sobota, 29 września 2012

Rozdział 2

Jeeeju, jak Wy szybko czytacie <3 A Wasze komentarze są naprawdę przemiłe i są dla mnie wielkim natchnieniem :) Przyznam, że niektóre czytam kilka razy - ot, taki mały trik na dowartościowanie się ;)
Od poniedziałku zaczynam studia. Chyba jeszcze to do mnie nie dociera... Jedyne, czym się martwię, to czy uda mi się pogodzić pisanie z wykładami i ćwiczeniami... Mam nadzieję, że tak ;)


Brązowowłosa, szczupła dziewczyna w różowo-białej bieliźnie siedziała na wielkim łożu. Z zapałem rozrywała prezentowy papier, w który zapakowany został średniej wielkości karton. Paul obserwował ją z lekkim uśmiechem.
– O… Mój… Boże! – pisnęła, otwierając elegancki karton.
W wyściełanym aksamitem wnętrzu znajdowała się nowa para jasnych szpilek na koturnie. Nie wyjęła ich. Odłożyła karton na bok i z szerokim uśmiechem rzuciła się Paulowi na szyję, natychmiast całując go w usta i policzki.
Paul zaśmiał się, odwzajemniając pocałunki. Uwielbiał jej uśmiech, słodki i niewinny. Zawsze stuprocentowo szczery, a wraz z nim śmiały jej się te piękne czekoladowe oczy. To wszystko było warte nawet najdroższych butów świata.
– Dziękuję, jejku, dziękuję!
– To ja dziękuję – rzucił natychmiast, obserwując wkradające się do oczu dziewczyny łzy. – Naprawdę wiele dla mnie znaczy to, że jesteś ze mną.
To przeważyło szalę szczęścia. Melody rozpłakała się jak mała dziewczynka, wciąż tuląc się do Paula. Śmiała się przez łzy, gdy raz po raz całowała jego usta.
Paul rzadko mówił o swoich uczuciach wobec niej. Właściwie, w ogóle o nich nie wspominał. Nie to, żeby nie było o czym… Uwielbiał ją, bardzo pomogła mu przejść przez załamanie spowodowane rozstaniem z Seleną. Każdego dnia, nawet w najgorszych momentach, potrafiła sprawić, że na jego twarzy gościł uśmiech. No i, oczywiście, dzięki niej miał się teraz kim opiekować. Przez dwa tygodnie zanim się poznali tak bardzo brakowało mu poczucia, że jest komuś potrzebny.
Ale nie kochał jej. Wiedziała o tym. Nie mógł jej pokochać, póki w jego sercu wciąż tkwiła Selena. Mimo tego jak szczęśliwy czuł się z Melody, gdyby zobaczył teraz Selenę nie miałby wątpliwości, z kim chce odejść.
Jak dobrze, że Sel była tysiące kilometrów od niego…
– Już wystarczy tego rozklejania się – rzucił, ocierając kciukiem łzy Melody. – Wychodzę się nakarmić, a ty zastanów się do czego założysz te buty.
Dziewczyna pokiwała głową i ponownie złożyła na jego ustach słodki pocałunek.
– Mogę…? – zaczęła nieśmiało, ale Paul natychmiast jej przerwał.
– Nie. Nie, nie możesz. Karmiłaś się w nocy. I to aniołami.
Melody, choć była upiorem już od czternastu miesięcy, wciąż uczyła się życia wśród ludzi. Przez rok pozostawiona sama sobie, nie mając pojęcia co tak do końca się z nią dzieje, dotychczas zabijała każdego, kim się karmiła. Paula mocno dziwiło, że przez taki szmat czasu nikt nie zainteresował się ryzykownie polującą, bez wątpienia piękną upiorzycą.
Teraz dziewiętnastoletnia dziewczyna przechodziła przez jeden z najtrudniejszych okresów w życiu każdego upiora. Uczyła się panować nad sobą. Karmiła się rzadziej niż zanim poznała Paula, toteż często bywała rozdrażniona i miała zachwiania nastrojów. Do tego dochodził fakt, że była kobietą. Jej hormony szalały bardziej niż u ciężarnych kobiet rasy ludzkiej. Zmieniał się jej charakter, temperament. Paul musiał czuwać, by to wszystko nie działo się zbyt gwałtownie i nie zabrnęło za daleko.
Wstał z łóżka i skierował się do wyjścia.
– Bądź grzeczna. Zawsze cię przejrzę – ostrzegł, wychodząc na korytarz. – Nie wychodź z domu!
Nim dotarł do schodów, na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Jęknął w duchu. To miała być jego chwila dla siebie, czas wolny… Dlaczego ktoś koniecznie chciał mu w tym przeszkodzić?
Otworzył drzwi. Stojący w progu ciemnowłosy mężczyzna o jasnej karnacji uśmiechnął się łobuzersko.
– Tęskniłeś?
– Och, to znowu ty… – jęknął Paul z bólem.
Justin Blackwood uśmiechnął się szerzej.
– Też się cieszę, że cię widzę, mój ty championie… – rzucił Justin, ostatnie słowo wypowiadając z przesadną słodyczą w głosie.
Bez skrępowania minął Paula i wszedł do holu. Rozejrzał się po wnętrzu i cmoknął z uznaniem.
Brown odetchnął, siląc się na spokój. Przecież nie trudno było zorientować się, że nie życzy sobie kontaktu z nikim związanym ze sprawą sprzed półtorej miesiąca. Nie chciał znów wracać do przykrego tematu. Chciał ruszyć dalej i naprawdę wydawało mu się, że dał to wszystkim jasno do zrozumienia.
Justin oglądał wnętrze jego domu, mrużąc przy tym oczy jak dziki kot. Oceniał to, co zastał. Paul uśmiechnął się pod nosem – nikt nie liczył, że po powrocie do Bostonu tak szybko stanie na nogi.
– Po co przyjechałeś? – spytał bez ogródek, gdy jego ciemnowłosy przyjaciel odnalazł salon i usadowił się wygodnie na kanapie z jasnej skóry.
– Znudziła mi się Florencja. Poza tym byłem ciekaw, co u ciebie…
Paul usiadł w fotelu. Zmarszczył czoło i pokręcił głową, dając Blackwoodowi do zrozumienia, że nie wierzy w ani jedno jego słowo. Justin zjawiał się tylko, gdy czegoś potrzebował. Zawsze było tak samo…
Melody weszła do salonu. Towarzyszący temu stukot obcasów dał Paulowi do zrozumienia, że dziewczyna zdążyła się ubrać. Nie obrócił się, by na nią spojrzeć – przelotnie zlustrował ją spojrzeniem dopiero, gdy podeszła do jego fotela i swobodnie usiadła na podłokietniku.
– Nie liczy się – mruknął, znacząco spoglądając na kremowe szpilki, które miała na nogach. – W domu się nie liczy.
Otworzyła usta, by zaprotestować, a na jej twarzy pojawiło się lekkie oburzenie. Założyła nowe buty do ciasnych, jasnych rurek i zwiewnej bluzeczki na ramiączkach tylko po to, by Paul nie mógł jej wytknąć, że niepotrzebnie zapełnia garderobę ubraniami, których nie nosi. Właściwie, te spodnie też widział chyba po raz pierwszy…
– Mel, poznaj Justina… Wspominałem ci o nim – rzucił spokojnie, gdy dziewczyna zrezygnowała z wyrażenia swojego niezadowolenia. – Justin, poznaj Melody.
Melody spojrzała na Justina. Przywitała go chyba najbardziej urzekającym ze swoich uśmiechów, pokazując przy tym rząd równych, naturalnie białych zębów. Zbity z tropu Blackwood tylko skinął głową i zlustrował dziewczynę spojrzeniem od stóp do czubka głowy. Po jego minie Paul wyraźnie zauważył, że Melody zrobiła na nim wrażenie.
– Chyba gdzieś już cię widziałem… – mruknął, gdy ponownie wbił wzrok w twarz uroczej szatynki. – Już wiem! Byłaś na okładce jakiegoś pisma dla dorosłych, niewyżytych panów…
– Tak, Melody jest fotomodelką – przerwał gwałtownie Paul. – Moją fotomodelką. I moją dziewczyną – zaznaczył.
Z twarzy dziewczyny zniknął uśmiech. Pojawiło się lekkie zażenowanie i rumieniec. Poczuła się źle z komentarzem Justina nie dlatego, że jej ubliżył… Wiele razy wspominała, że nie chce być kojarzona tylko z pismami dla dorosłych, w których ze dwa razy wystąpiła w bieliźnie.
– Skarbie, przyniesiesz nam coś do picia? Bardzo proszę…
Pokiwała głową, wstając z fotela. Justin odprowadził ją wzrokiem, wyraźnie wpatrując się w nie te części ciała, w które powinien.
– Jest gorąca! – szepnął z zapałem, gdy tylko stukot obcasów Melody ucichł w kuchni. – Swoją drogą, bardzo szybko się pocieszyłeś… – dodał z uśmiechem, który od razu zdradzał, o czym myśli.
– To cudowna dziewczyna. Nie wsadzaj jej do jednego worka z króliczkami Playboya – westchnął Paul.
– Twoje związki ewoluują – kontynuował Blackwood, zupełnie ignorując słowa towarzysza. – Najpierw była Liz, trochę słodka ludzka idiotka… Selena była całkiem dojrzałą anielicą, idealnym materiałem na żonę… A ona? – wskazał podbródkiem w stronę kuchni, w której chwilę temu zniknęła Melody. – Nie, ewolucja zatrzymała się na Selenie. Teraz się cofasz…
– Melody jest…
Zamilkł, zdając sobie sprawę z tego, że sam nie wie, co powiedzieć. Czy było coś, w czym mogłaby pobić Selenę w rankingu Justina?
Nie potrafił ich porównać. Wiedział jedno…
– Melody mnie uszczęśliwia. Wiem, że nigdy nie potraktowałaby mnie tak, jak Selena – powiedział sztywno. – Wie, co to wdzięczność i mogę jej ufać. To czyni ją milion razy lepszą od Seleny.
Justin odwrócił wzrok. Doskonale wiedział, że Paul, mimo iż tego nie okazywał, bardzo cierpiał.
Paul poświęcił wszystko, by uratować Selenę i związek z nią. Nie pozwolił na wypełnienie przepowiedni, mówiącej, że on i Sel, Dziecko Księżyca, muszą zginąć, by Wolf przejął moc młodej anielicy i doprowadził do wyginięcia upiorów i zagłady świata magicznego przez anioły. Zaryzykował wszystko. Wiedział, że nie zawsze postępował dobrze, ale robił to dla Seleny. Ostatecznie wygrali, zabił Michaela. Selena odniosła niewielkie obrażenia, ale żyła.
Dla niej to nic nie znaczyło…
Melody weszła do salonu, niosąc dwie szklaneczki do połowy wypełnione whisky z lodem. Jedną podała Justinowi, uśmiechając się przy tym słodko. Trzymając w dłoni drugą, usiadła Paulowi na kolanie. Chłopak objął ją w pasie i odebrał naczynie z ciemnym płynem.
– Dziękuję, skarbie… – uśmiechnął się do dziewczyny.
W ich związku słowo „dziękuję” było jednym z najczęściej powtarzanych. Nawet najbardziej błahe przysługi nagradzali sobie tym prostym gestem. Z początku Paul odnosił wrażenie, że Melody wypowiada to słowo głównie po to, by pokazać, że jest lepsza od Seleny. Szybko jednak zauważył, że jego nowa dziewczyna po prostu była dobrze wychowaną osobą – nawet w pracy dziękowała wizażystce za wykonany makijaż, a przecież wcale nie musiała tego robić.
Wdzięczność. To zdecydowanie było to, czego brakowało mu w związku z Seleną.
Wcale nie był w nastroju do pieszczot i publicznego okazywania uczuć, ale pocałował Melody w policzek.
– Diana nie żyje.
Zszokowany Paul spojrzał na Blackwooda. Ciemnowłosy upiór wziął potężny łyk alkoholu, pozostawiając w szklance sam lód. Diana była ukochaną Justina jeszcze z czasów, gdy był aniołem. Mimo iż w czasie pięćdziesięciu lat rozłąki oboje żyli własnym życiem, to tak naprawdę wciąż bardzo się kochali.
– Przykro mi…
Justin skinął głową. Wpatrzył się w wełniany dywan, na którym leżało kilka kolorowych samochodów Thomasa.
– Wentworth oddał jej moc. Nie zostaliśmy w Twierdzy, przecież jestem upiorem… Dla wszystkich aniołów wystarczającym szokiem była śmierć Michaela – powiedział sztywno, wciąż nie odrywając wzroku od podłogi. – Wentworth ogłosił, że nie będzie dążył do wypełnienia przepowiedni i zostawi Dziecko Księżyca w spokoju. Część aniołów się zbuntowała. Odeszli z Twierdzy. Uznali, że Florencja musi być czysta od upiorów… Zaczęli zabijać. Diana znalazła się w niewłaściwym miejscu…
– Zabijają upiory? – rzuciła z niedowierzaniem Melody.
– Tylko we Florencji – uspokoił Paul, wciąż uważnie przypatrując się Justinowi. – Prawda?
– Tak. To ich teren… Zawsze był.
– Ilu zginęło?
– Dziewiętnastu mężczyzn i trzy kobiety. Około piętnaścioro wyniosło się w inne rejony Włoch i za granicę.
***
– Boję się, Paul.
Siedzieliśmy sami przy stole w jadalni, kończąc przygotowaną przeze mnie kolację. Korzystając z tego, że Thomas wyszedł do salonu z Justinem, przyjacielem Paula, postanowiłam powiedzieć mojemu chłopakowi, co mnie dręczy. Wprawdzie niewiele rozumiałam z wywodu Justina, gdy opowiadał o wydarzeniach z Florencji, ale wiedziałam najważniejsze – ginęły upiory. Jakaś banda zbuntowanych aniołów uparła się i postanowiła pozbyć się swoich „przeciwników”.
Dlaczego właściwie anioły tak bardzo nie lubiły upiorów!?
– Nie masz czego – skwitował, biorąc łyk czerwonego wina, które podałam do posiłku. – Florencja jest we Włoszech. To daleko stąd.
– Wiem, gdzie jest Florencja! – oburzyłam się.
Od kiedy pierwszy raz wystąpiłam w magazynie dla dorosłych odnosiłam wrażenie, że ludzie mają mnie za idiotkę. Słodką, głupiutką dziewczynkę, która zarabia ciałem. Zwykle się tym nie przejmowałam. Sama doskonale wiedziałam, jaka jestem i nie zależało mi na opinii ludzi, którzy mnie nie znali. Tego dnia słowa Justina Blackwooda dały mi do myślenia. Słyszałam całą jego rozmowę z Paulem, gdy byłam w kuchni. Powiedział, że po Selenie ewolucja związków Paula zaczęła się cofać, co jednoznacznie znaczyło, że, choć mnie nie znał, miał mnie za zero.
Paul uniósł brew. Nie skomentował moich słów. Jakby nigdy nic wrócił do kolacji.
– W przeciwieństwie do ciebie jestem kobietą i za mało doświadczonym upiorem, żebym sama poradziła sobie z anielskimi mordercami!
Gwałtownie wstałam od stołu. Paul przełknął makaron z sosem i posłał mi znużone spojrzenie.
– Naprawdę chcesz, żebym ci odpowiedział?
Zatrzymałam się w pół kroku i obróciłam w jego stronę. Wciąż siedział za stołem i obserwował mnie uważnie. Choć na jego twarzy nie było absolutnie żadnych emocji, w oczach dojrzałam dziwną, trochę groźną iskrę.
Natychmiast dotarło do mnie, że nie powinnam tego mówić. Przecież Paul od ponad miesiąca wciąż był przy mnie, chronił mnie i pomagał. To było oczywiste, że w razie pojawienia się tych zbuntowanych aniołów w Bostonie nie zostanę sama.
To był wyjątkowo podły pokaz braku wdzięczności i zaufania. A przecież wcale tak nie myślałam…
– Przepraszam…
Odłożył sztućce i wstał od stołu, wycierając usta bordową serwetką, którą następnie rzucił na talerz.
– Połóż Thomasa spać.
Spuściłam wzrok, a gdy przechodził obok mnie chwyciłam go za rękę. Zatrzymał się, ale nie spojrzał na mnie.
– Nie zostawię cię. Zawsze będę stał po twojej stronie i nie pozwolę cię skrzywdzić – powiedział. – Niestety, musisz też nauczyć bronić się sama.

wtorek, 25 września 2012

Rozdział 1

Początek jak zwykle u mnie trochę nudny i spokojny ;) W tym rozdziale możecie nieco bliżej zapoznać się z nową bohaterką ;) Jestem bardzo ciekawa, czy przypadnie Wam do gustu :).
W tej części akcja rozwinie się szybciej niż zwykle :) Przynajmniej takie mam plany ;) 
  Przez rok zdołałam odkryć kilka rzeczy na temat tego, czym się stałam. Byłam upiorem, istotą nocy. Nie spałam, żywiłam się ludzką energią. Zazwyczaj męską, co bardzo szybko zauważyłam wraz z rosnącym poziomem libido. W Internecie nazywali coś takiego sukubami. Wiedziałam jednak, że jest wielka różnica między sukubem a upiorem.
Ja nie karmiłam się ludzką energią przez współżycie, a przez pocałunek. Nie byłam demonem, a jedynie niesypiającą dziewczyną, która po dwudziestej drugiej zmieniała się w szarego potwora. Moja skóra stawała się szara, białka oczu również, a tęczówki i usta czarne. Pod moją skórą bez problemu można było dostrzec przebiegające żyły, w których pulsowała krew. Chowałam się wtedy w kącie wynajętego mieszkania, gasiłam wszystkie światła i po prostu modliłam się o poranek…
Co dziwne, nie zawsze w nocy musiałam wyglądać właśnie tak. Pojęcie tego zajęło mi kilka miesięcy. Zmieniałam się tylko wtedy, gdy w dzień nakarmiłam się czyjąś energią. A przez „nakarmiłam” rozumiem zabicie takowej osoby… Jeśli udało mi się powstrzymać głód, pragnienie i zmęczenie, pozostawałam sobą.
Nie spotkałam nikogo, kto byłby taki jak ja. Nie miałam kogo prosić o radę, spytać o cokolwiek. Żyłam z dnia na dzień, znów unikając ludzi jak za czasów szkolnych… Bo każdy kontakt z istotami ludzkimi mógł się zakończyć ich śmiercią.
Niestety zmiana w upiora nie rozwiązywała żadnych moich problemów. Wciąż byłam tylko hostessą, musiałam pracować, żeby utrzymać mieszkanie. Nie mogłam wrócić do Quincy… Bo co powiedziałabym rodzicom? Mamo, tato! Nie zrobiłam wprawdzie kariery, ale stałam się wysysającym dusze upiorem! Kocham was, ale trzymajcie się ode mnie z daleka, bo mogę was pozabijać…
Dokładnie rok po tamtym zdarzeniu zorganizowano kolejny pseudo-charytatywny bal. Kolejna banda bogatych, wpływowych ludzi spotkała się w najdroższym hotelu, by wypić drogiego szampana, pokazać się w nowych kreacjach i przechwalać osiągnięciami. Ale tym razem nie było tak, jak wtedy… Dla mnie było zupełnie inaczej.
Ludzie uśmiechali się do mnie, dużo chętniej niż zwykle nawiązywali ze mną normalną, swobodną rozmowę. Mężczyźni jawnie mnie podrywali, nie jeden zaproponował mi sesję zdjęciową lub udział w reklamie. Ja natomiast nie mogłam się skupić na niczym prócz ich życiowej energii. Patrzyłam na każdego z nich i miałam ochotę po prostu pocałować go – reszta zawsze działa się sama. Każdy był dla mnie tylko pożywieniem.
Każdy, prócz niego…
Przez cały czas siedział przy barze popijając whisky z lodem. Miał krótkie brązowe włosy, delikatnie opaloną skórę, około metra osiemdziesiąt wzrostu i przepiękne, głębokie, szare oczy i zupełnie obojętną minę. Tylko on jeden wyglądał w czarnym garniturze i białej koszuli tak pociągająco. Był obiektem zainteresowania chyba wszystkich kobiet na sali (nie tylko tych wolnych), ale ignorował je. Było w nim coś niesamowitego, niespotykanego. A ja cały czas czułam na sobie jego wzrok.
Roznosiłam szampana i kolorowe drinki, ukradkiem obserwując przystojnego pana przy barze. Chwilę z kimś rozmawiał, później znów został sam. Potem podszedł do niego mężczyzna w jasnym garniturze. Przywitali się, jakby znali się od lat. Przez krótką chwilę rozmawiali swobodnie.
– Przepraszam… – zagadnęłam mijającego mnie mężczyznę, którego widziałam już na kilku obsługiwanych przeze mnie przyjęciach – Kim jest ten pan przy barze?
– Paul Brown. Fotograf.
Czułam, że nie jest zwykłym fotografem. Głównie dlatego, że nie wyczuwałam u niego energii, którą mogłabym się nakarmić. Nie pociągał mnie jako pożywienie. Był po prostu oszałamiająco przystojnym, tajemniczym mężczyzną.
– Jestem w mieście zaledwie dwa tygodnie, a ile razy już musiałem po tobie sprzątać – wyszeptał mi ktoś do ucha.
Podskoczyłam i gwałtownie obróciłam w stronę, z której dochodził melodyjny męski głos. Pan Brown, przystojniak z baru, stał tuż obok mnie. Dopiero co spuściłam z niego wzrok, kilka sekund temu siedział przy barze, a już znalazł się obok mnie! Jakim cudem!?
Nie uśmiechał się – jego twarz wciąż pozostawała tak samo nieprzenikniona jak wcześniej. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej oszałamiająco – miał piękne, pełne usta, przenikliwe, głębokie szare oczy i idealną kwadratową twarz. Brązowe włosy były w niemal artystycznym nieładzie. Można by rzec, że celowo ich nie układał, bo dodawały mu tej nutki buntu, ale ja od razu zauważyłam, że to był zamierzony efekt stylizacji, której przed wyjściem z domu musiał poświęcić chociaż chwilę.
– A… Słucham? – wyjąkałam, zupełnie zbita z tropu.
– Pozwolisz, że nie będziemy o tym rozmawiać tutaj?
Nie wiem, dlaczego właściwie wyszłam z nim na zewnątrz. Może dlatego, że wcale mnie nie przerażał. A może dlatego, że po prostu wiedziałam, że nie może mnie skrzywdzić. Byłam upiorem, do diaska! To ja mogłam go zabić!
Tylko, że wcale nie chciałam robić mu krzywdy…
– Jak długo zabijasz? – spytał bezceremonialnie, gdy stanęliśmy na wypełnionym drogimi samochodami parkingu.
Nie odpowiedziałam. Był gliną!? Skąd wiedział, że przeze mnie giną ludzie!? Nie zostawiałam żadnych śladów, żadnych wskazówek – to było pewne. Inaczej ktoś już dawno znalazłby mnie i oskarżył o śmierć tych wszystkich biednych osób…
Odgarnęłam włosy z twarzy i cofnęłam się o krok. Czego właściwie ode mnie chciał? Co to była za gra?
Gdyby wiedział, w jakiej sytuacji się znalazłam, zrozumiałby.
Ale nikt normalny nie miał o tym zielonego pojęcia. Przecież nie pisali o tym nawet w Internecie.
– Jesteś upiorem. Wiem to – westchnął, swobodnie opierając się o czarnego Astona Martina. – Po prostu przestań zabijać albo po sobie sprzątaj, maleńka.
W jego głosie nie było cienia złości, nienawiści czy obrzydzenia. Wiedział czym jestem i nie dziwiło go to. Zupełnie jakby normalne było, że próbująca się wybić hostessa po zmroku staje się potworem.
Lampy samochodu zamigotały, a centralny zamek odblokował się. Mężczyzna wsiadł do środka i wsadził kluczyki do stacyjki.
– Bądź grzeczną dziewczynką i posłuchaj mnie. Dobrze ci radzę – przestań zabijać – powiedział zupełnie spokojnie. – Nie chcę robić ci krzywdy…
– Kiedy tak się nie da! Nie da się nie zabijać będąc tym czymś! – wykrzyknęłam.
Nie zrobiłam tego ze złości, ale z bezsilności. Przecież nie chciałam być zła, nie chciałam śmierci tych wszystkich ludzi! Wieczorami, siedząc w kącie pokoju w postaci potwora, tak bardzo chciałam znów być tą otyłą dziewczynką z Quincy i nigdy nie zażyczyć sobie gwałtownych zmian w moim życiu. Wszystko stało się dlatego, że chciałam być kimś. To, że stałam się upiorem, śmierć tych wszystkich ludzi, których energia utrzymywała mnie przy życiu… To wszystko była tylko i wyłącznie moja wina.
Wyjrzał z auta, unosząc brwi. Chwilę przyglądał mi się uważnie, podczas gdy próbowałam powstrzymać gwałtowny wybuch płaczu.
– Jestem upiorem od urodzenia. Uwierz mi, że karmienie się człowiekiem i pozostawienie go przy życiu wcale nie jest takie trudne – westchnął ciężko.
Sięgnął do kieszeni marynarki. Wydobył z niej białą wizytówkę i podał mi z lekkim uśmiechem.
– Otwieram nowe studio w Dorchester. Przyjdź do mnie jutro.

Minął miesiąc o naszego poznania i mogę powiedzieć, że jesteśmy parą idealną.
Paul pomógł mi zrozumieć kim tak naprawdę się stałam. Nauczył mnie panować nad sobą, wybierać ofiary i nie wysysać ich w całości, a w razie potrzeby krył zbrodnię za mnie. Powiedział mi jak rozpoznać inne upiory, jak nie wchodzić im w drogę. Był przy mnie, gdy potrzebowałam wsparcia lub miałam tak zwane „załamania hormonalne”. Panował nade mną i nie krępował się pokazywać, że to on jest silniejszy.
Wciąż powtarzał, że żaden upiór nie powinien zostawiać świeżo przemienionej osoby samej…
Ile bym dała, żeby to właśnie on mnie zmienił…
Dzięki Paulowi nie musiałam już pracować jako hostessa – po tym jak otworzył nowe studio, zostałam fotomodelką. Nigdy nie wyobrażałam sobie jaka to trudna praca… Zawsze wydawało mi się, że wystarczy chwilę powyginać się przed obiektywem w pięknym ubraniu i profesjonalnym makijażu. Guzik prawda! To strasznie stresujące, gdy próbujesz dobrze ustawić się do zdjęcia i nie wiesz, czy tak naprawdę dajesz radę. Na moje szczęście Paul był bardzo wyrozumiały, spokojny i pomocny nie tylko jako upiór. Wszystkim nowym modelkom mówił jak mają pozować, co poprawić, a co robią dobrze. Był po prostu niesamowity…
Nigdy się nie kłóciliśmy, żadne nie miało do drugiego o nic pretensji. Ufaliśmy sobie, spędzaliśmy razem naprawdę mnóstwo czasu. Paul był bardzo opiekuńczy, a przy tym stanowczy i męski. Idealny…
Jedynym problemem w naszym związku jest to, że on nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że mnie kocha. Nigdy. Już pierwszej wspólnie spędzonej nocy dał mi do zrozumienia, że jego serce zawsze będzie należało do innej. A ja miałam wybór – pogodzić się z tym, lub odejść z niczym.
Zdecydowanie wolałam to pierwsze.
Selena (bo to ją tak bardzo kochał Paul i to ona go skrzywdziła) była tysiące kilometrów od nas, a on starał się o niej zapomnieć. Właściwie, w jego domu w ogóle się o niej nie wspominało. Jego wyjazd z Polski do Bostonu był tematem tabu. Wiedział to nawet mały Thomas, pięcioletni syn Paula. Ja wiedziałam tylko, w jaki sposób doszło do ich rozstania. Uratował jej życie, poświęcił wszystko, a ona po prostu go odrzuciła… To okropne! Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak poczuł się Paul, gdy zdeptała jego uczucia.
Mieszkaliśmy razem właściwie od samego początku. W ten sposób mógł mnie maksymalnie kontrolować. Najpierw u jego ojca, potem w wielkiej rezydencji z dużymi oknami, którą kupił. Budynek cały był wykonany z jasnego kamienia, ciemny dach i ramy okien idealnie kontrastowały z resztą. W środku było mnóstwo przestronnych pomieszczeń, z których ani my, ani Thomas w większości nie korzystaliśmy. Kręcone schody z kutą balustradą prowadzące z holu na piętro sprawiały, że schodząc na dół czułam się jak księżniczka. Podobnie zresztą jak wystawna jadalnia na dwanaście osób, duże łazienki i romantyczna sypialnia z wielkim łożem i toaletką przeznaczoną tylko dla mnie.
Z początku nie bardzo rozumiałam, po co dwójce upiorów sypialnia… Szybko okazało się jednak, że istotnie spędzamy tam dużo czasu. Nie tylko robiąc te rzeczy, które zwykle robią dorośli gdy dziecko już zaśnie… Naprawdę wiele z tych nieprzespanych nocy, gdy zostawaliśmy w domu, po prostu przeleżeliśmy razem w łóżku, wtuleni w siebie i rozmawialiśmy praktycznie o niczym. I choć Paul nigdy nie powiedział tych dwóch istotnych słów, które chciałaby usłyszeć w końcu każda dziewczyna, często powtarzał, jak wiele znaczą dla niego te nocne rozmowy.
– One nie są warte swojej ceny, nie są warte swojej ceny… – szeptałam do siebie, wchodząc do salonu.
Właśnie wróciłam z zakupów w mieście. Siatki z jedzeniem, chemią gospodarczą, kilkoma drobiazgami do domu i kosmetykami spoczywały w bagażniku taksówki, którą przyjechałam. Siedzący na kanapie Paul czytał właśnie książkę, podczas gdy jego ukochany synek bawił się na wełnianym, białym dywanie. Podniósł na mnie pytający wzrok. Usłyszał, co mówiłam do siebie. Zawsze słyszał…
– Co nie jest warte swojej ceny? – spytał ostrożnie.
Dłużej nie mogłam wytrzymać. Ze słodkim uśmiechem usiadłam obok niego i wtuliłam się w umięśnione ramię, na którym delikatnie opinała się szara bluzka. Pocałowałam go w policzek, cała drżąc z podniecenia.
Zaśmiał się i odłożył książkę na bok. Objął mnie ramieniem, wzdychając pocałował w czubek głowy. Miał dobry humor. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej, co bardzo mnie cieszyło i jednoznacznie wskazywało na to, że rzadziej myśli o wydarzeniach z Polski.
– One są piękne! – pisnęłam.
– Co?
– Buty! Szpilki! Przepiękne!
Ponownie roześmiał się i potarł moje ramię. Odsunęłam się i spojrzałam na niego z powagą.
– Ale nie mogę ich kupić – powiedziałam szybko. Gdy posłał mi zdziwione spojrzenie, westchnęłam ciężko. – Są bardzo drogie – oznajmiłam.
Od kiedy zamieszkaliśmy w jego domu to on płacił za wszystko, nawet za moje ubrania. Z początku bardzo mi to przeszkadzało – nie chciałam czuć się jak pasożyt, panienka żerująca na jego majątku. Ze śmiechem tłumaczył, że przecież nie dostaję pieniędzy za sesje w jego studiu, a w wolnych chwilach opiekuję się Thomasem i zajmuję domem, co pozwalało mu zaoszczędzić, a te „oszczędności” chciał przeznaczać na mnie. Miał rację…
W tej chwili jednak wiedziałam, że pewnej granicy nie pozwoli mi przekroczyć.
– Kosztują prawie trzy tysiące…
– Nie są warte swojej ceny! – rzucił szybko.
Chwycił książkę i znów zanurzył się w lekturze, zupełnie jakby nasza rozmowa nie miała miejsca. Westchnęłam. Te przepiękne kremowe szpilki na platformie, z delikatną koronką będą mnie prześladowały przez następne miesiące.
– To Louboutin! Proszę! – jęknęłam, znów całując go w policzek. – Błagam! Już o nic więcej cię nie poproszę! Poszukam nowych zamówień na zdjęcia i…
– Skarbie, nie chodzi o pieniądze – mruknął. – Po prostu cię znam. Kupię ci te cholerne buty, a one będą leżały w garderobie jak ta miętowa sukienka, którą kupiłaś tydzień temu. Też ci się podobała, a ani razu nie miałaś jej na sobie. Nic mnie tak nie denerwuje jak bezsensowne zapełnianie szafy…
Skruszona pokiwałam głową. Sukienka, o której wspomniał, była pierwszą rzeczą, jaką mi kupił i naprawdę nigdy jej nie założyłam (jeśli nie liczyć pięciu minut przeglądania się w ogromnym lustrze w garderobie). Mimo to uwielbiałam ją i czekałam na odpowiednią okazję, by pokazać ją światu. Mężczyźni nie rozumieją takich rzeczy!
– W taksówce są zakupy.
Pokiwał głową. Bez słowa wstał z kanapy i wyszedł z domu, by przynieść torby.
Zawsze tak robił. Nie pozwalał mi się przemęczać. Chciał być prawdziwym, stuprocentowym mężczyzną, dbającym o swoją damę. Musiałam się do tego przyzwyczaić i zajęło mi to trochę czasu, bo nikt nigdy nie traktował mnie w ten sposób.
Uśmiechnęłam się do Toma, który obserwował mnie uważnie. Czasem ten malec mnie przerażał… Niby słodki, cichy i grzeczny, ale było w nim coś niepokojącego. Zwłaszcza, gdy momentami spoglądał na mnie oskarżycielsko, jakby myślał, że to przeze mnie jego ojciec i Selena rozstali się i chciał mi podciąć gardło.
Oj tak, mógł być do tego zdolny…
– Jesteś głodny? – spytałam z uśmiechem.
– Nie – rzucił sztywno i odwrócił się w przeciwną stronę.
Dzieci nie mówią w taki sposób! Dzieci się śmieją, zapraszają do zabawy i proszą o zabranie na spacer!
– On mnie nie lubi… Bardzo… – westchnęłam, wchodząc do kuchni, w której Paul właśnie postawił torby z zakupami.
– Nie, nie lubi – skwitował, wyciągając z papierowej torby warzywa.
Zabrałam od niego sałatę i włożyłam do zlewu. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale ceniłam jego szczerość. Thomas nigdy nie okazywał mi sympatii. Gdy Paul pierwszy raz przyprowadził mnie do domu, malec po prostu się popłakał. To było bolesne… I dziwne.
Paul stanął za mną i objął mnie w pasie, mocno przyciskając do siebie.
– Przejdzie mu – wyszeptał mi w szyję, po czym delikatnie musnął ją wargami. – Mocno przeżył rozstanie z Seleną.
– Jestem dużo gorsza od niej, prawda?
– Nie. Po prostu się różnicie.
Byłam w szoku jak szybko, bez większego zastanowienia i stanowczo potrafił mi odpowiedzieć. Zwykle unikał takich pytań, zmieniał temat. Bolało go wspomnienie byłej ukochanej. Wiedziałam to, ale wciąż nie potrafiłam przestać pytać. Chciałam wiedzieć, jaka była, jak się zachowywała w danych sytuacjach, za co tak bardzo ją kochał.
Chciałam, żeby pokochał mnie w choć niewielkim stopniu tak, jak kochał ją.
– Wyślę go na noc do taty… Co ty na to? – wymruczał mi w szyję, ponownie muskając moją skórę.
– Po co?
Gwałtownie obrócił mnie w swoją stronę. Zupełnie niespodziewanie pocałował mnie namiętnie. Jedną ręką objął mnie w pasie i przycisnął do siebie, a drugą wplótł mi we włosy. Pchnął mnie na znajdującą się za mną szafkę. Doskonale wiedziałam, do czego dąży i co chodzi mu po głowie.
– A później… – mruknął zmysłowo, przenosząc pocałunki na mogą szyję. – Później nauczę cię wysysać anioły… 

środa, 19 września 2012

Prolog

   Powoli powracam z nową częścią - naprawdę powoli, ponieważ teraz prowadzę jeszcze jednego bloga + praca + niedługo studia + rodzina... Sami wiecie ;) Wydaje mi się jednak, że będzie lepiej dla After Dark, jeśli rozdziały będą dodawane rzadziej ;) Poprzednia część tak szybko zleciała... Aż nie mogłam w to uwierzyć, kiedy robiłam podsumowanie.
   PS Wy też nie możecie doczekać się nowego sezonu TVD? :D Ja baardzooo... A już tym bardziej, jak przeczytałam, że Stefan będzie jeździł motorem <3
   PPS Powoli edytuję zakładkę z bohaterami ;)
   PPPS Powracają powiadomienia w komentarzach ;) Jeśli jest ktoś chętny, to piszcie ;)


Strach to jedna z podstawowych, pierwotnych cech, towarzysząca człowiekowi od początku jego istnienia. Przybiera różne postacie – raz jest to tylko lekkim, krótkotrwałym odruchem, innym razem bywa całkowicie paraliżujący.
Mówi się, że strach nie jest zły, dopóki nie zmienia charakteru człowieka. Jednak Horacy powiedział: „Kto żyje w strachu, nie będzie dla mnie nigdy wolny”. Ja nie mam zamiaru być dłużej zniewolona.
 Nigdy więcej nie pozwolę, by zawładnął moim życiem. Sama będę nad nim panować.
Z podniesioną głową, gotowa do walki nigdy więcej nie uronię ani jednej łzy.
Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że Selena Majewska doskonale potrafi poradzić sobie sama. W końcu nie jestem zwykłą dziewczyną z dużego miasta… Jestem kimś o wiele więcej.
Jestem aniołem.
Jestem Dzieckiem Księżyca…

***
Wstała następnego dnia i, jakby nigdy nic, spytała, gdzie jest Paul.
I wtedy nikt nie potrafił jej odpowiedzieć, nikt nie odważył się tego zrobić. Kilkoro z nich myślało, że to jakiś kiepski żart, bo przecież każdy doskonale słyszał, co wykrzyczała mu w twarz poprzedniego dnia. Wtedy kilkanaście minut później swoją decyzję potwierdziła Leo, który tak bardzo zmartwił się jej wyborem.
Nikt nie spodziewał się, że w ten sposób potraktuje ukochanego, który uratował jej życie. Nikt tym bardziej nie spodziewał się, że następnego dnia, z trudem wywlókłszy się z łóżka, spyta w pierwszej kolejności właśnie o niego.
Tylko jeden Tyler miał odwagę odezwać się, podczas gdy reszta z mieszanymi uczuciami odwróciła wzrok.
– W Bostonie.
Przygotowany na histeryczny wybuch płaczu wstał od stołu, gotów przyjąć dziewczynę w ramiona. Ta jednak tylko lekko skinęła głową i zajęła jego miejsce przy stole. Wyprostowana, z uniesioną głową unikała zarówno oparcia się (co było spowodowane wciąż obolałymi plecami), jak i spojrzenia na kogokolwiek w pomieszczeniu. Tyler obserwował bladą dziewczynę uważnie.
Mógłby przysiąc, że przez jej oblicze przemknęła nutka rozczarowania…

***

Nigdy siebie nie lubiłam. Naprawdę, nigdy.
Już jako dziecko patrzyłam w lustro i nie widziałam w sobie niczego godnego uwagi. Brązowe włosy, twarz w kształcie serca, czekoladowe oczy, ogromne problemy z nadwagą. Przeciętne stopnie w szkole, żadnych zajęć pozalekcyjnych, rozwijającego hobby. Zawsze powtarzałam sobie, że są miliony dziewczyn takich jak ja. Ba! Było mnóstwo ładniejszych, bardziej interesujących, bystrzejszych! Utalentowane, znane, lubiane i takie, które miały do opowiedzenia jakąś ciekawą historię.
Ta była córką burmistrza, inna grała w reklamach płatków, a jeszcze następna pochodziła z bogatej, rozbitej rodziny. Siostra jednej zaszła w ciążę, matka kolejnej uwiodła pastora… O każdym się mówiło. O każdym, tylko nie o mnie…
Jako nastolatka postanowiłam to zmienić. Nie chciałam być dłużej nikomu nieznaną dziewczyną z porządnej rodziny w Quincy w stanie Massachusetts, niezauważona przemykać szkolnym korytarzem, dostać zaproszenie na bal od przyjaciela… Chciałam czegoś więcej.
Zmiana wyglądu i stylu ubierania, utrata kilogramów i psychiczna przemiana wcale nie pomogły. Bo co z tego, że w dniu maturalnego balu mogłam wcisnąć się w rozmiar XS, założyć przepiękną sukienkę, na którą rodzice odkładali od około roku i dziesięciocentymetrowe szpilki od siostry, skoro i tak dla wszystkich pozostałam tą samą grubą Melody Reid, która nic w życiu nie osiągnęła.
Miałam osiemnaście lat gdy mama pozwoliła mi pojechać do Bostonu na casting do reklamy kosmetyków. Powiedzieli mi, że szukają kogoś innego, ale dali mi namiary na kilka innych castingów. Powiedzieli, że mam szansę zaistnieć, bo mam śliczną twarz.
Uwierzyłam. Każda by uwierzyła. Jeździłam od castingu do castingu, z jednego biura do drugiego. Nie ominęłam żadnego miejsca, w którym mogliby przyjąć mnie z otwartymi ramionami i pomóc coś osiągnąć.
Tamtej nocy pracowałam jako hostessa na balu charytatywnym. Wśród producentów, fotografów, reżyserów i innych grubych ryb chciałam znaleźć szansę. Nikogo nie interesowało nic, prócz sprośnych żartów na mój temat, seksualnych insynuacji i zaproszenia mnie do swojego pokoju. Tylko jeden młody chłopak zdawał się mną zainteresować naprawdę. Kiedy po balu odprowadzał mnie na przystanek autobusowy nie miałam pojęcia, że chodzi mu wyłącznie o zmienienie mnie w potwora…
Powiedział, że stanę się upiorem, że będę karmić się ludzkim istnieniem. Zapewnił, że nic mi nie będzie. Powiedział, że powinnam mu podziękować za tak wspaniały dar, że dzięki niemu będę żyła wiecznie i zawsze będę piękna. I po prostu odszedł, zostawiając mnie w brudnej, ciemnej bocznej uliczce samą sobie…

piątek, 7 września 2012

Rozdział 25

To już ostatni rozdział. Dłuższy, niż zwykle, chociaż starałam się maksymalnie streszczać. Nie potrafię wypowiedzieć się na jego temat - mam mieszane uczucia. Nie potrafiłam też inaczej zakończyć tej historii. Zdaję sobie sprawę, że pozostaje wiele niewiadomych, ale w ten sposób zostawiam sobie furtkę ;). Jeśli macie jakieś pytania, są wątki, które chcielibyście abym rozwinęła - śmiało piszcie! Macie moje gg, FanPage'a z prywatnymi wiadomościami i komentarze ;)

Podsumowanie tej części opowiadania przychodzi mi z ciężkim sercem, bo to naprawdę oznacza, że to koniec... Wydaje mi się jednak, że należy je zrobić - choćby dla samej "tradycji". Tak więc:
~Druga część opowiadania osiągnęła długość 25 rozdziałów, z czego 11 było podzielonych na części.
~Na blogach publikowana była 7 miesięcy i 2 dni.
~Na oficjalnym YouTube pojawiło się 29 piosenek soundtracku.

Na koniec chciałam jeszcze dodać, że naprawdę wiele dla mnie znaczycie. To dzięki Wam, moim czytelnikom, wciąż chce mi się pisać. Dziękuję, że byliście ze mną :*

– Daliśmy radę, młody. Wygraliśmy to.
Justin zanurzył rękę w stojącej na stoliku misce z zielonkawą mazią. Wyciągnął z niej szmatkę, którą wrzucił tam kilka minut temu. Przyłożył ociekający dziwną substancją kawałek materiału do głębokiego rozcięcia na karku Paula. Ściągnął gazę, która leżała na udzie młodego upiora, tym samym odsłaniając kolejne rozcięcie.
Brown z trudem powstrzymał wyrywający się w jego gardła krzyk. Nie udało mu się jednak zahamować drgnięcia, przez które materiał zsunął się z jego szyi. Justin szybko poprawił szmatkę i położył rękę na ramieniu chłopaka.
– Wyliżesz się – zapewnił.
– Wiem. Co nie zmienia faktu, że ten cholerny ból będzie mnie prześladował jeszcze długi czas – wysyczał Paul.
Stojąca przy drzwiach blondynka chrząknęła nieśmiało. Paul podniósł na nią zmęczony wzrok. Przekrwione oczy zapiekły od wpadających przez drzwi promieni słonecznych. Ból w ciągu kilku milisekund przeszył całe ciało. Pod wpływem impulsu spuścił ponownie głowę. Jęknął.
 – Dlaczego TOBIE nic nie jest!? – spytała Jess z wyrzutem.
Rany po anielskich nożach zwykle były dla upiorów śmiertelne. Paul miał na swoim ciele dwa takie rozcięcia. Ból przenikał całe jego ciało. Ledwo się trzymał, ale wciąż żył. Z kolei Justin miał się świetnie – trzy ciosy zadane przez Michaela zdawały się być dla niego jak zwykle skaleczenia.
– Jestem w większej części aniołem – rzucił zdawkowo Blackwood. – Ktoś cię tu w ogóle zaprosił? Żeby rozmawiać z championem musisz mieć specjalną wejściówkę – dodał z przekąsem.
Paul mimowolnie uśmiechnął się, gdy Jessica zmarszczyła czoło. Od kiedy wrócili do domu Justina rozsadzała duma. Jego gigantyczne ego nie przyjmowało żadnych złych wiadomości. Najważniejsze było to, że…
– Wygraliśmy – powtórzył po raz kolejny.
– Daj spokój – zaśmiał się Paul. – Ja wygrałem!
Zebrał w sobie resztki sił, by szturchnąć Justina. Oboje wiedzieli, że osobno nic by nie zdziałali. Nie liczyło się to, kto zadał Michaelowi śmiertelny cios. Udało im się zapobiec wypełnieniu przepowiedni, uratować Selenę i przy okazji zemścić na Wolfie za zadane Justinowi krzywdy. Zrobili to razem.
Justin zamoczył bandaż w misce, a Paul podniósł wzrok na kuzynkę. Nie wyglądała na szczęśliwą. Powinna się cieszyć…
– Wszystko ok?
Jessica zmrużyła oczy i pokręciła głową jakby z niedowierzaniem.
– Rozmawiałeś z Seleną?
Selena. Przez ostatnie trzy godziny robił wszystko, by o niej nie myśleć. Wiedział, że wciąż leżała w swoim pokoju. Pod czujnym okiem Leo dochodziła do siebie po ciężkiej nocy. Musiała się wyspać, odnowić zapasy energii. Wiedział, że później wszystko wróci do normy, że będzie mógł cieszyć się z nią zwycięstwem. Nie mógł niepotrzebnie zamartwiać się jej, stabilnym zresztą, stanem.
– Jeszcze się nie obudziła – westchnął, siląc się na spokój. – Musi odpocząć.
– Zajrzałeś tam w ogóle? – spytała Jessica z wyrzutem.
Paul nie odpowiedział. To było pytanie retoryczne.
– Leo powiedział, że wszystko w porządku – zauważył Justin. – Skoro Leo tak twierdzi to nie ma się czym martwić…
– Przez trzy godziny wiele może się zmienić – wysyczała młoda anielica, po czym opuściła pokój.

Na jasnej pościeli widniało wiele krwawych plam. Wciąż była nieprzytomna, jednak dużo bledsza niż kiedy Justin przyniósł ją do domu. Musiała stracić mnóstwo krwi. To nie sprzyjało regeneracji energii, którą wyssał z niej w lesie Paul.
Z trudem trzymał się na nogach, jednak oparty o szafę obserwował jak Leo zakłada szwy na wciąż krwawiących skrzydłach dziewczyny. Białe piórka, teraz pokryte czerwoną substancją, wcale nie wyglądały już pięknie. Leżące na szafce nocnej kawałki nici chirurgicznej wskazywały na to, że były to nie pierwsze szwy, jakie młody elf usiłował jej założyć.
Jej energia była silniejsza. Paul to wyczuwał. Nie mogło być tak tragicznie…
Zmęczony wzrok upiora przyciągnęła plama krwi na prześcieradle. Była większa niż reszta. Tuż obok niej leżał starannie zawinięty kawałek materiału, również zakrwawiony. Był wielkości paczki papierosów, może trochę grubszy.
– Co to jest? – spytał, wskazując głową zawiniątko.
Leo spojrzał na Paula przelotnie, po czym wrócił do szycia skrzydeł Seleny.
– To… – zaczął niespokojnie. – Zużyta gaza – rzucił szybko. – Martwi mnie to, że skrzydła się nie goją. Już dawno powinna się uleczyć.
– Jej ciało nie posiada umiejętności samouleczania – wyjaśnił Paul. Zrobił kilka kroków w stronę łóżka, oparł się o stojące niedaleko krzesło. – Mogę jej podać swoją energię, to przyspieszy regenerację.
– Nie możesz. Jesteś zbyt słaby – westchnął Leo.
Obciął nitkę i odłożył narzędzia na szafkę nocną. Szwy wyglądały naprawdę profesjonalnie. Paul zawsze zastanawiał się, dlaczego tak utalentowany elf jak Leo nie podjął zatrudnienia w szpitalu… Z pewnością uratowałby wiele istnień, nie tylko magicznych. Mógłby robić to co kochał, czyli pomagać innym, i jeszcze by mu za to płacono…
– Idź, połóż się… Odpoczywaj.
Paul spojrzał na nieprzytomną Selenę z bólem. Nie mógł po prostu wyjść, podczas gdy stan jego ukochanej się nie poprawiał. Sel zasługiwała na to, by przy niej był. On też tego potrzebował – być u jej boku, nawet jeśli nie mógł jej podać swojej energii. Za bardzo ją kochał, by siedzieć w drugim pokoju i udawać, że nic się nie dzieje. Przecież po części był odpowiedzialny za jej cierpienie…
– Chcę pomóc… – westchnął.
– Trzeba było o tym pomyśleć zanim zadałeś jej ten cholerny cios nożem! – wykrzyknął Leo.
Elf najwidoczniej stracił cierpliwość. Spojrzał na Paula z nieukrywanym obrzydzeniem. W jego głosie cało się wyczuć ogromną złość. Tak wściekłego Paul nigdy go nie widział…
– Co ci w ogóle przyszło do głowy!? To są anielskie skrzydła! Nawet nie wyobrażasz sobie jaki to delikatny narząd!
Upiór nie odpowiedział. Z zupełnie obojętną miną odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Nie, nie wyobrażał sobie tego. Aż do teraz…

***

– Wypełnienie przepowiedni wcale nie sprawiłoby, że życie aniołów byłoby lepsze. Nie wyniszczyłoby automatycznie wszystkich upiorów.
Otulony polarowym kocem ciemnowłosy anioł nie zareagował na słowa siedzącej nieopodal siostry. Spuścił głowę i wbił wzrok we wzorzysty dywan, który rozciągał się pod jego stopami. Wciąż nie docierało do niego to, co stało się w nocy… Jego ojciec nie żył, a on cudem uniknął takiego samego losu. Gdy zamykał oczy wciąż widział jedną scenę…
– Paul, nie!
Stojący nad nim upiór zatrzymał srebrny nóż kilka centymetrów od jego klatki piersiowej. Wentworth uchylił jedno oko. Szara bestia wpatrywała się w niego w nienawiścią i rządzą mordu w oczach. Już nawet nie blokował swojej energii – po co? Wiedział, że tak czy siak umrze… Tak jak chwilę wcześniej jego ojciec, raniony srebrnym ostrzem przez tego samego upiora…
– Proszę, nie rób tego… – jęknęła Angie.
Czerwonowłosa anielica słaniała się na nogach. Dopiero co obudziła się po wyssaniu energii przez tego drugiego upiora, którego Wentworth nigdy nie widział i który teraz stał tuż obok gotowy do ataku. Podeszła do tego obcego, czarnowłosego, a on natychmiast chwycił ją w ramiona. Znali się.
– On przejmie władze po twoim ojcu – wycedził Brown, wciąż nie spuszczając wzroku z drżącego ze strachu Wentwortha.
– Went nie jest taki jak tata! – pisnęła. – Nie będzie próbował wypełnić przepowiedni! Obiecuję! Wentworth, powiedz mu!
Chłopak słyszał w głosie młodszej siostry nutę paniki. Naprawdę się bała. Dopiero co wystawiła na pewną śmierć własnego ojca, bez wahania dała się wyssać upiorowi, z którym, co było pewne, współpracowała, a teraz bała się o życie brata.
– Went, powiedz!
– Nie będę… – wyjąkał.
Był zbyt przerażony, by powiedzieć coś więcej. Ponownie zamknął oczy, czekając na cios. Przecież upiorów wcale nie obchodziło to, co miał do powiedzenia. I tak zginie…
Cios nie nadszedł. Zdziwiony i wciąż przerażony powoli otworzył oczy. Upiór już nie mierzył w niego srebrnym ostrzem. Nie odsunął się ani o centymetr, a na jego twarzy cały czas widniała nienawiść. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wydobył z niej zwykły szwajcarski scyzoryk i zrobił nacięcie we wnętrzu swojej lewej dłoni.
Wentworth wiedział, do czego dąży upiór. Wyciągnął przed siebie dłoń, którą Brown natychmiast rozciął.
– Przysięgam… przysięgam, że nie będę chciał zabić ani ciebie, ani Dziecka Księżyca…
Otrząsnął się i spojrzał na siostrę. Przyglądała mu się z troską.
– Tylko tata przejąłby moc, którą Księżyc zesłałby Selenie. Stałby się potężny, zły… – szepnęła spokojnie. – Przecież już nie był sobą. I dobrze wiemy, że nie chodziło mu tylko o wyeliminowanie upiorów. Chciał, żeby to anioły przejęły władzę absolutną, a to przecież wbrew naturze! Ale teraz ty przejmiesz władzę i…
– Nie chcę w tym uczestniczyć – powiedział nagle. – Nie chcę bratać się z upiorami, zajmować przepowiednią… Chcę po prostu wrócić do Twierdzy.
Tak bardzo chciał, żeby Angie nie usłyszała, że załamał mu się głos. Było to właściwie niemożliwe, bo nikt tak jak ona nie wiedział, jak bardzo mu ciężko.
Oglądał śmierć ojca… I nic nie zrobił.
Widział, jak Brown wbił w przywódcę aniołów swój srebrny nóż. Widział to, ale nie pomógł ojcu, nie zemścił się.
Powinien był to zrobić.
– W porządku – ton Angie był jeszcze bardziej uspokajający niż zwykle. – Chciałam jeszcze tylko upewnić się, że Paul wydobrzeje, że Sel odzyska przytomność…
– Dlaczego tak ci na nich zależy!? – warknął chłopak.
Ze złością podniósł się z kanapy, a polarowy koc opadł na ziemię.
– Selena, rozumiem… To anielica, Dziecko Księżyca, ma potencjał i moc, ale ten… – skrzywił się z obrzydzeniem.
– Paul to najlepsza i najbardziej honorowa osoba jaką kiedykolwiek poznałam – wyjaśniła powoli Angel. Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy wraz z wypowiedzeniem imienia upiora nie umknął zdziwionemu Wentworthowi. – Ma naprawdę wielkie serce. Cały czas stał po naszej stronie, zawsze walczy o to w co wierzy. Każdy ci to powie…

***

To przerażające, kiedy budzisz się w zupełnie innym miejscu nie mając pojęcia, co się tak naprawdę stało. Patrzysz na znajome otoczenie, w którym się znajdujesz, ale wcale cię to nie uspokaja, bo nie wiesz, jak się tam znalazłeś. Przed oczami przelatują ci obrazy, ale nie potrafisz połączyć ich w całość.
Wszystko, co pamiętasz wystarczająco dobrze, by to nazwać, to ból i strach.
A ten ból i strach wciąż cię nie opuszczają…
Krew. Wszędzie wokół mnie, na pościeli, podłodze i ubraniach była krew.
Na łóżku leżała zużyta gaza, czerwone bandaże walały się po szafce nocnej, biurku i dywanie, który wymagał gruntownego prania. Nie wiedziałam, czy wolałabym żeby okazało się, że jest moja czy kogoś innego…
Leżałam na boku. Paraliżujący ból uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch. Nie czułam pleców, było mi niedobrze, a podbrzusze bolało jak nigdy. Przez myśl przeszło mi, że wolałabym umrzeć, niż to znosić. Ale wiedziałam, że nie mogę odejść z tego świata – musiałam żyć, by dać życie maleństwu z mojego łona…
– Hej…
Jasnowłosy elf usiadł na brzegu łóżka. Zrobił to tak delikatnie, jakby doskonale wiedział, że najmniejszy wstrząs może spotęgować mój ból. Uśmiechnął się lekko, jakby z ulgą i współczuciem jednocześnie. To był bardzo łagodny uśmiech, lekki grymas właściwie, który dał mi do myślenia.
– Podałem ci sporą dawkę leków przeciwbólowych i mieszankę ziół na uspokojenie. Może trochę potrwać zanim zaczną działać – powiedział powoli. – Najważniejsze, że odzyskałaś przytomność i przestałaś krwawić. Teraz będzie tylko lepiej.
A więc to była moja krew…
Mrugnięciem dałam mu znak, że zrozumiałam. Skrzywiłam się z bólu, zamykając na chwilę oczy. Odetchnęłam, siląc się na spokój. Najważniejsze, to nie panikować.
– Przyniosę ci coś do picia – szepnął Leo.
– Zostań… – to było jedyne, co udało mi się wydobyć z gardła.
Posłałam mu błagające spojrzenie. Bałam się, choć sama nie wiedziałam czego. Byłam w domu, w swoim łóżku. Żyłam, nie było przy mnie Michaela, co oznaczało, że Paul mnie uratował. Nie miałam się czego bać…
Blondyn pokiwał głową. Wstał z łóżka i skierował się do drzwi, które lekko uchylił. Wyjrzał na korytarz i skinął na kogoś głową.
– Przynieś trochę wody. Najlepiej ze słomką – szepnął. – Jak się czujesz?
– Dobrze. Co z nią?
To był Tyler. Jego głos był słaby, ale dało się w nim słyszeć nutę bólu i paniki.
Leo pokiwał głową, po czym zamknął drzwi. Ponownie usiadł na łóżku. Uśmiechnął się nieco szerzej, chwycił moją dłoń i lekko ją pomasował.
Drzwi ponownie uchyliły się. Tyler wśliznął się do pokoju ze szklanką wody z różową rurką. Był blady, słaby, ale uśmiechnął się z ulgą, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Stanął przy łóżku, podał wodę Leo, a elf natychmiast podsunął mi słomkę do ust. Wzięłam parę małych łyków.
– Tyler podał ci trochę swojej energii, żeby umożliwić ci regenerację – wyjaśnił Leo niemal czytając w moich myślach, gdy tylko otworzyłam usta, by coś powiedzieć. – Dalszy etap powrotu do zdrowia już przejdziesz sama.
Na twarzy Tylera nie było cienia dumy. Mogłabym przysiąc, że speszył się, gdy uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Po chwili odwzajemnił uśmiech, który wyraźnie mówił, że podanie mi swojej energii traktował jak coś oczywistego. Skinął lekko głową i bez słowa wyszedł z pokoju.
Gdy zostaliśmy sami Leo uznał, że to najlepszy moment na wyjaśnienie mi sytuacji, w jakiej się znalazłam. Każde jego kolejne słowo docierało do mnie z opóźnieniem. Właściwie, nie powiedział mi niczego nowego – jego relacja była tylko potwierdzeniem tego, co z siebie wyparłam. Uświadamiałam to sobie zdanie po zdaniu, słowo po słowie.
Paul i ja byliśmy wtedy sami w jego mieszkaniu. Świadomie prosił mnie o wyciągnięcie skrzydeł. To on zadał mi cios, przez który straciłam przytomność. Wszystko było ukartowane. To, w jaki sposób miałam trafić na ołtarz, jak on i Justin mieli zaskoczyć Michaela, karmienie się mną i Angie…
To były fakty, których wcześniej po prostu nie chciałam do siebie przyjąć.
Ale oprócz tego, co już wiedziałam, było coś jeszcze…
– Nie potrafię powiedzieć, czy to cios w skrzydła czy brak energii pozbawiły dziecko życia… – szepnął elf z bólem. – Przykro mi.
Ja wiedziałam, co zabiło moje dziecko…
***
– Chcę się z nią zobaczyć!
– Nie obchodzi mnie to.
Paul po raz kolejny nerwowym krokiem okrążył salon. Dlaczego nikt nie pozwalał mu zobaczyć się z Seleną!? Wiedział, że jest już przytomna, a jej stan się poprawił. Jessica nawet zaniosła do jej pokoju jedzenie, co zdecydowanie świadczyło o tym, że zraniona anielica czuje się dużo lepiej. Właściwie, co rusz do jej sypialni wchodził ktoś nowy – Leo, Jessica, Adrian, nawet Tyler! Każdy, tylko nie Paul i Justin…
To on uratował jej życie! To była jego dziewczyna! Dlaczego traktowali go jak intruza!
– Jess…
– Nie! – rzuciła ze złością stojąca przy schodach blondynka.
Gdy tylko zrobił krok w jej stronę, zagrodziła wejście na piętro. Z dezaprobatą pokręciła głową.
– Ok, dość tego – sapnął ciężko Justin.
Czarnowłosy upiór wyszedł z kuchni i omiótł obecnych w salonie spojrzeniem. Podszedł do Paula i uniósł brwi. Z lekkim rozczarowaniem pokręcił głową.
– Nie wierzę, że sobie nie radzisz… – westchnął, po czym skierował wzrok na siedzącą w fotelu Dianę. – Diano, nie bądź głupia. Paul chce wejść na górę.
Anielica, jeszcze chwilę temu stająca po stronie Jessici, teatralnie wywróciła oczami. Wstała, zamknęła oczy. W pełnym skupieniu mruknęła pod nosem kilka słów w nieznanym Brownowi języku.
Jessica prychnęła z oburzeniem. Przestąpiła z nogi na nogę i otworzyła usta, by coś powiedzieć. Jednak zamiast słów z jej gardła wyrwał się gwałtowny krzyk. Chwyciła się za głowę, upadła na kolana jęcząc z bólu.
Paul natychmiast rzucił się w stronę kuzynki. Uklęknął obok wijącej się z bólu dziewczyny i objął ją, posyłając Justinowi wściekłe spojrzenie. Jak mógł sprawiać ból jego kochanej, małej Jess!?
– Daj spokój, nic jej nie będzie… Jest tu usrane aniołami, zaraz ktoś jej pomoże – westchnął Justin z rezygnacją, po czym uśmiechnął się lekko. – Idź do Seleny… Droga wolna.
Nie pochwalał tego, ale Justin miał rację. Jessica sama była aniołem. Jej ból nie był fizyczny – był tylko złudzeniem w jej umyśle, które zaraz minie. Właśnie tak działały anielskie moce…
Pogłaskał dziewczynę po głowie i podniósł się z ziemi. Nim ktokolwiek zdążył zareagować  pobiegł na górę. Bez zbędnych ceregieli, takich jak pukanie, wszedł do sypialni Seleny.
Leżała na łóżku z dokładnie takiej samej pozycji w jakiej ją widział ostatni raz. Ktoś zmienił pościel, zniknęły też zakrwawione gazy. Na szafce nocnej stał nietknięty obiad, który wcześniej przyniosła Jessica, oraz prawie opróżniona szklanka wody.
Selena nie zdołała jeszcze schować skrzydeł – zdaniem Leo miało to zająć jeszcze kilka dni. Zaczerwienionymi od płaczu oczami wpatrywała się w szafę, w stronę której była zwrócona. Wciąż blada, z bardzo słabą energią, na pewno bardzo cierpiała. Posłała mu jedno krótkie spojrzenie, całkowicie pozbawione jakichkolwiek emocji, po czym ponownie wróciła do obserwowania szafy.
– Hej, skarbie… – zaczął cicho.
Dokładnie zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków w stronę łóżka. Dziewczyna zupełnie nie zareagowała, co dało mu do zrozumienia, że pewnie wciąż jest w wielkim szoku.
– Michael nie żyje. Wentworth złożył mi przysięgę krwi, że, jako nowy przywódca aniołów, nie będzie kontynuował tej farsy z przepowiednią. Jesteś całkowicie bezpieczna.
Starał się, by jego ton był jak najbardziej spokojny. Selena na pewno potrzebowała wsparcia i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, a on za wszelką cenę chciał jej to dać.
Podszedł do łóżka i ostrożnie usiadł na jego brzegu. Każdy większy wstrząs mógł wywołać u Seleny ból. Nie chciał, by znów cierpiała.
– Justin i Diana jutro wyjeżdżają, Angel i Wentworth mają wieczorem samolot do Włoch… – wyszeptał. – Leo zostanie tu dopóki nie poczujesz się całkowicie dobrze. Pomyślałem, że potem dobrze zrobi nam obojgu jakiś wspólny wyjazd, wakacje…
– Wyjdź.
Tego zupełnie się nie spodziewał. Głos dziewczyny nie zadrżał, jakby chciała się rozpłakać. Nie był to też ten ton, kiedy mówiła jedno, a tak naprawdę chciała czegoś zupełnie innego. Tym razem nie było tak, że „wyjdź” znaczyło po prostu „przytul mnie i nie opuszczaj”. W jej głosie, pozbawionym emocji jak spojrzenie, było coś, co dało mu do zrozumienia, że Selena naprawdę chce, by zostawił ją samą.
Jest zła. Wytłumacz się, pomyślał szybko.
– Kotku, to wszystko co się stało… Wiesz, że robiłem to dla nas. I udało się, jesteśmy bezpieczni…
– Tak. Tysiące upiorów na świecie mają szczęście, że się urodziłeś – powiedziała tym samym tonem.
Skołowany Paul podniósł się z łóżka, wciąż uważając, by nie zrobić tego za szybko i nie wywołać wstrząsu u Seleny. Nie wierzył, w to co słyszał.
– Co? Ty chyba nie myślisz, że…
– Wyjdź – powtórzyła dziewczyna.
Przeniosła na niego pusty wzrok. W jej czekoladowych oczach pojawiło się najprawdziwsze obrzydzenie z nutą nienawiści. Paul nigdy nie widział czegoś takiego u Seleny. Nawet gdy ujrzała go w domu Justina, gdy dowiedziała się, że wcale nie umarł. Wtedy była wściekła jak nigdy, zdezorientowana i zupełnie zdziwiona, ale w jej oczach widać było ból i rozpacz. Choć zadawała mu bolesne ciosy, dając mu do zrozumienia jak bardzo ją skrzywdził, tak naprawdę spojrzeniem błagała o choćby jeden uścisk i pocałunek.
Teraz jej spojrzenie dalekie było od tego zwykłego dla zranionej, ale wciąż kochającej i delikatnej dziewczyny.
– Zabierz wszystkie swoje rzeczy z mojego domu i po prostu wynoś się z mojego życia – powiedziała nieco głośniej. – Nie chcę cię więcej widzieć na oczy. Nigdy więcej… Nienawidzę cię!

Zbiegł ze schodów do salonu, zupełnie ignorując obecne w nim osoby wszedł do kuchni. Siedzący przy stole Thomas uśmiechnął się słodko z ufnością. Wziął łyk coli ze swojego kolorowego kubka.
– Kto ci dał to świństwo? – warknął Paul, zabierając od chłopca kubek z gazowanym napojem. – Nieważne… Idź spakować swoje zabawki – dodał nieco spokojniej, gdy malec otworzył usta, by coś powiedzieć. Wylał zawartość naczynia do zlewu.
– Tatusiu, co się dzieje?
– Nic. Idź spakować swoje rzeczy, zaraz do ciebie przyjdę.
Chłopiec posłusznie wyszedł z kuchni. Siląc się na spokój Paul oparł się o szafkę. Nie będzie umiał wyjaśnić synowi, dlaczego więcej nie zobaczy swojej ukochanej cioci, dlaczego musi wyjechać bez pożegnania.
Jego wzrok padł na wiszącą na ścianie ramkę. W ciemnobrązowej drewnianej oprawie znajdowało się ich wspólne zdjęcie – on, Tommy i Selena siedzieli na kanapie w jego starej rezydencji. Dobrze pamiętał, kiedy i przez kogo została wykonana ta fotografia.
Ściągnął ramkę z małego gwoździka i wyciągnął z niej błyszczące zdjęcie.
– Młody, co ty wyprawiasz?
Nie odwrócił się do drzwi. Wiedział, że cała uwaga obecnych w salonie skupiła się na nim. Najbliżej niego stał Justin. Wyczuwał jego pół-upiorzą, pół-anielską energię wyraźniej niż innych. Tuż za nim stał Tyler. Jego zaniepokojone oblicze odbijało się w witrynce kuchennej szafki, w którą spojrzał Paul.
– Ja i Thomas wyprowadzamy się do Bostonu – oświadczył bezceremonialnie.
Nikogo prócz Justina i Tylera to nie zdziwiło.
– Co ty…?
– Daj spokój! Selena jest w szoku. Uspokoi się, pomyśli, wszystko sobie wytłumaczycie…
– Nie – Paul przerwał potok słów Justina odwracając się w stronę upiorów.
– Młody…
– Uratowałem jej życie. Zabiłem Michaela – wycedził Paul. Zupełnie nie przejmował się tym, że mówi nieco za głośno, a jego podniesiony głos trochę spłoszył stojącą w salonie Angel. – Zrobiłem wszystko, żeby ją uratować. Dla tej sprawy umarła moja matka i Elizabeth… Poświęciłem własną rodzinę! Więź z synem! Poświęciłem swoją duszę, zatraciłem się, zrobiłem z siebie potwora, żeby zdobyć tę cholerną moc! Zniszczyłem sam siebie tylko dla niej… A ona mnie nienawidzi.
Odetchnął głęboko. Minął zdezorientowanego brata i Justina, który prawdopodobnie szukał odpowiednich słów. Unikając spojrzenia na kogokolwiek w salonie, podszedł do schodów, przy których wciąż stała Jessica. Dziewczyna wyglądała zupełnie tak, jakby nic wcześniej się nie stało. Z obojętną miną przepuściła go, by wszedł na piętro. Z lekkim niedowierzaniem pokręcił głową. Wiedział, że zrobiła to, bo wiedziała, że już nie pójdzie do Seleny, ale do Thomasa.
– Wiecie co? – rzucił, zatrzymując się na schodach. – W gruncie rzeczy mam czyste sumienie. Nie zrobiłem niczego, czego ona by nie zrobiła. Mogłem zginąć, naprawdę osierocić dziecko. Zaryzykowałem dla niej. Ale nie jestem frajerem, który będzie czekał na cholerne „dziękuję” lub jakiekolwiek inne słowo uznania za to, co zrobiłem. Ja poradzę sobie w życiu sam…

sobota, 1 września 2012

Rozdział 24

To już przedostatni rozdział drugiej części After Dark. Niestety, póki co mam kryzys i nie mogę skończyć ostatniego... Po prostu nie potrafię. Dlatego musicie uzbroić się w cierpliwość ;)
Inaczej sobie wyobrażałam moment kulminacyjny, jednak ostatecznie wyszło coś takiego, co znajdziecie poniżej. 
Konstruktywna krytyka mile widziana ;)

– O bogowie! Jak tu śmierdzi!
Wentworth Wolf stanął w drzwiach apartamentu, do którego Angie przyprowadziła jego i ojca. Michael wszedł do środka, zupełnie ignorując upiorzy odór, który uderzył w nich tuż po otwarciu drzwi. Angel również zdawała się nie zwracać na niego uwagi. Ale jakim cudem można było go nie zauważyć!? Ostry fetor, mieszanina benzyny i palonej gumy niemal wyżerał anielskie nozdrza, a tym razem był jeszcze silniejszy niż zwykle.
Dlaczego tylko jemu przeszkadzał ten zapach? Angie nigdy nie zwracała na niego większej uwagi, a ostatnimi czasy często sama pachniała w ten sposób. Ojciec podejrzewał, że dziewczyna spędza czas z przedstawicielami tej rasy. Ale dlaczego również on nie zareagował na unoszący się w powietrzu odór!? Może właśnie tak powinien zachowywać się przywódca aniołów… Powinien ignorować takie rzeczy.
Wentworth zamierzał przejąć kiedyś pałeczkę po ojcu. Musiał jeszcze wiele się nauczyć…
Młody anioł rozejrzał się po nowoczesnym wnętrzu. Nie było tam niczego, co mogłoby wskazywać, że jest to mieszkanie właśnie Paula Browna. Żadnych osobistych rzeczy, zdjęć bliskich. Tylko drogi sprzęt, meble z najwyższej półki i artystyczne fotografie krajobrazów oraz zwierząt. Skąd więc Angie miała pewność, że znajduje się tam akurat poszukiwany upiór?
Jego wzrok ponownie podążył za ojcem. Dojrzały anioł właśnie pochylał się nad skórzaną kanapą na której leżało ciało młodej szatynki. Przez dwa śnieżnobiałe skrzydła, które dumnie wystawały z jej pleców, przechodziła krwawa szrama. Dziewczyna miała na sobie jedynie bieliznę. Dlaczego?
Wentworth nie mógł oderwać wzroku od gładkiego ciała młodej anielicy. Nie było takie jak te z okładek pism dla dorosłych, które widywał na wystawach we włoskich kioskach. Było naturalnie piękne, słodkie i ponętne. A on nigdy nie widział żadnej kobiety nawet półnago. Posłusznie czekał, aż ojciec wybierze mu przyszłą żonę. Ach, ile by dał, żeby była tak piękna jak Selena…
Michael Wolf obrócił ciało anielicy na plecy. Wzrok młodego chłopaka przykuł leciutko zaokrąglony brzuch. Ledwie widocznie uwydatniony, pewnie bardzo łatwy do ukrycia pod szerszymi bluzeczkami i sukienkami. Selena Majewska naprawdę była w ciąży…
– Jak to możliwe, że Brown może mieć dzieci? – spytał cicho. – Jest upiorem! Upiory się nie rozmnażają!
– Kogo to teraz obchodzi? – syknął ojciec, odchodząc do kanapy. – Już więcej się nie rozmnoży…
Wentworth podążył wzrokiem za ojcem, który obszedł mebel. Tuż przy kuchennym stole leżało ciało Paula Browna. Przystojny, młody, niezwykle męski upiór nie miał na sobie koszulki, co wyjaśniało nagość jego ukochanej. W jego lewym ramieniu, na którym widniał tatuaż w kształcie czaszki otoczonej płomieniami, utkwiony był złoty nóż z anielską inskrypcją. Ozdobne litery układały się w jedno słowo…
Angel – odczytał przywódca aniołów, podchodząc do ciała upiora.
– Ty TO wszystko zrobiłaś!?
Wentworth nie mógł uwierzyć, gdy jego siostra beznamiętnie wzruszyła ramionami. Jego mała, słodka siostrzyczka dokonała takiej masakry!? Ta niewinna obrończyni upiorów, która zaledwie kilka miesięcy wcześniej uratowała życie Selenie Majewskiej na prośbę Browna? Dlaczego nagle postanowiła mieszać się w przepowiednię!? Dlaczego nagle chciała, by się wypełniła!?
– Dziewczyna jeszcze żyje – rzuciła czerwonowłosa anielica nieco zmienionym głosem. – On już nie… Gdzie ich zabierzecie?
Michael Wolf obrócił się w stronę córki. Uśmiechnął się z dumą.
– Za miasto. Ołtarze ofiarne już czekają… – odpowiedział spokojnie. – Gratuluję, Angel. Wróciłaś na dobrą drogę.
Takie słowa z ust ojca były największym pochlebstwem dla dziecka. Ale nie dla Angie. Dziewczyna wprawdzie skinęła głową, ale Wentworth zauważył w jej oczach dziwny błysk. Wcale nie była z siebie dumna. Nie cieszyła się z nadchodzącej śmierci Dziecka Księżyca.

***

Ocknęłam się niezwykle gwałtownie. Całe moje ciało przeszywał ostry ból, jednak największy doskwierał mi w okolicy anielskich skrzydeł i podbrzusza. Próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek sprzed utraty przytomności. Byłam z Paulem w jego mieszkaniu, mieliśmy się kochać… Prosił, bym wyciągnęła skrzydła. I wtedy to się stało. Okropny ból przeszył moje plecy, zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam, co było tego przyczyną.
Księżyc w pełni oświetlał polanę na środku której się znajdowałam. Leżałam na czymś twardym, zimnym, szorstkim. Ręce i nogi miałam związane grubym sznurem, który wpijał mi się w skórę.
Ponownie spojrzałam w niebo i zrozumiałam. Mój koszmar się spełniał. Leżałam na prymitywnym ołtarzu ofiarnym. Gdzieś niedaleko musiał znajdować się drugi… Przecież nie mogłam zostać złożona w ofierze bez śmierci Paula.
Zauważyłam oddalony o kilka metrów płaski kamień. Był pusty. Moje spojrzenie padło na ciemny kształt tuż obok tamtego ołtarza. Na trawie leżało ciało Paula, z jego lewego ramienia coś sterczało. Ktoś wbił mu nóż w upiorze znamię. Modliłam się, by to nie był elficki nóż. Tylko ten jeden mógł go zabić naprawdę.
Jakaś  postać wynurzyła się z ciemności. Dokładnie tak jak w moim śnie, zmierzała w moją stronę powoli. W ręku niosła długi nóż. Księżycowa łuna oświetliła twarz napastnika. Znałam go. Już kiedyś go widziałam.
Michael Wolf.
Gdzieś z boku usłyszałam szelest. Obróciłam się w tamtą stronę. Pod drzewem stał anioł, którego widziałam w kawiarni w centrum handlowym. Jego też znałam. Nie potrafiłam tylko przypomnieć sobie jego imienia i okoliczności, w jakich go spotkałam…
Zrobiło mi się duszno i słabo. Obróciłam głowę na bok. Kilkakrotnie zwymiotowałam. Stojący pod drzewem chłopak odwrócił wzrok. Na jego twarzy nie pojawiło się jednak czyste obrzydzenie – ten grymas to było współczucie.  
Ból w okolicy podbrzusza stał się jeszcze większy. Jęknęłam, napinając mięśnie. Dziecko wewnątrz mojego łona cierpiało podobnie jak ja. Ponownie spojrzałam w stronę ciała Paula. Wciąż leżało bezwładnie na trawie, zupełnie pozbawione życia.
Nie żył. Nawet gdyby wciąż żył, gdyby nóż w jego ramieniu okazał się zwykłym kawałkiem metalu, nikt by go nie ocucił.
– Twoja matka nawet nie zdawała sobie sprawy ile kłopotu i cierpienia zaoszczędziłaby sobie i tobie, gdyby oddała cię mi gdy byłaś jeszcze dzieckiem – powiedział Wolf. – Wiesz, ile istnień by tym uratowała?
Wciąż wpatrywałam się w ciało Paula. Zamrugałam, gdy łzy spłynęły mi po policzkach. Ostry kształt, jeszcze przed chwilą znajdujący się w jego ramieniu, zniknął. Otworzyłam usta, ale nie udało mi się wydać z siebie żadnego dźwięku.
Wolf nie zawracał sobie głowy podążaniem za moim wzrokiem. Pochylił się nade mną i westchnął z udawanym współczuciem.
– Ty go tak naprawdę nie kochasz – szepnął jakby z troską.
Między drzewami za Paulem przemknął jakiś ciemny kształt. Żaden z aniołów nie zawracał sobie tym głowy.
– Wasza „wielka miłość” to tylko skutek uboczny przepowiedni. Nie jesteście razem, bo tego chcecie. Jesteście, bo musicie… Bo zmusza was do tego TO – wskazał dłonią na widniejący na niebie srebrny talerz. – Nigdy nie zastanawiało cię dlaczego taki upiór jak Brown tak mocno „pokochał” zwykłą dziewczynę, jaką jesteś? – spytał z udawany smutkiem, po czym uśmiechnął się współczująco. – Nie łudźmy się, zanim zaczęliście się spotykać nie było w tobie niczego specjalnego…
Nawet nie starałam się pojąć sensu słów, które wypowiadał Michael Wolf. Wzrokiem śledziłam ciemny kształt, który krążył niemal niezauważony między drzewami. Cokolwiek to było, nie było złe. Czułam to.
– Jemu utrzymanie cię przy życiu było bardzo na rękę… – kontynuował Wolf. – Wypełnienie przepowiedni oznacza definitywny koniec upiorzej rasy na ziemi. Któryś z nich musiał cię chronić, żeby uratować tyłki tysięcy swoich pobratymców.
Z trudem przełknęłam ślinę. Wolf w pewnym sensie miał rację. Przecież sama kiedyś się nad tym zastanawiałam. Ale przecież nie mogłam przyznać mu racji. Nie jemu…
Kształt zatrzymał się tuż przy ołtarzu, pod którym leżało ciało Paula. Wynurzył się z ciemności. Z trudem przełknęłam ślinę, a kucający przy kamieniu Justin znacząco przyłożył sobie palec do ust.
– Jesteś obłąkany! – wydusiłam z siebie, spoglądając na Wolfa. – Księżyc to tylko ciało niebieskie! To wy, debile, nadaliście mu jakieś śmieszne znaczenie!
Michael zaśmiał się pobłażliwie.
– Oj, moje małe, niedouczone Dziecko Księżyca… – pogłaskał mnie po policzku, a ja odsunęłam głowę jak poparzona. – Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego masz właśnie takie imię? Selena…. Selene… Ile dziewczynek w twojej szkole miało takie wymyślne imię, hm?
Nie odpowiedziałam. Kilka razy nurtowało mnie to pytanie. Doskonale pamiętałam, jak, będąc jeszcze małą dziewczynką, pytałam mamę i tatę, dlaczego dali mi właśnie takie imię. Tata nigdy nie umiał mi odpowiedzieć... Mruczał, że jest ładne, słodkie. Mama mówiła tylko: bardzo do ciebie pasuje, kochanie. Naprawdę bardzo…
Nikt nigdy nie odpowiedział mi całkowicie szczerze. Czułam to.
– To imię zostało dla ciebie wybrane jeszcze zanim się urodziłaś. Selene z greckiego oznacza księżyc. Zaproponowałbym poważną rozmowę z mamą, ale…
– Ojcze… – zaczął powoli stojący pod drzewem chłopak w czarnym płaszczu.
Powitajcie Wentwortha. Młody Wolf zgodził się nam pomóc…
To był on. Elizabeth przyprowadziła go do domu Paula, by ten zdjął z niego blokadę Michaela. Wentworth Wolf, syn Michaela i brat Angie.
Chłopak, który uratował Paula, teraz stał i po prostu przyglądał się temu, jak jego ojciec zamierzał zabić nas oboje…
– Ojcze, wyczuwam upiory… – rzucił zdawkowo.
Michael podniósł srogi wzrok na syna.
– Oczywiście, że wyczuwasz, ty idioto! Jeden z nich leży tam!
Anioł ze złością wskazał dłonią w stronę kamienia, pod którym leżało ciało Paula. Odwrócił się i rozejrzał po leśnej polanie, na której się znajdowaliśmy. Zamarł. Podążyłam za nim wzrokiem.
Serce zabiło mi mocniej.
Ciało Paula zniknęło. Podobnie jak Justin.
– Jego szukasz?
Justin pojawił się koło ofiarnego kamienia znikąd. Uśmiechał się z zadowoleniem, lekkim skinięciem głowy wskazał na ołtarz, który jeszcze przed chwilą był pusty. Teraz stał na nim Paul.
Jego silna moc była wyczuwalna nawet dla mnie. Był cały, zdrowy i wściekły. Wpatrywał się w Michaela z lekko przechyloną głową, a czysta nienawiść wykrzywiała jego oblicze. W jednej sekundzie przemienił się w upiora, mrużąc czarne jak smoła oczy. Widoczne pod szarą skórą żyły pulsowały niebezpiecznie, a napięte mięśnie unosiły się z każdym głębokim oddechem.
Odetchnęłam z ulgą. Jeśli Paul żył, byłam bezpieczna. Na pewno. Nic złego nie mogło się stać ani mnie, ani dziecku. Nie dopuściłby do tego.
– Miałeś nie żyć… Oboje mieliście… – syknął Wolf.
Justin wzruszył obojętnie ramionami.
– Takie już z nas nieusłuchane chłopaki – westchnął. – A tak przy okazji… Nie blokujcie się. Wasza energia nie jest żadnym przysmakiem dla żadnego z nas. Zresztą, nie o energię się dziś rozchodzi.
Paul, wciąż z tą samą miną, zwinnie zeskoczył z kamienia. Wolf nie cofnął się ani o krok, choć szelest od strony drzew wskazywał na to, że jego syna trochę to przeraziło.
Ponownie zarwało mnie w podbrzuszu. Jęknęłam z bólu, usiłując zwić się w kłębek. Dlaczego żaden z nich jeszcze mnie nie rozwiązał!?
– Chociaż, może kogoś bym wyssał… – rzucił spokojnie Justin.
Rozejrzał się po polanie. Jego wzrok sprytnie ominął mnie, zatrzymując się w zupełnie innej części zalanej blaskiem księżyca łąki. Spomiędzy drzew wynurzyła się czerwonowłosa anielica, którą dobrze znałam. Angie Wolf.
Wydawała się dokładnie wiedzieć, co się zaraz wydarzy. Była na to gotowa. Czekała, aż Justin rzuci się w jej stronę, co sekundę później zrobił. Gdy jego usta spoczęły na pełnych wargach Angel, pisnęłam z przerażenia.
Łagodnie położył ciało nieprzytomnej dziewczyny na ziemi i obejrzał na Wolfa. Przywódca aniołów zdawał się nie przejąć tym, że jego córka właśnie została wyssana z życiodajnej energii.
Justin zrobił krok w stronę Wolfa. Anioł sięgnął do kieszeni płaszcza i wydobył z niej złoty nóż. Jego syn zrobił to samo. Oboje ruszyli w głąb polany.
Paul znalazł się przy mnie gdy tylko Wolf oddalił się parę kroków od kamienia. Wściekłość na jego twarzy przerodziła się w obojętność. Podciągnął nogawkę spodni. Na jego łydce wisiała skórzana sakwa, z której wyciągnął swój srebrny nóż. Jednym pociągnięciem rozciął wpijający się w moje nadgarstki sznur. Później pochylił się nade mną, szarą dłonią odgarnął włosy z mojej twarzy.
Zbliżył usta do moich. Wiedziałam, co chciał zrobić.
Chciał się nakarmić.
W głowie zabębniły mi słowa Jessici. W żadnym wypadku nie pozwól im się sobą karmić!
– Paul, nie!
Nie był spragniony energii. Nie chodziło o przeżycie.
Chodziło mu o moc. Musiał zgromadzić więcej mocy, żeby razem z Justinem walczyć z Wolfem.
Przytknął usta do moich warg. Zadrżałam, gdy poczułam delikatne zawroty głowy.
Nie mógł się mną karmić! Nie bez powodu Jess mnie przed tym ostrzegała! Utrata energii na pewno wpływała na dziecko, które w sobie nosiłam. Ono i tak wycierpiało tego wieczora za dużo…
Instynktownie zablokowałam energię. Paul nie oderwał ust od moich. Wciąż się mną karmił, ale dlaczego…
Szybko dotarło do mnie, że zablokowałam tylko swoją energię. Panowałam tylko nad swoim chi. Blokując je, wystawiłam energię dziecka, którą teraz karmił się Paul.
Odblokowałam się.
Oczy zaszły mi mgłą…