sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 9 cz. I

 Kilka dni wcześniej
– Dlaczego mi nie wierzysz!?
– Bo to absurd! – krzyknęłam, wychodząc z łazienki. – Gdyby coś stało się Paulowi, Tyler już dawno by nam o tym powiedział!
Jessica stała w drzwiach mojego pokoju. Otulona szarą męską bluzą, z mokrymi włosami i przerażonym spojrzeniem obserwowała uważnie, jak siadałam na łóżku, by założyć wyciągnięte spod mebla wysokie czarne kozaki. Przygryzała wargi jakby powstrzymywała łzy.
Starałam się ją ignorować. Od kilkunastu minut próbowała mi weprzeć, że Paulowi grozi niebezpieczeństwo, że coś stało się w magazynie, w którym był tego popołudnia z Justinem. Doskonale wiedziałam, że to nieprawda.
– Och, daj spokój! – rzuciłam, gdy po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – Słyszałaś trzask, nic nie widziałaś. Skąd wiesz, że coś się stało akurat Paulowi? Może to Justin oberwał… Może właśnie od Paula. Nie zdziwiłabym się.
– Nie wiem… Melody wyglądała na przerażoną. A ja… Czułam coś złego w powietrzu – szepnęła łamiącym się głosem.
Wciągnęłam buty, po czym wstałam z łóżka i podeszłam do drżącej blondynki.
– Jess, Paul jest bezpieczny, rozumiesz? – powiedziałam stanowczo z przekonującym uśmiechem. – Nikt nic mu nie zrobi. Nad wszystkim panuję.
Pokiwała głową. Klepnęłam ją w ramię i podeszłam do komody. Otworzyłam środkową szufladę i wyrzuciłam znajdującą się w niej bieliznę na szafkę. Podważywszy scyzorykiem dno odsłoniłam ukryty schowek, z którego wydobyłam srebrny nóż od Paula.
– Coś mówiłaś o Melody… To ta tapirowana wywłoka, prawda? – rzuciłam spokojnie, chowając nóż w cholewkę buta. – Ta, która mnie zaatakowała…?
Jessica nieznacznie skinęła głową. Piękna szatynka, która przyszła z Paulem do mojego domu naprawdę mnie zaintrygowała. Z zachowania mojego byłego narzeczonego wynikało, że są teraz razem… Pewnie krótko, skoro wciąż traktował ją jak księżniczkę i całkiem niedawno wyjechał z Polski.
Wyczułam wtedy jej upiorzą moc. Była naprawdę słaba. Od śmierci Michaela często miałam kontakt z upiorami, ale żaden z nich nie był tak wątły. Z tego co opowiadał mi Paul wynikało, że po przemianie człowiek staje się silniejszy, bystrzejszy, sprytniejszy… Widziałam to zresztą po swoim bracie – w czasie zmieniania się w upiora Krzysiek był naprawdę rozbity i osłabiony, ale szybko nabrał ogłady i wprawy w upiorzych sprawach. Melody musiała więc przejść przemianę naprawdę niedawno lub wciąż być w jej trakcie.
– To Paul ją przemienił? – spytałam niby od niechcenia, wracając na łóżko.
– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknęła Jess. – Nie mówiła. Powiedziała tylko, że żywi się aniołami i ma problemy z panowaniem nad sobą. Ale wątpię, żeby Paul stał za jej przemianą…
– Dlaczego? Stworzył sobie idealną ukochaną. Na wieki – rzuciłam, grzebiąc w torebce by znaleźć puder. – Mogą hasać razem po Bostonie i wspólnie polować na anielskie energie… Aż do końca świata… – powiedziałam, siląc się na spokój.
– Mówiła, że poznali się na balu charytatywnym… Raczej nie wspominała tego źle – wtrąciła szybko Jessica, otulając się bluzą. – Zresztą nie sądzę, żeby Paul… Gdyby był zdolny do czegoś takiego, przemieniłby sobie kogoś po śmierci Liz.
Pokiwałam głową. Przed oczami stanął mi obraz z ich wizyty w moim salonie… To, jak Paul ją przytulał, uspakajał, jak patrzył w jej oczy… A ja stałam tam, nie mając zielonego pojęcia, co tak naprawdę się stało. Weszłam do swojego domu, do własnego salonu i jakaś wypacykowana dziewuszka rzuciła mi się do gardła. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się wtedy zablokować energię… Ale gdyby mi się nie udało, pewnie byłabym martwa. I nawet Tyler nie zdołałby mnie uratować, bo Paul zabronił mu choćby zbliżyć się do Melody.
– Sel…
– Jak długo są razem? – spytałam trochę nieobecnym głosem.
Jessica zawahała się. Podniosłam na nią wzrok, usiłując przybrać obojętny wyraz twarzy.
– Dwa miesiące…
Zakręciło mi się w głowie. Od śmierci Michaela minęły dwa miesiące… Co by oznaczało, że ich związek rozpoczął się zaraz po powrocie Paula do Bostonu. Zabił nasze dziecko, omal nie zabił także mnie, odebrał mi wszystko co miałam i ot tak, z lekkim sercem, ułożył sobie życie…
– Sel… – szepnęła Jessica, robiąc krok w stronę łóżka.
– Idź już – rzuciłam szybko, powstrzymując łzy. – Zaraz przyjdzie Set.

***

– Napijesz się czegoś?
– Załatwmy to szybko.
Paul obszedł starą, stojącą w małym saloniku kanapę, posyłając kobiecie niezbyt zaciekawione spojrzenie. Marta pokiwała głową ze zrozumieniem.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zasunięte zasłony miały zapewnić im prywatność i zwiększyć bezpieczeństwo, chociaż Paul nie wierzył w skuteczność takich środków. Poza tym, jak mógł czuć się swobodnie, skoro od kilku dni chodziły za nim duchy zabitych przez niego osób, a Kasandra zdawała się nie odstępować go na krok. Blada postać rudowłosej dziewczyny była najczęściej widywanym przez niego duchem i pojawiała się właściwie wszędzie…
Teraz stała pod oknem. Gdy spojrzał na nią kątem oka, uśmiechnęła się. Często to robiła. Nigdy się nie odezwała, ale uśmiech pojawiał się na jej twarzy jakby cieszyła ją możliwość bliskiej obserwacji Paula.
Gwałtownie zwrócił wzrok w stronę stojącego przed oknem, odwróconego tyłem do salonu fotela. Wyczuł anielską, znajomą energię. Pojawiła się nagle, gdy istota ją odblokowała. Paul spojrzał na Martę, uśmiechając się złośliwie.
– Serio? Wentworth? – prychnął z rozbawieniem. – Przez telefon mówiłaś, że to ważne… Gdybym wiedział, że chodzi o Twierdzę nie spławiłbym Melody…
– Też miło cię widzieć, Paul…
Chłopak wzrostu Browna podniósł się z fotela. Brązowe włosy okalały jego delikatną twarz z włoskimi rysami. Oblicze anielskiego przywódcy rozjaśnił lekki uśmiech, którego Paul nie odwzajemnił. Ostatnie czego pragnął to spotkanie z aniołami z Twierdzy. Zwłaszcza po tym, co stało się dwa miesiące wcześniej…
– Mogłeś przysłać dobrą whisky. Albo chociaż kosz z owocami… Niepotrzebnie fatygowałeś się aż tutaj – rzucił, siląc się na spokój.
Młody Wolf uśmiechnął się szerzej.
– Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, co tak naprawdę ostatnio dzieje się między zbuntowanymi aniołami a upiorami – powiedział spokojnie.
Paul spojrzał na anioła z zainteresowaniem, ale w środku poczuł niepokój. Leo i Tyler uraczyli go suchymi faktami na temat zabójstw, ale dotychczas to mu wystarczało. Duchy, które nawiedzały go od wizyty na miejscu zbrodni, oraz stojący przed nim Wentworth rozbudziły jego ciekawość.
Wentworth okrążył fotel i zbliżył się do Browna na kilka kroków. Poruszał się z niezwykłą gracją, ale jednocześnie pewnie jak na prawdziwego szlachcica przystało. Jego wzrok powędrował do wciąż stojącej w wejściu Marty.
– Dziękuję, Marto. Zostaw nas samych – zwrócił się do niej.
Paul kątem oka odprowadził kobietę do frontowych drzwi, przez które chwilę później wyszła na dwór. Zapach jej energii słabł z sekundy na sekundę, co oznaczało, że oddala się od domu.
– Leo wszystko mi powiedział. Nie radzicie sobie, ale wierzę w was – rzucił szyderczo, unosząc w górę zaciśnięte kciuki. – Liczę na to, że nie zginiecie.
Młody Włoch uśmiechnął się pod nosem. Usiadł na kanapie, a Paul przeczesał palcami włosy.
– Powiedzmy, że Leo nie jest jednym z moich najbardziej zaufanych współpracowników… – posłał upiorowi znaczące spojrzenie.
Paul nie krył zdziwienia. Z tego co mówił Leo wynikało, że Twierdza informuje go o wszystkich poczynaniach w sprawie zbuntowanych aniołów. A jednak było coś, czego elf nie wiedział – Wentworth zdecydowanie dał mu to do zrozumienia.
Ale skoro Went nie ufał Leo (co dla Paula było czystym nieporozumieniem, bo ze wszystkich istot na świecie to właśnie Leo był najbardziej godny zaufania), to dlaczego z nim „współpracował”? Dlaczego przekazał mu tyle informacji, wciągnął go w to? I na koniec, dlaczego postanowił rozmawiać o tym z Paulem?
– Twój przyjaciel za szybko i za mocno zainteresował się całą sprawą… I wszędzie pojawia się z furią. Nie lubię jej – odpowiedział anioł, wzdychając ciężko. – Moja siostra ci ufa. Ja także. Uratowałeś nas od zagłady ze strony mojego ojca… Uratowałeś Selenę.
Na dźwięk jej imienia Paul natychmiast napiął wszystkie mięśnie. Prawda była taka, że gdy tylko nie spędzał czasu z Melody od razu zaczynał myśleć właśnie o ukochanej anielicy. Im dłużej przebywał w Polsce tym częściej zadawał sobie pytanie „dlaczego?”. Dlaczego go rzuciła…
– To grząski grunt – wycedził.
Wentworth uniósł brew, zaciskając wargi, jakby nie miał pojęcia co powiedzieć. W końcu chrząknął lekko.
– Nie mówiłem tego Leo, ale mamy portret psychologiczny sprawcy…
– Sprawców – poprawił Paul, zakładając ręce na piersi.
– Nie. Sprawcy – sprostował Wentworth. – A przynajmniej mózgu całej tej masakry… Nie zabija jedna osoba, ale zabijają na zlecenie, rozkaz…
– Bardzo sprecyzowane – zakpił Paul, unosząc brwi. – Coś więcej?
– Nie wiemy jak wygląda i jakiej jest rasy… Wiemy, że ma wielką moc, nie jest aniołem i poluje jedynie na określony rodzaj upiorów. Nie ma to nic wspólnego z Seleną czy tobą… – anioł z trudem przełknął ślinę. – Ofiarami, tymi zaplanowanymi, są upiory płci męskiej z dość… Burzliwą przeszłością – powiedział, a gdy Paul posłał mu pytające spojrzenie, Wentworth westchnął ciężko. – W przeszłości… Bliższej lub dalszej… Każdy z nich zabił przynajmniej jedno dziecko.
– To jakieś żarty! – prychnął Paul nim zdążył ugryźć się w język, czując, że zaczyna mu się kręcić w głowie.

– Dobrze się czujesz?
Paul ocknął się z zamyślenia, oderwawszy wzrok od stojącego pod oknem ducha małego chłopca. Spojrzał na podającą mu szklankę z whisky Melody, wziął głęboki wdech i pokiwał głową.
– Nie gorzej niż zwykle – powiedział, zabrawszy szklankę od dziewczyny. – Dziękuję.
Melody usiadła na kanapie tuż obok Paula, założywszy nogę na nogę poprawiła jego szary, ledwo zakrywający koronkową bieliznę t-shirt, który miała na sobie. Chwyciła lampkę czerwonego wina i wzięła mały łyk, po czym delikatnie musnęła ramię chłopaka, uśmiechając się pocieszająco.
To był ich pierwszy wieczór w jego starej, dwupoziomowej kawalerce, w której mieszkał na krótko przed wyprowadzką do Bostonu. Niemal czuł w powietrzu zapach energii Seleny, która kilka razy spała na piętrze, a rankiem, jeszcze przed przyjazdem Melody z ostatnimi torbami z hotelu, zmywał z jasnej, skórzanej kanapy ślady krwi anielicy.
– Jak głowa?
– Lepiej. Albo po prostu się przyzwyczaiłem – rzucił, obracając kryształową szklaneczkę w dłoni.
Objął Melody ramieniem, a ta oparła się o niego i uśmiechnęła błogo. Ostatnio spędzali ze sobą znacznie mniej czasu, ale Paulowi specjalnie to nie przeszkadzało. Momentami odnosił wrażenie, że właśnie taka jest prawidłowa kolej rzeczy, że właśnie tak powinien wyglądać ich związek. Zaraz potem jednak dopadały go ogromne wyrzuty sumienia. Byli przecież parą, a Melody dopiero co wyznała mu miłość! Nie powinien jej w żaden sposób odrzucać, odsuwać od siebie! Nie miał przecież żadnego powodu…
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Gwałtownie poderwał się z kanapy, w myślach dziękując niespodziewanemu gościowi za wyzwolenie go od niepotrzebnego analizowania związku z Melody.
– Spodziewasz się kogoś? – spytała zdziwiona dziewczyna, unosząc sceptycznie brwi.
– Nie… Nie! – rzucił szybko, wypijając jednym haustem resztę bursztynowego napoju. – Wiesz, Tommy… Może Tyler… Nieważne… – machnął ręką, zdając sobie sprawę z tego, że tylko się pogrąża.
Pospiesznie odstawił szklankę i narzucił na siebie bluzę, po czym podszedł do drzwi. Melody w tym czasie wstała z kanapy i udała się na piętro, mrucząc coś pod nosem.
Brązowowłosa dziewczyna stojąca w progu jego mieszkania przeczesała palcami włosy, usiłując przywołać naturalny uśmiech. Gdy jej to nie wyszło, nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i schowała dłonie do kieszeni czarnego płaszcza.
– Co ty tu robisz? – spytał Paul przyciszonym głosem.
Selena lekko wzruszyła ramionami. Spuściła wzrok, nie przestając dreptać w miejscu. Mimo, iż blokowała swoją energię, Paul wyczuwał jej zdenerwowanie i zakłopotanie. Unikał jednak spojrzenia na jej twarz, w piękne czekoladowe oczy…
– Możemy… Porozmawiać? – spytała cicho, kątem oka zaglądając przez ramię Paula do wnętrza mieszkania.
– Nie – rzucił natychmiast. – Nie mamy o czym – dodał, gdy dziewczyna podniosła na niego zdziwione spojrzenie.
– Ja…
– Paul…!? – gdy dobiegł ich z piętra głos Melody, Selena ponownie spuściła wzrok, a Paul z trudem przełknął ślinę.
– Zaraz przyjdę, skarbie! – odkrzyknął.
Wyszedł na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi od mieszkania, o które natychmiast się oparł.
– Nie mamy o czym rozmawiać – powtórzył.
– Chciałam tylko… Chciałam… – wyjąkała dziewczyna. – Proszę, pozwól mi!
Serce zabiło mu mocniej, a żyła na skroni zapulsowała. Z jednej strony naprawdę chciał wysłuchać Seleny. Naprawdę miał nadzieję, że może wreszcie dowie się dlaczego postanowiła zakończyć ich związek w taki sposób i w takim momencie, ale z drugiej strony… Coś w głębi serca podpowiadało mu, że wcale nie jest gotowy by wracać do tamtego dnia. Spojrzał na stojącego przy schodach bladego chłopca okrytego lekką mgłą i pomyślał, że wcale nie chce tego usłyszeć. Po prostu – nie.
– Nie, Seleno! Nie! – rzucił podniesionym głosem. – Wystarczająco jasno wyraziłaś się, kiedy wykrzyczałaś mi w twarz, że mnie nienawidzisz. Pojąłem już wtedy.
Dziewczyna zamknęła oczy. Lekko pokiwała głową, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Paul natychmiast odwrócił wzrok – mimo wszystko wciąż łzy Seleny działały na niego tak, jak wcześniej…
– Po prostu… Przepraszam – wyjąkała, odwracając się w stronę schodów. 


W następnym odcinku:
– Paul… Zrobiłam coś bardzo złego – jęknęła z przestrachem, odgarniając mokry kosmyk z twarzy.
* – Masz rację – szepnął, przychylając się do mojej twarzy. – Masz absolutną rację, aniołku. Jutro też jest dzień, a Brown nigdzie się nie wybiera…
* – Zaprzedałaś duszę.
* – ... zabiłeś moje dziecko!!

niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 8 cz. II

Postanowiłam odpocząć przed kolejnym tygodniem pełnym kolokwiów i informacji o nadchodzących egzaminach, więc dodaję nową notkę. Ach, jak ja za tym tęskniłam <3 
W poprzedniej notce zostałam nominowana do Liebster Award przez blog mowa-nocy. W ramach nominacji otrzymałam pytania, na które powinnam odpowiedzieć, co też postaram się uczynić - ot, tak, dla zabawy. 
1. Ulubiona piosenka? - Trudno powiedzieć - wiele ich jest. Pierwsza, jaka przychodzi mi do głowy to Silversun Pickups "Sort Of"
2. Ostatnio obejrzany film? - Raczej nie oglądam filmów - wolę seriale ;) 
3. Ulubiony cytat? - "Snuj marzenia tak, jakbyś miał żyć wiecznie; żyj tak, jakbyś miał umrzeć dziś." - James Dean
4. Pies czy kot? - Pies
5. Czego nie znosisz u ludzi? - Obłudy
6. Twoja ulubiona książka? - nie mam jednej ;)
7. Ile masz lat? - 20 (w lutym 21 ;) ) 
8. Opisz siebie jednym słowem. - Wredna
9. Wampiry czy wilkołaki? - Wampiry
10. Książka czy film? - Książka, chociaż muszę przyznać, że w niektórych przypadkach filmy są lepsze
11. Lubisz śnieg? - Chyba tak... :) 


Leżał w łóżku już trzeci dzień. Oczy miał zamknięte, ale był całkowicie przytomny. Nie jadł, nie żywił się niczyją energią, wstawał jedynie do toalety i po to, by spędzić kilka chwil z Thomasem. Pił tylko wodę, często prosił, bym zostawiła do samego żeby mógł odpocząć.
Justin nie miał pojęcia, co było powodem dziwnego zachowania Paula. Codziennie pojawiał się w naszym hotelowym apartamencie i próbował namówić mojego chłopaka do wyjścia. Na próżno.
– Paul, proszę… – szepnęłam zrezygnowana, gdy po raz kolejny kazał zostawić się samego. – Powiedz, co się stało i…
– Po prostu boli mnie głowa – westchnął ciężko.
Nie wiedziałam w jakim stopniu mówi prawdę. Czułam, że coś było nie tak, ale nie miałam pojęcia co. Czy chodziło o mnie? Czy o to, co wydarzyło się w magazynie? A może o Selenę?
– Może się nakarmisz i ból minie… – podsunęłam cicho, zabierając w szafki nocnej pustą szklankę po wodzie. – Na pewno poczujesz się lepiej. Energia wspomaga procesy gojenia, więc…
Przerwał mi ciężkim westchnięciem. Podniósł się na poduszkach i odwrócił głowę w moją stronę. Wciąż jednak miał zamknięte oczy. Usiadłam na brzegu łóżka, odstawiłam szklankę i chwyciłam jego dłoń.
Otworzył oczy. Z trudem przełknęłam ślinę. Czarne tęczówki na tle przekrwionych białek sprawiały, że miałam ochotę odwrócić wzrok. Nie udało mi się powstrzymać syknięcia i skrzywienia. Nigdy nie widziałam go w takim stanie… Właściwie, nigdy nie widziałam nikogo w takim stanie.
– Co tam się stało? – spytałam, mocniej ściskając jego dłoń. – Kto ci to zrobił?
– Podszedłem do miejsca, w którym znaleźli ciało… Były tam jeszcze ślady krwi. Ukucnąłem, żeby się przyjrzeć i… – odwrócił wzrok. – Poczułem, jakby rozrywało mi głowę. Okropny ból. Nigdy w życiu nie czułem czegoś takiego… Paliło, szarpało… Teraz też. I strasznie razi mnie światło.
– Anioł? – spytałam szybko.
Gdy poznałam Paula wiele opowiadał o magicznych istotach. Chciał przygotować mnie do życia jako upiór, ostrzegał przed zdolnościami innych ras. Mówił, że furie władając ogniem piekielnym, wyrocznie przepowiadają przyszłość, elfy wiedzą wszystko i potrafią odczytywać nawet najgłębsze uczucia. Najwięcej jednak mówił o aniołach; że potrafią wnikać w umysły, sprawiać ból przy użyciu siły woli, leczyć siebie i innych, rzucać uroki. Dlatego od razu pomyślałam właśnie o nich.
– Nie. To nie ten rodzaj bólu. Ten pochodzenia anielskiego jest tylko chwilowy – powiedział niespokojnie, ponownie na mnie spoglądając. – To było coś znacznie silniejszego, bardziej mrocznego… Jakby jakiś rodzaj czarnej magii. To podziałało tylko na mnie. Justin tam był, stał tuż obok… I nic mu nie jest.
Pogłaskałam go po policzku. Naprawdę mocno cierpiał, skoro to okazywał. Przyzwyczaiłam się już, że nigdy nie okazywał swoich słabości, głębszych uczuć, zawsze był silny. To coś musiało naprawdę go skrzywdzić.
– Może w którejś z twoich książek coś będzie na ten temat… – podsunęłam.
Wiedziałam z jakim zapałem studiował pełne legend, podań, mitów i opowiadań księgi. Stare, opasłe tomy niewiadomego pochodzenia były źródłem jego wiedzy, którą już kilka razy weryfikowało jego życie. Prowadził też własne zapiski.
– Sprawdzę – obiecałam.
Nie mogłam patrzeć jak cierpi. Ponownie pogłaskałam go po policzku i pocałowałam czule w czoło, tak jak on to robił, gdy nie czułam się najlepiej. Na jego twarzy przez moment zagościł nieznaczny uśmiech, który dostrzegłam gdy wstałam z łóżka.
– Melody…
Zatrzymałam się w drzwiach i spojrzałam na niego. Położył się i zamknął oczy. Jego twarz już nie wyrażała absolutnie żadnych emocji, ale wyczułam, że się niepokoi.
– Jest coś jeszcze – westchnął, otwierając oczy i spoglądając na mnie. – Widzę zmarłych.

***
– Kogo dokładnie widziałeś? – Justin podał Paulowi szklankę whisky i usiadł na kanapie.
Brown spuścił wzrok. W magazynie zobaczył ich wszystkich. Stali w różnej odległości od niego, wpatrywali się w to, jak upadając wył z bólu. Wówczas myślał, że to tylko złudzenie wywołane intensywnym bólem, który powinien szybko minąć. Tak się nie stało.
W ciągu następnych kilku dni pojawiali się znikąd i w najmniej oczekiwanych momentach. Byli wszędzie. Obserwowali go. A ból i zawroty głowy oraz światłowstręt wciąż mu doskwierały.
To zaczynało go przerastać. Mało co tak na niego działało.
Spojrzał na Justina z bólem.
– Tych, których zabiłem – szepnął niespokojnie.
Melody podniosła się w fotela na którym siedziała. Posłała mu przerażone spojrzenie, poprawiła gruby, luźny sweter, który ledwie zakrywał króciutkie szorty i stanęła za sofą, na której siedział Justin.
Blackwood sceptycznie uniósł brwi. Nie wierzył mu.
Paul doskonale pamiętał twarze osób, które zginęły z jego winy. Wszystkich tych, których pozbawił energii i tych, których dźgnął nożem. Twarze tych, którym z zimną krwią skręcił kark, oderwał głowę, których rozszarpał na strzępy, spalił… Każde pożywienie, gdy nad sobą nie panował, każdego wroga, którego kazał mu zabić Justin. Wszystkich.
Choć usilnie starał się o tym zapomnieć, prawda była taka, że przez jego ręce przelało się zbyt dużo krwi.
– Widziałem Adama, Kasandrę, Michaela… Pojawiają się znikąd – powiedział szybko, po czym jednym haustem opróżnił szklaneczkę z bursztynowym napojem. – Justin… Widziałem mamę.
Z trudem przełknął ślinę, odwrócił wzrok. Nigdy nie wspomniał Melody w jaki sposób zginęła jego matka.
Dziewczyna położyła ręce na oparciu kanapy i zmrużyła oczy, wpatrując się w niego nadzwyczaj uważnie. Niemal przeszywała go wzrokiem.
– Ok… Załóżmy, że naprawdę ich widzisz. Tylko tych, którzy zginęli przez ciebie, tak? – Paul pokiwał głową, a Justin westchnął. – Może to po prostu wyrzuty sumienia?
Brown wstał gwałtownie.
– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto żałuje śmierci Adama i Michaela!? – warknął, ze złością odstawiając szklaneczkę na ławę.
Melody wzdrygnęła się, odrywając wzrok od chłopaka. Niewątpliwie przerażały ją jego słowa i zachowanie.
Paul odetchnął głęboko. Musiało być coś, co pozwoliłoby mu rozwikłać tę sprawę, pozbyć się duchów ze swojego życia. Cokolwiek…
Usiadł ponownie w fotelu. Było coś jeszcze. Coś, o czym bał się wspomnieć, co przelewało czarę goryczy.
– Widziałem też dziecko – powiedział cicho, kątem oka spoglądając na Melody, by dostrzec jej reakcję. – Małego chłopca.
– Zabiłeś dziecko!? – krzyknęła dziewczyna, odrywając ręce od kanapy.
Była nie tyle przerażona, co wściekła. Oburzona, zgorszona. To zdecydowanie nie wyglądało dobrze.
– Nie! – rzucił szybko. – Przecież sam mam syna! Nigdy nie zaatakowałbym dziecka! Nigdy!
Na twarzy Justina pojawiło się zainteresowanie. Zupełnie nagle zniknęły wątpliwości. Upiór pochylił się w przód, opierając łokcie na kolanach. Nie takiej reakcji spodziewał się Paul.
– Któraś z twoich ofiar nie była w ciąży? – spytał Blackwood powoli.
Paul skupił się na tym, co widział kilka dni temu. Chłopiec ukazał mu się tylko raz, w magazynie. Mógł mieć około roku, półtora. Chodził – niezgrabnie, ale jednak. Obserwował go całkiem przytomnie. Paul był pewien, że nigdy wcześniej go nie widział.
Powiedział to na głos, wciąż uważnie przyglądając się Melody. Dziewczyna była coraz bledsza, bardziej zdenerwowana. Przerastało ją to, co słyszała. Mało który upiór był na tyle bezduszny, by zabić dziecko. To samo tyczyło się kobiet w ciąży… Były odgórnie nietykalne. Karmienie się nimi było po prostu zbyt niemoralne.
– Dusza niemowlęcia lub nienarodzonego dziecka po śmierci przyjmuje kształt, jaki miałaby, gdyby dziecko skończyło rok – powiedział cicho Justin. – Po drugiej stronie jest zdana tylko na siebie, musi sobie względnie radzić. Zresztą, przerażające byłoby, gdyby odwiedziła matkę pod postacią płodu. No wiesz… Duża głowa, brak oczu… Małe, oślizgłe UFO.
Melody otworzyła usta z oburzenia i uderzyła Justina w potylicę. Upiór spojrzał na nią z wyrzutem. Paul wstał i zrobił krok w stronę dziewczyny, która natychmiast się odsunęła.
– Nie zabiłem dziecka… – szepnął. – Melody, znasz mnie.
Dziewczyna tylko pokręciła głową, po czym szybko wyszła do sypialni.
Rozumiał ją. Była przerażona, wewnętrznie rozdarta. Chciała mu wierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że jakieś dziecko przez niego zginęło. Sam przecież powiedział, że widzi tylko tych, do których śmierci się przyczynił.
Tylko jak mógł zabić dziecko lub kobietę w ciąży, skoro niczego takiego nie pamiętał? Energia ciężarnych była charakterystyczna, jakby podwojona. Wyczuwało się chi matki i dziecka jednocześnie. Zapamiętałby coś takiego.
Justin wstał z kanapy. Klepnął Paula w ramię i westchnął ciężko.
– Dowiem się, co to za cholerstwo na tobie ciąży. Póki co karm się, unikaj kontaktu z tymi… Duchami. I zajmij się tym, po co tu przyjechałeś – powiedział. – Resztę zostaw mnie. A jak ukaże ci się Kasandra… Spytaj czy nie mogą iść do diabła.

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 8 cz. I


Chciałeś mieć dzieci z Seleną?
Co mi w ogóle strzeliło do głowy!? Co się ze mną działo!?
Najpierw, zaraz po tym jak niemal publicznie złamałam kilka z jego głównych zasad dotyczących wysysania energii z ludzi, wyznałam mu miłość. Następnie rzuciłam się na jego byłą narzeczoną z zamiarem zabicia jej, a później zaczęłam wypytywać o to, czy chciał mieć z nią dzieci!
Boże, że też on jeszcze mnie znosił! Chyba każdy facet wycofałby się już po tej części w samolocie i hotelu… Ale dla niego to był powód, by kupić mi ogromny bukiet róż i (choć wciąż nie wpadł na to, żeby również wyznać mi miłość) publicznie podkreślać, że jestem jego „skarbem”. Pewnie gdybym w tamtym momencie nie była aż tak zestresowana, przerażona i nie czuła się tak podle, byłabym z tego dumna. Bo wstawił się za mną, podkreślił (nieco zbyt wyraźnie) przy Selenie, że teraz ja jestem jego dziewczyną.
Gdy wysiadł z samochodu i odszedł kawałek, by zaczekać na wysiadającego ze swojego srebrnego audi Justina, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zdecydowanie przerosło go nie tyle moje dziwne pytanie, co dalszy niepohamowany potok słów.
– Co jest z tobą nie tak…? – spytałam, wpatrując się we wsteczne lusterko, gdy tylko Paul i Justin zniknęli w wejściu do opuszczonej hali.
Im dłużej byliśmy razem, tym mniej panowałam nad tym, co mówiłam. Coraz częściej zdarzało się, że wszystkie, nawet najgłębsze, przemyślenia same wypływały z moich ust. Nie byłam w stanie tego zahamować. Po prostu zaczynałam mówić, żalić się, wypytywać o rzeczy, o które pytać nie powinnam. A on, choć zdecydowanie zaczynało go to dziwić, dzielnie wszystko znosił.
– Pewnie do czasu… – mruknęłam do lusterka.
Podkręciłam radio i westchnęłam ciężko. Od kiedy wyjechałam z Quincy nie widziałam się z rodziną i przyjaciółmi. Najpierw ze względu na brak pieniędzy na powrót do domu, a później stałam się zabójczym upiorem i oczywiste było, że nie mogę do nich pojechać. Kiedy poznałam Paula przestałam myśleć o domu, o rodzinnych obiadach, o przyjaciołach… Byłam zbyt zajęta nauką panowania nad sobą, jego osobą, która z dnia na dzień coraz bardziej mnie fascynowała. Później wszystko potoczyło się samo i tak naprawdę miałam wszystko, czego mogłam zapragnąć. Nie mogłam tęsknić za rodzinnymi obiadami, bo wszystkie posiłki spożywałam z Paulem i Thomasem, a czasem nawet z panem Brownem. Na początku też bardzo dobrze dogadywałam się z dziewczynami ze studia, ale chyba przerosło je to, że Paul wybrał właśnie mnie… I nie obchodziło mnie to, bo wciąż miałam jego, nasze wspólne nocne rozmowy, posiłki, zakupy, sesje zdjęciowe, karmienia…
Problem w tym, że każda dziewczyna, nawet w najszczęśliwszym na świecie związku, musi mieć z kim pogadać. A są sprawy z którymi po prostu nie powinno dzielić się ze swoim ukochanym! Przykładem tego była moja żenująca przemowa o dziwnych odczuciach co do Seleny i pojawiających się chorych pytaniach.
Zdecydowanie potrzebowałam przyjaciółki.
Niekoniecznie jakiejś super bliskiej… Po prostu osoby, której mogłabym powierzyć tych kilka spraw, świadczących o tym, że nie jestem do końca normalna!
Ktoś zapukał w szybę od strony kierowcy, a ja podskoczyłam ze strachu. Przez zamknięte okno zaglądała do środka młoda blondynka o bardzo delikatnych, przyjemnych rysach twarzy. Miała piękne, niebieskie oczy, które błyszczały, choć wcale się nie uśmiechała. Przypatrywała mi się ze zdziwieniem, lekkim zainteresowaniem.
Nie wyczuwałam żadnej energii. Zupełnie jak wtedy, gdy w domu Tylera, gdy zapach chi Seleny nagle zniknął. Paul powiedział wówczas, że się zablokowała… Kilka razy, gdy wyszliśmy „polować” na anioły wspominał, że potrafią one ukryć swoją energię przed innymi istotami, ale nigdy wcześniej nie byłam tego świadkiem. Odnosiłam dziwne wrażenie, że dziewczyna przy samochodzie właśnie to robi…
Uchyliłam okno na kilka centymetrów.
– Szukam Paula – powiedziała, uśmiechając się sympatycznie gdy tylko szyba opuściła się, a kiedy posłałam jej zdziwione spojrzenie, wskazała na samochód, w którym siedziałam. – Browna, właściciela auta… – sprostowała.
– A o co chodzi?
Uniosła brwi. Przestała się uśmiechać. Lekko przechyliła głowę, przypatrując mi się uważniej.
– Kim ty właściwie jesteś?
– To chyba mało ważne, skoro ja siedzę w aucie, a to ty szukasz jego właściciela… – powiedziałam szorstko.
– Jessica Brown – przedstawiła się, rozglądając wokół, po czym ponownie pochyliła się.
Zachowaj spokój, pomyślałam, oddychając głęboko.
Paul wspomniał kilka razy o swojej kuzynce. Była aniołem, a po jego rozstaniu z Seleną została w Polsce. Kiedy o niej mówił, nie był zły. Mówił o tym tak, jakby to, że wybrała Selenę, było zupełnie naturalne.
I rzeczywiście, Jessica nie wyglądała na złą osobę. Wręcz przeciwnie – wydawała się sympatyczna i naprawdę dobra. Nie bałam się jej. Budziła moje zaufanie i sympatię.
Wysiadłam z samochodu i obeszłam go, by stanąć przed dziewczyną.
– Melody Reid – przedstawiłam się, wyciągając dłoń w jej stronę.
Uśmiechnęła się i uścisnęła moją dłoń. Miała zadbane, delikatne ręce z idealnym frenczem. Cała była drobna. Niższa ode mnie o jakieś pięć do siedmiu centymetrów, choć miała buty na obcasie. Jakby to powiedział mój młodszy brat: „szczupła, ale rozbudowana gdzie trzeba”.
– Jesteś…? – zaczęła niepewnie, puszczając moją dłoń.
Nie byłam pewna, o co pyta. Czy o to, czy jestem upiorem, czy o mój związek z Paulem…
– Dziewczyną Paula.
Nie wiem, dlaczego wybrałam tę opcję, ale chyba trafiłam w sedno. Jessica uśmiechnęła się, jednocześnie otwierając usta, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Powinnam już przyzwyczaić się, iż dla wszystkich jest dziwny fakt, że Paul tak szybko pocieszył się po Selenie, ale za każdym razem, gdy widziałam miny tych wszystkich osób, chciało mi się śmiać.
– Naprawdę…? Gratuluję – powiedziała. – I jesteście parą od…?
– Dwóch miesięcy – odpowiedziałam, opierając się o maskę.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Uniosła brwi, ponownie uchylając usta. Zastanawiałam się, o kim pomyślała coś gorszego – o mnie, czy o Paulu…
Otrząsnęła się z zamyślenia i uśmiechnęła nieco sztucznie.
– Wybacz pytania, nie miałam z nim ostatnio kontaktu…
– Wiem – powiedziałam spokojnie. – Wspominał…
Rozejrzała się wokół, a jej wzrok padł na srebrne audi. Przygryzła wargę, mrużąc przy tym lekko oczy.
– Rozumiem, że Paul i Justin bawią się gdzieś w okolicy…
– Są w magazynie – rzuciłam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Gdy wyjechaliśmy z domu Seleny, chwilę zanim zadzwonił Justin, Paul wyraźnie prosił, żebym nie wspominała nikomu, że zainteresował się miejscem zbrodni. Ale ja, oczywiście, nie potrafiłam trzymać języka za zębami!
Jessica również oparła się o maskę.
– Poczekam – oświadczyła, zakładając ręce na piersiach. – Więc, um… Melody… Jak się poznaliście?
Zawahałam się, wpatrując w magazyn. Obiecałam sobie, że przemyślę każde słowo, które potencjalnie mogłoby wypłynąć z moich ust.
Pomyślałam, że na pytania o mnie i Paula mogę odpowiadać… Pomijając te żenujące szczegóły z mojego życia, między innymi masowanie zabijanie niewinnych…
– Na balu charytatywnym – rzuciłam. – Bosko wygląda w garniturze, nie mogłam się oprzeć.
Jessica zaśmiała się i pokiwała głową.
– Tak… To świetny facet… – westchnęła. – I ma klasę… Musicie być ze sobą bardzo szczęśliwi.
Wciąż wpatrywałam się w budynek. Wydawało mi się, że nieobecność Paula trwa wieczność.
Poczułam delikatną, słodką anielską energię. Instynktownie moje wszystkie mięśnie napięły się, a zmysły wyostrzyły. Wciąż byłam rozdrażniona po spotkaniu z Seleną. Paul obiecał, że się nakarmię, ale gdy tylko wsiedliśmy do samochodu priorytetem stało się obejrzenie miejsca, w którym zginął ostatni upiór.
To chi niczym nie różniło się od tych, którymi karmiłam się kilka razy pod okiem Paula. Tylko, że wówczas on był przy mnie, panował nade mną i odciągał w odpowiednim momencie, żebym pozostawiła anioła przy życiu. Nie byłam pewna, czy poradzę sobie z tym sama.
Po historii z samolotu nie mogłam po raz kolejny nadużyć jego zaufania. Nie mogłam nakarmić się bez jego wiedzy, tym bardziej energią jego kuzynki. To byłoby przegięcie…
Miałam wrażenie, że Jessica obserwuje mnie nadzwyczaj uważnie. Zupełnie, jakby starała się wyczytać z mojej twarzy uczucia wywołane wyczuciem jej chi.
– Mogłabyś… Ekhm… Zablokować swoją energię… Czy co wy tam, anioły, robicie… Proszę – jęknęłam przez zaciśnięte zęby.
– Och! Ty jesteś upiorem! – rzuciła zaskoczona, a zapach jej energii natychmiast zniknął. – Paul nie pozwala ci się karmić?
Odetchnęłam z ulgą. Głęboko wciągnęłam świeże, chłodne powietrze. W pobliżu nie wyczułam żadnej innej energii prócz silnej, trochę władczej Paula i dziwnej, nieczystej Justina.
– Nie, to nie tak – powiedziałam szybko. – Jestem na „anielskiej diecie” i mam problemy z panowaniem nad sobą.
– „Anielskiej diecie”? – spytała z niedowierzaniem, odsuwając się od samochodu.
Zdałam sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Dlaczego mówiłam wszystko, co mi ślina przynosiła na język!?
– Żywię się głównie aniołami… Ich energia jest zdrowsza i silniejsza… Ale nie zabijam ich! Nigdy! – sprostowałam szybko.
W magazynie coś trzasnęło. Zadrżałam.
– Paul cię tego nauczył? – to pytanie zabrzmiało trochę oskarżycielsko, więc nie odpowiedziałam, a Jessica westchnęła. – Wiesz co, nieważne – spojrzała na zegarek, po czym wyciągnęła z torebki kawałek kartki i napisała na niej kilka cyfr. – Nie mam czasu na niego czekać… Jesteś bardzo sympatyczna, Melody. Naprawdę. Chętnie pogadałabym jeszcze, ale naprawdę się spieszę. Masz tu mój numer. Gdybyś chciała się spotkać, pogadać, poznać… Czy coś.
Mówiła szybko, ale wyraźnie. Trochę mnie zaskoczyła. Wręczyła mi kartkę z szerokim, przekonywującym uśmiechem. Z wahaniem schowałam ją do kieszeni szarej skórzanej kurtki, a gdy podniosłam głowę Jessici już nie było.
Rozejrzałam się wokół, ale po dziewczynie nie został żaden ślad prócz widocznych w błocie odcisków butów na obcasie. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu…
W magazynie ponownie trzasnęło. Poderwałam się od maski. Zaczynałam się niepokoić. Paula nie było zdecydowanie za długo jak na zwykłe „rozglądanie się” po miejscu zbrodni.
Boczne drzwi, którymi wchodzili do środka, otworzyły się. Wychodzący z wnętrza magazynu Justin prowadził Paula pod ramię. Mój chłopak, blady i wyraźnie w złej formie, krzywił się z bólu i z trudem przebierał nogami. Trzymał się za głowę, oczy miał przymknięte, a gdy podeszli bliżej zauważyłam, że jego cera lekko poszarzała, jakby był w połowie przemiany w upiorzą postać.
– Co się stało!? – pisnęłam, gdy Justin pomógł Paulowi oprzeć się o samochód.
– Nie wiem… – szepnął Blackwood z lekkim przestrachem. – Nie mam pojęcia…
Chwyciłam twarz Paula w dłonie, przypatrując mu się uważnie. Nigdzie nie było śladów krwi, więc niemożliwym było, żeby doszło tam do walki.
– Paul… Paul, spójrz na mnie – poprosiłam łamiącym się głosem.
– Kochanie, to tylko ból głowy…
– Upadł, kiedy zbliżył się do miejsca, w którym znaleźli ciało – powiedział Justin, przychylając głowę, by spojrzeć na twarz Paula. – Młody…
Paul puścił głowę i wziął głęboki oddech. Jego skóra pojaśniała, wymusił uśmiech. Chciał zapewnić mnie, że wszystko w porządku, ale nie byłam przekonana czy naprawdę tak jest. Nie wyglądał za dobrze. Właściwie, nigdy nie widziałam go w tak okropnym stanie.
Wyciągnął z kieszeni kluczyki od samochodu i podał mi je. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Możesz prowadzić?
Nigdy wcześniej nie prosił mnie o coś takiego. Nie, żeby mi zależało… Czasem jednak odnosiłam wrażenie, że nikomu, naprawdę NIKOMU, nie pozwoliłby prowadzić swojego samochodu. Musiał czuć się naprawdę źle, skoro dawał kluczyki właśnie mi…
– Ja… Wiesz, że nie umiem! – powiedziałam szybko, spoglądając na Justina. – Mam prawo jazdy, ale ostatni raz prowadziłam prawie dwa lata temu i…
– Melody, proszę… – szepnął Paul, chwytając moją dłoń. Jego uścisk nie był jednak tak mocny i zdecydowany jak zwykle. – Zawieź mnie do hotelu.
W następnym odcinku:
* - Jakby jakiś rodzaj czarnej magii. To podziałało tylko na mnie.
– Zabiłeś dziecko!?

piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 7 cz. II

Studia są do bani. Serio...
Miała być wieczna impreza, mnóstwo wolnego czasu... Tymczasem (przynajmniej na moim kierunku) jak na razie więcej się uczymy niż studiujemy.
Jedynym plusem są wolne piątki i prawie wolne środy, mała ilość zajęć w inne dni. Co nie zmienia faktu, że ten "wolny" czas trzeba poświęcić na inne obowiązki, odsypianie i relaks.
Dziś miałam naprawdę dobry dzień i dlatego mam siłę i chęci na wrzucenie rozdziału ;) 



Nie ma nic gorszego niż usłyszeć od dziewczyny, na której ci zależy „kocham cię” i nie móc odwdzięczyć się tym samym.
W skali frajerstwa od zera do dziesięciu dałbym sobie piętnaście.
Całą noc rozmyślałem nad tym co do niej czuję. Przytulałem ją i zastanawiałem się, dlaczego nie potrafię wypowiedzieć tych dwóch słów. Zależy mi na niej. Uwielbiam jej uśmiech, włosy, oczy, zapach perfum. Kiedy czuję woń jej bardzo słodkiej (zwłaszcza jak na upiora) energii wiem, że jest blisko i od razu czuję się lepiej. Uwielbiam jej poczucie humoru, trochę niedojrzałą chęć wiecznej zabawy, optymizm i troskę. To, jak martwi się za każdym razem gdy się skaleczę… Na mojej twarzy natychmiast pojawia się uśmiech, gdy widzę, jak drobnymi gestami zabiega o akceptację mojego syna. Nasze wspólnego rozmowy, intymne chwile, jej nieporadne upiorze polowania. Jej ataki złości, hormonalne burze, zazdrość, to jak łatwo się wzrusza, jak wszystkim przejmuje…
Każdy normalny facet w takiej sytuacji powiedziałby, że odwzajemnia jej gorące uczucie.
Ale mi słowo „kocham” kojarzy się tylko z Selenę… Gdzieś głęboko w sercu i w głowie mam zakodowane, że tylko ona na nie zasługuje.
Gdyby istniało inne określenie miłości, inna forma jej wyznania, nie zastanawiałbym się ani chwili…

Paul słuchał opowiadającego o zabójstwach upiorów Leo w pełnym skupieniu, choć przychodziło mu to z trudem. Siedział w salonie Seleny i Tylera i wyraźnie wyczuwał energię, teraz nieobecnej w domu, dziewczyny. Meble, ubrania, ozdoby… Wszystko było jakby przesiąknięte jej chi. Trochę mniej słodkim, niż pamiętał, ale wciąż charakterystycznym, nienaturalnie mocnym, skoro jego zapach przesycał wszystkie przedmioty w domu.
A może tylko mu się wydawało? Może to były tylko urojenia spowodowane tęsknotą?
Melody nie wyglądała, jakby wyczuwała w powietrzu energię anielicy. Była rozluźniona, uśmiechnięta… Wciąż posyłała mu zalotne spojrzenia (rankiem obdarował ją wielkim bukietem czerwonych róż, co zdecydowanie poprawiło jej humor).
– Wygląda na to, że działają na czyjeś zlecenie w różnych częściach Europy. Dostają rozkazy… Tak to wygląda według Wentwortha – wtrąciła Elizabeth.
– Wczorajsza ofiara z Włoch została postrzelona z łuku, anioły z Twierdzy znalazły na miejscu strzałę. Nasz denat prawdopodobnie zginął od dźgnięcia jakimś narzędziem…
– „Prawdopodobnie”? – Paul posłał Leo srogie spojrzenie. – Mamy tu miejsce na prawdopodobieństwa?
Jasnowłosy elf poruszył się niespokojnie. Wymienił znaczące spojrzenia z Elizabeth. Paul zwrócił wzrok w stronę byłej dziewczyny i zmrużył oczy. Liz świetnie dogadywała się z Leo, niewątpliwie mu pomagała. Dlaczego nagle tak bardzo interesowały ją upiory? Od kiedy ona w cokolwiek się angażowała? Po zmartwychwstaniu i staniu się furią nie interesowało ją nic innego prócz własnej osoby!
– Rozłożył się zanim tu dotarliśmy… Zabezpieczyliśmy miejsce zbrodni zaraz po lądowaniu – westchnął Leo, zaczynając grzebać w swojej torbie.
Rozłożył się. Mężczyzna? – spytała Melody.
Paul oderwał wzrok od siedzącej naprzeciw blondynki w czarnym kombinezonie. Nie zwrócił uwagi na tą część wypowiedzi elfa.
– Póki co z upiorów giną tylko mężczyźni – sprostował Tyler.
Melody przysunęła się do Paula i chwyciła go za dłoń. Chłopak natychmiast przybrał obojętny wyraz twarzy. Nie mógł pokazać jej, że przejął się tym faktem. Miał ją chronić, być dla niej oparciem! Nie mogła czuć się przy nim bezpieczna, gdyby pokazał, że zaczyna się bać.
Ktoś wszedł do domu. Paul z trudem powstrzymał uśmiech. Zupełnie niezauważalnie, pod przykryciem chęci chwycenia stojącej na ławie szklanki z wodą, odsunął od siebie Melody, by nie wyczuła przyspieszonego bicia jego serca.
Selena stanęła w progu salonu z niepokojem rozglądając się po wnętrzu. Jej wzrok niemal automatycznie spoczął na Paulu.
Brown, wciąż z obojętną miną. ukradkiem zmierzył ją spojrzeniem. Była bledsza niż zapamiętał, mocno straciła na wadze. Pod brązowymi oczami, które teraz wydawały mu się puste i smutne, widniały sińce. Była albo niewyspana, albo słaba. Lub chora.
Zmieniła też styl ubierania. Pamiętał ją w jeansach, dziewczęcych bluzeczkach, kobiecych butach, które zawsze dodawały jej kilku centymetrów wzrostu i optycznie lekko wydłużały nogi. Teraz miała na sobie czarne legginsy, brązową, obcisłą bluzkę i czarne, skórzane kozaki na wysokim obcasie. Tylko on jeden wiedział, jak bardzo to niej nie pasowało.
Najbardziej zdziwiło go to, że jej twarz nie wyrażała zupełnie żadnych emocji. Selenę zawsze coś zdradzało: oczy, lekko drgające kąciki ust lub ściągnięte wargi… Teraz nie był w stanie odczytać zupełnie niczego ani z mimiki jej twarzy, mowy ciała, ani nawet energii. Po prostu stała i patrzyła, ale jakby jej nie było…
Tyler podniósł się, otwierając usta, jakby chciał anielicy wyjaśnić obecność wszystkich w salonie. Nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku, gdyż stało się coś, czego nikt w pomieszczeniu się nie spodziewał…
Melody w jednej sekundzie poderwała się z miejsca i przycisnęła zdezorientowaną Selenę do najbliższej ściany. Jej oczy pociemniały, usta wygięły się w groźnym grymasie. Wyczuła anioła i zamierzała się nakarmić.
Tyler zrobił krok w stronę dziewczyn, a Leo wstał z kanapy. Paul przewrócił oczami i, wyciągnąwszy z kieszeni swój, już oczyszczony, nóż w jednej chwili stanął za elfem. Unieruchomił go od tyłu, przykładając nóż do klatki piersiowej.
– Tknij ją, a przebiję mu serce – wycedził do brata.
Melody wciąż wpatrywała się w Selenę z rządzą w oczach. Paul spojrzał na anielicę. Na jej twarzy nie było cienia strachu, jedynie zdziwienie i śladowe oburzenie.
– Paul, ona nad sobą nie panuje… – szepnął Leo.
– Gdyby miała ją wyssać, zrobiłaby to dawno! Selena się blokuje! – warknął.
Puścił elfa i odepchnął go w tył. Minął oburzonego brata, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Nie odciągnął Melody od Seleny siłą, choć mógłby to zrobić. Właściwie, powinien. I wiedział o tym. Wystarczyła sekunda, chwilowe zachwianie energetyczne ze strony Seleny (co było bardzo możliwe, biorąc pod uwagę fakt, iż była niezbyt dojrzałą i przystosowaną do życia anielicą), a Melody nie zawahałaby się. Tylko szybka reakcja ze strony anielicy, objawiająca się blokadą energetyczną, powstrzymywała upiorzycę od wyssania chi.
– Melody – stanął tuż przy dziewczynach, schowawszy nóż z powrotem do kieszeni. – Skarbie, spójrz na mnie…
Odwróciła głowę w jego stronę, jednak wciąż napierała na Selenę. Paul uśmiechnął się łagodnie, gdy oczy Melody przybrały brązową barwę i wypełniły łzami.
Czuła się winna. Była przerażona. Prawdopodobnie spodziewała się takiej reakcji z jego strony, jaka miała miejsce w samolocie i w hotelu.
– Nic się nie stało, skarbie – zapewnił, chwytając jej dłoń i odciągając delikatnie od Seleny. – Zabiorę cię na dwór…
Selena szybko wycofała się do korytarza, stając zaraz za progiem. Jej twarz wykrzywiło obrzydzenie. Posłała Tylerowi pełne wyrzutów spojrzenie. Prawdopodobnie liczyła na to, że to on ją obroni, odciągnie Melody, jakoś zareaguje.
Paul przyciągnął do siebie Melody. Była chyba bardziej przerażona niż Selena – powstrzymywała wybuch płaczu i trzęsła się, choć nie był pewien, czy to drugie nie było objawem pragnienia energii. Dotarło do niej, co chciała zrobić. Teraz odczuwała wyrzuty sumienia, bo zdała sobie sprawę z tego, kim tak naprawdę chciała się nakarmić.
Przytulał Melody, ale nie odrywał wzroku od Seleny. Zmieniła się. Zdecydowanie było w niej coś nowego, niezwykłego i niepokojącego zarazem.
– Jedźmy do hotelu… – poprosiła szeptem młoda upiorzyca, unikając spojrzenia na kogokolwiek w pomieszczeniu.
– Nie, skarbie – powiedział natychmiast. – Musisz się nakarmić, skarbie.
Justin, który w ciszy obserwował całą sytuację, posłał mu znaczące spojrzenie. Dla Paula jego przesłanie było całkowicie jasne – nadużywał słowa skarbie, od kiedy w pomieszczeniu pojawiła się Selena. Mimowolnie dawał jej do zrozumienia, że ułożył sobie życie, że ma się dobrze i wcale nie cierpi.

– Przepraszam. Tak bardzo, bardzo przepraszam…
Paul zaparkował pod opuszczonymi magazynami na obrzeżach miasta. Ściągnął czarne Ray-Bany i, ignorując siedzącą obok Melody, wpatrzył się w rozciągający się przed nimi budynek.
Znał to miejsce. Krótko po przeprowadzce z Bostonu często bywał tu z Tylerem i Anną. Wiele nocy spędzili po prostu siedząc na płaskim dachu i rozmawiając o niczym… Był wtedy taki młody, żył beztrosko, zupełnie nie mając pojęcia, że za kilka lat wszystko diametralnie się zmieni. To było na długo przed poznaniem Seleny…
– Paul…
– Mówiłem, że nic się nie stało – powiedział, odrywając wzrok od dachu budynku. – Energia Seleny jest wyjątkowa. Nic dziwnego, że zareagowałaś w ten sposób. Żaden upiór nie ma prawa być na ciebie zły – chwycił dłoń dziewczyny i uśmiechnął się przekonująco. – Sam miałem z tym problem. Większy, niż ci się wydaje.
Pokiwała głową i odwzajemniła uśmiech.
Ponownie wpatrzył się w ścianę budynku. Odchodzący tynk, popękane szyby w oknach, zardzewiałe drzwi… Dlaczego akurat dzisiaj to miejsce wydawało mu się jeszcze bardziej obrzydliwe niż wcześniej? Czy dlatego, że wiedział, iż dwie noce wcześniej zginął tam upiór?
– Chciałeś mieć dzieci z Seleną?
Pytanie Melody zaskoczyło go tak bardzo, że niemal zakrztusił się własną śliną. Skąd coś takiego przyszło jej do głowy!? Odwrócił się gwałtownie, puszczając jednocześnie delikatną dłoń wpatrującej się w niego z niepokojem dziewczyny.
– Czy co chciałem!?
– Mieć z nią dzieci…
Melody poruszyła się nerwowo. Kilkakrotnie przeczesała palcami włosy, po czym założyła niesforne kosmyki za ucho – robiła tak zawsze, gdy była zmieszana.
Czy chciał mieć dzieci z Seleną? Nie zastanawiał się nad tym… Oczami wyobraźni widział ich razem za kilka lat: po ślubie, szczęśliwych, ale zawsze towarzyszył im tylko Thomas. Posiadanie kolejnego dziecka było dla niego zbyt abstrakcyjnym pojęciem. Po ponad pięciu latach od narodzin syna wciąż nie potrafił zrozumieć, jakim cudem do tego doszło… Był upiorem – jego układ rozrodczy nie powinien działać pod tym względem. Nie powinien posiadać zdolności rozmnażania…
– To jest zbyt skomplikowane, żeby teraz o tym rozmawiać…
– Mamy jeszcze chwilę, zanim Justin dojedzie – powiedziała szybko, uśmiechając się lekko, jakby chciała go zachęcić do mówienia, a gdy uniósł brew, westchnęła. – Kiedy się zablokowała i nie czułam już jej energii… Wyczułam coś dziwnego. Nie wiem co to było, ale było okropne… Chyba przez to zaczęłam się zastanawiać, czy chciałeś mieć z nią dzieci i co poczułeś, gdy ją zobaczyłeś i… Później bardzo się bałam, że będziesz na mnie zły, bo…
– Justin przyjechał – przerwał jej Paul, otwierając drzwi. – Nie ruszaj się stąd, to nie potrwa długo. Tylko się rozejrzę…

Nie pozwoliłem Tylerowi rozdzielić Melody i Seleny… Właściwie, dlaczego? Odpowiedzi było kilka i każda następna równie prawidłowa jak poprzednia…
Bo wiedziałem, że Selena sobie poradzi. Za dobrze ją znałem, żeby uwierzyć w to, że będzie inaczej. Miała doświadczenie w spotkaniach z upiorami, mimo iż była bardzo blada to nie była słaba. Na pewno przez ostatnie dwa miesiące nie próżnowała i pilnie uczyła się nowych anielskich sztuczek. Odrzuciła mnie i została bez obrońcy. Z pewnością wiedziała, że musi radzić sobie sama.
Bo wiedziałem, że Melody wcale jej nie skrzywdzi. Nawet gdyby zaczęła karmić się jej energią, przerosłoby ją to. Po pierwsze dlatego, że chi Seleny było dużo mocniejsze i intensywniejsze niż innych istot. Osłabiłaby ją, ale nie pozbawiła całkowicie energii. Nawet gdyby chciała wyssać ją do cna, w końcu odrzuciłaby jej energię…
Nie mogłem pozwolić, żeby Tyler zrobił cokolwiek Melody. Wiedziałem, że Ty nie odciągnąłby jej delikatnie. Użyłby całej swojej upiorzej siły, by pokazać Melody, że robi źle, a jednocześnie zagrać przed Seleną wielkiego obrońcę. A jestem przecież mężczyzną, JEJ mężczyzną! Jej opiekunem, tym, który przygarnął ją pod swoje skrzydła i był jej winien opiekę oraz zapewnienie bezpieczeństwa. Nie mogłem pozwolić, by we mnie zwątpiła. Zwłaszcza po tym, co powiedziała mi poprzedniego dnia. I nikt nie miał prawa w jakikolwiek sposób krzywdzić mojej dziewczyny…
Jeśli czułem do Melody to, co czułem i o czym nie potrafiłem jej powiedzieć, skoro chciałem ją bronić w każdy możliwy sposób przed każdym możliwym, nawet niewielkim zagrożeniem, dlaczego unikałem rozmowy o swoich niedoszłych planach na przyszłość z Seleną? Dlaczego nie potrafiłem wprost jej powiedzieć: „nie myślałem o posiadaniu z nią dzieci, a gdy ją zobaczyłem moje serce zaczęło bić nienaturalnie szybko… Tylko nie wiem dlaczego, mimo wszystko, wcale nie miałem ochoty rzucić się w jej stronę, pocałować namiętnie i próbować odratować naszego związku”.
Tak, tak właśnie było. Nie chciałem wcale znów być blisko niej i nie wiem, czy to dlatego, że wiele mnie kosztował nasz związek, czy dlatego, że wyczułem w niej coś niezwykle obcego i dziwnego… Miałem za to ogromną ochotę pokazać jej na każdy możliwy sposób, że to Melody jest teraz moim numerem jeden…

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 7 cz. I


Pomyślałam: przecież to nic złego, że chce pomóc. Nic się nie zmieni…
Jaka byłam głupia!
Rozumiałam wprawdzie jego potrzebę ratowania innych, ale nie mogłam pojąć, dlaczego miałby być odpowiedzialny za całe zło wszechświata! Niestety, dla wszystkich to było takie oczywiste, że Paul po raz kolejny narazi siebie i otaczające go osoby, żeby uratować życie tysięcy nieznanych mu istot. I choć wypomniał bratu, że wyjazd do Polski traktuje jak szansę na uratowanie siebie, mnie i Thomasa, to wcale nie była przekonana, czy mówiąc „Melody” nie myślał „Selena”…
Zdecydował się na wyjazd z Bostonu po tym, jak dotarło do niego, że może być w poważnym niebezpieczeństwie. Ale kiedy to ja się przestraszyłam i wyjawiłam mu swoje obawy, po prostu mnie zbył!
Może właśnie dlatego, że nie umknęło to mojej uwadze, postanowiłam spędzić tę ostatnią noc w Bostonie z dala od niego. Siedząc skulona na balkonie zastanawiałam się, czy w ogóle zauważył moją nieobecność. Jeszcze kilka dni wcześniej, gdybym chociaż na pięć minut zniknęła mu z pola widzenia bez uprzedzenia, wychodziłby z siebie. Teraz nawet nie wyszedł ze swojego gabinetu…
Byłam na niego zła. Naprawdę chciałam zrobić coś żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Cokolwiek. W pewnym momencie przeszło mi nawet przez myśl, że mogłabym wybrać się na miasto i wyssać kilka osób z energii… Byłby wściekły. Poczułby się winny. Nie spuściłby mnie z oczu przez następne tygodnie… Ale nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam, że to nie jest dobry sposób, żeby go do siebie przyciągnąć.
– Źle się czuję – oznajmiłam.
Lecieliśmy już dobrych kilka godzin. Nie liczyłam ile dokładnie. Od samego początku podróży tępo wpatrywałam się w zasłonkę, którą zaciągnęłam na okno jeszcze przed startem. Paul w tym czasie w najlepsze przerabiał zdjęcia z ostatnich sesji, rozmawiał z Thomasem i od czasu do czasu wołał do siebie piękną stewardessę, prosząc o kolejną szklankę whisky z lodem.
Gdy nie zareagował na moje słowa, szturchnęłam go mocno w ramię, przez co zamiast przykryć pryszcza na twarzy jednej z fotomodelek, rozmazał jej usta.
– Co!? – warknął, nawet na mnie nie spoglądając.
– Źle się czuję!
Zebrało mi się na płacz. Z trudem przełknęłam ślinę, gdy wrócił do swojego zajęcia.
– Nie karmiłam się od dwóch dni… – szepnęłam.
– Zaraz lądujemy – mruknął.
– Nie obchodzi mnie to!
Siedzący przed nami Tyler obejrzał się przez siedzenie. Uniósł brwi, przyglądając mi się uważnie. Lekko zmrużył oczy. Odwróciłam się w stronę okna, ukradkiem ocierając pojedynczą łzę.
Trudno wyrazić ból, jaki przeszywa całe ciało, gdy jest się spragnionym energii. Nagle wszystkie bodźce odbierane są milion razy intensywniej, energia otaczających ludzi staje się bardziej kusząca, a hormony zaczynają szaleć. Wszystkie emocje są uwydatnione. Złość przeradza się we wściekłość, smutek w rozpacz… Wszystko dlatego, że ciało domaga się chi, by przetrwać.
– Paul… – rzucił znacząco czarnowłosy upiór, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku.
Starałam się go zignorować, choć denerwowała mnie teraz sama jego obecność. Musiałam się wyciszyć, przestać myśleć o energii. Tego uczył mnie Paul. Zwykle pomagało.
– Paul, ona zasypia…
Jeszcze pamiętałam to ogarniające całe ciało ciepło. Tyler miał rację – moja próba wyciszenia podziałała, ale natychmiast ogarnęła mnie przeogromna senność. Na reakcję Paula nie trzeba było długo czekać: natychmiast odstawił komputer i pociągnął mnie za ramię, prowadząc w stronę dziobu samolotu. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wprowadził mnie do miejsca, w którym stewardessy przygotowywały napoje. Jedna z nich siedziała w środku. Natychmiast poderwała się z miejsca, jednak nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Paul stanął za nią, zatykając jej usta.
Powoli, bez większego zainteresowania, podeszłam do kobiety. Miała około metra siedemdziesięciu, była naprawdę ładna i zgrabna. Ale nie to grało główną rolę. Problem polegał na tym, że po kilkurazowym karmieniu się aniołami, czego uczył mnie ostatnio Paul, jej energia w ogóle nie wydawała mi się pociągająca. Była czysta, ale słaba. Nie tak słodka i niewinna jak istot z białymi skrzydłami.
Nie miałam większego wyboru. Przytknęłam usta do jej warg i zaczęłam wysysać energię. W miarę tego, jak jej ubywało sił życiowych, ja czułam się silniejsza i bardziej rozbudzona. Po kilku sekundach Paul sam oderwał ode mnie dziewczynę – prawdopodobnie wyczuł, że pozbawiłam ją zbyt wielkiej ilości chi. Właśnie sadzał ją z powrotem na krzesełku, gdy na zaplecze weszła kolejna członkini załogi. Bez zastanowienia rzuciłam się w jej stronę, z hukiem przyciskając ją do cienkiej ścianki oddzielającej nas od reszty pokładu.
Siłą odciągnął mnie w tył, a bezwładne ciało dziewczyny upadło na ziemię.
– Co, do cholery!? – wycedził, uderzając mną o przeciwległą ściankę.
– Puść mnie… – syknęłam, usiłując wyrwać się z jego mocnego uścisku.
– Chciałaś się nakarmić czy kogoś zabić!? – warknął.
– Od kiedy cię to interesuje!?
Rozluźnił uścisk. Na jego twarzy pojawiło się najprawdziwsze zdziwienie. Nie spodziewał się, że to powiem. Ja, szczerze mówiąc, też nie.
– Melody… – zaczął łagodnie.
Wykorzystałam to, że już nie naciskał. Odepchnęłam go mocno od siebie, natychmiast kierując się w stronę wyjścia na pokład.
– Posprzątaj – rzuciłam na pożegnanie.

Rozłożyłam się na wielkim, nowoczesnym łożu, nawet nie zwracając większej uwagi na wystrój hotelowego apartamentu, w którym się zatrzymaliśmy. Rzuciłam torebkę na stojący nieopodal fotel. Nie zawracałam sobie głowy nawet ściągnięciem butów. Było mi wszystko jedno.
Do otwartych drzwi zapukał boy hotelowy, który właśnie przywlókł nasze walizki. Paul pokazał mu, gdzie ma postawić torby, po czym wręczył chłopakowi napiwek i zatrzasnął za nim drzwi.
– Tommy, tamten pokój będzie twój – oznajmił, wskazując siedzącemu chłopcu na jedne z drzwi do pomieszczeń. – Zabierz zabawki, zaraz do ciebie przyjdę.
Thomas wyszedł, zabierając ze sobą spory plecak, który wypełniony był samochodami i klockami.
– Zrobiłaś to po raz ostatni, rozumiemy się? – warknął, gdy chłopiec zamknął za sobą drzwi.
Posłałam mu znużone spojrzenie. Powoli podniosłam się z łóżka, by wyjść do łazienki. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Przez ostatnie dwa dni mnie zaniedbywał – to była jego wina, że byłam tak bardzo przemęczona, że musiałam nakarmić się jeszcze kimś!
Nie zdążyłam dojść do toalety. Rzucił się na mnie, znienacka uderzył o najbliższą ścianę. Mocno chwycił mnie za nadgarstki, przycisnął je do ściany. Jego szare tęczówki w mgnieniu oka pociemniały. Wpatrywał się we mnie ze wściekłością. Nie zareagowałam.
Ból, który mi zadawał tylko z pozoru był taki mocny. Z boku ktoś pewnie pomyślałby, że robi mi ogromną krzywdę… Ale tak nie było. Uderzenie o ścianę zabolało zaledwie tak, jakby tylko mnie klepnął. Nakarmiłam się wystarczająco, nabrałam sił na tyle, by moje ciało stało się niemal odporne na ból.
Kolejny pozorny plus bycia upiorem. Jeśli jest się nakarmionym – w wielkim stopniu nie odczuwa się fizycznego cierpienia. Jeśli nie – ból się potęguje…
– Co się z tobą dzieje!? – warknął, przybliżając twarz do mojej.
W sumie jego wściekłość i bliskość bardziej mnie podniecała niż raniła. Pewnie dlatego, korzystając z tego, że się przybliżył, pocałowałam go namiętnie. Był zdezorientowany. Rozluźnił uścisk, odwzajemniając pocałunek, choć nie z taką pasją, jakiej się spodziewałam. Nie przyciskał mnie już mocno do ściany, więc mogłam niemal pchnąć go na łóżko. Usiadłam na nim okrakiem.
Przyciągnął mnie do siebie, dając się ponieść miłosnemu uniesieniu. Obrócił mnie na plecy i przygwoździł do łóżka, wciąż całując namiętnie.
– Kocham cię… – wymruczałam, gdy przeniósł pieszczoty na moją szyję.
Natychmiast przestał. Spojrzał na mnie totalnie zszokowany.
Wiedziałam, że popełniłam błąd. Nie powinnam mówić mu tego jako pierwsza. Nie powinnam tego w ogóle mówić! Co ja sobie w ogóle myślałam!? Dopiero co zdecydował się opuścić Boston, by ratować swoją byłą ukochaną z opresji, przez co zdecydowanie byłam spychana na dalszy plan. Czy to właśnie dlatego to powiedziałam? Bo liczyłam, że te słowa powstrzymają go od rzucenia się Selenie na szyję przy pierwszym lepszym spotkaniu?
– Skarbie…
– Przepraszam – rzuciłam szybko.
Odwróciłam wzrok. Chciałam wyrwać się spod nacisku jego ciała, znaleźć się jak najdalej od niego i po prostu spalić ze wstydu. Pozwolił mi usiąść na łóżku, ale mocno chwycił moje ramię, żebym czasem nie wstała.
– Możesz powtórzyć? – spytał.
Poczułam, że moja twarz zaczyna płonąć. Tak bardzo chciałam, żeby puścił to mimo uszu, żeby pozwolił mi wyjść, zapomniał o tym! Jak mogłam pierwsza wyznać facetowi uczucia!? I to takiemu, który wciąż kochał swoją byłą narzeczoną i strasznie cierpiał z powodu rozstania z nią.
– Melody, jesteśmy dorośli… – powiedział łagodnie, masując lekko moją dłoń. – Spójrz na mnie i…
– Kocham cię, ok.!? – przerwałam mu gwałtownie, zalewając się łzami. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Wiem, że nie powinnam, ale…
– Rybko!
Chwycił moją twarz w dłonie. Uśmiechał się łagodnie, próbując zmusić mnie do spojrzenia na niego. Oparł czoło na moim, westchnął lekko i kciukiem otarł moje łzy, które jedna za drugą spływały po policzku.
– Bardzo mi na tobie zależy. Cieszę się, że jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie, żeby to się skończyło… Jestem naprawdę szczęśliwy – szepnął. – Naprawdę wiele dla mnie znaczy, że to powiedziałaś… Ale nie mam pojęcia dlaczego po prostu nie potrafię powiedzieć ci tego samego…
Pokiwałam głową, wciąż na niego nie patrząc. Tłumaczył się. Mówił to, żebym poczuła się jak najmniej głupio, jak najmniej zraniona… Z jednej strony to było naprawdę miłe… Że tak się troszczył, że zależało mu na moim dobrym samopoczuciu, że powiedział te wszystkie rzeczy. Wiedziałam, że to, co mówił płynęło prosto z serca.
Znaliśmy się krótko, bo tylko niecałe dwa miesiące, ale potrafiłam rozpoznać, kiedy mówił coś z głębi siebie. Może dlatego, że byłam upiorem, może dlatego, że spędzaliśmy dużo czasu razem i rozmawialiśmy… Kiedy mówił coś od serca jego głos delikatnie się zmieniał, łagodniał, stawał się jeszcze piękniejszy. Za każdym razem, gdy słyszałam ten cudowny ton zastanawiałam się, jak Selena mogła go nie zauważać. Bo gdyby zauważała, nigdy nie pozwoliłaby Paulowi odejść.

***

Set bez większych emocji obserwował, jak usiłowałam ściągnąć czarne kozaki za kolano. Założenie ich było łatwe, ale zrzucenie z nóg stawało się nie lada wyczynem. Przeklinałam moment, w którym pomyślałam, że są ładne i efektowne, a oczami wyobraźni widziałam je w połączeniu z połyskliwymi legginsami.
W pewnym momencie, zupełnie niezamierzenie, pociągnęłam je mocniej i pod innym kątem, w skutek czego natychmiast uwolniłam się od zbędnej części garderoby. Wiedziałam, że była to zasługa Seta – to on pokierował moimi ruchami tak, bym w końcu zdjęła buta.
– Dlaczego mi pomagasz? – spytałam, nogą wsuwając obuwie pod łóżko.
– Mogłem ci pozwolić męczyć się z nimi całą noc… – rzucił obojętnie.
– Nie o to pytałam – odrzekłam znacząco.
Oparł się o futrynę i założył ręce na piersi. Uśmiechnął się łobuzersko, jak to miał w zwyczaju.
– To by nastąpiło prędzej czy później – powiedział oględnie, a gdy nie odpowiedziałam, westchnął. – W końcu wpadłabyś na coś podobnego… I pewnie szybko skończyła w piachu.
Uniosłam brew i posłałam mu rozbawione spojrzenie.
– Czyli uważasz, że nie poradziłabym sobie sama?
– A poradziłabyś? – zaśmiał się.
Wiedziałam, że nie. Bez Seta nigdy w życiu nie wpadłabym na to wszystko. Właściwie, to on obmyślił cały plan, z najdrobniejszymi detalami. Zadbał o wszystko.
Nie znał mnie, ale włożył tyle trudu, by mi pomóc… Co według Jess było absolutnie dziwne i podejrzane, a na co ja w sumie nie zwracałam większej uwagi.
Wstałam z łóżka. Powoli podeszłam do niego, uśmiechając się łobuzersko. Przecież nie miałam już nic do stracenia… Od teraz, w każdej sekundzie swojego życia, mogłam tylko zyskać.
– Więc powinnam ci być wdzięczna?
Stałam już zaledwie kilka centymetrów od niego. Czułam jego ciepły oddech,
– Powinnaś.
Ręka bez mojej woli powędrowała do jego klatki piersiowej i pomasowała jego słabo zarysowane mięśnie. Przez moment przed oczami stanęło mi idealne ciało Paula – piękne, wymodelowane bicepsy, umięśniony tors, męskie, duże dłonie.
Natychmiast wyrzuciłam z głowy obraz ciała mojego byłego narzeczonego. Posłałam Setowi oburzone spojrzenie, a on uśmiechnął się szerzej.
– Już dawno nie jesteś małą dziewczynką… Teraz dodatkowo jesteś zupełnie inną osobą – szepnął. – Wykorzystaj to.
Na korytarzu coś trzasnęło, a sekundę później tuż przed wejściem do mojego pokoju pojawiła się Jessica. Zmierzyła spojrzeniem Seta, posłała mu złośliwy uśmiech.
Moje mięśnie rozluźniły się na tyle, bym mogła odsunąć się od Seta. Nie spuściłam wzroku tak, jak zrobiłabym to jeszcze niedawno. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, jak wstydliwa i niewinna byłam jeszcze niedawno.
Jessica posłała mi ostre spojrzenie.
– Mamy problem – powiedziała. Weszła do pokoju i siłą odciągnęła mnie pod okno. – Paul jest w mieście.
Z trudem przełknęłam ślinę. Nie takie były plany. Dlaczego wrócił!? Miał nigdy nie wracać do Polski, trzymać się ode mnie z daleka… Zniknąć z mojego życia raz na zawsze! Teraz, jeśli naprawdę był w mieście, był zagrożeniem nie tylko dla mojego złamanego serca…
– Zaczyna się prawdziwa zabawa…
Obie spojrzałyśmy na Seta. Uśmiechał się. Jego oczy błyszczały… W tym błysku widać było jedynie czystą nienawiść…

W następnym odcinku: 
– Póki co z upiorów giną tylko mężczyźni.

Melody w jednej sekundzie poderwała się z miejsca i przycisnęła zdezorientowaną Selenę do najbliższej ściany. [...] Wyczuła anioła i zamierzała się nakarmić. 

– Wyczułam coś dziwnego. Nie wiem co to było, ale było okropne…