Od poniedziałku zaczynam studia. Chyba jeszcze to do mnie nie dociera... Jedyne, czym się martwię, to czy uda mi się pogodzić pisanie z wykładami i ćwiczeniami... Mam nadzieję, że tak ;)
Brązowowłosa,
szczupła dziewczyna w różowo-białej bieliźnie siedziała na wielkim łożu. Z zapałem
rozrywała prezentowy papier, w który zapakowany został średniej wielkości
karton. Paul obserwował ją z lekkim uśmiechem.
– O… Mój… Boże!
– pisnęła, otwierając elegancki karton.
W wyściełanym
aksamitem wnętrzu znajdowała się nowa para jasnych szpilek na koturnie. Nie
wyjęła ich. Odłożyła karton na bok i z szerokim uśmiechem rzuciła się Paulowi
na szyję, natychmiast całując go w usta i policzki.
Paul zaśmiał
się, odwzajemniając pocałunki. Uwielbiał jej uśmiech, słodki i niewinny. Zawsze
stuprocentowo szczery, a wraz z nim śmiały jej się te piękne czekoladowe oczy.
To wszystko było warte nawet najdroższych butów świata.
– Dziękuję, jejku,
dziękuję!
– To ja
dziękuję – rzucił natychmiast, obserwując wkradające się do oczu dziewczyny
łzy. – Naprawdę wiele dla mnie znaczy to, że jesteś ze mną.
To przeważyło
szalę szczęścia. Melody rozpłakała się jak mała dziewczynka, wciąż tuląc się do
Paula. Śmiała się przez łzy, gdy raz po raz całowała jego usta.
Paul rzadko
mówił o swoich uczuciach wobec niej. Właściwie, w ogóle o nich nie wspominał.
Nie to, żeby nie było o czym… Uwielbiał ją, bardzo pomogła mu przejść przez
załamanie spowodowane rozstaniem z Seleną. Każdego dnia, nawet w najgorszych
momentach, potrafiła sprawić, że na jego twarzy gościł uśmiech. No i,
oczywiście, dzięki niej miał się teraz kim opiekować. Przez dwa tygodnie zanim
się poznali tak bardzo brakowało mu poczucia, że jest komuś potrzebny.
Ale nie kochał
jej. Wiedziała o tym. Nie mógł jej pokochać, póki w jego sercu wciąż tkwiła
Selena. Mimo tego jak szczęśliwy czuł się z Melody, gdyby zobaczył teraz Selenę
nie miałby wątpliwości, z kim chce odejść.
Jak dobrze, że
Sel była tysiące kilometrów od niego…
– Już wystarczy
tego rozklejania się – rzucił, ocierając kciukiem łzy Melody. – Wychodzę się
nakarmić, a ty zastanów się do czego założysz te buty.
Dziewczyna
pokiwała głową i ponownie złożyła na jego ustach słodki pocałunek.
– Mogę…? –
zaczęła nieśmiało, ale Paul natychmiast jej przerwał.
– Nie. Nie, nie
możesz. Karmiłaś się w nocy. I to aniołami.
Melody, choć
była upiorem już od czternastu miesięcy, wciąż uczyła się życia wśród ludzi.
Przez rok pozostawiona sama sobie, nie mając pojęcia co tak do końca się z nią
dzieje, dotychczas zabijała każdego, kim się karmiła. Paula mocno dziwiło, że przez
taki szmat czasu nikt nie zainteresował się ryzykownie polującą, bez wątpienia
piękną upiorzycą.
Teraz
dziewiętnastoletnia dziewczyna przechodziła przez jeden z najtrudniejszych
okresów w życiu każdego upiora. Uczyła się panować nad sobą. Karmiła się
rzadziej niż zanim poznała Paula, toteż często bywała rozdrażniona i miała
zachwiania nastrojów. Do tego dochodził fakt, że była kobietą. Jej hormony
szalały bardziej niż u ciężarnych kobiet rasy ludzkiej. Zmieniał się jej
charakter, temperament. Paul musiał czuwać, by to wszystko nie działo się zbyt
gwałtownie i nie zabrnęło za daleko.
Wstał z łóżka i
skierował się do wyjścia.
– Bądź
grzeczna. Zawsze cię przejrzę – ostrzegł, wychodząc na korytarz. – Nie wychodź
z domu!
Nim dotarł do
schodów, na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Jęknął w duchu. To miała być
jego chwila dla siebie, czas wolny… Dlaczego ktoś koniecznie chciał mu w tym
przeszkodzić?
Otworzył drzwi.
Stojący w progu ciemnowłosy mężczyzna o jasnej karnacji uśmiechnął się
łobuzersko.
– Tęskniłeś?
– Och, to znowu
ty… – jęknął Paul z bólem.
Justin Blackwood
uśmiechnął się szerzej.
– Też się
cieszę, że cię widzę, mój ty championie… – rzucił Justin, ostatnie słowo
wypowiadając z przesadną słodyczą w głosie.
Bez skrępowania
minął Paula i wszedł do holu. Rozejrzał się po wnętrzu i cmoknął z uznaniem.
Brown
odetchnął, siląc się na spokój. Przecież nie trudno było zorientować się, że
nie życzy sobie kontaktu z nikim związanym ze sprawą sprzed półtorej miesiąca.
Nie chciał znów wracać do przykrego tematu. Chciał ruszyć dalej i naprawdę
wydawało mu się, że dał to wszystkim jasno do zrozumienia.
Justin oglądał
wnętrze jego domu, mrużąc przy tym oczy jak dziki kot. Oceniał to, co zastał.
Paul uśmiechnął się pod nosem – nikt nie liczył, że po powrocie do Bostonu tak
szybko stanie na nogi.
– Po co
przyjechałeś? – spytał bez ogródek, gdy jego ciemnowłosy przyjaciel odnalazł
salon i usadowił się wygodnie na kanapie z jasnej skóry.
– Znudziła mi
się Florencja. Poza tym byłem ciekaw, co u ciebie…
Paul usiadł w
fotelu. Zmarszczył czoło i pokręcił głową, dając Blackwoodowi do zrozumienia,
że nie wierzy w ani jedno jego słowo. Justin zjawiał się tylko, gdy czegoś
potrzebował. Zawsze było tak samo…
Melody weszła
do salonu. Towarzyszący temu stukot obcasów dał Paulowi do zrozumienia, że
dziewczyna zdążyła się ubrać. Nie obrócił się, by na nią spojrzeć – przelotnie zlustrował
ją spojrzeniem dopiero, gdy podeszła do jego fotela i swobodnie usiadła na
podłokietniku.
– Nie liczy się
– mruknął, znacząco spoglądając na kremowe szpilki, które miała na nogach. – W
domu się nie liczy.
Otworzyła usta,
by zaprotestować, a na jej twarzy pojawiło się lekkie oburzenie. Założyła nowe
buty do ciasnych, jasnych rurek i zwiewnej bluzeczki na ramiączkach tylko po
to, by Paul nie mógł jej wytknąć, że niepotrzebnie zapełnia garderobę
ubraniami, których nie nosi. Właściwie, te spodnie też widział chyba po raz
pierwszy…
– Mel, poznaj
Justina… Wspominałem ci o nim – rzucił spokojnie, gdy dziewczyna zrezygnowała z
wyrażenia swojego niezadowolenia. – Justin, poznaj Melody.
Melody
spojrzała na Justina. Przywitała go chyba najbardziej urzekającym ze swoich
uśmiechów, pokazując przy tym rząd równych, naturalnie białych zębów. Zbity z
tropu Blackwood tylko skinął głową i zlustrował dziewczynę spojrzeniem od stóp
do czubka głowy. Po jego minie Paul wyraźnie zauważył, że Melody zrobiła na nim
wrażenie.
– Chyba gdzieś
już cię widziałem… – mruknął, gdy ponownie wbił wzrok w twarz uroczej szatynki.
– Już wiem! Byłaś na okładce jakiegoś pisma dla dorosłych, niewyżytych panów…
– Tak, Melody
jest fotomodelką – przerwał gwałtownie Paul. – Moją fotomodelką. I moją
dziewczyną – zaznaczył.
Z twarzy
dziewczyny zniknął uśmiech. Pojawiło się lekkie zażenowanie i rumieniec.
Poczuła się źle z komentarzem Justina nie dlatego, że jej ubliżył… Wiele razy
wspominała, że nie chce być kojarzona tylko z pismami dla dorosłych, w których
ze dwa razy wystąpiła w bieliźnie.
– Skarbie,
przyniesiesz nam coś do picia? Bardzo proszę…
Pokiwała głową,
wstając z fotela. Justin odprowadził ją wzrokiem, wyraźnie wpatrując się w nie
te części ciała, w które powinien.
– Jest gorąca!
– szepnął z zapałem, gdy tylko stukot obcasów Melody ucichł w kuchni. – Swoją
drogą, bardzo szybko się pocieszyłeś… – dodał z uśmiechem, który od razu
zdradzał, o czym myśli.
– To cudowna
dziewczyna. Nie wsadzaj jej do jednego worka z króliczkami Playboya – westchnął
Paul.
– Twoje związki
ewoluują – kontynuował Blackwood, zupełnie ignorując słowa towarzysza. –
Najpierw była Liz, trochę słodka ludzka idiotka… Selena była całkiem dojrzałą
anielicą, idealnym materiałem na żonę… A ona? – wskazał podbródkiem w stronę
kuchni, w której chwilę temu zniknęła Melody. – Nie, ewolucja zatrzymała się na
Selenie. Teraz się cofasz…
– Melody jest…
Zamilkł, zdając
sobie sprawę z tego, że sam nie wie, co powiedzieć. Czy było coś, w czym
mogłaby pobić Selenę w rankingu Justina?
Nie potrafił
ich porównać. Wiedział jedno…
– Melody mnie
uszczęśliwia. Wiem, że nigdy nie potraktowałaby mnie tak, jak Selena – powiedział
sztywno. – Wie, co to wdzięczność i mogę jej ufać. To czyni ją milion razy
lepszą od Seleny.
Justin odwrócił
wzrok. Doskonale wiedział, że Paul, mimo iż tego nie okazywał, bardzo cierpiał.
Paul poświęcił
wszystko, by uratować Selenę i związek z nią. Nie pozwolił na wypełnienie
przepowiedni, mówiącej, że on i Sel, Dziecko Księżyca, muszą zginąć, by Wolf
przejął moc młodej anielicy i doprowadził do wyginięcia upiorów i zagłady
świata magicznego przez anioły. Zaryzykował wszystko. Wiedział, że nie zawsze
postępował dobrze, ale robił to dla Seleny. Ostatecznie wygrali, zabił
Michaela. Selena odniosła niewielkie obrażenia, ale żyła.
Dla niej to nic
nie znaczyło…
Melody weszła
do salonu, niosąc dwie szklaneczki do połowy wypełnione whisky z lodem. Jedną
podała Justinowi, uśmiechając się przy tym słodko. Trzymając w dłoni drugą,
usiadła Paulowi na kolanie. Chłopak objął ją w pasie i odebrał naczynie z
ciemnym płynem.
– Dziękuję,
skarbie… – uśmiechnął się do dziewczyny.
W ich związku
słowo „dziękuję” było jednym z najczęściej powtarzanych. Nawet najbardziej
błahe przysługi nagradzali sobie tym prostym gestem. Z początku Paul odnosił
wrażenie, że Melody wypowiada to słowo głównie po to, by pokazać, że jest
lepsza od Seleny. Szybko jednak zauważył, że jego nowa dziewczyna po prostu
była dobrze wychowaną osobą – nawet w pracy dziękowała wizażystce za wykonany
makijaż, a przecież wcale nie musiała tego robić.
Wdzięczność. To
zdecydowanie było to, czego brakowało mu w związku z Seleną.
Wcale nie był w
nastroju do pieszczot i publicznego okazywania uczuć, ale pocałował Melody w
policzek.
– Diana nie
żyje.
Zszokowany Paul
spojrzał na Blackwooda. Ciemnowłosy upiór wziął potężny łyk alkoholu,
pozostawiając w szklance sam lód. Diana była ukochaną Justina jeszcze z czasów,
gdy był aniołem. Mimo iż w czasie pięćdziesięciu lat rozłąki oboje żyli własnym
życiem, to tak naprawdę wciąż bardzo się kochali.
– Przykro mi…
Justin skinął
głową. Wpatrzył się w wełniany dywan, na którym leżało kilka kolorowych
samochodów Thomasa.
– Wentworth
oddał jej moc. Nie zostaliśmy w Twierdzy, przecież jestem upiorem… Dla
wszystkich aniołów wystarczającym szokiem była śmierć Michaela – powiedział
sztywno, wciąż nie odrywając wzroku od podłogi. – Wentworth ogłosił, że nie
będzie dążył do wypełnienia przepowiedni i zostawi Dziecko Księżyca w spokoju.
Część aniołów się zbuntowała. Odeszli z Twierdzy. Uznali, że Florencja musi być
czysta od upiorów… Zaczęli zabijać. Diana znalazła się w niewłaściwym miejscu…
– Zabijają
upiory? – rzuciła z niedowierzaniem Melody.
– Tylko we
Florencji – uspokoił Paul, wciąż uważnie przypatrując się Justinowi. – Prawda?
– Tak. To ich
teren… Zawsze był.
– Ilu zginęło?
– Dziewiętnastu
mężczyzn i trzy kobiety. Około piętnaścioro wyniosło się w inne rejony Włoch i
za granicę.
***
– Boję się,
Paul.
Siedzieliśmy
sami przy stole w jadalni, kończąc przygotowaną przeze mnie kolację.
Korzystając z tego, że Thomas wyszedł do salonu z Justinem, przyjacielem Paula,
postanowiłam powiedzieć mojemu chłopakowi, co mnie dręczy. Wprawdzie niewiele
rozumiałam z wywodu Justina, gdy opowiadał o wydarzeniach z Florencji, ale
wiedziałam najważniejsze – ginęły upiory. Jakaś banda zbuntowanych aniołów
uparła się i postanowiła pozbyć się swoich „przeciwników”.
Dlaczego
właściwie anioły tak bardzo nie lubiły upiorów!?
– Nie masz
czego – skwitował, biorąc łyk czerwonego wina, które podałam do posiłku. –
Florencja jest we Włoszech. To daleko stąd.
– Wiem, gdzie
jest Florencja! – oburzyłam się.
Od kiedy
pierwszy raz wystąpiłam w magazynie dla dorosłych odnosiłam wrażenie, że ludzie
mają mnie za idiotkę. Słodką, głupiutką dziewczynkę, która zarabia ciałem.
Zwykle się tym nie przejmowałam. Sama doskonale wiedziałam, jaka jestem i nie
zależało mi na opinii ludzi, którzy mnie nie znali. Tego dnia słowa Justina
Blackwooda dały mi do myślenia. Słyszałam całą jego rozmowę z Paulem, gdy byłam
w kuchni. Powiedział, że po Selenie ewolucja związków Paula zaczęła się cofać,
co jednoznacznie znaczyło, że, choć mnie nie znał, miał mnie za zero.
Paul uniósł
brew. Nie skomentował moich słów. Jakby nigdy nic wrócił do kolacji.
– W
przeciwieństwie do ciebie jestem kobietą i za mało doświadczonym upiorem, żebym
sama poradziła sobie z anielskimi mordercami!
Gwałtownie
wstałam od stołu. Paul przełknął makaron z sosem i posłał mi znużone
spojrzenie.
– Naprawdę
chcesz, żebym ci odpowiedział?
Zatrzymałam się
w pół kroku i obróciłam w jego stronę. Wciąż siedział za stołem i obserwował
mnie uważnie. Choć na jego twarzy nie było absolutnie żadnych emocji, w oczach dojrzałam
dziwną, trochę groźną iskrę.
Natychmiast
dotarło do mnie, że nie powinnam tego mówić. Przecież Paul od ponad miesiąca
wciąż był przy mnie, chronił mnie i pomagał. To było oczywiste, że w razie
pojawienia się tych zbuntowanych aniołów w Bostonie nie zostanę sama.
To był
wyjątkowo podły pokaz braku wdzięczności i zaufania. A przecież wcale tak nie
myślałam…
– Przepraszam…
Odłożył sztućce
i wstał od stołu, wycierając usta bordową serwetką, którą następnie rzucił na
talerz.
– Połóż Thomasa
spać.
Spuściłam
wzrok, a gdy przechodził obok mnie chwyciłam go za rękę. Zatrzymał się, ale nie
spojrzał na mnie.
– Nie zostawię cię. Zawsze będę stał po twojej stronie i nie pozwolę cię
skrzywdzić – powiedział. – Niestety, musisz też nauczyć bronić się sama.