinali się od siebie.
Wiedziałam, że Ty miał Paulowi za złe wyjazd do Bostonu, zostawienie go samego ze mną w tak złym stanie i z całą odpowiedzialnością, z jaką wiązało się przebywanie ze mną. Pewnie wciąż gdzieś głęboko miał też żal do młodszego brata za ukrywanie się i udawanie własnej śmierci. Ale przecież Paul miał powody, by właśnie tak postępować. Poza tym, zrobił tak wiele dla nas wszystkich, że te drobne wpadki nie powinny mieć większego znaczenia!
To wszystko jednak nie wyjaśniało niechęci Paula do Tylera. A właściwie ignorancji, z jaką do brata podchodził i z którą wcale się nie krył. Kiedyś robili wszystko razem, pomagali sobie, razem szukali rozwiązań problemów, z którymi się borykali. Tym razem mój ukochany nawet nie powiedział Tylerowi, z czym przyszło się nam mierzyć.
Może uznał, że Set to dla Tylera zbyt wiele, może nie chciał po raz kolejny narażać brata. Czułam jednak, że za tym kryje się coś więcej…
Był piękny dzień. Słońce świeciło mocno, ogrzewając odsłonięte części ciał przechodniów. Przez uchylone okno słyszałam radosne śmiechy i okrzyki bawiących się dzieci, które nareszcie mogły cieszyć się prawdziwą wiosną i dobrą pogodą. Trzymające się za ręce pary spacerowały po ulicach, a młode matki korzystały z pogody, zabierając niedawno narodzone dzieci na pierwsze krótkie wycieczki po parkach.
Zatrzymaliśmy się na światłach kilka ulic przed zjazdem na osiedle domków jednorodzinnych. Moją uwagę przykuła młoda para z kilkuletnim synkiem. Idący pomiędzy nimi chłopiec trzymał rodziców za ręce, uśmiechając się radośnie i opowiadając im jakąś historię, która, sądząc po uśmiechach rodziców, musiała być niezwykle ciekawa i zabawna. Kobieta miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiaty i cienki sweterek w kolorze pudrowego różu. Gdy zatrzymali się przed przejściem dla pieszych, przepełniony miłością wzrok kobiety padł na jej towarzysza, a prawa ręka spoczęła na podbrzuszu. Dopiero gdy przyciśnięta dłonią do ciała sukienka przestała powiewać na wietrze, zauważyłam, że dziewczyna była w zaawansowanej ciąży.
Gdy zapaliło się zielone światło, a nasz samochód powoli ruszył, ciepła męska dłoń spoczęła na moim kolanie. Z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na Paula, który pocieszająco pogłaskał moją nogę.
Gdybym wtedy nie ukrywała przed Paulem prawdy, teraz byłabym w tak samo zaawansowanej ciąży jak ta kobieta. Nasze dziecko niedługo miałoby przyjść na świat, nie pojawiłby się Set, Thomas wciąż byłby człowiekiem, a relacje między Tylerem i Paulem byłyby w normie. Wszystko byłoby tak jak należy.
Wjechaliśmy na ulicę, na której znajdował się dom mój i Tylera. Zupełnie nagle na dworze zrobiło się ponuro i nieprzyjemnie. Silny wiatr kołysał rosnącymi przy drodze drzewami.
Paul zwolnił. Zabrał rękę z mojego kolana i uważnie rozejrzał się wokół. Zatrzymał samochód na środku ulicy, wpatrując się we wsteczne lusterko. Obejrzałam się do tyłu: za nami, na ulicach, którymi właśnie przejechaliśmy, wciąż świeciło słońce.
– Czujesz? – spytał Paul, głęboko wciągając powietrze.
Wytężyłam węch i rozejrzałam się po ulicy. Nie czułam nic prócz wilgotnego, zimnego powietrza, które wdzierało się do samochodu przez uchylone okno.
– Co tak śmierdzi!? – wykrzyknął Thomas, zatykając sobie nos.
– Śmierć… – szepnął Paul.
Przerażona jego słowami, zamknęłam okno. Powoli ruszyliśmy w stronę domu. Gdy zaparkowaliśmy, Paul rozejrzał się jeszcze raz uważnie. Dopiero po chwili zgasił silnik.
Wszystkie okna w domu były dokładnie zasłonięte. Drzwi jednak nie były zamknięte na klucz, o czym przekonaliśmy się, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu.
– Myślisz, że ktoś jest w środku? – szepnęłam, chwytając Paula za ramię, gdy tylko powoli otworzył drzwi. – Tyler zamyka drzwi nawet, gdy wychodzi tylko do ogrodu. To dziwne. – Dodałam, kiedy mój ukochany spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Paranoik – prychnął, bez wahania wchodząc do środka.
W środku panował nieprzyjemny półmrok i zaduch. Jedynym źródłem światła była stojąca w salonie mała lampka, którą ktoś zapalił, gdy tylko zamknęłam za nami drzwi wejściowe.
Tyler stał w salonie. Swobodnie opierał się o komodę, ręce miał założone na piersiach. Na jego twarzy malowały się nienawiść i wściekłość.
– Jakie to było dramatyczne… – prychnął słodki głosik, dochodzący od strony odwróconego tyłem do wejścia fotela. – Długo myślałeś nad tą lampką?
– Liz!? – Paul zatrzymał się w pół kroku w wejściu do salonu.
Jego wzrok omiótł salon, a ja, zatrzymawszy się tuż za nim, również rozejrzałam się wokół. Na stoliku do kawy stały trzy puste plastikowe wiadra i wypełniony wodą garnek. Wokół obróconego fotela była wielka mokra plama. Gdy siedząca na nim Elizabeth przechyliła głowę zauważyłam, że dziewczyna jest cała mokra.
Ktoś zneutralizował ją wodą.
Sądząc po minie stojącego przy komodzie Tylera, to był to właśnie on.
– Tyler, co jest grane? – spytał powoli Paul, robiąc ostrożny krok w stronę salonu.
– Może ty mi powiesz…? – wycedził Tyler, uśmiechając się złośliwie.
Paul delikatnym ruchem dłoni dał mi znak, żebym została na miejscu. Sam zrobił kilka kolejnych kroków do wnętrza salonu, wciąż uważnie obserwując rozbawionego Tylera.
– Mówiłam ci, że będziemy mieli przesrane! – warknęła Elizabeth.
– Zamknij się!
Tyler w jednej chwili znalazł się przy ławie, a w następnej chwycił garnek i wylał wodę na siedzącą w fotelu Elizabeth. Dziewczyna zawyła z bólu.
– Tyler, przestań! Robisz jej krzywdę! – krzyknęłam.
Bez namysłu weszłam do salonu. Wprawdzie nie lubiłam Elizabeth, ale nie widziałam powodu, dla którego Tyler miałby ją krzywdzić. Nie w moim domu!
– Jesteś ostatnią osobą, która może mnie pouczać w tych sprawach … – wycedził, gwałtownie odwracając się w moją stronę.
W pomieszczeniu nastała niezręczna cisza, którą od czasu do czasu przerywały ciche jęknięcia Elizabeth. Tyler wpatrywał się we mnie z nienawiścią, jakiej nigdy u niego nie widziałam. On wiedział… Wiedział, co zrobiłam.
Paul wykorzystał chwilę nieuwagi Tylera, żeby podejść do Elizabeth. Wyciągnął z kieszeni nóż i szybkim ruchem rozciął sznur, którym związana była dziewczyna. Pomógł jej wstać z mokrego fotela i usiąść na kanapie, po czym natychmiast znalazł się przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
– Tommy, idź do samochodu – rozkazał, wyciągając z kieszeni kluczyki i na oślep rzucając je w stronę korytarza.
Chłopiec zwinnie złapał metalowy pęk i wybiegł z domu.
Mój wzrok padł na leżący na stole w kuchni łuk, z którego kiedyś uczyłam się strzelać w ogrodzie. Tyler musiał go wyciągnąć z moich rzeczy, spod łóżka, konkretniej mówiąc. Tam znajdowało się mnóstwo rzeczy, które wiązały się z zabójstwami upiorów. Moje buty, kilka noży, naboje do pistoletu, który teraz spoczywał na dnie bagażnika czarnego Astona Martina.
Doskonale wiedziałam, że Tyler nie miał powodu, by grzebać w moich rzeczach, a już tym bardziej by o cokolwiek mnie podejrzewać. Ktoś musiał go na to naprowadzić…
– Tyler, pozwól mi wytłumaczyć… – zaczęłam cicho, starając się, by mój głos zabrzmiał uspokajająco.
Niestety, odniosłam odwrotny efekt. Tyler wpadł w furię, której nie spodziewał się chyba nawet Paul.
Jednym machnięciem ręki zrzucił wszystkie rzeczy, które stały na komodzie. Ramki ze zdjęciami, kryształowa miska z cukierkami, rzeźbiona skrzyneczka z elfickimi eliksirami – wszystko spadło na ziemię, natychmiast rozpadając się na kawałki.
Drgnęłam. Byłam przerażona. Już dawno nie widziałam Tylera tak wściekłego. Nienawiść, jaka malowała się na jego twarzy, była jeszcze gorsza od tej, z którą podchodził do mnie, gdy poznałam Paula. Bałam się, do czego mógł być zdolny w takim stanie…
Następnie upiór wyciągnął z kieszeni bluzy pogniecione kartki i zamaszystym ruchem rzucił je pod nogi Paulowi.

środa, 22 maja 2013

Rozdział 15 cz. III


Promienie wschodzącego, wczesnowiosennego słońca wpadały do pokoju przez lekko rozchylone czekoladowe zasłony. Z wciąż zamkniętymi oczami, wtulona w leżącego obok Paula, rozkoszowałam się delikatnymi muśnięciami męskiej dłoni na moim ramieniu. Nie mogłam uwierzyć w to, że spędziłam całą noc w jego objęciach. Pierwszy raz od kilku miesięcy zasnęłam sama, bez środków nasennych i elfickiego serum bezpiecznego snu. Co więcej, znów mogłam cieszyć się bliskością Paula, jego obecnością, miłością i delikatnością, z jaką do mnie podchodził.
Nic nie było w stanie zepsuć mojego świetnego humoru.
– Dzień dobry… – szepnął, pocałowawszy mnie w czubek głowy.
Otworzyłam oczy i przesunęłam się, by móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się lekko, a w jego oczach widziałam ten sam cudowny błysk, który towarzyszył mu za każdym razem, gdy było między nami dobrze i byliśmy razem.
– Hej – uśmiechnęłam się szeroko.
Miałam ochotę w wieczność wpatrywać się w jego przepełnione szczęściem oczy, jednak nie pozwolił mi na to. Przerwał mi tę niezwykłą przyjemność najbardziej delikatnym, a jednocześnie najbardziej ognistym z pocałunków.
– Hej… – mruknął ponętnym głosem, a jego twarz wciąż znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej.
– Hej – powtórzyłam, śmiejąc się. – Czy to znaczy, że…?
– Że…?
– Że będę mogła zasypiać obok ciebie codziennie? – spytałam ostrożnie, a gdy Paul mruknął na potwierdzenie, uśmiechnęłam się szerzej. – A to znaczy, że…?
– Że…? – Z trudem powstrzymywał śmiech.
– Och, daj spokój…! Wiesz, co mam na myśli! – wyrzuciłam, odsuwając się od niego i kładąc obok.
Paul przeciągnął się i założył ręce za głowę.
– Chcę, żebyś to ty powiedziała to na głos – zaśmiał się, wbijając wzrok w sufit.
– Nie ma mowy! Jestem kobietą, zapomniałeś!?
– Czasem próbowałem… – westchnął z udawanym bólem.
Szturchnęłam go z niezadowoleniem, więc obrócił się w moją stronę. Wplótł palce w moje włosy, przybliżył twarz do mojej i spojrzał mi w oczy. Czułam, że zaczynam tonąć w ich szarej, bezdennej głębi. Tak bardzo brakowało mi wpatrywania się w nie i podziwiania ich niezwykłego piękna.
– Kocham cię. Przysięgam, że odeślę Seta, uratuję twoją duszę i, jeśli będziesz tego chciała, będziemy razem już zawsze – wyszeptał, wciąż wpatrując się w moje oczy. – Nigdy nie przestałem i nie przestanę cię kochać. I przysięgam nigdy więcej niczego przed tobą nie ukrywać.
Nie wytrzymałam i wtuliłam się w niego. Jeszcze poprzedniego wieczora naprawdę nie wierzyłam, że będziemy razem, że wszystko się ułoży, ale jego słowa dawały mi nadzieję.
 Chciałam, żeby to trwało wiecznie, żebym już nigdy nie musiała wychodzić z tego wygodnego łóżka, opuszczać objęć Paula. Chciałam być z nim już zawsze i na zawsze. Tylko z nim.
Niestety, romantyczną wizję wspólnego leniuchowania przerwało mi trzaśnięcie drzwiami od mieszkania. Zadrżałam i spojrzałam na Paula z niepokojem.
– To Elizabeth – westchnął, przeciągając się na swobodnie.
Byłam pewna, że Paul zamknął drzwi zanim położyliśmy się do łóżka. Kilka razy prosiłam go, żeby sprawdził, czy aby na pewno wszystkie zamki są dokładnie zabezpieczone, więc nie było mowy o pomyłce. Biorąc pod uwagę, że Paul i ja mieliśmy zamiar odbudować nasz związek, nie odpowiadało mi to, że Elizabeth posiadała klucze do jego mieszkania i wchodziła, gdy tylko miała na to ochotę.
– To Elizabeth… – powtórzył, gdy wyraziłam swoje niezadowolenie sytuacją. – Jest bezczelna, arogancka, niewychowana i nieobliczalna. Nic nie poradzę…
– Słyszę cię, panie Romantyczna Gadka! – krzyknęła z dołu, chociaż w jej głosie nie wyczułam urazy.
Paul przewrócił oczami i podniósł się z łóżka. Zakładając spodnie obiecał, że porozmawia z Liz i dowie się, po co przyszła. Jednocześnie zaproponował, żebym w tym czasie wzięła prysznic i prosił, żebym niczym się nie przejmowała. Miałam dziwne przeczucie, że mimo wszystko żadne z nas nie będzie zadowolone z powodu, dla którego przyszła z wizytą…

***

Szczupła blondynka w obcisłej, czerwonej sukience i kremowym, trenczowym płaszczu siedziała na kuchennym blacie. Pomimo tego jak cudownie i seksownie Elizabeth prezentowała się tego poranka, Paul przeszedł obok niej zupełnie obojętnie i zajął się przygotowywaniem kawy. Kątem oka zauważył, że furia nie spuszczała wzroku z jego nagiego, umięśnionego torsu. Powinien był założyć koszulkę przed zejściem na dół…
– Leo skończył badać DNA Thomasa? – spytał, włączając ciśnieniowy ekspres, który zagościł w jego mieszkaniu za sprawą Melody.
– Tak, już dawno. Jest odporny na ten stop czy coś… – powiedziała dziewczyna, machnąwszy ręką, jakby to nie była zbyt istotna informacja. – Zapomniał ci o tym wspomnieć, bo rozproszyła go inna, ważniejsza sprawa. – Dodała, gdy Paul odwrócił się w jej stronę.
Brown starał się zignorować fakt, że blondynka przechyliła lekko głowę, z zadowoleniem wpatrzywszy się w jego mięśnie. Pochlebiało mu to, ale jednocześnie trochę krępowało.
Założył ręce na piersi, czekając na kawę.
Więc jego syn także był odporny na stop, który był w stanie zabić każdą inną istotę. Paul przekazał mu to w genach i był za to ogromnie wdzięczny. Set nie znał innego sposobu na zabicie upiora, a to znaczyło, że Thomas był bezpieczny. Przynajmniej po części…
– Mogłaś mi to powiedzieć przez telefon… – zauważył, chrząkając znacząco.
– Och, nie! Miałabym przegapić TO – zaśmiała się, podnosząc wzrok i znacząco wskazując dłonią na jego tors. – Nie spytasz, co rozproszyło Leo?
– Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? – spytał beznamiętnie.
Wyłączył ekspres do kawy i wyszedł do części salonowej. Chwycił leżącą na kanapie koszulkę i założył na siebie, co sprawiło, że mina furii zrzedła.
Dziewczyna zeskoczyła z blatu i zrobiła kilka kroków w jego stronę.
– Może dlatego, że chodzi o materiał genetyczny twojej byłej dziewczyny… – podrzuciła, uśmiechając się złośliwie.
Paulowi zajęło chwilę zorientowanie się, o kim mówi Elizabeth. Przez noc spędzoną ze śpiącą w jego ramionach Seleną zupełnie zapomniał o zmarłej niedawno Melody.
– Dlaczego Leo miałby badać DNA Melody? – spytał podejrzliwie, ściszając głos i jednocześnie nasłuchując, czy z piętra dobiega szum wody spod prysznica, pod którym miała być Selena.
– Nie chodzi o to dlaczego… Chodzi o to, co odkrył.
Elizabeth zrobiła jeszcze kilka kroków w jego stronę, wyciągając z kieszeni płaszcza pognieciony kawałek papieru. Rozprostowała go, uśmiechając się pod nosem. Paul wpatrzył się w kartkę. Widniało na niej pismo Leo, które od razu rozpoznał.
– Ukradłaś mu notatki!? – rzucił z niedowierzaniem, gdy furia podniosła na niego wzrok.
– Pożyczyłam! – krzyknęła z oburzeniem. – Oddam! Może…Jakie to ma znaczenie!? – prychnęła.
Machnęła kartką przed twarzą Paula, jakby chciała zachęcić go do zabrania papieru, jednak upiór nie wykonał najmniejszego ruchu. Zmrużył oczy, podejrzliwie wpatrując się w furię. Elizabeth nie przyszłaby do niego z jakąkolwiek ważną informacją, gdyby nie miała w tym żadnego interesu. Był ciekaw, co Leo odkrył w DNA Melody, jednak nie był pewien, czy chce współpracować z Liz. Mógł pomóc jej lub iść do Leo i podjąć współpracę z nim…
– Zastanawiasz się, czy iść na układ ze mną czy z Leo, tak? – zaśmiała się dziewczyna, jakby czytając w jego myślach.
– Czego chcesz?
– Chyba nie powinniśmy o tym rozmawiać tutaj…

Młoda dziewczyna o kruczoczarnych, kręconych włosach usiadła na parkowej ławce. Z lnianej torby wyciągnęła oprawioną w skórę książkę, czarną gumkę do włosów i butelkę wody mineralnej. Związała włosy w kucyk, wzięła łyk wody i rozejrzała się po okolicy. Uśmiechnęła się na widok bawiących się w piaskownicy dzieci, plotkujących matek i biegających po trawnikach psów. W powietrzu, które głęboko wciągnęła nosem, czuć było wiosnę. Ostatnio pogoda płatała figle, szalała, ale nie tego dnia. Dziś było ciepło, słonecznie, po prostu wspaniale. Idealna pogoda by wyjść do parku, poczytać, odpocząć.
Mały chłopiec, którego niesforne, trochę za długie, brązowe włoski powiewały na wiosennym wietrze, od dłuższej chwili obserwował kobietę z przeciwnej strony parkowej polanki. Zdecydowanie wyróżniał się spośród dzieci: ubrany był w czyste, modne i drogie ciuchy, na jego drobnym nosku spoczywały markowe okulary. Nie bawił się z innymi rówieśnikami, właściwie nawet nie zwracał na nich uwagi. Nie po to przyszedł do parku…
Podszedł do ławki, gdy tylko młoda kobieta zajęła się książką. Bezszelestnie stanął przed nią, lustrując ją przeciągłym spojrzeniem. Wzorzysta spódnica zakrywała kolana, pod jasny sweterek z dekoltem w serek założyła podkoszulkę. Buty na płaskiej podeszwie zakrywały palce.
Dziewczyna opuściła książkę. Drgnęła na widok chłopca. Przestraszyła się.
– Och… – jęknęła, próbując złapać oddech i siląc się na uśmiech.
– Zgubiłem się – powiedział malec.
Z twarzy dziewczyny zniknęły resztki strachu. Rozejrzała się po polance, zamykając książkę. Chłopiec natychmiast zerknął na skórzaną okładkę, na której złote litery układały się w tytuł. Odszyfrowanie go zajęło mu dłuższą chwilę. „Wichrowe wzgórza”.
– Pomóc ci znaleźć mamę? – spytała dziewczyna, a chłopiec podniósł na nią wzrok.
– Przyszedłem z tatą.
Czarnowłosa dziewczyna schowała książkę do torby i podniosła się z ławki.
– Więc poszukajmy twojego taty – powiedziała, uśmiechając się do chłopca, jakby chciała dodać mu otuchy. – Gdzie widziałeś go ostatni raz?
Brązowowłosy chłopiec wskazał palcem w stronę najbardziej zadrzewionej części parku. Kobieta zrobiła krok w tamtą stronę, a malec natychmiast chwycił ją za rękę. Ufny gest dziecka dodał młodej pannie otuchy – nigdy wcześniej żadne dziecko nie prosiło ją o pomoc…
Przeszli przez parkową polankę, mijając matki z dziećmi i rozbawione psy, które grzecznie przynosiły swoim właścicielom rzucane zabawki. Pomiędzy drzewami i krzewami nie było nikogo, a im dalej zagłębiali się w gęstwinę, tym bardziej czarnowłosa dziewczyna zastanawiała się, czy aby na pewno chłopiec wskazał jej dobrą drogę.
Chłopiec zatrzymał się, puszczając dłoń kobiety. Dziewczyna podeszła i ukucnęła przed nim. Malec musiał być przerażony, w końcu się zgubił.
– Znajdziemy twojego tatę – obiecała. – Jak masz na imię?
– Thomas – odpowiedział, ściągając ciemne okulary.
Przerażona dziewczyna na kuckach cofnęła się w tył. Tęczówki chłopca były czarne jak smoła i całkowicie zlewały się ze źrenicami. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak strasznego…
Upadła, potykając się o wystający z ziemi korzeń. Chłopiec w jednej chwili znalazł się przy niej. Czuła jego świeży oddech… Zakręciło jej się w głowie…
Chwilę później zemdlała i upadła na ziemię.
– Brawo – powiedział Paul, wychodząc spomiędzy pobliskich drzew. – Mój chłopiec… – Dodał z dumą, pomagając synowi wstać. – Idź się pobawić.
Thomas uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek równych, białych zębów, po czym założył okulary przeciwsłoneczne i pomknął w stronę, z której przyszedł z czarnowłosą dziewczyną.
Paul ukucnął przy ciele nieprzytomnej kobiety, by sprawdzić, ile pozostało w niej energii. Upewniwszy się, że jest to ilość wystarczająca do zdrowego przebudzenia, podniósł się z ziemi. Spojrzał na stojącą nieopodal Elizabeth.
– Szybko się uczy – oznajmił z dumą, kierując się w stronę parkowej polanki. – Co chciałaś mi powiedzieć o Melody?
– To była najobrzydliwsza rzecz, jaką mogło zrobić sześcioletnie dziecko – prychnęła, podążając za Brownem. – Słyszałeś o strzygach?
– Obiło mi się o uszy… – westchnął, niemal natychmiast tracąc część zainteresowania tematem.
– To istoty ludzkie, które urodziły się z dwoma duszami. – Kontynuowała Liz, gdy wyszli na zalaną słońcem polankę.
Paul odnalazł wzrokiem Thomasa, który już bawił się z jakąś dziewczynką na jej różowym kocyku. Nie rozumiał, co strzygi, istoty, których istnienia nawet nie udokumentowano, miały wspólnego z DNA Melody.
Gdy wypowiedział głośno swoje zdanie na ten temat, usiadł na najbardziej oddalonej od innych ławce, Elizabeth westchnęła, ponownie wyciągając pogniecioną kartkę.
– Leo już kilka razy badał DNA Melody. Za każdym razem wychodzi mu to samo. Powiedział mi, że fragment, który ulega mutacji podczas przemiany w upiora, wygląda, jakby w Melody jeszcze przed przemianą znajdowały się dwie różne osoby. On uważa, że to jakiś błąd w badaniu… Ja myślę, że Melody była strzygą – powiedziała szybko, trochę niespokojnie przestępując z nogi na nogę.
Paul, wciąż obserwując syna, zaśmiał się pod nosem.
– Nie sądzisz, że gdyby Mel była strzygą, zauważyłbym to? Wyczułbym dwie różne dusze.
– Nie znałeś jej przed przemianą – zauważyła dziewczyna, siadając na ławce.
– Strzygi to mit. Bajka, którą straszy się dzieci, żeby jadły warzywa do obiadu. Nikt nigdy nie spotkał strzygi.
– Ja spotkałam…
Brown przeniósł wzrok na Elizabeth, jednak szybko wrócił do pilnowania Thomasa, który wciąż bawił się z dziewczynką.
– Strzygi nie są świadome tego, kim są. Nie za życia. Dopiero gdy umiera ich pierwsza dusza, ożywa druga. Byłam po drugiej stronie. Przewijały się ich tam dziesiątki – mówiła Elizabeth z coraz większym strachem. – Ja miałam problem, żeby wrócić, musiałam szukać sposobu, kotwicy… One po prostu wchodzą i wychodzą. Kiedy chcą. Ale kiedy już wracają na ziemię… Nie są takie, jakie były wcześniej. Zaufaj mi! To tylko kwestia czasu, kiedy Melody zorientuje się, że może wrócić, a wtedy wszyscy będziemy mieli przesrane!
Paul słuchał dziewczyny w ciszy, z wyrazem zupełnej obojętności na twarzy. W końcu podniósł się z ławki, założył ciemne Ray Bany i uśmiechnął się do Elizabeth z politowaniem.
– Nawet gdyby to była prawda… Spaliłem jej ciało. Nie ma drogi powrotnej. – Skinął głową na Thomasa, który natychmiast podniósł się z trawy i, pożegnawszy z dziewczynką, zaczął biec w ich stronę. – Przykro mi Liz, ale to nie jest informacja godna mojego wysiłku, by cię chronić.
***

W skromnym, prosto urządzonym salonie panował półmrok. Siedzący w fotelu Tyler Brown w jednej dłoni trzymał butelkę z piwem, w drugiej pilota od telewizora. Przerzucał kanały, nawet nie zwracając uwagi na to, co właściwie jest na nich emitowane. Wziął kilka łyków chmielowego napoju, po czym wyłączył odbiornik.
Westchnął ciężko, spoglądając na elektroniczny zegarek, który stał na półce pod telewizorem. Spodziewał się, że jeśli Selena pójdzie na kolację do jego brata, nie wróci na noc. Miał jednak ogromną nadzieję, że pojawi się w domu następnego dnia lub chociaż zadzwoni, by ostrzec go o swoich planach.
Martwił się o Selenę. Obserwował ją uważnie już od dłuższego czasu i zauważył, że działo się z nią coś niepokojącego. Z początku myślał, że chodzi o Paula. Jego powrót do kraju, zwłaszcza z nową dziewczyną u boku, musiał ją zaboleć, a jego obecność musiała sprawiać, że czuła się niezręcznie. Jednak gdy Jessica ponownie zniknęła, Tyler zaczął zauważać, że chodzi o coś jeszcze… Selena bardzo mało spała, była cicha, zdawała się być wiecznie przestraszona. Mdlała, kilka razy słyszał, jak wymiotowała. Bał się o nią.
Paul doskonale wiedział o tym, co działo się z Seleną. Kilka razy był świadkiem omdleń dziewczyny, był także informowany o takich sytuacjach. Jednak zdawał się tym w ogóle nie przejmować i to właśnie martwiło starszego Browna najbardziej.
Okno w salonie otworzyło się z hukiem, a do pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr. Tyler gwałtownie podniósł się z fotela. Powoli odstawił butelkę z piwem na ławę i rozejrzał się wokół. Napiął wszystkie mięśnie, głęboko wciągnął powietrze w poszukiwaniu obcej energii, jednak jedynym co wyczuł, był zapach zgnilizny i spalenizny.
Podszedł do okna. Szybkim ruchem zamknął je, nawet nie wyjrzawszy na zewnątrz, po czym wrócił na fotel. Pewnie tylko zdawało mu się, że coś jest nie tak. Może na zewnątrz był po prostu zbyt silny wiatr… Tylko skąd ten dziwny zapach?
– Taki ładny chłopiec całkiem sam w sobotni wieczór?
Znajomy głos, pełen pogardy, która zupełnie do niego nie pasowała, doszedł Tylera od strony korytarza. Upiór ponownie wstał z fotela.
To było niemożliwe… Po prostu niemożliwe…
Powoli odwrócił się w stronę, z której dochodził głos…
Stała w progu salonu, ubrana w trochę zabrudzone i przypalone ciuchy. Wyglądała jak żywa, uśmiechała się triumfalnie. Skórę miała brudną, przypaloną, w niektórych miejscach zwęgloną, w innych pokrytą bąblami jak od poparzenia. To ona wydzielała ten okropny zapach…
– Melody…?
W tym momencie jak nigdy wcześniej żałował, że nie panuje nad przemianą jak Paul…

środa, 1 maja 2013

Rozdział 15 cz. II

Rozdział dodaję z lekkim opóźnieniem, bo zwyczajnie nie miałam czasu :D Niby na uczelni większe luzy, jednak zawsze coś wypadnie... Chrzest, impreza, etc... Rozdział oczywiście nie sprawdzony, bo za wielkiego lenia złapałam, ale co tam :D
Za to mam rozdział do przodu, więc zaskoczę Was zapowiedzią ;)


Apartament Paula został uprzątnięty ze wszystkich rzeczy, które mogły mieć jakikolwiek związek z Melody. Zniknęły jej ubrania, damskie kosmetyki, kilka gazet, które rzuciły mi się w oczy, kiedy byłam tam ostatnim razem. Pojawił się za to stół – prosty, drewniany, w komplecie z czterema krzesłami. Teraz był elegancko nakryty do kolacji dla dwojga.
Na środku, tuż obok metalowej misy z sałatką i dwóch dań o nieznanej mi nazwie, stały dwie świeczki. Sądząc po stopniu ich wypalenia, zostały zapalone na chwilę przed moim przyjściem. Małe płomienie odbijały się w kieliszkach do czerwonego wina, do których Paul właśnie nalewał rubinowy płyn.
Wszystko wyglądało niezwykle romantycznie, idealnie. Siadając do stołu, zastanawiałam się, ile pracy i czasu w przygotowania włożył Paul, który również wyglądał nienagannie. Do ciemnych, prostych jeansów ubrał czarny t-shirt i narzucił na niego sportową, czarną marynarkę. Na luzie, ale z klasą. Imponująco…
Poczułam, że elegancka, obcisła mała czarna bez ramiączek była zbyt wyzywająca. W domu, mając do wyboru kilka luźnych sukienek bądź niezbyt eleganckich spódnic, uznałam, że ta kreacja będzie idealna. Chyba się przeliczyłam i potraktowałam zaproszenie na kolację trochę zbyt „randkowo”.
Przez całą kolację wydawał mi się dziwnie nieobecny. Zawieszał spojrzenie na płomieniach świec, odwracał wzrok, nie odzywał się. Gdy skończyłam jeść porcję dania, które nałożyłam sobie na talerz, zauważyłam, że jego jedzenie jest właściwie nietknięte, tylko trochę rozmazane po talerzu.
Czułam, że coś go dręczy. I bynajmniej nie chodziło o moją sukienkę…
– Dobrze się czujesz? – spytałam, chwytając kieliszek, z którego wzięłam mały łyk słodkiego czerwonego wina.
Zamrugał gwałtownie, niemal mechanicznie kiwając głową.
– Tak…
– Karmiłeś się?
– Tak… – powtórzył, po czym pokręcił lekko głową, jakby chciał odpędzić od siebie jakieś myśli. – Przepraszam. To wszystko… Przepraszam…
Odłożył sztućce na talerz, z trudem przełykając ślinę. Palcami przeczesał włosy, westchnął ciężko i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
Odnosiłam dziwne wrażenie, że chodzi mu tylko i wyłącznie o moje towarzystwo. Musiało być mu ciężko siedzieć ze mną po tym wszystkim. Nawet po tym, co zaszło między nami rano.
Jak daleko sięgałam pamięcią, zawsze przysparzałam mu kłopotów. Teraz było dokładnie tak samo. Znów to Selenę trzeba było ratować, to o Selenę wszyscy martwili się najbardziej. To było tak oczywiste, że Paul będzie chciał mi pomóc, że nawet przez myśl nie przeszło mi, że on ma przecież swoje zmartwienia, a po tym jak potraktowałam go gdy uratował mi życie pewnie ciężko było mu znosić moje towarzystwo.
– Paul… Nie musimy tego robić – rzuciłam natychmiast.
– Co? – Spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem. – Och… – westchnął, gdy zrozumiał, co miałam na myśli. – Wiem… Nie w tym rzecz. Cieszę się, że tu jesteś.
Uniosłam brwi, odstawiając kieliszek. Z rozbawieniem pokręciłam głową.
– Wiesz, um… Dziś mijają dwa lata od rozpoczęcia twojej przemiany – powiedział, chwytając swój kieliszek.
– Och…
Nie przywiązywałam wielkiej wagi do swojej przemiany w anioła. Na pewno nie tak wielkiej, by świętować jej rocznicę. Po niej stało się tyle nieprzyjemnych rzeczy, że chyba starałam się wyprzeć ten dzień z pamięci.
Nie pamiętałam nawet, jakim cudem doszło do mojej przemiany. Wiedziałam, że byłam wtedy z Paulem we Florencji, w Twierdzy Aniołów, ale…
– Och! – westchnęłam ponownie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, do czego zmierza.
Moja przemiana nie bez powodu rozpoczęła się właśnie tego dnia. Paul zabrał mnie do Twierdzy, bo umierałam. Błagał anioły o pomoc. To Angel, ratując mi życie, doprowadziła do mojej przemiany. To tamtego dnia Michael zablokował Paula… Wtedy wszystko zaczęło się psuć…
Paul, widząc, że zrozumiałam, co miał na myśli, wypił całą zawartość kieliszka i ponownie westchnął.
– Tamtego dnia, kiedy Angie cię uleczyła… Chciałem cię tam zostawić – wyznał, chwytając butelkę i dolewając sobie wina.
Zamrugałam z niedowierzaniem, otwierając usta ze zdziwienia.
– Co? – pisnęłam.
Nie do końca docierało do mnie to, co powiedział. Nigdy o tym nie wspominał!
– Byłem przygotowany na to, że tam zostaniesz. Chciałem tego, jeszcze zanim dowiedziałem się, że przechodzisz przemianę – powtórzył, ponownie opróżniając kieliszek. – Kiedy patrzyłem na ciebie… Wiedziałem, że to moja wina.
Słuchałam go w osłupieniu. Starałam się zignorować pojedyncze, coraz mocniejsze ukłucia w okolicy żołądka, które powoli przemieszczały się w stronę serca.
Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Nigdy nie chciałam tak myśleć! Nie obwiniałam go za nic, co wydarzyło się w moim życiu.
Wolf chciał złożyć mnie w ofierze przez przepowiednię, która przewróciła mu w głowie. Elizabeth wykorzystała mnie jako kotwicę przy powrocie z zaświatów ze względu na moją silną energię. Nie przeszłabym przemiany, gdyby Elizabeth nie wróciła. Mama zostawiła mnie, tatę i Krzyśka, bo bała się Wolfa. Kesi nie zmarłaby, gdyby Michael nie rzucił na Paula uroku.
Żadna z tych rzeczy nie stała się przez Paula, a już na pewno nie bezpośrednio przez niego! Wszystko sprowadzało się do tego, że byłam Dzieckiem Księżyca. A nie byłam nim przez Paula…
– Gdybym cię nie poznała, być może już dawno bym nie żyła, a świat pogrążony byłby w chaosie przez Wolfa – powiedziałam, siląc się na spokój. – Zamiast myśleć o tym, ile złego stało się w naszym życiu, mógłbyś choć raz pomyśleć o tym, jak wiele dobrego razem przeżyliśmy…
Paul, wpatrujący się we mnie ze zdziwieniem, gdy zaczęłam mówić, teraz uśmiechnął się. Kiwnął głową z uznaniem, odpływając myślami w przeszłość. Jego twarz rozjaśnił łobuzerski, radosny uśmiech.
– Oj tak… – zaśmiał się. – Niektóre rzeczy były szczególnie dobre…
Błysk w jego oku od razu podpowiedział mi, o czym myślał. Uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok i lekko się rumieniąc.
Nastała chwila ciszy, w czasie której oboje zajęliśmy się rozmyślaniem o tej przyjemnej części naszej wspólnej przeszłości. Przed oczami migały mi, jak klatki starego filmu, pełne radości, miłości i czułości momenty, w których czułam się przy nim tak niezwykle wyjątkowa i szczęśliwa. Nasz pierwszy pocałunek, oświadczyny, chwile spędzone na zabawie z Thomasem, noce, w czasie których leżałam wtulona w niego. To, jak niezliczoną ilość razy ratował mnie, troszczył się o mnie, pomagał mi nie tylko wtedy, gdy byliśmy razem.
– Nie spytasz, dlaczego nie zostawiłem cię wtedy w Twierdzy? – Dopełnił swój kieliszek, lekko odchrząknąwszy i ponownie przeniósłszy na mnie wzrok.
– Och… Dlaczego? – spytałam bez większego namysłu.
– Sporo rozmyślałem, kiedy byłaś nieprzytomna. Zastanawiałem się nad tym wszystkim, nad nami – powiedział natychmiast, chwytając kieliszek. – Ale to Angel uświadomiła mi, że musimy być razem. To dzięki niej zrozumiałem, że nigdy nie przestanę cię kochać i że bez siebie po prostu nie mamy prawa bytu…
Jego słowa zaparły mi dech w piersiach. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Otworzyłam usta, jednak niemal natychmiast zamknęłam je z powrotem. Natychmiast przypomniały mi się słowa Melody. „Twoja była dziewczyna, którą wciąż kochasz”.
Odwróciłam wzrok od Paula, który najwyraźniej czekał na moją reakcję. Wpatrując się w skórzaną kanapę, kątem oka zauważyłam, że zacisnął usta i uniósł brwi. Nie był zadowolony z braku odzewu z mojej strony.
Miałam naprawdę wielką ochotę podnieść się z krzesła i rzucić w jego ramiona. Przecież go kochałam, on kochał mnie. Wybaczyliśmy sobie wszystko, co poszło źle. Dlaczego więc nie potrafiłam mu odpowiedzieć, cieszyć się tym? Wszystko miało szansę się ułożyć. Byliśmy sami, odwzajemnialiśmy swoje uczucia, nie było między nami Melody. Elizabeth także nie stanowiła problemu, bo gdyby było inaczej, Paul pewnie nie powiedziałby, że „nigdy nie przestanie mnie kochać”!
Podniósł się od stołu i w ciszy powędrował do kuchni. Odprowadziłam go wzrokiem, bijąc się z myślami. W ciszy obserwowałam, jak wyciąga z szafki butelkę drogiej whisky i pojedynczą kryształową szklaneczkę.
– Wciąż nie lubisz, prawda? – rzucił, dostrzegając mój wzrok i unosząc lekko w górę butelkę z bursztynowym płynem.
Automatycznie pokręciłam głową.
Leżący na szafce w kuchni I-phone zaczął wibrować. Paul zignorował to, nalewając whisky do szklanki.
– Nie odbierzesz? – spytałam.
Paul z nieprzeniknioną miną podniósł telefon. Posłał mi krótkie, puste spojrzenie, w którego głębi dostrzegłam dziwną iskrę.
Bolało go to. Zabolało go, że zignorowałam jego wyznanie.
– Jestem zajęty. Jeśli nie chodzi o Thomasa, to nie dzwoń do mnie – rzucił sucho, natychmiast rozłączając się i rzucając telefon na szafkę. – Dlaczego zgodziłaś się zjeść dziś ze mną kolację? – spytał z lekką irytacją w głosie, wychodząc z części kuchennej. Wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok. – Dlaczego rano mnie pocałowałaś? – Gdy ponownie wzruszyłam ramionami, podszedł do stołu. – Dlaczego spotkałaś się ze mną, żeby mnie ostrzec przed Setem?
– Bo cię kocham! – wykrzyknęłam, zalewając się łzami.
Odstawił szklankę na stół i natychmiast zbliżył się do mnie. Ukucnął przede mną, chwytając moje dłonie. Ucałował je, po czym jedną rękę wyciągnął w stronę mojej twarzy, by delikatnie obetrzeć spływające po policzkach łzy.
– Kocham cię, ale umieram – wyjąkałam, odwracając głowę. – Ile jeszcze mogę pociągnąć bez duszy? Miesiąc? Dwa? To nie ma najmniejszego sensu!
Paul podniósł się z kucek i natychmiast chwycił moją twarz w dłonie. Nie oponowałam. Łzy coraz gęściej wypływały z moich oczu.
– Nie umrzesz, rozumiesz? Nie pozwolę ci umrzeć – powiedział stanowczo, głęboko wpatrując się w moje oczy.

***
Jasnowłosy elf wpatrywał się w umieszczony pod mikroskopem preparat, do którego raz po raz dodawał przeróżne substancje. Skupiony na przedmiocie swoich badań, nie zwracał uwagi na obecną w laboratorium Elizabeth.
Szwędająca się po pomieszczeniu furia traciła cierpliwość. Znudziło ją obserwowanie pochłoniętego badaniami elfa, który już kilka dni nie wychodził z laboratorium. Leo nie spał, nie jadł, nie interesował się niczym poza swoimi próbkami. Wcześniej Elizabeth nie zwracała na to uwagi – spędzała czas na polowaniu, torturowaniu ludzi, wieczorami nachodziła Paula. Obserwowanie zajętego książkami upiora i małego Thomasa, który stał się trochę nadpobudliwy, było zdecydowanie ciekawsze niż siedzenie w sterylnym pomieszczeniu z cichym Leo.
Ale tego wieczora Paul był z Seleną. Normalnie Elizabeth nie przejęłaby się tym i odwiedziła swojego byłego chłopaka, jednak doskonale wiedziała, jak wielkie nadzieje pokładał w tym spotkaniu upiór. W obecnych okolicznościach po prostu nie miała serca mu przeszkadzać.
– Możesz oderwać się od tych wszystkich preparatów? Paulowi nie spieszy się tak bardzo, zrozumie, że musisz spać… – westchnęła ze zniecierpliwieniem, chwytając stojący na jednej z półek słoik, w którym znajdowały się prochy wampira.
Elf z ignorancją machnął rękę.
– Już dawno skończyłem badać DNA Thomasa – powiedział, wciąż nie odrywając się od mikroskopu. – Wynik dodatni. – Dodał beznamiętnie.
Elizabeth odstawiła słoik na półkę i natychmiast podeszła do blondyna.
– Co to znaczy, że „dodatni”?
– Jest odporny jak Paul. Nie przeszkadzaj mi – odpowiedział elf z lekką irytacją. – Mam tu ważniejsze sprawy…
– Ważniejsze niż DNA mojego syna i to, że stał się niemal nieśmiertelną istotą!? – wycedziła furia, siląc się na spokój.
Elf przeniósł wzrok na dziewczynę. Na jego twarzy pojawiła się mieszanina zdziwienia i politowania.
– Od kiedy Thomas jest „twoim synem”? – prychnął. – Myślałem, że rodzicielskie uczucia zostawiłaś w grobie.
Dziewczyna otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak w tej chwili nie przychodziła jej na myśl żadna cięta riposta.
Oczywiście, że zostawiła „rodzicielskie uczucia” w grobie! Nie czuła się związana z Thomasem. Była jego matką tylko z genetycznego punktu widzenia i chciała, żeby tak pozostało. Niepotrzebne były jej zobowiązania, zmartwienia, dramaty, a to właśnie oznaczało rodzicielstwo. Cieszyła się, że Paul wychowuje Toma sam i po swojemu. Nie obchodziło ją nic, co związane z chłopcem, chociaż w głębi duszy musiała przyznać, że jego chwilowa śmierć ją dotknęła.
– Co to? – Szybko zmieniła temat, wskazując na preparat pod mikroskopem.
– Kolejna nieudana próbka DNA Melody – westchnął elf, odsuwając się na krześle od stolika.
– Badasz DNA Melody? Po co!? – wykrzyknęła dziewczyna. – Przecież ta kretynka nie żyje!
Elf splótł ręce na karku i wykonał kilka ruchów głową, chcąc rozprostować kark.
– Wiem – mruknął, przeciągając się. – Zacząłem badać to, zanim zmarła. Coś w niej nie dawało mi spokoju… – westchnął. – Chodzi o to… Paul zarzekał się, że jej nie przemienił, że została porzucona rok przed tym, jak ją poznał. Mówił, że zabijała… Ale jej energia była czysta, świeża. Nie dawało mi to spokoju…
Furia usiadła na stole. Nie przywiązywała większej wagi do energii Melody, jednak musiała przyznać, że nie było to chi rocznego upiora. Przy pierwszym spotkaniu również odniosła wrażenie, że dziewczyna została przemieniona przez Paula. Każdy tak myślał.
– Wielokrotnie w swoim życiu badałem DNA upiorów. Badałem DNA Paula, teraz Thomasa… Nie rozumiem, dlaczego to mi nie wychodzi!
Elizabeth wzruszyła ramionami.
– Może jest zepsute… Kogo to obchodzi…
– Mnie obchodzi! – wykrzyknął elf. – Chodzi o to, że… – Chwycił leżące na blacie notatki, które układały się w gruby stos i zaczął je przeglądać. – Badałem DNA Thomasa zaraz po jego narodzinach. Badałem też materiał Tylera przed i po przemianie. Już wtedy, w Bostonie, udało mi się wyodrębnić fragment, który ulega mutacji przy przemianie. Teraz, dysponując materiałem Toma sprzed czterech lat i nowym, wyodrębniłem ten fragment jeszcze raz, dokładniej. Mogę określić wiek upiora, kto go przemienił, a wszystko dlatego, że zmianie ulega… Nie będę się w to zagłębiał, i tak nie zrozumiesz. 
Furia nie zwróciła uwagi na fragment wypowiedzi Leo, który właściwie powinien ją urazić. Genetyczna gadka elfa zaczynała ją nudzić. Jęknęła w duchu, przeklinając siebie za rozpoczęcie tematu. Znała Leo, w ostatnich miesiącach spędziła z nim mnóstwo czasu. Jak już rozpoczynał jakąkolwiek rozmowę z swoich badaniach, nie mógł przestać i ciągnął ją do końca.
– Jej DNA jest zupełnie inne, dziwne. Myślałem, że nie ma dziwniejszego niż Paula, a jednak… Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Fragment, który ulega mutacji, wygląda, jakby w Melody jeszcze przed przemianą znajdowały się dwie różne osoby, co jest zupełnie niemożliwe… Mógłbym powiedzieć, że próbki były zanieczyszczone, ale niemożliwe, żeby trzy różne były identycznie skażone! Wygląda to tak, jakby po przemianie uległa mutacji tylko jedna połowa fragmentu…
Elizabeth wyprostowała się gwałtownie. Nigdy nie była dobra z biologii, ale dokładnie rozumiała, co Leo chciał jej przekazać. Co więcej, wydawało jej się, że rozumie to bardziej niż on sam…
– Muszę zadzwonić do Paula…

W następnym odcinku: 
– Jest bezczelna, arogancka, niewychowana i nieobliczalna. Nic nie poradzę…
– Zastanawiasz się, czy iść na układ ze mną czy z Leo, tak?
– To była najobrzydliwsza rzecz, jaką mogło zrobić sześcioletnie dziecko. 
– Zaufaj mi! To tylko kwestia czasu, kiedy zorientuje się, że może wrócić, a wtedy wszyscy będziemy mieli przesrane! 

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 15 cz. I

Studiowanie mnie wykańcza :<. Nie mam czasu na nic - na pisanie, na przyjemności... Nawet na naukę mi go brakuje! :<
Ten rozdział jest krótki, wiem ... Nie sprawdziłam go też tak dokładnie jak zwykle to robię... <serio, kiedyś trzeba spać!>
Pocieszam się tym, że niedługo skończę ćwiczenia z chemii i odejdzie mi mnóóóóstwo, naprawdę mnóstwo, nauki... Może wtedy będę się wyrabiać z rozdziałami.

Mijały tygodnie. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie – raz było niewyobrażalnie mroźno, raz miasto atakowały ostre śnieżyce, a następnego dnia nadchodziła odwilż i wysokie, jak na zimę, temperatury.
Żaden meteorolog nie potrafił tego wyjaśnić.
Atmosfera w naszym domu zmieniała się całkiem podobnie, jak pogoda.
Kiedy Thomas zaczął naprawdę przechodzić przemianę, ze wszystkimi jej wielkimi minusami, a Paul wprowadził się do naszego domu, wszyscy skupili się jedynie na tym, by malec czuł się dobrze. Jego wściekłe krzyki, płacze, a także ciche, spokojne dni przeszły do porządku dziennego. Wieczorne wypady na polowania z Paulem, nocne marudzenie na nudę, popołudnia, w czasie których siadał spokojnie na kolanach swojego ojca i grzecznie uczył się pisać lub czytać…
Większość czasu spędzałam w swoim pokoju, czytając notatki ze studiów, na które już nie chodziłam. Od czasu do czasu wyciągałam spod łóżka czarne kozaki za kolano, które towarzyszyły mi podczas zabijania upiorów, chwytałam nóż, którym zadawałam śmiercionośne ciosy i po prostu siedziałam. Czasem pomagałam Tylerowi przy obiadach, których w większości i tak nie jadłam, sprzątałam, podlewałam kwiaty, szwędałam się po domu… Robiłam wszystko, byle nie myśleć o tych wszystkich rzeczach, które przeze mnie spotkały bliskie mi osoby. Wszystko, byle nie zastanawiać się, kiedy Set znów uderzy…
– Hej…
Podskoczyłam ze strachu, rozglądając się po kuchni, w której stałam. Było kilka minut po siódmej, a ja, przekonana, że jestem sama w domu, parzyłam sobie poranną kawę.
Stojący w wejściu do kuchni Paul uśmiechnął się delikatnie. Blady, z podkrążonymi oczami, zlustrował mnie wzrokiem. Odruchowo pociągnęłam w dół szarą koszulkę, usiłując zakryć białe majtki.
– Cześć – mruknęłam.
Od tamtego feralnego dnia nie mieliśmy okazji do rozmowy. Rzadko się widywaliśmy, a jeśli już, to tylko przelotnie.
Podejrzewałam, że nawet gdyby było inaczej, nie mielibyśmy o czym rozmawiać…
– Jak się czujesz? – spytał, zakładając ręce na piersi.
– Dobrze – odpowiedziałam cicho. – A ty?
Wzruszył ramionami, spuszczając wzrok.
– Spędziłem „męski” weekend z moim niespełna sześcioletnim synem… – westchnął. – Brzydko mówiąc, rzygam już energią dziewic… – dodał, a jego twarz wykrzywił grymas.
Nie wnikałam w przemianę Thomasa, toteż nie miałam pojęcia, co tak naprawdę robi z nim Paul, kiedy wychodzą z domu. Tyler kilka razy wspomniał o tym, jak dobrze radzi sobie mały, jak szybko się uczy. Reszty chyba nawet nie chciałam wysłuchiwać. Nie potrafiłam wyobrazić sobie grzecznego, słodkiego Thomasa żywiącego się kimkolwiek.
Wydawało mi się, że Paul znosi to wszystko całkiem nieźle. Dopiero teraz, gdy stał w drzwiach i nieprzytomnie wpatrywał się w podłogę, zauważyłam, jak bardzo jest zmęczony.
– Chcesz kawy? – spytałam, uśmiechając się zachęcająco.
Podniósł na mnie wzrok. Pokiwał głową, uśmiechając się jakby z ulgą.
Podczas gdy ja nalewałam mu kawę, przyniósł z lodówki butelkę z mlekiem i dopełnił mój kubek sporą jego ilością. Wpatrzyłam się w swoją kawę z niedowierzaniem – pamiętał, że lubię z dużą ilością mleka. Dzięki temu nawet świeżo zaparzona nie była ani za gorąca, ani za zimna, tylko idealna do wypicia…
Chwyciłam swój kubek z zamiarem odejścia do stołu, ale stojący obok Paul nie przesunął się ani o krok. Wpatrywał się we mnie z nieprzeniknioną miną, spoglądając to na moją twarz, to na włosy lub ciało. Gdy zauważył, że obserwuję go z niepewną miną, oprzytomniał i chwycił swój kubek z mocną, czarną kawą.
– Przepraszam… Po prostu zapomniałem już jak wyglądasz o poranku…
Poczułam, że się rumienię. Założyłam włosy za ucho i chrząknęłam lekko, próbując wydusić z siebie cokolwiek.
Jedyne, co przychodziło mi na myśl to, że ja nie zapomniałam, jak on wyglądał, gdy budziłam się u jego boku…
– Jak Thomas? – spytałam, wyrzucając z umysłu obraz leżącego w łóżku Paula.
– Zadziwiająco dobrze. Justin chyba miał rację z tymi genami – powiedział, a przy ostatnim zdaniu zaśmiał się ponuro, po czym głośno przełknął ślinę. – Wiele rzeczy przychodzi mu łatwo, bo… Cóż… Wychował się z upiorami. Nie mogę go tylko przekonać, żeby polował też z Tylerem… To trochę utrudnia mi życie.
Pokiwałam głową, biorąc łyk kawy. Gdybym to ja zmieniła się w upiora, pewnie też nie chciałabym polować z Tylerem. On po prostu nie budził zaufania w takich sprawach.
– Nauczyłem go karmić się głównie energią dziewic i czystych ludzi. Zdrowszej diety już nie mogłem mu wymyślić… – kontynuował spokojnie. – Niestety, to raczej nie w moim guście.
W jego spojrzeniu dostrzegłam dziwną iskrę.
Doskonale wiedziałam, że Paul raczej nie był zwolennikiem takiego karmienia się. Zwłaszcza po tym, jak gromadził moc i karmił się znacznie częściej, niż było to konieczne. Teraz pewnie tym bardziej trudno było mu przestawić się na taki „pokarm”.
– Chcesz się… Nakarmić? – spytałam, opuszczając kubek.
Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. Wziął duży łyk kawy. Zamyślił się, spuszczając wzrok.
– Chyba jeszcze nie podziękowałem ci za to, co zrobiłaś… – szepnął po chwili milczenia.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Nie podziękował mi, to prawda, ale przecież ostatecznie to wszystko była moja wina. To przeze mnie Set dobrał się do jego rodziny, przeze mnie zginęły setki upiorów i przeze mnie Tommy przechodził przez to piekło.
Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc jak się zachować. Odstawiłam kubek na szafkę, założyłam ręce na piersiach i usilnie szukałam w głowie kolejnego tematu do rozmowy.
Paul wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku, jednocześnie unosząc mój podbródek, bym na niego spojrzała.
– Przepraszam – szepnął, przybliżając twarz do mojej. – To wszystko przeze mnie. Setowi chodzi o mnie, a ty musisz przez to wszystko przechodzić… – powiedział, a gdy chciałam mu przerwać, przyłożył kciuk do moich ust. – Przepraszam za to, co się stało. Za wszystko. Za to, że wyjechałem, że zrobiłem ci krzywdę, że zabiłem naszego syna… Żałuję tego wszystkiego. Śmierci Kesi, zdrady z Elizabeth, tego, że nie wróciłem do domu, kiedy Justin obudził mnie w grobowcu. Przepraszam za te wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem…
Im dłużej mówił, tym bardziej zbierało mi się na płacz. To wszystko już dawno mu wybaczyłam. O większości z tych rzeczy już dawno nie myślałam.  Na samo wspomnienie, widok miny Paula i dźwięk słowa „przepraszam”, chciało mi się płakać.
W końcu nie wytrzymałam. Usiłując powstrzymać napływające łzy, stanęłam na palcach i pocałowałam go. Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Nie mogłam dłużej tego słuchać, myśleć o tym. Jednocześnie tak bardzo tęskniłam za nim, tym, co nas łączyło, za jego bliskością. Potrzebowałam tego i wiedziałam, że, nawet jeśli był teraz z Elizabeth, nie odepchnie mnie.
Mój Paul, ten, którego znałam i wciąż kochałam, co najwyżej nie odwzajemniłby pocałunku lub delikatnie mnie odsunął. Spodziewałam się tego i liczyłam z tym, ciesząc się, że w ogóle udało mi się złączyć swoje usta z jego wargami.
Nie spodziewałam się, że odwzajemni czułość, wplecie palce w moje włosy. Nie liczyłam na to, że zamieni delikatne muśnięcia naszych warg w bardziej namiętny pocałunek, przyciągnie mnie do siebie, jakby już nigdy nie miał mnie puścić…
A jednak, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zrobił to…

***

Rozkoszował się smakiem ust Seleny, jej zapachem, przyspieszonym biciem serca. Przyciągnął ją do siebie, obejmując jedną ręką w talii. Drugą wplótł w brązowe, jedwabiście gładkie włosy dziewczyny.
Tęsknił za tym, a teraz, gdy wreszcie znów doświadczał jej bliskości, miał ochotę już na zawsze zostać przy niej i ją całować.
Tylko ją…
Skupiony na namiętnym muskaniu ust Seleny, nie wyczuł, że ktoś wszedł do kuchni. Dopiero krótkie, ciche chrząknięcie Elizabeth uświadomiło mu, że nie są sami.
Oderwał się od Seleny, obejrzał w stronę drzwi, w których stała długowłosa blondynka. Przygryzała lekko wargi, unosząc brwi. Na delikatnej twarzy furii malowało się lekkie niedowierzanie.
– Gotowy? – spytała z przekąsem.
Zupełnie zapomniał o tym, że miał jechać z nią do Leo, by poprosić go o zbadanie DNA Thomasa. Chciał sprawdzić czy malec, podobnie jak on, jest odporny na stop, z którego wykonane były noże. Gdyby okazało się, że tak, bardzo ułatwiłoby mu to dalsze życie jako upiór.
– Tak… – westchnął.
Wcale nie miał ochoty znów wychodzić z domu. Chciał odpocząć, zostać z Seleną, porozmawiać z nią, przytulać… Po tylu tygodniach nieustannej pracy przy przemianie Toma wydawało mu się, że zasłużył na choć jeden dzień spokoju…
Spojrzał na Selenę, która szybko odwróciła wzrok. Ona także nie chciała, żeby wychodził. Widział to po jej minie, chociaż anielica najwyraźniej próbowała ukryć rozczarowanie.
Bez zastanowienia ujął jej twarz w dłonie, chcąc, by na niego spojrzała.
– Muszę iść… – szepnął, a gdy bez najmniejszego zawahania pokiwała głową, westchnął. – Może… Może zjedlibyśmy dziś razem kolację?
– Codziennie jemy razem kolację – powiedziała szybko.
– Sami – zaśmiał się, przybliżając twarz do jej. – Tylko we dwoje.
Nie kryła zdziwienia. Lekko otworzyła usta, ale po chwili zamknęła je, nie wydawszy z siebie żadnego dźwięku. Pokiwała głową, uśmiechając się ledwo widocznie.
Złożył na jej ustach krótki pocałunek, po czym szybko wyszedł z kuchni. Elizabeth podążyła za nim, trochę się ociągając.

Laboratorium znajdowało się w budynku starego, nieczynnego od wielu lat szpitala. Wypełnione najrozmaitszym sprzętem najnowszej generacji, zdecydowanie robiło wrażenie. Mikroskopy, komputery, wagi, probówki i biurety zajmowały większą część lśniących blatów. Kilka chłodziarek o różnym przeznaczeniu, destylatorów, podgrzewaczy i inkubatorów także znalazło swoje miejsce w tym pomieszczeniu. Wszystko było nowe, sterylne, błyszczące i odpowiednio zabezpieczone.
Paul zainteresował się buteleczkami ze stężonymi i rozcieńczonymi kwasami, wodorotlenkami, solami i buforami, które, ułożone według pewnej kolejności, zajmowały półki nad blatami. Wśród odczynników i związków chemicznych dostrzegł sporą ilość pojemniczków z oznaczeniami takimi jak „anielski włos”, „łuska smoka” czy „łzy wilkołaka”.
Leo stał przy blacie w przeciwnym kącie laboratorium. Wpatrując się w mikroskop, od czasu do czasu dodając do badanego roztworu krople różnych substancji, chrząkał pod nosem.
Paul nie przywiązywał większej wagi do wydawanych przez przyjaciela odgłosów. Często, mieszkając jeszcze w Bostonie, widział go w czasie pracy i wiedział, że większość z tym dźwięków nie ma sensu. Pomagały elfowi się skupić – to była jedyna przyczyna ich wydawania.
– Więc… Selena, hm? – szepnęła Elizabeth.
Paul odwrócił się od blatu. Podszedł do siedzącej na metalowym stole furii, przewracając oczami.
– Jak widziałaś… – westchnął, kątem oka sprawdzając, czy Leo jest na tyle zajęty, by nie podsłuchiwać. – Przepraszałem ją za wszystko, ona mnie pocałowała. – Dodał, a gdy dziewczyna z rozbawieniem uniosła brew, chrząknął lekko. – Przywróciła Thomasa do życia. Chcę jej za to podziękować.
– I ją przelecieć – zaśmiała się furia.
Leo odwrócił się, posyłając im wściekłe spojrzenie. Gniewnym tonem kazał im się uciszyć lub wyjść, po czym wrócił do pracy.
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło – wycedził Paul do Elizabeth.
Dziewczyna mruknęła pod nosem coś w stylu „tak, jasne”. Chwyciła leżący na srebrnej tacy skalpel i kilka razy przejechała ostrzem po swoich palcach. Obserwowała, jak wypływająca z nich krew pokrywa natychmiast zrastającą się skórę. Oblizała palce z czerwonej wydzieliny, a następnie ponownie je przecięła. Na twarzy furii nie pojawiło się nic prócz zainteresowania.
– A co z „nie chcę jej ratować”? – spytała, gdy blada skóra na jej palcach ponownie się zrosła. Ponownie przesunęła błyszczącym ostrzem po dłoni.
– Nie powiedziałem, że nie chcę – sprostował szybko Paul.
Bez żadnych emocji obserwował, jak furia podnosi zakrwawioną dłoń do ust i ze smakiem zaczyna oblizywać krew.
– Jesteś obrzydliwa – stwierdził.
Elizabeth podniosła na niego wzrok. Uśmiechnęła się złośliwie, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie obchodzi ją co myśli. Mimo to odłożyła skalpel.
– Mówiłeś, że dajemy sobie siana – mruknęła. – Jeżeli spotkasz się z nią wieczorem, raczej nie będziesz umiał mieć tego gdzieś… Znam cię.
Leo mruknął coś pod nosem i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Paul uznał to za świetną okazję, by odwrócić wzrok od Elizabeth. Jego spojrzenie padło na stojącego przy lodówce do krwi ducha Kasandry. Szybko spuścił wzrok na białe kafelki, starając się zignorować nieprzyjemny ciężar w okolicach żołądka.
Wiedział, że Elizabeth miała rację. Nie będzie umiał mieć tego gdzieś. Nigdy nie potrafił i nie będzie potrafił.
Przemowa o Thomasie, o tym, że będzie musiał poświęcać mu mnóstwo czasu, była doskonałą wymówką. Wtedy brzmiała tak prawdziwie i szczerze, wszystko działo się tak szybko, było tak nowe i szokujące dla nich obojga, że Elizabeth nie zwróciła uwagi na pewien drobny szczegół. Teraz, gdy szum wokół świeżo przemienionego Thomasa opadł, Paul bał się, że dziewczyna w końcu zorientuje się, że coś jest nie tak. Zbyt dobrze go znała…
– O mój Boże… – jęknęła, prostując się gwałtownie. – Ty… Ty nie możesz jej pomóc, prawda!? O to chodzi… Nie o to, że nie chcesz czy nie masz czasu…
Podniósł wzrok na furię. Była przerażona, zaskoczona, skołowana. Nie do końca docierało do niej, że to, co przed chwilą powiedziała, jest prawdą.
On, niemal wszechmogący i, najsilniejszy upiór, słynny Paul Brown miałby nie umieć pomóc Selenie? Przecież urodził się po to, by ją chronić! To było jego zadanie, przeznaczenie, życiowy cel! Złamał przepowiednię o Dziecku Księżyca, a miałby nie poradzić sobie teraz?
– Mówiłeś, że już raz odesłałeś Seta… – wyjąkała Liz.
– Tak… Odesłałem – powiedział, unikając spojrzenia blondynce w oczy.
– Więc co stoi na przeszkodzie, żebyś znalazł drania i odesłał jeszcze raz!?
Duch Kasandry przemieścił się, pojawiając się tuż przy niczego nieświadomej Elizabeth. Paul wbił wzrok w bladą postać rudowłosej dziewczyny, na twarzy której malowało się wyczekiwanie i dezorientacja.
– Nie potrafię tego zrobić bez odesłania duszy Seleny razem z Setem… – wyznał z bólem. 

sobota, 30 marca 2013

Rozdział 14 cz. II

Wszystkim Wam życzę zdrowych, radosnych, pogodnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych, spełnienia najskrytszych marzeń, radości dnia codziennego oraz wielu, wielu sukcesów! :)


Serce wydzierało się z klatki piersiowej Paula, gdy Thomas rzucił się w jego ramiona. Upiór mrugał nieprzytomnie, przyciskając do siebie syna.
Thomas żył. Jakimś cudem malec znów był żywy i wyglądał całkiem dobrze. Zupełnie, jakby nic się nie stało.
Paul oddał mnóstwo energii, próbując ocucić malca w swoim apartamencie. Mimo to chłopiec pozostawał nieprzytomny, a jego serce milczało. Gdy mała cząstka życiodajnej energii chłopca, tak zwane ostatnie tchnienie, uleciało, Brown wiedział, że dla Thomasa nie ma już ratunku.
A jednak teraz chłopiec tulił się do niego i nie było mowy o tym, żeby był martwy.
– Jakim cudem…? – wyjąkał, powstrzymując łzy.
Przyciskał do siebie chłopca, gładząc go po plecach i głowie, jakby upewniając się, że to nie sen. Oparł się o ścianę i osunął na ziemię, wciąż nie wypuszczając Thomasa z objęć.
Elizabeth stanęła w drzwiach. Zakryła sobie usta dłońmi, zbladła i zesztywniała.
– Wygląda na to, że Selena jest silniejsza, niż nam się zdaje… – powiedział cicho Justin.
Blackwood posłał krótkie spojrzenie dziewczynie, która spuściła wzrok i wyszła do kuchni z kawałkami potłuczonej wazy.
Tyler powoli zaczął opowiadać o tym, jak poprzedniego wieczoru Selena usiłowała ożywić Thomasa przy pomocy anielskiej magii. Starszy z braci Brown nie rozumiał, dlaczego anielica tak bardzo obwiniała się za śmierć Thomasa, ale, licząc na to, iż uda jej się przywrócić chłopca do życia, pozwolił jej próbować. Wkładała w to mnóstwo siły i mocy, aż w końcu zrezygnowała i, poprosiwszy Tylera o podanie sobie serum, poszła spać.
– O północy po prostu się obudził. Siedziałem w kuchni… A on przyszedł! – Tyler zakończył wyjaśnienia drżącym głosem. – Wiedziałbyś o tym, gdybyś czasem odbierał telefon – dodał po chwili ze złością.
– Wybacz, byłem zajęty przeżywaniem śmierci syna – wycedził Paul.
Odsunął od siebie chłopca i uważnie przyjrzał się jego twarzy. Mały Thomas wyglądał zupełnie normalnie, zdrowo. Był trochę blady, ale uśmiechał się, a to był dobry znak.
Jednak w tym niewinnym i na pozór zwyczajnym uśmiechu było coś niepokojącego. Coś innego, czego Paul wcześniej nie widział u syna.
Oczy malca dziwnie błysnęły. Wówczas Paul rozejrzał się po obecnych w pokoju.
Żadne z nich nie miało pojęcia, że…
– Tommy przejdzie przemianę.

***
– Paul, tak bardzo cię przepraszam…
Powtórzyłam to chyba po raz setny. Po raz kolejny nikt nie zareagował na moje słowa.
Tyler wyprosił z domu rodzeństwo Wolfów, gdy tylko Paul wspomniał o tym, że Tommy przejdzie przemianę w upiora. Żadne z nich nie oponowało – musieli zdawać sobie sprawę z tego, że to wyjątkowo zły moment na jakiekolwiek rozmowy o ostatnich wydarzeniach.
Zamyślony Paul wciąż siedział pod ścianą. Thomas usadowił się na jego kolanach, oparł o klatkę piersiową swojego ojca i z uśmiechem obserwował wszystkich w pokoju. Nie wydawał się przejęty słowami Paula. Za to reszta…
Cóż. Nie potrafię nawet nazwać tego, co pojawiło się na twarzy Tylera. Justin odszedł do okna, chwytając się za głowę i ciężko wzdychając. Elizabeth zakryła sobie usta dłonią i zaczęła nieprzytomnie wpatrywać się w Toma.
Tylko ja coś mówiłam.
Czułam się okropnie. Chciałam uratować Tommy’ego! Nie chciałam, żeby stał się upiorem!
– Paul…
Podniósł na mnie wzrok, ale nie powiedział nic. Pokręcił tylko głową, a jego mina pozostawała nieprzenikniona. Przytulił do siebie syna.
– Tato, możemy zamówić pizzę? – spytał Thomas ze słodkim uśmiechem.
– Co…? Tak… Jasne… – wyjąkał Paul, mrugając gwałtownie. – Wybierz sobie jakąś…
Thomas podniósł się i pobiegł do kuchni, gdzie trzymaliśmy ulotki z różnych pizzerii. Paul powoli wstał z podłogi. Wzrokiem odszukał Elizabeth. Zbliżył się do niej, chwycił jej twarz w dłonie i oparł czoło na jej blond grzywce.
Poczułam, jak moje serce zaczyna bić nienaturalnie szybko…
Tyler otworzył usta ze zdziwienia.
– Idź do niego… Zamów, co tylko będzie chciał… – szepnął.
Zrobiło mi się słabo, gdy jego usta spoczęły na jej czole. Powoli osunęłam się na kanapę, starając się powstrzymać nadchodzące wymioty. Nawet nie odprowadziłam wychodzącej do kuchni Elizabeth wzrokiem.
Tyler przelotnie musnął moje ramię, jakby dyskretnie chciał dodać mi otuchy.
Justin odwrócił się od okna, a Paul omiótł salon spojrzeniem. Jego oczy przybrały ciemnoszarą barwę, a przez twarz przemknął niezbyt przyjazny grymas.
– A teraz wyjaśnicie mi, jakim cudem mój „zmarły” syn żyje i przechodzi przemianę w upiora… – wysyczał.
– Przepraszam… – jęknęłam cicho.
– Przestań przepraszać, do cholery! – wykrzyknął, a jego głos stał się nieco bardziej chrapliwy.
Podskoczyłam ze strachu i skuliłam się na kanapie. Przerażał mnie.
– Nie krzycz na nią… – wycedził Tyler, zasłaniając mnie sobą. – To ona przywróciła Thomasa do życia! Trochę wdzięczności!
Zakręciło mi się w głowie. Przecież nie chciałam, żeby Thomas się przemienił! Nie chciałam zrobić mu krzywdy!
Doskonale wiedziałam, że Paul nigdy nie chciał dla Toma takiego życia. Tak bardzo był wdzięczny losowi, że jego syn urodził się człowiekiem i nie musi przechodzić przez piekło, przez które on przechodził całe życie.
– Thomas przechodzi przemianę… – warknął Paul do brata. – Wiesz, co to znaczy!?
– Wiem – rzucił sucho Tyler. – Trzyma się nieźle, a nawet lepiej!
– Nie ma nawet sześciu lat!
– Więc wolałbyś, żeby naprawdę umarł? – spytał Justin.
Wychyliłam się zza Tylera, by obserwować reakcję Paula. Nie odpowiedział. Zacisnął usta, odwrócił wzrok. Głośno przełknął ślinę, a przy następnym mrugnięciu jego oczy ponownie przybrały naturalny odcień.
Justin podszedł do fotela. Położył ręce na oparciu, zajrzał do kuchni, po czym ponownie spojrzał na Paula.
– Tyler wspominał, że próbowałeś go ratować. Wydaje mi się, że gdy Selena przywracała go do życia, udało jej się ożywić cząstkę energii, która zareagowała z twoją – powiedział spokojnie Blackwood. – Ma twoje geny. Poradzi sobie! – szepnął, gdy Paul, wciąż wpatrując się w drugą stronę, pokręcił lekko głową.
– Ma ciebie… – mruknęłam, po czym, ignorując fakt, iż wszystkie spojrzenia w salonie skierowane został na mnie, dodałam cicho. – Mając twoje wsparcie, poradzi sobie ze wszystkim. I będzie szczęśliwy…

Leżałam w łóżku, wpatrując się w otaczającą mnie ciemność. Wiedziałam, że nie mam szans na sen, ale błoga cisza, która panowała w nocy w mojej sypialni, uspakajała mnie. Dokładnie otuliłam się kołdrą i polarowym kocem, ale i tak czułam zapach koszulki Paula, którą miałam na sobie.
Gdy zamykałam oczy, widziałam jego, całującego Elizabeth w czoło, obejmującego ją w moim korytarzu… A serce ponownie rozpadało mi się na miliony kawałeczków.
Wciąż go kochałam. Teraz nie była to już jednak tylko ta miłość, którą darzyłam go jeszcze kilka tygodniu temu.
To była desperacka potrzeba jego bliskości, czułości, obecności… Po prostu z całego serca pragnęłam, by był przy mnie, by mnie wspierał, dotykał, przytulał, całował, spędzał ze mną czas.
W głowie słyszałam słowa zmarłej Melody: „twoja była dziewczyna, którą wciąż kochasz”. Tak bardzo chciałam, żeby to była prawda…

***

– Co teraz zrobimy?
Paul przechylił kryształową szklaneczkę, wypijając resztę bursztynowego napoju, po czym zgrabnie obrócił ją w palcach. Wzruszył ramionami i pokręcił głową z rezygnacją, podnosząc wzrok na siedzącą na kanapie Elizabeth.
Był środek nocy, a zmęczenie dawało mu się we znaki. Wciąż nie do końca docierało do niego to, co się wydarzyło. W ciągu dnia nie miał jednak zbyt wiele czasu na rozmyślanie – Thomas zaczynał wymagać coraz więcej uwagi, stał się bardziej żywy niż kiedykolwiek i zadawał coraz to bardziej szczegółowe pytania dotyczące upioryzmu. Paul nie był do tego przyzwyczajony.
– Nie mam pojęcia… – westchnął. – Tommy mnie potrzebuje, musi przejść przemianę do końca, wiele się nauczyć… Muszę przy nim być.
Blondynka pokiwała głową. Założyła nogę na nogę, ogarnęła loki z twarzy i westchnęła ciężko.
– Wiem to. Chodziło mi o…
– Wiem, o co ci chodziło – przerwał Paul, chwytając stojącą na ławie butelkę i dopełniając szklankę. – Ale fakty są takie, że Thomas mnie potrzebuje. Nie przeżyję, jeśli coś jeszcze mu się stanie. Nie pozwolę, żeby coś poszło nie tak… A obserwując go dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mam możliwości znalezienie sposobu, żeby pomóc Selenie – powiedział cicho. – Już jedno dziecko straciłem… Już raz straciłem też Toma. Kocham Selenę, ale jeśli mam wybierać… Zawsze wybiorę Thomasa.