czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdział 23 cz. II


– Nie powinno cię tu być…
Paul stanął jak wryty w wyjściu z centrum handlowego. Zablokował tym samym przejście kilku niezadowolonym staruszkom i oburzonej młodzieży. Nawet szturchnięty przez przechodzącego chłopaka nie odwrócił ode mnie pełnego bólu wzroku. Moje słowa musiały mu się bardzo nie spodobać.
To było niemiłe, wiem o tym. Powinnam się cieszyć, na powitanie rzucić mu się na szyję i wycałować. Nie potrafiłam. Za bardzo przestraszyłam się obecnością anioła w kawiarni.
– Obserwują mnie – szepnęłam, pociągnąwszy go za rękę, by umożliwić przejście młodej pani z wózkiem dziecięcym. – W kawiarni był anioł. Śledził mnie, obserwował.
Paul nie odpowiedział. Na jego twarzy pojawiła się dobrze mi znana obojętność. Puścił moją dłoń, którą czule ściskał przez całą drogę z kawiarni. Wyszedł na parking, wyciągnął kluczyki od auta, którego lampy zamrugały wraz z odblokowaniem centralnego zamka. Z nieprzeniknioną miną otworzył mi drzwi pasażera. Nawet urażony moimi słowami pozostawał dżentelmenem.
Dlaczego nie zareagował? Dlaczego nic nie powiedział? Nie przejął się tym, że jestem obserwowana przez anioły z Twierdzy? Te pytania tłoczyły się w mojej głowie przez krótką chwilę dzielącą zamknięcie moich drzwi i otwarcie tych od strony kierowcy.
Może nie wyraziłam się wystarczająco jasno? Może Paul był zwyczajnie zbyt spragniony energii, żeby zrozumieć, co miałam na myśli? Ale jego moc była wyczuwalna równie mocno jak tego pamiętnego dnia, gdy wszedł w kapturze do pubu Marco. Nie mógł być spragniony chi. W tej chwili był za silny, by odczuwać głód.
– Paul, oni mnie śledzą – powtórzyłam, wyraźnie akcentując każde słowo. – Boję się.
– Dlatego tu jestem – rzucił sztywno. Włożył kluczyk do stacyjki, odpalił silnik i ponownie założył ciemne okulary. – Zaufaj mi. Przy mnie jesteś bezpieczna – dodał.
– Wcześniej mówiłeś coś innego! – wypaliłam.
Dobrze pamiętałam, jak tłumaczył dlaczego mnie zostawił. Pamiętałam o przepowiedni. To, że byliśmy razem było niebezpiecznie dla nas obojga. Myślałam, że dlatego ponownie zniknął. Dlaczego więc znów się pojawił i to akurat teraz, gdy anioły zaczęły mnie obserwować?
Osunęłam się na niezwykle wygodnym, skórzanym fotelu pasażera, gdy Paul powoli ruszył z parkingu. Spiker z lokalnego radia zapowiedział jakąś starą piosenkę dance, a mój ukochany lekko westchnął. Chyba nie przepadał za taką muzyką, o czym świadczył także fakt, że chwilę później wyłączył odbiornik.
Dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. Paul całkowicie skupił się na jezdni, a ja obserwowałam mijające nas auta. Gdy stanęliśmy w korku zdałam sobie sprawę z tego, że droga pewnie trochę potrwa. Nie widzieliśmy się prawie dwa tygodnie. Nurtowało mnie wiele pytań: gdzie był, dlaczego wyjechał, czy Elizabeth była z nim cały czas. Chciałam też powiedzieć mu o Krzyśku. Z drugiej strony, nie chciałam rujnować tego spotkania i szansy na powiedzenie mu o dziecku. Kiedyś musiałam to zrobić. Wydawało mi się, że to dobry moment…
– Dokąd jedziemy? – spytałam w końcu, gdy długi sznur samochodów przed nami ruszył na zielonym świetle.
– W moim mieszkaniu czeka na ciebie niespodzianka – powiedział z uśmiechem.
Lewą ręką wciąż trzymał kierownicę, prawa zaś powędrowała do mojego odsłoniętego kolana. Czule pomasował moją skórę, a ja uśmiechnęłam się i chwyciłam jego dłoń. Była taka ciepła, miękka, męska.. Tęskniłam za tym.
Odprężyłam się. Zamknęłam oczy i nagle z głowy zupełnie wyleciały mi wszystkie zmartwienia.
To dziwne, ile może zdziałać jeden dotyk osoby, którą kocha się nad życie.

***
Angel siedziała na kanapie w hotelowym apartamencie ojca. Dziewczyna czytała książkę, zupełnie nie zwracając uwagi na krzątających się przy niej służących. Jeden z młodych, przystojnych aniołów właśnie postawił na stoliku tacę z mrożoną herbatą w oszronionej szklance, drugi przyniósł świeżo umyte winogrona.
Uśmiechnęła się.
Jęknęła w duchu.
Wcale nie chciała tu być. Wolała przebywać z matką, z którą całkiem nieźle się dogadywała, z którą tęskniła pół wieku, której nie musiała się bać. Dziewczyna wprawdzie nie przepadała za towarzystwem aroganckiego Justina, ale zdecydowanie preferowała to bardziej niż towarzystwo srogiego ojca.
Drzwi apartamentu otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł chłopak w eleganckiej marynarce i czarnych bawełnianych spodniach. Jego zwykle idealnie ułożone włosy teraz były w lekkim nieładzie. Z pewnością spieszył się z powrotem.
– Gdzie ojciec? – spytał rozgorączkowany Wentworth, rozglądając się po apartamencie.
– Nie ma go – oznajmiła sucho Angie, wracając do książki.
Chłopak sprawdził, czy dziewczyna aby na pewno ma rację. Zajrzał do części sypialnej, na balkon i do łazienki. Gdy nie znalazł ojca, wydawał się tym mocno zaniepokojony.
Dla Angie to nie było dziwne. Wentworth przez ostatnie pół roku robił dokładnie to, co kazał mu Michael Wolf. Każde słowo ojca było dla niego święte, prawdziwe i niepodważalne. I choć wcześniej spędzał mnóstwo czasu z młodszą siostrą, teraz nawet nie zauważał, że często znika ona na długi czas.
– Kiedy wróci?
Angel odłożyła książkę na stolik i wzruszyła ramionami. Z ukrytym zainteresowaniem przyjrzała się bratu. Naprawdę wyglądał, jakby koniecznie musiał porozmawiać z ojcem. W końcu chłopak, wyraźnie zadowolony z siebie, nie wytrzymał.
– Widziałem go! – rzucił z podnieceniem. – On żyje!
– Kto?
– Brown! – chłopak niemal rzucił się w stronę siostry, siadając na kanapie obok. Dziewczyna sceptycznie przesunęła się w bok. – Paul Brown żyje! Był z Seleną! Widziałem go! Tylko wyobraź sobie, jaki ojciec będzie zadowolony! Wreszcie możemy go zabić, a wtedy…
Angie nie słuchała już brata. Mimowolnie odwróciła wzrok.
Tak. Ojciec zdecydowanie będzie zadowolony. Będzie wniebowzięty, gdy dowie się, że może dokonać rzezi na niewinnych…

***
– Czujesz się dużo lepiej.
Nie pytał. Oznajmiał. Sięgnął do kieszeni spodni po klucze do mieszkania pod którym staliśmy. Wciąż przyglądał mi się uważnie, ale w jego spojrzeniu dało się dojrzeć fascynację.
Uśmiechnęłam się i zmarszczyłam czoło. Nie wiedziałam, o czym mówił.
– Nie zrozum mnie źle… – zaczął powoli, wkładając klucz do zamka. – To nie tak, że zwracam na to uwagę… To po prostu samo we mnie uderza…
Spiął się, jakby wcale nie chciał o tym mówić. Zupełnie nie miałam pojęcia, co miał na myśli, ale zaciekawiło mnie to.
– Co?
– Twoja energia – powiedział ostrożnie.
To nie przyszło mi do głowy, choć powinno. Paul był upiorem. Wyjątkowym upiorem. Choćby nie chciał, moja energia, niezwykle kusząca nawet dla zwykłego przedstawiciela tej rasy, była dla niego dużo mocniej wyczuwalna niż jakakolwiek inna. Byłam aniołem. Dzieckiem Księżyca.
Otworzył drzwi i gestem zaprosił mnie do środka.
– Wcześniej twoja energia była bardzo słaba. Jakbyś była chora – westchnął, zamykając za sobą drzwi. – Teraz znów jest silna. Właściwie, wyjątkowo silna jak na ciebie.
Zamarłam w połowie drogi do kanapy, na której zamierzałam usiąść.
W samochodzie było mi tak przyjemnie, że zupełnie zapomniałam o blokowaniu swojej energii. Teraz Paul wyczuwał zarówno mnie, jak i dziecko. To musiało dawać efekt „silnej energii”.
– Wiesz, um… – powoli odwróciłam się w jego stronę. – Właściwie to muszę ci chyba coś powiedzieć…
Przerwał mi pocałunkiem, którego zupełnie się nie spodziewałam. Już dawno nie całował mnie w ten sposób – pełen pasji, miłości, namiętności. Jego jedna ręka natychmiast spoczęła na mojej talii, przyciągnął mnie nią tak blisko siebie, że mogłam poczuć każdy mięsień, który został uwydatniony przez jego dopasowany t-shirt. Druga dłoń powędrowała nieco niżej niż zwykle.
Delikatnie położył mnie na kanapie, od razu przywierając do mnie ciałem. Wciąż nie przerywał pocałunku, a dłonie zaczęły błądzić po mojej skórze.
Kiedy czule zaczął pieścić pocałunkami moją szyję, zrobiło mi się gorąco z podniecenia. Zakręciło mi się w głowie i mruknęłam z zadowoleniem, zupełnie zapominając o tym, że jeszcze nie powiedziałam mu o ciąży.
Przecież seks w ciąży to nic złego.
Niektórzy mówią, że to nawet zdrowe…
Powiem mu później…
Z błogiego stanu wyrwały mnie wibracje jego telefonu, który leżał na ławie. Rzuciłam okiem na dotykowy ekran, na którym wyświetlił się numer Tylera. Wtedy przypomniałam sobie o jeszcze jednej ważnej sprawie…
– To może poczekać – mruknęłam. – Krzysiek potrzebuje twojej pomocy.
Przerwał pieszczenie mojego dekoltu, a jego twarz znów znalazła się na wysokości mojej.
– Nie sądzę, żeby teraz TO mogło poczekać – zaśmiał się. Pocałował mnie czule, potarł swoim nosem o czubek mojego i uśmiechnął się słodko. – Skarbie, kocham cię. Tęskniłem za tobą. Chcę i muszę być teraz przy tobie. Wszystko inne może poczekać.

***
Niemal dwa tygodnie wcześniej, apartament na obrzeżach miasta.
– To jest złe!
– Ale skutki będą dobre!
Paul stanowczo pokręcił głową. Justin uniósł brew i uśmiechnął się pobłażliwie. Podniósł się z kanapy, podszedł do stojącego pod oknem Browna. Zatrzymał się w takiej odległości, że młody upiór doskonale wyczuwał jego mdłą energię i pewność siebie. Blackwood miał gotowy plan i nie zamierzał go zmieniać.
– Nie jestem zwolennikiem rodzinnej przemocy – powiedział spokojnie czarnowłosy upiór. – Problem w tym, że masz tylko dwa wyjścia. Albo zrobisz to, co mówię, albo oddasz to Michaelowi bez walki, czym właściwie sam wydasz wyrok śmierci na siebie, mnie, Dianę, Angie, swojego przygłupiego brata i Jessicę… Oh, zapomniałem o Selenie. Ale jej śmierci nie będziesz już musiał oglądać, bo sam będziesz martwy.
Paul zadrżał. Wiedział, że Justin miał rację. Nie było czasu na obmyślanie nowego, lepszego planu. Albo teraz, albo nigdy…
Justin uśmiechnął się złowieszczo. Wyciągnął w stronę chłopaka czarną torbę, z której wnętrza wydobył się szczęk metalu. Spojrzał na Paula znacząco.
 Chłopak chwycił materiałową rączkę torby, a na twarzy jego przyjaciela pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Justin był zadowolony. Paul nie do końca…

Apartamentowiec po przeciwnej stronie miasta, mieszkanie Paula

Paul całował Selenę, czule pieścił jej ciało. Woń jej słodkiej, zmienionej energii, w której dało się wyczuć dziwne zawirowania, uderzała w jego nozdrza ze zwiększoną siłą. Nie miał czasu rozmyślać nad tym, dlaczego chi anielicy się zmieniło. Nie miał zamiaru zastanawiać się, co chciała mu powiedzieć i dlaczego uważała, że jej brat potrzebuje jego pomocy.
Nie skupiał się nawet na pieszczotach i podnieceniu ukochanej.
Myślami był zupełnie gdzieś indziej.
Hamował własne podniecenie, gdy ściągnął bluzeczkę dziewczyny i podciągnął jej spódniczkę, by jego dłonie mogły swobodnie powędrować do wnętrza jej nagich ud. Gdy Selena podciągnęła jego koszulkę, zadrżał i odwrócił wzrok.
Na jego ramieniu wciąż widniała nie do końca zagojona rana po nożu, który niedawno znajdował się w jego tatuażu. Jeśli Selena to zauważy, otrzeźwieje i zaczną się pytania, a cały plan szlag trafi.
Podczas gdy delikatne dłonie dziewczyny błądziły pod jego szarą koszulką, on podniósł wzrok w stronę okna, za którym przemknął jakiś ciemny kształt. Później spojrzenie padło na stojącą przy fotelu sportową torbę.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Musiał zacząć działać.
Złożył krótki pocałunek na czole ukochanej i usiadł na kanapie. Dziewczyna otworzyła usta ze zdziwienia.
– Muszę do toalety. Zaraz wrócę – szepnął. – Nie ruszaj się stąd.
Szybko wstał i niezauważenie chwyciwszy torbę pobiegł na piętro. Cicho rozpiął zamek błyskawiczny w torbie i zajrzał do jej wnętrza. Z ciężkim westchnięciem sięgnął do środka.
– Ufasz mi? – spytał, gdy wrócił do salonu i ponownie usiadł na kanapie.
– Oczywiście!
Selena przybliżyła się do niego, natychmiast składając słodki pocałunek na jego policzku. Później przesunęła usta kilka centymetrów w bok, wciąż się uśmiechając musnęła jego wargi językiem.
Paul ponownie spojrzał za okno. Słońce już zachodziło, a jego pomarańczowy blask oświetlał salon. Nie było czasu na dalsze odwlekanie.
– Uwielbiam twoje skrzydła – szepnął czule, siląc się na spokój. – Są takie piękne… Chciałbym, żebyś je teraz wyciągnęła… – zamknął zdziwionej dziewczynie usta pocałunkiem, a po chwili, gdy wyczuł, że pierwszy szok minął, dodał: – Proszę.
Selena uległa. Spięła się nieco, ale po chwili z jej pleców wyłoniły się dwa duże anielskie skrzydła. Białe piórka lekko zatrzepotały pod wpływem powietrza. Paul nie zwrócił nie większej uwagi. Ponownie pocałował dziewczynę i położył się na kanapie. Pociągnął Selenę ze sobą, a ta położyła się na nim wciąż nie odrywając ust od jego warg.
Lekko musnął dłonią udo Seleny, ale jego ręka w rzeczywistości powędrowała do kieszeni spodni. Wydobył z niej złoty nóż z rękojeścią zdobioną literami anielskiego języka, który wcześniej wyciągnął z torby od Justina.
Zamknął oczy. Ignorował przyjemne uczucie ciepła, które ogarniało jego ciało pod wpływem pocałunków.
Jednym zdecydowanym ruchem machnął nożem.
Selena wydała z siebie okrzyk bólu i przerażenia. Nim otworzył oczy opadła bezwładnie na jego ciało. Z wciąż wyciągniętych skrzydeł sączyła się krew.
Nie wierzył, że zdołał to zrobić. Spojrzał na nóż, który wciąż trzymał w dłoni. W zakrwawionym złotym ostrzu odbijała się jego twarz. Rzucił narzędzie na podłogę, z trudem przełknął ślinę.
– Brawo… Jestem z ciebie dumny… – głos Justina dochodził go od strony schodów na piętro.
Paul z trudem powstrzymywał łzy. Oddychał głęboko.
– Pomożesz mi? – wyjąkał, a płacz ścisnął mu gardło.
Justin podszedł do kanapy i bez problemu podniósł ciało półnagiej dziewczyny. Gdy Paul wstał, czarnowłosy chłopak ostrożnie odłożył Selenę na miejsce. Przyjrzał się zadanej przez Paula ranie, która przecinała oba skrzydła. Pokiwał głową z uznaniem.
– Głęboko.
Paul go nie słuchał. Z przerażeniem wpatrywał się w swoją drżącą dłoń, na której widniała krew Seleny. Wstrząsnął nim dreszcz, a zawartość żołądka podskoczyła niebezpiecznie. Brzydził się sobą.
Brzydził się tym, jak łatwo przyszło mu to wszystko.
– Jedno za nami – rzucił sucho Justin.
Chłopak podniósł z ziemi złoty sztylet i obrócił go w dłoni. Paul przełknął ślinę. Unikając spojrzenia na ciało Seleny podszedł do Justina. Ściągnął koszulkę i rzucił ją na podłogę, dokładnie w to samo miejsce, w którym leżała bluzka Sel.
Starał się wyciszyć myśli, które biły się w jego głowie. Wyrzuty sumienia, ból w okolicach serca… Usilnie tłumaczył sobie, że ostatecznie robi dobrze, a wszystkie złe emocje zaraz miną. Po prostu znikną…
– Więc, jeszcze raz… Wszystkiego najlepszego, Paul.
Brown zamknął oczy, jeszcze nim Justin zdążył skończyć zdanie. Chwilę później poczuł ogromny ból w okolicy upiorzego znamienia w które Blackwood wbił złoty nóż.

sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział 23 cz. I

Prezentuję jeden z ostatnich rozdziałów. Udało mi się znaleźć wolny czas na wrzucenie go tutaj ;)
Mi się najbardziej podoba fragment z Justinem :D Resztę uważam za bardzo nieudaną...

Prasa huczała od informacji o nowych, zagadkowych zgonach. W telewizji codziennie pokazywano miejsca, w których znaleziono zwęglone ciała, a kierownictwo miejscowych szpitali wypowiadało się na temat zwiększonej liczby zgonów. Wokół umierali ludzie. Można rzec, że masowo.
Najwięcej było „samozapłonów” i „podpaleń”, które dla mnie jednoznacznie wskazywały na robotę furii. W drugiej kolejności mówiono o ludziach, którzy zmarli we śnie, z wycieńczenia, o znajdowanych na ulicach ciałach bezdomnych i turystów, co wskazywało na upiory.
Wiedziałam, że część ze znalezionych ciał zostało pozbawionych energii przez Krzyśka. Wiedziałam, że mimo danej mi obietnicy, co noc znikał z domu. Budziłam się w łóżku sama, choć zasypiałam przy nim. Rankiem znów leżał obok mnie, jakby nic się nie stało. Nie powiedziałam mu, że wiem o jego nocnych wypadach w poszukiwaniu energii. Musiałam dzielnie wytrzymać do powrotu Paula…
Oprócz tego czułam się nadzwyczaj dobrze. Codziennie witałam nowy dzień z uśmiechem, niezwykle wypoczęta i zadowolona z życia spędzałam czas z bratem, najlepszym przyjacielem, Thomasem i Jessicą, którą właściwie mogłam już nazwać swoją przyjaciółką. Nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Złośliwe komentarze Tylera na temat nieobecnego Paula i jego dociekania w moją „zmienioną i dziwnie słabą energię” stały się dla mnie powodem do śmiechu. Dręczyła mnie tylko sprawa Krzyśka…
Wiedziałam, że każdego dnia jestem bliżej powrotu Paula. Budząc się rano z uśmiechem stwierdzałam, że jestem coraz bliżej spotkania z ukochanym. Byłam wręcz pewna, że gdy znów się pojawi wszystko wróci do normy, a ja w końcu będę gotowa powiedzieć: „Kochanie, będziemy mieli dziecko!”. Naprawdę zaczynałam tego chcieć.
Któregoś dnia, kilka dni przed początkiem października, wybrałyśmy się z Jessicą na zakupy. Zaplanowałyśmy długą przeprawę przez wszystkie sklepy w centrum handlowym celem znalezienia kilku nowych par butów, bluzek i nowych jeansów, a także bluzy dla Thomasa. Obiad zjadłyśmy w restauracji, odwiedziłyśmy ekskluzywną perfumerię, a Thomas spędzał czas na placu zabaw. Śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy i plotkowałyśmy jak stare, dobre przyjaciółki. Zupełnie tak, jak robiłam to z Kesi. Wszystko było idealne.
Aż za bardzo…
– Zazdroszczę ci – oznajmiła nagle Jessica.
Siedziałyśmy właśnie w kawiarni i czekałyśmy na zamówione mrożone kawy. Chwilę wcześniej skończyłyśmy rozmawiać o prześlicznym łóżeczku, które widziałyśmy w jednym ze sklepów. Drewniany mebel z szyfonowym baldachimem prezentował się przepięknie na stylizowanej na dziecięcy pokój wystawie. Szczerze mówiąc strasznie kusiło mnie, by zamówić takie cudo dla maleństwa lub przynajmniej zrobić zdjęcie, by móc później namówić Paula na zakupy. Wiedziałam, że jemu też przypadłoby ono do gustu.
– Masz wielkie szczęście – dodała, gdy posłałam jej pytające spojrzenie. – Masz Paula, który, bądź co bądź, jest cudowny. I spodziewasz się jego dziecka. Wkrótce stworzycie prawdziwą, pełną rodzinę. Wprowadzicie się do pięknego domu, który on kupi i to na pewno nie na kredyt. Ty, maleństwo i Tommy zawsze będziecie bezpieczni, bo Paul nie pozwoli was tknąć palcem. Nawet nie wiesz jak żałuję, że jest moim kuzynem.
Uśmiechnęłam się. Jessica miała rację – Paul był facetem idealnym. Był moim bohaterem, jedynym mężczyzną w moim życiu, któremu bezgranicznie ufałam. Właśnie dlatego potrafiłam mu wszystko wybaczyć.
Kelner przyniósł tacę z dwoma przepięknie wyglądającymi mrożonymi kawami z bitą śmietaną. Postawił je na stoliku i z uśmiechem odszedł w stronę kuchni. Jess odprowadziłam go wzrokiem, a właściwie uważnie obserwowała tylną część jego ciała, gdy zmierzał na zaplecze. Zdecydowanie było co oglądać… Później zajęła się białym puchem, który dumnie unosił się na jasnobrązowym płynie.
– Ktoś nas obserwuje – mruknęła jakby sama do siebie.
Nie podniosła wzroku znad szklanki. Ja natomiast rozejrzałam się po kawiarni. Serce zaczęło mi bić nienaturalnie szybko, a dłonie zadrżały.
Kilka razy w ciągu tego dnia wydawało mi się, że ludzie w sklepach przyglądają mi się uważnie. Dwie kobiety i jednego mężczyznę widywałam w czasie pobytu w galerii nadzwyczaj często, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Wspomniałam o tym Jessice, gdy odprowadzałyśmy Thomasa na plac zabaw. Powiedziała wtedy, że jestem przewrażliwiona przez mój stan.
Dlaczego ktoś miałby nas śledzić? Czułam, że coś istotnego wyleciało mi z głowy w ostatnich dniach…
Jesteś Dzieckiem Księżyca, zabrzmiał głos w mojej głowie. I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.
Justin był zdenerwowany i wspomniał o problemach z braćmi, bo ktoś z Twierdzy Aniołów pojawił się w mieście. A Leo miał rację – Paul nie zniknął bez powodu. Wiedział, dlatego się ulotnił. Łuna mocy, która wytwarzała się gdy byliśmy razem, mogłaby przyciągnąć ludzi Wolfa i narazić nas na niebezpieczeństwo.
Ponownie rozejrzałam się po kawiarni. Siedzący pod oknem brunet o ciemnej karnacji wydał mi się dziwnie znajomy. W rękach trzymał dzisiejszą gazetę, którą można było dostać przy kasie, ale jego oczy wcale nie śledziły liter. Oczywiście, że nie. Był Włochem – nie potrafił czytać po polsku.
Poruszyłam się niespokojnie i wróciłam do swojej mrożonej kawy.
– Może jedźmy już do domu… – poprosiłam Jess.
W jej towarzystwie nie czułam się na tyle bezpiecznie, by kontynuować wizytę w galerii. Zdecydowanie wolałam znaleźć się w towarzystwie upiorów. Na przykład Tylera.
Kątem oka spojrzałam na mężczyznę. Już nie wpatrywał się w gazetę. Teraz pisał sms-a.
Jessica podniosła wzrok znad kawy i odwróciła się w stronę kasy. Jej wzrok utkwił w dziewczynie, która z uśmiechem przyjmowała zamówienie na lody na wynos. Moja towarzyszka jakby odetchnęła z ulgą.
– Dziewczyna za kasą jest upiorem – szepnęła. – Nikt nic nam nie zrobi w obecności upiora. A ona nas nie zaatakuje, bo wyczuwa od ciebie inne upiory.
Skinęłam głową, choć nie do końca mnie to uspokoiło. Wciąż uważałam, że lepiej byłoby zadzwonić po Tylera, żeby zabrał nas do domu.
Kelner ponownie podszedł do naszego stolika. Nawet nie podniosłam na niego wzroku. Jessica natomiast uśmiechnęła się uroczo.
Jęknęłam w duchu. Zebrało jej się na podrywy…
Chłopak postawił przede mną pucharek miętowych lodów z polewą czekoladową i sterczącą rurką. Podniosłam na niego zdziwiony wzrok.
– Nie zamawiałam tego – rzuciłam sucho.
Nie potrafiłam powiedzieć tego w milszy sposób. Humor miałam wystarczająco zepsuty i byłam zbyt przerażona obserwującym nas aniołem. Zwykle moje ulubione miętowe lody były idealnym lekiem na całe zło świata, ale nie tym razem.
– To od pana w czarnej skórze. Tego pod oknem. Prosił, żebym dał to „przepięknej anielicy w białej bluzeczce, chociaż pewnie i tak zje to druga śliczna pani” – powiedział chłopak spokojnie, akcentując cytat.
Podniosłam wzrok znad pucharka i gwałtownie odwróciłam się w stronę okna. Mężczyzna, który znów zasłonił się gazetą, wcale nie miał na sobie skórzanej kurtki. Miał czarną marynarkę i czarne bawełniane spodnie. Eleganckie buty to za mało, by nazwać go „panem w czarnej skórze”.
Zmierzyłam wzrokiem innych ludzi siedzących pod wychodzącym na park oknem. Trzy nastolatki przy następnym stoliku śmiały się wesoło, a kobieta przy kolejnym podawała siedzącemu w wózku niemowlęciu deser ze słoiczka. Kilka metrów dalej siedziała młoda para – rudowłosa dziewczyna z lekką nadwagą i blondyn w zielonej bluzie z kapturem.
Przy ostatnim stoliku, w samym kącie kawiarni, siedział mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce i markowych jeansach. Czarne Ray-Bany sprawiały, że nie widziałam czy na mnie patrzył. Wyraz twarzy pozostawał niewzruszony.
Podniósł się od stolika, przeczesując palcami brązowe włosy. Instynktownie zablokowałam energię i kątem oka spojrzałam na mężczyznę z gazetą. Jego wzrok na moment powędrował w kąt kawiarni. Z nerwów serce ponownie zabiło mi szybciej.
– Cześć ślicznotko, porywam cię – rzucił Paul, stając za mną. Objął mnie i ucałował czule w policzek, spoglądając na zdezorientowaną Jessicę. – Te lody mają ci wystarczyć jako kaucja za twoją podopieczną.

***
Kilka godzin wcześniej

– Nienawidzę cię.
– Darujmy sobie grzeczności. Pozbieraj się.
Paul podniósł wzrok na stojącego przy wejściu do grobowca Justina. Czarnowłosy chłopak wyglądał dużo lepiej niż gdy widzieli się ostatni raz – nabrał kolorów, oczy miał mniej podkrążone niż zwykle, a energia wydawała się dziwnie silna. W ostatnich dniach musiał dużo się karmić. Na pewno więcej niż zwykle.
Energia. Paul zdecydowanie jej potrzebował. Ile właściwie leżał martwy w grobie? Trzy dni? Tydzień? Sądząc po tym, że Justin już wyciągnął z jego ramienia nóż pewnie niewiele więcej. Mimo to odczuwał zmęczenie porównywalne z co najmniej miesięczną dietą. Kiedyś zaserwował sobie taką „terapię” i nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy. Teraz musiał się nakarmić.
Przejechał dłonią po lewym ramieniu. Z tatuażu wciąż sączyła się krew. Proces gojenia był spowolniony.
Justin rzucił mu butelkę wody mineralnej. Chłopak złapał ją bez trudu i natychmiast wziął potężnego łyka.
– Co z Seleną? – spytał.
– Marudzi, jak zawsze – Justin teatralnie wywrócił oczami. Po chwili jednak spoważniał i westchnął. – Cała i zdrowa. Jak obiecywałem.
Paul skinął głową. Zgniótł pustą butelkę i rzucił ją w kąt kamiennego grobowca. W duchu dziękował Tylerowi, że po śmierci postawił mu właśnie taki pomnik. Zdecydowanie wolał leżeć w czymś na kształt chatki niż zostać zakopanym półżywym pod ziemią.
– Idź się nakarmić.
Chłopak nie podniósł się z ziemi. Myśl o powrocie przerażała go. Z jednej strony chciał znów być przy Selenie, swojej kochanej, słodkiej Sel, przy Thomasie i reszcie rodziny, ale drugiej wiedział, że nie będzie mu dane się nimi cieszyć długo. Minie trochę czasu, zanim wszystko wróci do normy…
   Justin wyciągnął z kieszeni telefon. Odczytał wiadomość i ponownie spojrzał na Paula, który właśnie usiłował wstać z zimnej posadzki.
– Selena jest w centrum handlowym z Jessicą. Są tam ludzie Michaela – oznajmił Blackwood. – Nie mają konkretnych rozkazów, tylko ją obserwują. Przynajmniej na razie – widząc, że młody upiór wciąż nie może podnieść się z ziemi, podszedł do niego i podał mu dłoń. – Nakarm się, ogarnij i zrób co trzeba.
Do Paula docierały tylko szczątki informacji. Kręciło mu się w głowie, suszyło w gardle, a zmęczenie spowodowane brakiem energii mocno dawało się we znaki. Wiedział jedno: wiele osób będzie musiało oddać mu swoją energię zanim dojdzie do siebie. Pożywi się w drodze do domu, następnie weźmie prysznic i przebierze się. Zapowiadał się bardzo ciężki i długi dzień…
Z opóźnieniem pokiwał głową. Chwycił leżącą pod ścianą torbę, którą przyniosła ze sobą Elizabeth i skierował się w stronę wyjścia. Im szybciej uzupełni deficyt energii, tym szybciej znajdzie się przy Selenie. Miał dziwne przeczucie, że dziewczyna teraz potrzebuje go bardziej niż zwykle…
– Paul… – zaczął Justin cicho, a gdy chłopak zatrzymał się w pół kroku w wyjściu, westchnął. – Wszystkiego najlepszego.
Brown otrzeźwiał. Zmrużył oczy i obejrzał się za siebie. Stojący na środku grobowca Justin uśmiechnął się delikatnie. W jego tonie nie było zwykłej arogancji, złośliwości, a spojrzenie stało się dziwnie obce. Paul mógłby przysiąc, że zauważył w nim nutę sympatii. A może to było współczucie?
– Urodziny mam jutro – rzucił sztywno.
Nie wiedział jak inaczej zareagować. Znał Justina blisko sześć lat. Blackwood nigdy nie pamiętał o niczyich urodzinach. Nie obchodził nawet swoich. Nie pojawiał się na żadnych przyjęciach, nikomu nie składał życzeń. Paul przywykł do jego wrogości wobec świata. Skąd więc nagle przypływ ludzkich emocji u pozbawionego uczuć upiora?
– Wiem – chłopak westchnął jakby z bólem. – Po północy może już nie być okazji na składanie życzeń…

W następnym odcinku:
*"– Zaufaj mi. Przy mnie jesteś bezpieczna "
*"– Widziałem go! – rzucił z podnieceniem. [...] – Paul Brown żyje! [...] Wreszcie możemy go zabić, a wtedy…"
*"[...]zupełnie zapomniałam o blokowaniu swojej energii. Teraz Paul wyczuwał zarówno mnie, jak i dziecko. [...]– Właściwie to muszę ci chyba coś powiedzieć…"
*"Paul go nie słuchał. Wpatrywał się w swoją drżącą dłoń, na której widniała krew Seleny."
  

niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 22 cz. II

Pomyślałam sobie, że dawno mnie tu nie było... Przeczytałam Wasze komentarze (za które gorąco dziękuję :* ) i postanowiłam dodać nowy rozdział.
Przy okazji przepraszam osoby, których nowych rozdziałów jeszcze nie przeczytałam/skomentowałam. Ostatnio rzadko bywam w domu (ach, ta praca... ). Postaram się nadrobić zaległości - przypomnijcie mi się, jeśli możecie ;)

Nie mogłam w to uwierzyć… Po prostu nie mogłam.
Mój brat najpierw nakarmił się piętnastoma osobami, a potem spalił całą kamienicę, żeby zatrzeć ślady zbrodni. Prawdopodobnie miało to wyglądać na nieszczęśliwy wypadek… Nie pomyślał jednak, że każda istota magiczna zorientuje się, co tak naprawdę tam zaszło.
Robiło mi się słabo gdy wyobrażałam sobie masakrę, jaka miała tam miejsce. Nie potrafiłam zrozumieć, co kierowało moim bratem.
– Piętnaście osób… – wyjąkał Adrian, wyłączając telewizor. – Piętnaście… Aż tyle potrzeba upiorowi żeby przeżył!?
Usiadłam na oparciu kanapy i spuściłam wzrok, kręcąc głową. Upiór, żeby przeżyć i przemienić się na noc, nie potrzebował energii nawet jednej osoby. Nie musiał zabijać. Paul i Tyler byli tego najlepszymi przykładami.
– Problem w tym, że on nie zabija, żeby się pożywić. Sprawia mu to frajdę – wycedził Tyler. – Tak, twój brat ma psychopatyczne zapędy – dodał, gdy spojrzałam na niego z przerażeniem.
Adrian podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu. Oboje wiedzieliśmy, że Tyler nie oszczędzi mi komentarzy na temat Krzyśka. W duchu dziękowałam przyjacielowi, że akurat był przy mnie.
– Dlatego muszę znaleźć Paula. On go przemienił. Jest między nimi więź – powiedział, wzdychając ciężko. – Tylko Paul może mu wybić z głowy takie chore imprezy. Ja nie mogę gówniarza nawet zabić, bo jeszcze nie wyszło mu znamię… Paul wyczuje je instynktownie.
Wzdrygnęłam się na samą myśl, że Krzyśkowi mogłoby się coś stać. Tyler miał rację – moim bratem musiał zająć się Paul i to jak najszybciej.
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Elizabeth. To z tego numeru Paul ostatni raz kontaktował się z Leo, na tamten numer wysłałam mu wiadomość. Mogli wciąż być razem, a może Liz przynajmniej wiedziała, gdzie jest Paul.
Gdy usłyszałam sygnał informujący, że abonent jest niedostępny, postanowiłam zadzwonić do Leo, lecz ten nie odbierał.
– Może Krzychu już tego nie zrobi… Może to był tylko jeden raz… – powiedział Adrian z nadzieją.
Tyler przygryzł wargę i pokręcił głową. Odwrócił się od nas i podszedł do okna.
– Spróbował raz, zrobi to i następny – jego głos nagle stał się dziwnie odległy, jakby smutny. – Kiedy stajesz się upiorem, najpierw jest ciężko. Wszystko boli, światło razi, wciąż chce ci się spać – powiedział niemrawo. – Ale kiedy ból ustępuje, kiedy nauczysz się karmić, pojawia się poczucie władzy. Ludzie są dla ciebie słabi, stają się pożywieniem, łatwą zdobyczą. To idealny moment, żeby zemścić się na wszystkich, którzy kiedykolwiek cię skrzywdzili, którzy sprawili, że wcześniej czułeś się słaby. Chcesz pokazać im, że teraz to ty masz władzę, że to od ciebie zależy ich życie…
Słuchałam go w osłupieniu. Kiedy poznałam tajemnicę rodziny Brownów, Paul opowiedział mi o tym, jak przemienił Tylera. Mówił, że chciał być taki jak Paul, chciał potrafić to, co on. A kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie może, zaczął zabijać.
Paul mówił o tym spokojnie, nie miał bratu tego za złe, wręcz obwiniał siebie. Doskonale pamiętałam, jak powiedział: „naprawdę, nie miałem pojęcia, że przemienienie go przyniesie tyle złego”. Tyler zdawał się wspominać tamte czasy jeszcze gorzej…
– Trzeba mu pomóc – szepnęłam.
– W tamtej kamienicy mieszkała Amanda – powiedział Adrian, nagle wyrywając się z zamyślenia.
Amanda była pierwszą miłością mojego brata. Śliczna blondynka o figurze modelki, zmanierowana panna z dobrego domu poniżała go na każdym kroku. Na jednej ze szkolnych imprez powiedziała do mikrofonu, że „ostatnio ugania się za nią taki jeden nieudacznik”. Krzyśkowi sporo czasu zajęło pozbieranie się po takim upokorzeniu.
Takich osób jak ona było w życiu Krzyśka znacznie więcej.
Tyler miał rację – mój brat zabijał, bo chciał zemsty.

Pomyślałam, że Paul mógł być u Justina. A jeśli nie on, to przynajmniej Elizabeth. Któreś z nich musiało wiedzieć, co się stało z moim ukochanym, gdzie się znajdował. I choć Tylerowi nie spodobał się pomysł, żebym pojechała z nim do domu na obrzeżach miasta, to raczej nie miał wiele do gadania.
Jego dom z zewnątrz wyglądał na opuszczony: wszystkie okna były szczelnie zasłonięte, na podjeździe nie stał żaden samochód, a brama wjazdowa była zamknięta. Mimo to dostanie się do środka nie było większym problemem – nie dla Tylera, który chyba do perfekcji opanował sztukę otwierania drzwi, a raczej wyrywania ich z zawiasów.
Justin siedział w jadalni razem z Dianą i Angie. Matka z córką zajęte były przeglądaniem magazynów o modzie, a upiór popijał whisky, obserwując je beznamiętnie. Na mój widok uśmiechnął się lekko, ale po chwili odwrócił wzrok i na jego czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Wyglądał na zmartwionego, może trochę przybitego…
– Gdzie jest Paul? – spytałam, siląc się na spokój.
Ucieszyłam się, że udało mi się odezwać przed Tylerem. Wiedziałam, że on nie byłby w stanie zadać tego pytania bez sprawiania wrażenia, że jeśli nie uzyskamy odpowiedzi zniszczymy cały dom.
Justin nie odpowiedział. Adrian poruszył się niespokojnie, gdy wzrok czarnowłosego upiora na moment spoczął na nim. Jako jedyny nie byłby w stanie obronić się przed atakiem.
– Mój brat terroryzuje miasto. Muszę znaleźć Paula – rzuciłam szybko. – Justin, proszę…
Chłopak zmrużył oczy i ponownie wpatrzył się w ciemne panele, które, choć dokładnie wypolerowane, sprawiały wrażenie brudnych i zaniedbanych. Jego wzrok stał się dziwnie odległy.
– Wszyscy mamy problemy z braćmi… – westchnął ciężko. – Twój masowo zabija – rzucił, w moją stronę, po czym spojrzał na zdziwionego Tylera. – Twój co rusz znika bez wieści i zostawia rodzinę… A mój planuje wypełnić przepowiednię i uzyskać nieograniczoną władzę, co prawdopodobnie przypieczętuje moją śmiercią – podniósł się z rzeźbionego krzesła i spojrzał na Adriana. – Ty chyba nie masz rodzeństwa, prawda? Masz szczęście, dzieciaku…
Z trudem przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie mieściło mi się w głowie, to, co powiedział upiór. Jego słowa, mina, ton głosu… To wszystko świadczyło o tym, że jest naprawdę zdołowany.
– Nawet gdybym ci powiedział, gdzie jest Paul, na nic by wam się nie przydał – rzucił po chwili.
– Paul ma nad nim władzę… – zaczął Adrian, ale Justin przerwał mu cmoknięciem.
– Nie obchodzi mnie opowieść o umierających w cierpieniu ludziach. Zmiatajcie mi stąd, zanim ściągniecie na mnie gorsze kłopoty!
– Po moim trupie – syknął Tyler.
Zrobił krok do przodu. Justin zignorował jego słowa, wracając do stołu. W odpowiedzi to Diana wstała, chwyciła leżący obok nóż i niemal rzuciła się w stronę Tylera.
– Bardzo chętnie – warknęła.
– Justin!
Upiór westchnął, spoglądając na mnie z rezygnacją. W jednej chwili znalazł się przy Dianie i wygiął jej rękę do tyłu. Kobieta pisnęła z bólu i upuściła srebrny nożyk do papieru na ziemię. Natychmiast przygniotłam go nogą.
– Nie powiem wam gdzie jest Paul – powiedział, wciąż nie puszczając wijącej się z bólu kobiety. – Wy wszystko tak bardzo komplikujecie… Cokolwiek by się nie działo, lecicie do Paula. Nie wpadliście jeszcze na to, że on też ma swoje problemy, swoje zajęcia? – spojrzał na mnie, oczekując jakiejkolwiek reakcji, a gdy tylko ponownie z trudem przełknęłam ślinę, kontynuował. – To ty jesteś siostrą tego dzieciaka. Ludzkie geny i przywiązanie w rodzinie są często silniejsze niż więź między upiorem a stwórcą. Ty powinieneś to wiedzieć – dodał, posyłając Tylerowi krótkie spojrzenie, po czym ponownie zwrócił się do mnie. – Znajdź brata i zamiast użalać się nad sobą, pomóż mu. Zrób dla odmiany coś dla kogoś, nie tylko dla siebie. Bo póki co tylko patrzysz na innych i liczysz na to, że wszystko zrobią za ciebie.

Justin nie chciał mi powiedzieć, że jestem złą siostrą. Chciał mi dać do zrozumienia, że jestem ogólnie złym człowiekiem. Że jestem egoistką, zapatrzoną w siebie i swoje problemy. I miał trochę racji.
Od kiedy poznałam Paula wszystko zawsze kręciło się wokół mnie. Właściwie, przed naszym spotkaniem także. To nade mną wszyscy skakali, bo nie miałam mamy, ojca, a brat wyjechał do Londynu. Mną się opiekowano, mi załatwiano pracę, dla mnie matki moich przyjaciół gotowały dodatkowe porcje obiadów i proponowały mi wspólne wyjazdy na wczasy. Mnie w ostatniej klasie liceum wychowawczyni wybrała do samorządu klasowego żebym zajęła się czymś po śmierci taty, chociaż innym koleżankom zależało na tym stanowisku znacznie bardziej niż mnie. A potem? Potem Paul nadskakiwał mi, bo mnie kochał, rozpieszczał i okazywał czułości, bo byłam jego dziewczyną. Później już też cała reszta wszystko mi ułatwiała, przed wszystkim mnie chroniła. Żeby łatwiej mi było znieść prawdę, żebym poradziła sobie z wszystkimi nowymi informacjami, a także dlatego, że furia chciała mnie zabić.
Teraz wszyscy stawali na głowie, żeby przepowiednia o Dziecku Księżyca się nie spełniła… Podczas gdy Paul, Leo, Sky, Angie i Tyler, a nawet Justin i Diana ryzykowali wszystko, żeby uratować moje życie, ja martwiłam się tylko o to, czy Paul wciąż mnie kocha i wszystko będzie między nami w porządku.
Justin miał rację. To nie było w porządku.
Wchodząc po schodach do swojego starego mieszkania zrozumiałam, że przez ostatni rok zawalałam na każdej możliwej płaszczyźnie – w domu, w związku, w przyjaźni… We wszystkim, w czym tylko się dało.
Nie wiem skąd wiedziałam, że znajdę Krzyśka w mieszkaniu. Czułam, że tam jest. Wiedziałam, że ja też tam bym się schroniła w trudnych chwilach. W miejscu, w którym oboje się wychowaliśmy każde z nas czuło się najlepiej. W duchu wierzyłam, że Krzysiek, zachowując resztki człowieczeństwa, pamiętał o tym.
Siedział na blacie w kuchni, blady i zupełnie nieobecny. W wyświechtanych ubraniach, tych samych, które miał na sobie w czasie ostatniej kolacji, wyglądał jakby dopiero wrócił z ulicy. Znużonym wzrokiem, bez emocji, wpatrywał się w wychodzące na podwórko okno, za którym właśnie zachodziło słońce.
– Chciałam zrobić na obiad karkówkę… Twoją ulubioną. Taką, jak robił tata – zaczęłam nieśmiało. – W sumie, to tylko czeka na upieczenie – dodałam zachęcająco.
Stanęłam przy blacie i spojrzałam na twarz brata. Uśmiechnęłam się lekko, jednak on zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Postanowiłam zacząć trochę z innej strony.
– Martwiłam się…
– Nie. Przestraszyłaś się – powiedział nagle.
Jego głos był ochrypły, zupełnie jakby był po wieczornej przemianie w upiora. Wiedziałam, że jest na to za wcześnie i prawdopodobnie był to skutek uboczny wczorajszej masakry. Spędzając czas z Paulem i Tylerem nauczyłam się już dokładnie jakie zachowania są normalne dla zwyczajnie funkcjonującego upiora.
– Nie powiem ci, że nie chciałem ich zabić i jest mi przykro. Nie będę udawał, że obchodzi mnie ich śmierć.
– Wcale na to nie liczyłam… – westchnęłam ciężko. Odetchnęłam głęboko, wzbierając w sobie siły, po czym położyłam bratu rękę na przedramieniu. – Wiem, że nie jesteś taki. Nie jesteś zły, mściwy, porywczy. Przecież cię znam! Teraz czujesz się tak, bo niedawno przeszedłeś przemianę, ale wiem, że…
Teatralnie wywrócił oczami. Odsunął rękę i pociągnął nosem. Na jego twarzy wciąż malowała się obojętność.
– Jesteś moim bratem i nie pozwolę ci się w tym zatracić, rozumiesz? – powiedziałam stanowczo. Chwyciłam jego twarz i siłą odwróciłam w swoją stronę. – Jeśli będzie trzeba, zrobię ci krzywdę.
Unikał spojrzenia na mnie, ale zaśmiał się pod nosem. Wiedziałam, że mi nie uwierzył i wcale nie o to mi chodziło, chociaż pewnie w ostateczności byłabym w stanie telepatycznie wywołać u niego ból.
Uśmiechał się. To był dla mnie dobry znak.
– Zresztą, kogo teraz obchodzą twoje kompleksy! – rzuciłam przekornie. – Mam to gdzieś, że podoba ci się zabijanie! Masz się pozbierać! Nie pozwolę, żeby moje dziecko miało kontakt z takim wariatem!
Zareagował natychmiast. Uniósł brwi, uśmiechnął się i spojrzał znacząco na mój brzuch. Później jego wzrok znów powędrował do mojej twarzy, a ja uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam głową. To zdecydowanie zadziałało na ludzką stronę Krzyśka, który zeskoczył z blatu, żeby uściskać mnie mocno. Pozwoliłam mu przytulić się nieco za mocno, wsłuchiwałam w jego serdeczny śmiech.
– A teraz jedziemy do domu, jestem głodna – sapnęłam, gdy trochę rozluźnił uścisk, po czym spojrzałam na niego. – I ani słowa… nikomu! To na razie tajemnica!
Ruszyłam do wyjścia z kuchni, usiłując zignorować wszechobecny kurz, którego wcześniej nie zauważyłam. Przy drzwiach wejściowych do mieszkania, na których wciąż widniał wypalony napis „Ty będziesz następna”, odwróciłam się do idącego za mną brata i groźnie uniosłam palec.
– Masz ZAKAZ wychodzenia! Masz karę! A na noc zostajesz ze mną i już ja cię przypilnuję, żebyś był grzeczny przynajmniej do powrotu Paula!

***
Czerwonowłosa dziewczyna weszła do hotelowego apartamentu. W drzwiach minęła dwóch wysokich i umięśnionych aniołów, którzy nie kwapili się schować skrzydeł nawet, gdy otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się do jednego z nich, lecz ten zupełnie nie zmienił obojętnego wyrazu twarzy. Zamiast tego skinął lekko głową z szacunkiem, jak to w dawnych czasach bogaci panowie schylali głowy przed rodzinami królewskimi. Tylko, że on nie był żadnym magnatem. Był służącym, ochroniarzem jej ojca. Powinien schylić się przynajmniej na tyle nisko, żeby mogła zobaczyć z góry tył jego głowy!
Nie miała co liczyć na szacunek. Nie po tym, jak ojciec publicznie poniżał ją przez ostatnie kilka miesięcy tylko dlatego, że pomogła upiorowi błagającemu o litość dla ukochanej. Ale przecież taka właśnie powinna być jej rola – była córką najwyższego anioła. Powinna pomagać, nie współ nienawidzić z obłąkanym przepowiednią ojcem.
– Gdzie byłaś i dlaczego tak długo?
Weszła w głąb apartamentu, nerwowo poprawiając jedwabną bluzkę. Przecież miała to w głowie, cały dzień to ćwiczyła… Wystarczyło tylko powiedzieć to na głos…
– Rozglądałam się – powiedziała zupełnie spokojnie. – Nie zauważyłam niczego godnego uwagi, więc poszłam na zakupy…
– Na kilometr śmierdzisz upiorami!
Rozejrzała się po jasno oświetlonym salonie. W dużym oknie, wychodzącym na zalaną zachodzącym słońcem ulicę, odbijała się postać siedzącego w fotelu ojca. Obserwował ją w szybie, a na jego twarzy malowała się najprawdziwsza wściekłość.
– Sporo ich w mieście… – szepnęła. – Dwóch na przykład pracuje na stacji w centrum…
Jak mogła tego nie przewidzieć!? Ona przywykła do kontaktu z upiorami, do specyficznego zapachu ich energii, wyglądu i zachowania, ale każdy inny anioł z Twierdzy był przewrażliwiony na tym punkcie.
Odszukała wzrokiem brata. Młody szatyn o ciemnej karnacji siedział w kącie pokoju czytając książkę. Nie spojrzał na nią, ale ledwo widocznie skinął głową, dając znak, że ojciec ma rację.
– Widziałam dziś Selenę. Była ze starszym Brownem i swoim przyjacielem… Nic specjalnego i nienormalnego – powiedziała szybko. – Często spędza z nimi czas.
Musiała wkupić się w łaski ojca, odsunąć podejrzenia. Nie mógł zorientować się, że działa po przeciwnej stronie, a już na pewno nie mógł dowiedzieć się kto po tej stronie jest.
– Byłam też na miejskim cmentarzu. Ciało Paula wciąż spoczywa w grobie… – dodała stanowczo, po czym podniosła wzrok do nieba, ściszając głos. – Niech zazna spokoju po drugiej stronie…
Ojciec gwałtownie podniósł się z fotela. Angel drgnęła. Przerażał ją. Nie tak, jak gdy była mała i zrobiła coś czego nie powinna, a on się dowiedział. To był zupełnie inny rodzaj strachu, potężniejszy i gorszy niż jakikolwiek inny. Działo się tak od czasu, gdy Michael Wolf popadł w paranoję a przepowiednia zaczęła się liczyć ponad wszystko.
W taki sposób żadne dziecko nie powinno bać się rodzica…
– Więc jak nam wyjaśnisz fakt, że panna Majewska spodziewa się dziecka?

W następnym odcinku:
*"– Ktoś nas obserwuje – mruknęła jakby sama do siebie."
*"– Urodziny mam jutro – rzucił sztywno. [...]
– Wiem – chłopak westchnął jakby z bólem. – Po północy może już nie być okazji na składanie życzeń…"

niedziela, 12 sierpnia 2012

Rozdział 22 cz. I


– Płód wygląda dobrze. Zdrowa fasolka odpowiedniego rozmiaru i kształtu – oznajmił Leo, puszczając do mnie oczko. – Serduszko bije naprawdę mocno. To dobrze.
Podał mi kawałek papierowego ręcznika, którym natychmiast wytarłam roztarty na odsłoniętym podbrzuszu żel.
Zgodziłam się na badanie ultrasonografem dla świętego spokoju. Chciałam uwolnić się od wiszącej mi nad głową Jessici, jej ciągłych pouczeń i narzekań. Momentami odnosiłam wrażenie, że ona przeżywa to bardziej niż ja – wciąż namawiała mnie na rozmowę z Paulem, dzień i noc zamartwiała się, czy dziecko będzie zdrowie i w kółko powtarzała, że powinnam więcej odpoczywać oraz unikać Tylera, który jej zdaniem był źródłem mojego „stresu”.
Nie udało mi się powstrzymać szerokiego uśmiechu, co nie umknęło siedzącej obok Jessice. Rozpromieniona blondynka niemal wyrwała z dłoni Leo wydruk USG.
– Musisz powiedzieć Paulowi! – pisnęła z radością, gładząc śliską kartkę w miejscu, w którym widniał szary kształt będący sześciotygodniowym płodem.
– To chyba nienajlepszy pomysł… – mruknął Leo z rezerwą.
Korzystając z chwili nieuwagi oburzonej Jess, wyrwałam jej zdjęcie. Wpatrzyłam się w szary kształt. Niczym wprawdzie nie przypominał dziecka, ale zrobiło mi się bardzo miło. Poczułam przyjemne ciepło w okolicach serca i z dumą położyłam rękę na podbrzuszu. Tam w środku naprawdę rozwijało się nowe życie…
– Co ty w ogóle wygadujesz!? – wysyczała Jessica. Podniosła się z krzesła i niebezpiecznie zbliżyła do Leo.
– Po prostu… To nieodpowiednia chwila. Tak uważam – blondyn wyłączył aparat i pchnął go w kąt pokoju. – Paul jest zajęty i…
– Kogo to obchodzi!? Kogo teraz obchodzą problemy Justina!? Jego zasranym obowiązkiem jest być przy niej! – krzyknęła dziewczyna.
– Nie jest tam bez powodu! – warknął Leo.
Podniosłam wzrok znad wydruku i uśmiechnęłam się spokojnie. Leo miał rację - Paul z pewnością miał ważny powód, by po raz kolejny zostawić mnie i Thomasa samych. Nie wiedziałam jaki, ale musiałam mu zaufać. Musiałam na nowo nauczyć się mu ufać i jak kiedyś bezgranicznie wierzyć, że wszystko co robi jest wywołane dobrymi pobudkami.
– Czuję się dobrze. Nie potrzebuję pilnie jego obecności – szepnęłam. – Zresztą, sama nie wiem czy chciałabym mu już powiedzieć. Czuję, że nie powinnam się z tym spieszyć – dodałam spokojnie i chwyciłam Jessicę za rękę.
Dziewczyna drżała ze złości. Posłałam Leo szeroki uśmiech, a kuzynkę Paula odsunęłam kilka kroków w tył.
– A gdybym czegoś potrzebowała… Przecież mam blisko ciebie, prawda? – zagadnęłam.
Jess oderwała wzrok od Leo i natychmiast się rozpromieniła. Uśmiechnęła się szeroko, dumnie unosząc podbródek. Lubiła czuć się potrzebna. Co więcej, podobało jej się to, że w ostatnim czasie znów zaczęłam okazywać jej sympatię i niemal zapomniałam o incydencie z Paulem. Nie bez powodu zresztą zachowywałam się w ten sposób – widziałam, ile wysiłku włożyła w to, bym znów jej zaufała.
– Powiem mu w odpowiednim czasie! – roześmiałam się, gdy przez jej jasne oblicze przemknął cień smutku. – Po prostu muszę poczuć, że to ta chwila, że jest między nami naprawdę, stuprocentowo dobrze!
Leo, który kilka sekund temu zajął się dalszym sprzątaniem prowizorycznego gabinetu urządzonego w swoim mieszkaniu, spojrzał na mnie łagodnie. Mogłabym przysiąc, że przez moment jego wzrok spoczął na moim podbrzuszu, a na twarzy pojawiło się rozczulenie.
– Kiedy go zobaczę, powiem mu, że go kochasz.
Uśmiechnęłam się szeroko. Chwyciłam leżącą na szafce torebkę i wydobyłam z niej portfel, do którego włożyłam wydruk. Myślami już byłam u Adriana, z którym postanowiłam podzielić się dobrą nowiną. Leo w tym czasie wyciągnął z kieszeni wibrujący telefon i z westchnieniem odebrał.

***
Paul usiadł pod kamienną ścianą i rozejrzał się po grobowcu. Mroczne, wilgotne i zimne miejsce było wyjątkowo nieprzyjemne nawet dla niego. Wspomnienia związane z chwilową śmiercią jak kadry kiepskiego filmu tańczyły mu przed oczami. Nie chciał tam być, myśleć o tym, ukrywać się… Bezczynne siedzenie nie leżało w jego naturze. Chciał działać, do cholery! Chciał coś robić!
Elizabeth wśliznęła się do środka. Stukot dziesięciocentymetrowych szpilek odbił się echem od ścian. Upuściła na ziemię torbę i rozejrzała się wokół.
– Wybacz, nie spakowałam ci poduszeczki i ukochanego kocyka – syknęła złośliwie.
– Wiesz, że jesteś najbardziej wredną i obłudną suką jaką znam?
– Ale to cię kręci.
Paul spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się pobłażliwie, choć w głębi duszy musiał przyznać, że ta dwulicowa Liz była o wiele bardziej pociągająca niż stara, słodka i niewinna Lizzy. Było w niej coś, co nie pozwalało przejść obok obojętnie. Gdy czasem pokazywali się publicznie, widział jak patrzyli na nią inni mężczyźni. Z przerażeniem stwierdzał, że ich pożądliwe spojrzenia napawają go dumą – Elizabeth nie nigdy nie obdarzyłaby żadnego z nich nawet uśmiechem. Dla Paula zrobiłaby wszystko…
Podniósł się z ziemi i powolnym krokiem podszedł do Elizabeth. Obserwowała go z rezerwą, ale gdy dzielił ich już tylko jeden krok, uśmiechnęła się zadowolona. Cofnęła się i oparła o kamienną ścianę, a Paul przywarł do niej ciałem. Zbliżył twarz do jej, przygryzł dolną wargę i zmrużył oczy. Palce prawej dłoni dziewczyny natychmiast powędrowały do jego lewego ramienia i niemal automatycznie zaczęły kreślić ósemki na tatuażu w kształcie czaszki otoczonej płomieniami.
Jedną rękę położył jej w talii, drugą na udzie. Przycisnął Elizabeth mocniej do ściany, a dziewczyna mruknęła zadowolona i delikatnie musnęła jego usta. Paul odwzajemnił delikatny pocałunek.
– Chrzań się – szepnął zmysłowym tonem.
Puścił dziewczynę i odszedł w stronę otwartej trumny, w której kilka miesięcy temu złożono jego ciało. Oparłszy się o odsunięte wieko, wystukał numer na klawiaturze różowego telefonu.
Elizabeth dostrzegła przedmiot, który chłopak trzymał w ręku. Nerwowo pomacała kieszenie obcisłych jeansów.
– To mój telefon! – pisnęła ze złością, robiąc krok w stronę Paula.
– Już nie. Cofnij się albo pozbawię cię energii – rzucił spokojnie, czekając na połączenie. – W ogóle to wynoś się już. Nie musisz czasem spalić kilku bezdomnych?
 Dziewczyna otworzyła usta, chcąc wyrazić swoje oburzenie, ale ostatecznie zrezygnowała. Prychnęła i, odwróciwszy się na pięcie, wyszła z grobowca. Paul odprowadził ją wzrokiem, starając się przy tym unikać spojrzenia na kształtne pośladki byłej dziewczyny.
Liz?
– Nie, to ja – westchnął do słuchawki. – Jestem w śmierdzącym stęchlizną, zimnym i naprawdę nieprzytulnym grobowcu. Mam piękne mieszkanie i w sumie stać mnie na zagraniczną wycieczkę klasą biznes, ale nie… Ja siedzę na cmentarzu – wyżalił się.
Leo zamilkł na moment, prawdopodobnie nie mając pojęcia jak ten fakt skomentować. Kiedy wychodził z domu Justina plany były zupełnie inne. Paul miał wprawdzie chwilowo trzymać się z dala od Seleny, ale nie było mowy o żadnym grobowcu.
Dlaczego? – spytał zdawkowo.
– Wolf za dużo kręci się po mieście. Angie zauważyła też kilka nowych aniołów – westchnął ciężko. – Nie mogę ryzykować. Do pełni zostanę tutaj.
Nie do końca było tak, jak powiedział. Wprawdzie Wolf kręcił się po mieście i obserwował różne miejsca, w których czasem bywała Selena, a Angel naprawdę spotkała kilka aniołów z Twierdzy, ale nie mógł przecież powiedzieć Leo czego wymagał plan Justina. Ciężko było mu przyznać się, że ma zamiar zrobić dokładnie to, co będzie kazał zrobić Blackwood – zwłaszcza po tym, jak elf wraz z Sel i Tylerem podejrzewali, że jest między nimi więź. Co więcej, nie miał wcale pewności, że wszystko pójdzie po ich myśli…
W tle usłyszał dwa przyciszone damskie głosy. Rozpoznał je od razu. Jessica zawzięcie kłóciła się ze spokojnie coś tłumaczącą Seleną.
Serce zabiło mu mocniej, głos ugrzązł w gardle. Tak bardzo chciał ją zobaczyć… Nie potrafił wybaczyć sobie tego, że znów musiał zostawić ją bez jakichkolwiek wyjaśnień.
– Mocno jest na mnie zła? – spytał niespokojnie.
Rozumie to.
Krótkie, zdawkowe odpowiedzi ze strony Leo świadczyły o tym, że Selena nie podejrzewała z kim rozmawia jej towarzysz. Może to i lepiej, pomyślał Paul ze smutkiem. Pewnie chciałaby z nim rozmawiać, a przy okazji dowiedzieć czegoś więcej, a on znów musiałby ją zbyć i rozczarować.
Rozłączył się. Podszedł do kamiennych drzwi grobowca i zamknął je. Poczeka. Poczeka, aż Justin da mu znak do działania. Zrobi co trzeba, a później Selena wszystko mu wybaczy. I będą razem już zawsze. Szczęśliwi i bezpieczni.
Telefon krótko zawibrował. Pojedyncza łza spadła na podświetlony ekranik.

Kocham Cię. Wiem, że wszystko będzie dobrze.
Sel
Upuścił telefon na ziemię i przygniótł go nogą. Plastikowa obudowa rozprysła się, ekranik pękł ukazując znajdujące się we wnętrzu układy scalone.
Zamknął oczy. Oddychał spokojnie. Chwycił leżący we wnętrzu trumny nóż i jednym szybkim ruchem wbił go w umięśnione lewe ramię.

***
Mały Thomas zdawał się nie zauważać nerwowej atmosfery panującej w jadalni. Zupełnie spokojnie jadł podgrzewaną, pokrojoną na małe kawałeczki zapiekankę z marketu. Jakby okropne jedzenie i towarzystwo dwóch upiorów było najnormalniejsze w świecie.
Unikałam spojrzenia zarówno na Tylera, jak i Krzyśka. Przerażała mnie upiorza postać brata – była bardziej mroczna niż Paula po tym, jak zgromadził moc. Skórę miał w ciemniejszym odcieniu szarości niż jakikolwiek znany mi upiór, czarne oczy dzikie, a usta wciąż wygięte w nieprzyjemnym grymasie. Momentami wydawało mi się, że mogę dostrzec jak widocznymi pod skórą żyłami niesamowicie szybko przepływa krew. Pewnie było to niemożliwe – gdyby było inaczej, z pewnością zauważyłabym to u Paula.
– Seleno…
Oderwałam wzrok od żył na przedramieniu mojego brata i zamrugałam gwałtownie. Odszukałam wzrokiem Tylera i wymusiłam uśmiech. Wciąż byłam jednak zbyt spięta, by zrobić to przekonywująco.
– Thomas o coś pytał… – rzucił sucho.
Przeniosłam wzrok na Toma, który wpatrywał się we mnie z niewinnym, słodkim uśmiechem.
– Mogę dziś spać z tobą, ciociu?
– No pewnie! – rzuciłam bez zastanowienia.
Pogłaskałam chłopca po głowie i uśmiechnęłam się. Tommy tęsknił za Paulem tak samo, jak ja. Podobnie jak ja nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. I choć nie okazywał zainteresowania obecnością Krzyśka w domu, na pewno go to martwiło. Zdecydowanie potrzebował bliskości kogoś, przy kim czułby się bezpieczny.
– Dokończ kolację z wujkiem. Pójdę się wykąpać – powiedziałam spokojnie.
Chłopiec skinął głową i przeniósł wzrok na Tylera. Jego ufne spojrzenie zmusiło Ty’a do uśmiechu.
Wstałam od stołu i chwyciłam swój, już pusty, talerz.
– Zostaw, ja posprzątam – westchnął Tyler, gdy zrobiłam krok w stronę kuchni.
Odstawiłam naczynia z powrotem na stół i podziękowałam, po czym odeszłam w stronę schodów. Nie spodziewałam się takiego gestu po Tylerze, zwłaszcza w ostatnich dniach. Po chwili zrozumiałam, że do takiego zachowania zmusiło go tylko moje chi. Wciąż blokowałam własną energię, nie panowałam jednak nad energią dziecka. Tyler jako upiór wyczuwał więc tylko bardzo słabe chi płodu, który w sobie nosiłam. Pewnie myślał, że ostatnie dni mocno mnie wykończyły…
– Jutro na obiad ugotuj coś jadalnego – głos Krzyśka dobiegł mnie już na półpiętrze.

– Istnieje szansa, że Tyler nie od zawsze był dupkiem – rzucił spokojnie Adrian. – Może stał się taki dopiero po przemianie w upiora.
Posłałam przyjacielowi znużone spojrzenie. Dopiero co opowiedziałam mu o coraz mniej przyjaznym zachowaniu Krzyśka i liczyłam na zupełnie inne słowa wsparcia niż odwracanie kota ogonem.
– Tyler nie zawsze jest wredny – westchnęłam. Podałam mu do obrania cebulę i wróciłam do lodówki. – Czasem bywa całkiem sympatyczny, troskliwy i pomocny – wyjaśniłam. – Wczoraj posprzątał po kolacji i przygotował Thomasa do spania…
– To jego zasrany obowiązek. Nie jesteś jego gosposią – wycedził.
Podczas gdy Adrian zabrał się za krojenie cebuli, ja wyciągnęłam z lodówki mięso. Wieczorny komentarz brata dał mi trochę do myślenia – faktycznie, ostatnio zajmowanie się domem nie do końca mi wychodziło. Tak bardzo zajęłam się rozmyślaniem o dziecku i tęsknotą za Paulem, że zupełnie zapomniałam o gotowaniu, sprzątaniu i innych domowych obowiązkach. Thomas nie mógł wiecznie żywić się pizzą, zapiekankami i szybkimi zupami, nie mógł siedzieć w brudnym domu i bawić się sam w pustym pokoju.
– Nie mogłabyś przenieść się z małym do mieszkania Paula? – spytał, odsuwając deskę z pokrojoną cebulą. – Miałabyś aż dwa pasożyty mniej…
Zabrał ode mnie mięso i bez słowa zaczął je kroić. Wiedział, jak bardzo ostatnio przeszkadzał mi zapach surowego mięsa, ziemniaków i tłuszczu. Mogłam to wszystko jeść i to w dużych ilościach, ale nie wąchać! Ponoć wiele kobiet w ciąży ma wrażliwy węch… Wiele z nich też dużo śpi i wymiotuje jak koty. Dziękowałam mojemu maleństwu, że przynajmniej na razie oszczędziło mi tego ostatniego.
– Paul nie chce, żebym była sama – wyjaśniłam pokrótce.
– Zabierz ze sobą Jessicę. Ostatnio mocno włazi ci w tyłek…
Mimowolnie zaśmiałam się. Adrian miał rację – Jess za bardzo przejmowała się mną i moim stanem. Wyrzucenie jej z domu na spacer z Thomasem graniczyło z cudem i udało się tylko dlatego, że Adrian nakrzyczał na nią i obiecał, że się mną zajmie. Może taka już była jej anielska natura, a może po prostu dziewczyna czuła się za mnie odpowiedzialna pod nieobecność Paula. 
Frontowe drzwi otworzyły się i po chwili zamknęły z wielkim hukiem. Adrian posłał mi zdziwione spojrzenie, a ja wyjrzałam z kuchni do salonu. Zdenerwowany Tyler, który właśnie wszedł do środka, ze złością rzucił kurtkę na ziemię. Przy uchu trzymał telefon, najwyraźniej usiłując się do kogoś dodzwonić.
– Oddzwoń wreszcie! – krzyknął do słuchawki, po czym rzucił telefon na kanapę.
Na jego twarzy malowała się istna furia. Z rezerwą obserwowałam jak ze wściekłością kopnął fotel. Dopiero gdy jego wzrok padł na mnie, a na twarzy przez moment pojawiło się zaciekawienie, oderwałam od niego wzrok. Skupiłam się na zablokowaniu energii, modląc się, by nie zdążył wyczuć „ciążowych zmian”. Pewnie i tak nie wiedziałby, z czego wynikają dziwne zawirowania, ale wolałam, żeby nie zaczął wypytywać.
– Możesz mi, do cholery, powiedzieć, gdzie jest mój brat!? – warknął, a na jego twarzy znów zagościła złość.
– Nie wiem – mruknęłam, wracając do kuchni.
Adrian przerwał krojenie mięsa. Wytarł ręce w ścierkę i powoli podszedł do mnie. Gdy Tyler wszedł do kuchni i zauważył mojego przyjaciela, przewrócił teatralnie oczami.
– Jeszcze ciebie mi tu brakowało… – syknął.
– Też tęskniłem…
– Spytam cię ostatni raz… – westchnął, ponownie spoglądając na mnie. – Gdzie jest Paul!?
– Nie mam pojęcia! Powiedział, że musi zniknąć na jakiś czas... Może do niego zadzwoń.
– No nie wpadłbym na to! – rzucił sarkastycznie. – Myślisz, że co próbuję zrobić od samego rana!? Ma wyłączony telefon!
Spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, dlaczego Tylerowi tak zależało na spotkaniu z Paulem, ale czułam, że nie kryje się za tym nic dobrego.
– Naprawdę, nie wiem gdzie on jest – powiedziałam spokojnie. – Coś się stało?
Adrian bez słowa odszedł ode mnie. Tyler z wściekłością przygryzł wargę i odwrócił wzrok.
Do tragedii doszło dziś w nocy. Zginęło piętnaście osób. Śledczy nie mają wątpliwości, że było to podpalenie.
Adrian stał w salonie trzymając w dłoni pilota od telewizora, który wcześniej był wyciszony. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się ekran, na którym właśnie pokazano fragment doszczętnie spalonej kamienicy.
– Paul to zrobił? – spytał bez ogródek Adrian.
– Nie – Tyler odpowiedział stanowczo jeszcze nim zdążyłam otworzyć usta z oburzenia.
Wiedziałam, że to nie Paul. On nie zrobiłby czegoś takiego. Nie wyobrażałam sobie, jak zła musiała być osoba, która posunęła się do takiego czynu… Przecież w tej kamienicy byli ludzie! Zwykli, niewinni!
– To Krzysiek – westchnął ciężko. 

W następnym odcinku:
*"on nie zabija, żeby się pożywić. Sprawia mu to frajdę."
*"Przerażał ją. Nie tak, jak gdy była mała i zrobiła coś czego nie powinna, a on się dowiedział. To był zupełnie inny rodzaj strachu, potężniejszy i gorszy niż jakikolwiek inny.[...] W taki sposób żadne dziecko nie powinno bać się rodzica…"

czwartek, 2 sierpnia 2012

Rozdział 21

Kolejny rozdział dodaję szybciej niż mam to w zwyczaju - wyjeżdżam na wczasy, a nie chcę, żeby blog za długo stał nieruszony ;). Zdołałam się wziąć w garść i w przerwie między pakowaniem udało mi się zrobić soundtrack do tego rozdziału (czego zabrakło w poprzednim).
Strasznie cieszy mnie wzrastająca liczba wyświetleń bloga, którą mogę teraz na bieżąco kontrolować, jednak martwi mnie ilość komentarzy :( Zwykle było ich więcej :(
Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia wkrótce (mam nadzieję ;) )

Wkrótce zacznie wyczuwać zmiany w twojej energii. Musisz mu powiedzieć…

W żadnym wypadku nie pozwól im się sobą karmić!

Musisz koniecznie dać się zbadać Leo…

Kolejny dzień z rzędu przypatrywałam się świeżo zrobionemu testowi ciążowemu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że te dwa różowawe paski faktycznie wskazują pozytywny wynik. Z początku łudziłam się, że to pomyłka, że wyczuwane przez Jessicę zawirowania mojej mocy to nie skutek ciąży ale mojego stanu psychicznego lub po prostu jej błąd. W końcu byłam zmuszona przyjąć to do wiadomości.
Byłam w ciąży.
Wzięłam głęboki oddech, usiłując powstrzymać łzy. Dlaczego to wszystko działo się właśnie teraz!? Czemu nie mogłam zajść w ciążę wtedy, kiedy mój związek z Paulem był idealny!?
Nie byłam zła ani smutna dlatego, że wpadliśmy (bo to zdecydowanie była wpadka…). Nie chodziło o sam fakt, że nosiłam w sobie dziecko. Nie bałam się tego, że sobie nie poradzimy – doskonale wiedziałam, że kto jak kto, ale Paul idealnie nadawał się na ojca. To, że pod moim sercem rozwijał się owoc naszej miłości napawało mnie dumą, ale…
No właśnie. Wciąż istniało „ale”.
Czarny Aston Martin podjechał pod dom. Paul, który wysiadł z luksusowego samochodu, już z daleka wyglądał na zadowolonego z życia. Ostatnimi czasy coraz bardziej przypominał tego właściciela studia fotograficznego, z którym się zakochałam – karmił się rzadziej, nabrał kolorów, częściej się uśmiechał. Niestety, jego dobra forma i samopoczucie zupełnie mi się nie udzielały.
Jedyne, z czego mogłam być w tej chwili zadowolona, to że dziwne sny ustały wraz z dniem, w którym dowiedziałam się, że noszę w sobie dziecko Paula. Jessica nazwałaby to ciekawym przypadkiem, ale ja doskonale wiedziałam, że po prostu ta pewna osoba z drugiej strony przestała przesyłać mi swoją chorą wiadomość.
Wrzuciłam biały plastikowy patyczek do kosza na odpady, który stał tuż obok. Ponownie odetchnęłam głęboko, otarłam spływające po policzkach łzy i zablokowałam energię. Przy odrobinie szczęścia może udałoby mi się wmówić Paulowi, że zaczerwieniony nos i przekrwione oczy to wynik alergii, nie płaczu.
– Hej, skarbie.
Wszedł na taras swobodnym, niemal tanecznym krokiem. Natychmiast ściągnął ciemne Ray-Bany i pochylił się w moją stronę, by pocałować mnie na powitanie. W ostatniej chwili cofnął się i przyjrzał mi uważnie, po czym szybko usiadł obok i chwycił moją twarz w dłonie. Zauważył, że płakałam.
– Co się stało?
Z trudem powstrzymałam wybuch histerycznego szlochu. Ignorując szczypiące od napływających łez oczy, bez słowa pokręciłam głową.
Pogłaskał mnie po policzku, drugą ręką chwycił mocno moją dłoń, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Martwił się. To był jeden z objawów tego, że mu zależy i chce, żeby wszystko było jak dawniej. Jak w czasach, gdy chronił mnie przed całym złem tego świata, często przytulał i z pasją okazywał to, jak bardzo mnie kocha.
Ale ja zdecydowanie nie byłam gotowa, by mu powiedzieć. Czułam, że nie mogę tego zrobić, dopóki mój brat borykał się z bolesną przemianą, Justin był w mieście, a Paul wciąż spędzał mnóstwo czasu na tajemniczych wyjazdach i spotkaniach. Nie mogłam tego zrobić, dopóki wszystko nie wróci do normy. Nie chciałam, żeby znów wszystko kręciło się tylko wokół mnie, żeby on i Tyler natychmiast zapomnieli o cierpiącym Krzyśku, a Justin mógł wykorzystać ich nieuwagę do zadania nam kolejnego ciosu.
Nie. Najpierw mój brat przejdzie przemianę i przyzwyczai się do życia jako upiór, Paul zakończy sprawę z Justinem, a Diana i Angie wyjadą. Najpierw wszystko będzie jak kiedyś. Później powiem mu, że będziemy mieli dziecko…
– Sel…
– Kocham cię – wydusiłam, z trudem przełykając łzy.
Odetchnął lekko. Przysunął się znacznie bliżej i objął mnie, przyciągając do siebie. Oparłam się o jego ramię i wtuliłam w skórzaną kurtkę.
Jego dotyk był czuły, kojący. Świeży, seksowny, niezmienny odkąd się poznaliśmy zapach perfum mile łechtał moje nozdrza. Natychmiast zapomniałam o troskach ostatnich dni, uspokoiłam się i odprężyłam.
– Chcesz porozmawiać?
Pokręciłam głową i spojrzałam na niego. Lekki uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Paul westchnął i delikatnie ucałował mnie w czoło.
– Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość…
Jęknęłam, odwracając wzrok. Dobrą wiadomość bardzo chętnie bym przyjęła, ale tych złych ostatnio było zdecydowanie za dużo w moim życiu.
– Najpierw zła – rzuciłam, nim Paul zdążył cokolwiek powiedzieć. – Potem pocieszysz mnie dobrą – wyjaśniłam szybko.
Zaśmiał się pod nosem i oparł brodę o czubek mojej głowy.
– Będę musiał zniknąć na jakiś czas – oświadczył z ciężkim westchnięciem. – Proszę, nie pytaj! – dodał szybko, gdy podniosłam głowę i otworzyłam usta, by zaoponować. – Zaufaj mi.
Odniosłam dziwne wrażenie, że to wszystko ma związek z Justinem i jego chorym planem, o którym nie miał pojęcia chyba nikt prócz Paula. Posłusznie jednak pokiwałam głową i wymusiłam uśmiech, który miał dać mojemu ukochanemu do zrozumienia, że mu ufam i skoro podjął taką decyzję, to ja się z nią zgadzam.
– A ta dobra wiadomość?
– Dobra wiadomość czeka w moim samochodzie i jest już gotowa, żeby mieszkać wśród żywych – zaśmiał się, odsuwając ode mnie. – Pomyślałem, że to najlepszy moment, żeby Krzysiek wrócił do rodziny.

***
Usiadł na kanapie tuż obok Elizabeth, która założyła nogę na nogę i odgarnęła z twarzy blond loki. Błyszczące legginsy, których materiał przywodził na myśl lateks, mocno przywierały do jej długich i zgrabnych nóg, jednak Paul nie zwrócił na to większej uwagi. Najchętniej znalazłby się jak najdalej od byłej dziewczyny, która prowokowała go każdym ruchem i spojrzeniem. Z ciężkim sercem przesunął się w jej stronę, by zwolnić miejsce dla stojącej obok Angie. W głębi serca miał nadzieję, że obecność czerwonowłosej anielicy pozwoli mu się skupić na słowach Justina.
– A może twój kochany braciszek zaszczyciłby nas swoją obecnością? – prychnął czarnowłosy upiór, opierając się o skórzany fotel na którym dumnie usiadła Diana.
– Porozmawiajmy o twoim – wycedził Paul, posyłając Justinowi złośliwy uśmiech.
Od kiedy dowiedział się, że Justin jest bratem Wolfa, nie szczędził złośliwych uwag na ten temat. Odczuwał dziką satysfakcję, gdy Justinowi brakowało słów, by odpowiedzieć na zaczepki. Ostatnimi dniami każda okazja do zrobienia wstydu Blackwoodowi sprawiała, że na twarzy Paula pojawiał się uśmiech.
– Widziałem go w pobliżu starego domu Paula – rzucił Leo poważnym tonem, który prawdopodobnie miał przerwać słowne przepychanki upiorów. – Później pojechał do centrum…
– Był w mieszkaniu Seleny – wtrąciła Elizabeth, ponownie poprawiając włosy. Niby przypadkiem musnęła przy tym ramię Paula, który jęknął w duchu i przesunął się parę centymetrów w stronę Angie.
Westchnął i wpatrzył się w drewnianą podłogę. Wolf nie miał zamiaru dłużej czekać na
„znak z niebios”, zwiastujący śmierć Paula. Przyjechał, by znaleźć przyczynę braku reakcji ze strony swego „bóstwa”, zlikwidować ją, lub po prostu złożyć Selenę w ofierze i spełnić przepowiednię. Nie mogli dopuścić, by zbliżył się do młodej anielicy. Nie teraz, gdy nie mieli żadnego planu.
– Byłoby po problemie, gdyby ktoś ją przemienił. Wraz z naturą anioła straci moc i miano Dziecka Księżyca – powiedziała Diana z wyrzutem. – Że też przez tysiąclecia nikt na to nie wpadł!
Paul pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach i chwycił się za głowę. Takie wyjście faktycznie ratowałoby Selenę przed Wolfem, ale czy naprawdę było dobre? Selena z pewnością nie chciała takiego życia. On nie chciał takiego życia dla niej. Egzystencja upiora tylko z pozoru była prosta… Za wszelką cenę musiał chronić Sel przed takim losem.
– Nie możemy jej przemienić. Nie przeżyje tego – wyjaśnił Justin.
– A kogo to obchodzi!? – prychnęła czarnowłosa anielica.
– Mnie! – wykrzyknął Paul, gwałtownie zrywając się z kanapy.
Angie natychmiast chwyciła go za ramię, pragnąc powstrzymać przed rzuceniem się na jej matkę, ale Paul wyrwał się z jej uścisku.
– I mnie – rzucił Justin z westchnieniem. Posłał Paulowi uspokajające spojrzenie. – Selena będzie żyła. To nie podlega dyskusji.
Paul bez słowa podszedł do okna. Słowa Blackwooda uspokoiły go. Wiedział, że w tej sprawie może być pewien jego słów.
– Obserwujcie Wolfa – powiedział Brown z trudem przełykając ślinę, po czym ponownie obrzucił spojrzeniem obecnych w pokoju. – Leo, pilnuj Sel. Nikt obcy nie może się do niej zbliżyć – gdy elf pokiwał głową, spojrzał na Justina z rezygnacją. – Zrobimy to po twojemu.
Upiór natychmiast uśmiechnął się nieznacznie, jakby zadowolony z tego, że Paul przyznał mu rację. Leo skierował się w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Seleny. Angie opuściła pokój zaraz po nim razem ze swoją matką i Justinem. Paul ponownie odwrócił się do okna.
– Poddajesz się – rzuciła zadziornie Elizabeth, a gdy nie zareagował, dziewczyna postanowiła kontynuować. – Ty, ten potężny, wielki, najlepszy Paul po prostu się poddajesz…
Zamknął oczy, wciągnął powietrze do płuc, starając się zignorować słowa blondynki i stukot jej obcasów, który zdecydowanie pobrzmiewał coraz bliżej niego.
– Ja po prostu nie wierzę! Jesteś tchórzem! – roześmiała się dziewczyna. – Albo kretynem, bo wierzysz, że plan Justina wypali…
Odwrócił się, otwierając oczy gdy pierwsza łza spłynęła po jego policzku. Z trudem przełknął ślinę. Płacz ścisnął mu gardło.
Z twarzy Elizabeth zniknął uśmiech. Zastąpiło go zdziwienie i zmieszanie. Nigdy nie widziała go płaczącego. Kiedy byli razem nigdy tego nie robił. Zawsze był silny, twardy jak na prawdziwego mężczyznę przystało. Przy Elizabeth nigdy nie pozwolił sobie na chwilę słabości.
– Liz, ja nie potrafię jej pomóc – wyjąkał, starając się przerwać potok słonych kropli, które coraz gęściej wypływały z jego oczu. – Nie potrafię jej uratować…

***
Krzysiek wyglądał zupełnie normalnie. Ciemne włosy wprawdzie urosły od naszego ostatniego spotkania, a cera nieco zbladła, ale brązowe oczy i kształtne usta wciąż pozostawały niezwykle ludzkie. Stał się jednak cichy, jakby spięty. Przywitał się ze mną przelotnym całusem w policzek… I to by było na tyle braterskiej miłości, która została zastąpiona sztuczną obojętnością.
Siedzieliśmy w salonie – on, ja, Jessica i Adrian, który wpadł akurat z wizytą. Wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy i żadne z nas nie wiedziało, jak rozpocząć rozmowę. W duchu błagałam Tylera, żeby już zszedł z góry i jakoś rozładował napięcie, choćby miał w tym celu rzucić kolejnym niemiłym komentarzem na temat Paula.
Krzysiek co chwilę nerwowo zerkał na zegarek, odwracał wzrok ode mnie i Jessici, mrugał nienaturalnie szybko. Kiedy Jessica odgarnęła niesforny kosmyk za ucho, wzrok mojego brata natychmiast powędrował w jej stronę, stając się przy tym lekko dziki. Adrian niespokojnie poruszył się na fotelu.
– To ja może… Zablokuję swoją energię – zaproponowała dziewczyna, uśmiechając się przepraszająco.
– Ty też powinnaś – powiedział Tyler, który właśnie wszedł do salonu.
Natychmiast skierował się do barku, z którego wyciągnął dwie szklaneczki i whisky. Po chwili podał jedno naczynie z brązowym płynem mojemu bratu, a z drugiego wziął potężnego łyka.
Prychnęłam cicho, spuszczając wzrok. Problem polegał na tym, że energia, którą wyczuwali, nie należała do mnie tylko do dziecka. Blokowałam swoją energię, by nie wyczuli we mnie dwóch źródeł chi. Robiłam to nieustannie od chwili, gdy dowiedziałam się o ciąży.
– Też chcesz? – spytał niezbyt sympatycznym tonem, lekko unosząc szklaneczkę z whisky i spoglądając na Adriana.
– Wolę piwo…
Tyler wskazał ruchem ręki w stronę kuchni, a ja posłałam mu wściekłe spojrzenie. Czy mógł być jeszcze bardziej niemiły? Bądź co bądź on też był gospodarzem w tym domu i powinien zadać sobie chociaż tyle trudu, by ruszyć się do lodówki i podać piwo gościowi!
Jessica natychmiast podniosła się z kanapy, uśmiechając się do Adriana żeby dać mu znak, że ona przyniesie mu napój.
– Brakuje ci seksu z Seleną, czy po prostu jesteś dupkiem? – rzucił zadziornie Adrian.
Na reakcję Tylera nie trzeba było długo czekać. Niemal w sekundę znalazł się przy moim przyjacielu, pchnął go na oparcie fotela i mocno chwycił za gardło.
Pisnęłam, niemal odruchowo podnosząc się z kanapy. Nim zrobiłam krok w stronę fotela, Jessica chwyciła mnie za ramię i pokręciła znacząco głową. Jej spojrzenie jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że nie powinnam się w to mieszać w swoim stanie.
– Zrób coś! On go udusi! – krzyknęłam, gdy Adrian zrobił się mocno czerwony na twarzy, a Tyler wciąż nie rozluźniał uścisku.
Krzysiek spojrzał na mnie bez emocji. Przewrócił oczami i wstał, ciężko wzdychając.
– Puść go. Wychodzimy. Muszę się nakarmić – rzucił od niechcenia.
Jego ton jednoznacznie wskazywał na to, że los Adriana i moje zdanie są mu obojętne. Tyler puścił gardło mojego przyjaciela, ale pchnął fotel, który natychmiast przewrócił się do tyłu. Następnie bez słowa skierował się do wyjścia, a Krzysiek podążył za nim.
Chwilę zajęło mi otrząśnięcie się. Nie do końca rozumiałam, co tak naprawdę się stało. To, że Ty rzucił się na Adriana mnie nie dziwiło, ale reakcja Krzyśka… Albo przemiana go tak zmieniła, albo towarzystwo Tylera mu nie służyło. Wiedziałam jedno – mój brat, choć bardzo go kochałam, nie był teraz osobą, z którą chciałam spędzać czas.
W następnym odcinku:
* "Jedną rękę położył jej w talii, drugą na udzie. Przycisnął Elizabeth mocniej do ściany, a dziewczyna mruknęła zadowolona i delikatnie musnęła jego usta."

 * "Chwycił leżący we wnętrzu trumny nóż i jednym szybkim ruchem wbił go w umięśnione lewe ramię."
* "Do tragedii doszło dziś w nocy. Zginęło piętnaście osób. Śledczy nie mają wątpliwości, że było to podpalenie."