niedziela, 28 października 2012

Rozdział 7 cz. I


Pomyślałam: przecież to nic złego, że chce pomóc. Nic się nie zmieni…
Jaka byłam głupia!
Rozumiałam wprawdzie jego potrzebę ratowania innych, ale nie mogłam pojąć, dlaczego miałby być odpowiedzialny za całe zło wszechświata! Niestety, dla wszystkich to było takie oczywiste, że Paul po raz kolejny narazi siebie i otaczające go osoby, żeby uratować życie tysięcy nieznanych mu istot. I choć wypomniał bratu, że wyjazd do Polski traktuje jak szansę na uratowanie siebie, mnie i Thomasa, to wcale nie była przekonana, czy mówiąc „Melody” nie myślał „Selena”…
Zdecydował się na wyjazd z Bostonu po tym, jak dotarło do niego, że może być w poważnym niebezpieczeństwie. Ale kiedy to ja się przestraszyłam i wyjawiłam mu swoje obawy, po prostu mnie zbył!
Może właśnie dlatego, że nie umknęło to mojej uwadze, postanowiłam spędzić tę ostatnią noc w Bostonie z dala od niego. Siedząc skulona na balkonie zastanawiałam się, czy w ogóle zauważył moją nieobecność. Jeszcze kilka dni wcześniej, gdybym chociaż na pięć minut zniknęła mu z pola widzenia bez uprzedzenia, wychodziłby z siebie. Teraz nawet nie wyszedł ze swojego gabinetu…
Byłam na niego zła. Naprawdę chciałam zrobić coś żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Cokolwiek. W pewnym momencie przeszło mi nawet przez myśl, że mogłabym wybrać się na miasto i wyssać kilka osób z energii… Byłby wściekły. Poczułby się winny. Nie spuściłby mnie z oczu przez następne tygodnie… Ale nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam, że to nie jest dobry sposób, żeby go do siebie przyciągnąć.
– Źle się czuję – oznajmiłam.
Lecieliśmy już dobrych kilka godzin. Nie liczyłam ile dokładnie. Od samego początku podróży tępo wpatrywałam się w zasłonkę, którą zaciągnęłam na okno jeszcze przed startem. Paul w tym czasie w najlepsze przerabiał zdjęcia z ostatnich sesji, rozmawiał z Thomasem i od czasu do czasu wołał do siebie piękną stewardessę, prosząc o kolejną szklankę whisky z lodem.
Gdy nie zareagował na moje słowa, szturchnęłam go mocno w ramię, przez co zamiast przykryć pryszcza na twarzy jednej z fotomodelek, rozmazał jej usta.
– Co!? – warknął, nawet na mnie nie spoglądając.
– Źle się czuję!
Zebrało mi się na płacz. Z trudem przełknęłam ślinę, gdy wrócił do swojego zajęcia.
– Nie karmiłam się od dwóch dni… – szepnęłam.
– Zaraz lądujemy – mruknął.
– Nie obchodzi mnie to!
Siedzący przed nami Tyler obejrzał się przez siedzenie. Uniósł brwi, przyglądając mi się uważnie. Lekko zmrużył oczy. Odwróciłam się w stronę okna, ukradkiem ocierając pojedynczą łzę.
Trudno wyrazić ból, jaki przeszywa całe ciało, gdy jest się spragnionym energii. Nagle wszystkie bodźce odbierane są milion razy intensywniej, energia otaczających ludzi staje się bardziej kusząca, a hormony zaczynają szaleć. Wszystkie emocje są uwydatnione. Złość przeradza się we wściekłość, smutek w rozpacz… Wszystko dlatego, że ciało domaga się chi, by przetrwać.
– Paul… – rzucił znacząco czarnowłosy upiór, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku.
Starałam się go zignorować, choć denerwowała mnie teraz sama jego obecność. Musiałam się wyciszyć, przestać myśleć o energii. Tego uczył mnie Paul. Zwykle pomagało.
– Paul, ona zasypia…
Jeszcze pamiętałam to ogarniające całe ciało ciepło. Tyler miał rację – moja próba wyciszenia podziałała, ale natychmiast ogarnęła mnie przeogromna senność. Na reakcję Paula nie trzeba było długo czekać: natychmiast odstawił komputer i pociągnął mnie za ramię, prowadząc w stronę dziobu samolotu. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wprowadził mnie do miejsca, w którym stewardessy przygotowywały napoje. Jedna z nich siedziała w środku. Natychmiast poderwała się z miejsca, jednak nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Paul stanął za nią, zatykając jej usta.
Powoli, bez większego zainteresowania, podeszłam do kobiety. Miała około metra siedemdziesięciu, była naprawdę ładna i zgrabna. Ale nie to grało główną rolę. Problem polegał na tym, że po kilkurazowym karmieniu się aniołami, czego uczył mnie ostatnio Paul, jej energia w ogóle nie wydawała mi się pociągająca. Była czysta, ale słaba. Nie tak słodka i niewinna jak istot z białymi skrzydłami.
Nie miałam większego wyboru. Przytknęłam usta do jej warg i zaczęłam wysysać energię. W miarę tego, jak jej ubywało sił życiowych, ja czułam się silniejsza i bardziej rozbudzona. Po kilku sekundach Paul sam oderwał ode mnie dziewczynę – prawdopodobnie wyczuł, że pozbawiłam ją zbyt wielkiej ilości chi. Właśnie sadzał ją z powrotem na krzesełku, gdy na zaplecze weszła kolejna członkini załogi. Bez zastanowienia rzuciłam się w jej stronę, z hukiem przyciskając ją do cienkiej ścianki oddzielającej nas od reszty pokładu.
Siłą odciągnął mnie w tył, a bezwładne ciało dziewczyny upadło na ziemię.
– Co, do cholery!? – wycedził, uderzając mną o przeciwległą ściankę.
– Puść mnie… – syknęłam, usiłując wyrwać się z jego mocnego uścisku.
– Chciałaś się nakarmić czy kogoś zabić!? – warknął.
– Od kiedy cię to interesuje!?
Rozluźnił uścisk. Na jego twarzy pojawiło się najprawdziwsze zdziwienie. Nie spodziewał się, że to powiem. Ja, szczerze mówiąc, też nie.
– Melody… – zaczął łagodnie.
Wykorzystałam to, że już nie naciskał. Odepchnęłam go mocno od siebie, natychmiast kierując się w stronę wyjścia na pokład.
– Posprzątaj – rzuciłam na pożegnanie.

Rozłożyłam się na wielkim, nowoczesnym łożu, nawet nie zwracając większej uwagi na wystrój hotelowego apartamentu, w którym się zatrzymaliśmy. Rzuciłam torebkę na stojący nieopodal fotel. Nie zawracałam sobie głowy nawet ściągnięciem butów. Było mi wszystko jedno.
Do otwartych drzwi zapukał boy hotelowy, który właśnie przywlókł nasze walizki. Paul pokazał mu, gdzie ma postawić torby, po czym wręczył chłopakowi napiwek i zatrzasnął za nim drzwi.
– Tommy, tamten pokój będzie twój – oznajmił, wskazując siedzącemu chłopcu na jedne z drzwi do pomieszczeń. – Zabierz zabawki, zaraz do ciebie przyjdę.
Thomas wyszedł, zabierając ze sobą spory plecak, który wypełniony był samochodami i klockami.
– Zrobiłaś to po raz ostatni, rozumiemy się? – warknął, gdy chłopiec zamknął za sobą drzwi.
Posłałam mu znużone spojrzenie. Powoli podniosłam się z łóżka, by wyjść do łazienki. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Przez ostatnie dwa dni mnie zaniedbywał – to była jego wina, że byłam tak bardzo przemęczona, że musiałam nakarmić się jeszcze kimś!
Nie zdążyłam dojść do toalety. Rzucił się na mnie, znienacka uderzył o najbliższą ścianę. Mocno chwycił mnie za nadgarstki, przycisnął je do ściany. Jego szare tęczówki w mgnieniu oka pociemniały. Wpatrywał się we mnie ze wściekłością. Nie zareagowałam.
Ból, który mi zadawał tylko z pozoru był taki mocny. Z boku ktoś pewnie pomyślałby, że robi mi ogromną krzywdę… Ale tak nie było. Uderzenie o ścianę zabolało zaledwie tak, jakby tylko mnie klepnął. Nakarmiłam się wystarczająco, nabrałam sił na tyle, by moje ciało stało się niemal odporne na ból.
Kolejny pozorny plus bycia upiorem. Jeśli jest się nakarmionym – w wielkim stopniu nie odczuwa się fizycznego cierpienia. Jeśli nie – ból się potęguje…
– Co się z tobą dzieje!? – warknął, przybliżając twarz do mojej.
W sumie jego wściekłość i bliskość bardziej mnie podniecała niż raniła. Pewnie dlatego, korzystając z tego, że się przybliżył, pocałowałam go namiętnie. Był zdezorientowany. Rozluźnił uścisk, odwzajemniając pocałunek, choć nie z taką pasją, jakiej się spodziewałam. Nie przyciskał mnie już mocno do ściany, więc mogłam niemal pchnąć go na łóżko. Usiadłam na nim okrakiem.
Przyciągnął mnie do siebie, dając się ponieść miłosnemu uniesieniu. Obrócił mnie na plecy i przygwoździł do łóżka, wciąż całując namiętnie.
– Kocham cię… – wymruczałam, gdy przeniósł pieszczoty na moją szyję.
Natychmiast przestał. Spojrzał na mnie totalnie zszokowany.
Wiedziałam, że popełniłam błąd. Nie powinnam mówić mu tego jako pierwsza. Nie powinnam tego w ogóle mówić! Co ja sobie w ogóle myślałam!? Dopiero co zdecydował się opuścić Boston, by ratować swoją byłą ukochaną z opresji, przez co zdecydowanie byłam spychana na dalszy plan. Czy to właśnie dlatego to powiedziałam? Bo liczyłam, że te słowa powstrzymają go od rzucenia się Selenie na szyję przy pierwszym lepszym spotkaniu?
– Skarbie…
– Przepraszam – rzuciłam szybko.
Odwróciłam wzrok. Chciałam wyrwać się spod nacisku jego ciała, znaleźć się jak najdalej od niego i po prostu spalić ze wstydu. Pozwolił mi usiąść na łóżku, ale mocno chwycił moje ramię, żebym czasem nie wstała.
– Możesz powtórzyć? – spytał.
Poczułam, że moja twarz zaczyna płonąć. Tak bardzo chciałam, żeby puścił to mimo uszu, żeby pozwolił mi wyjść, zapomniał o tym! Jak mogłam pierwsza wyznać facetowi uczucia!? I to takiemu, który wciąż kochał swoją byłą narzeczoną i strasznie cierpiał z powodu rozstania z nią.
– Melody, jesteśmy dorośli… – powiedział łagodnie, masując lekko moją dłoń. – Spójrz na mnie i…
– Kocham cię, ok.!? – przerwałam mu gwałtownie, zalewając się łzami. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Wiem, że nie powinnam, ale…
– Rybko!
Chwycił moją twarz w dłonie. Uśmiechał się łagodnie, próbując zmusić mnie do spojrzenia na niego. Oparł czoło na moim, westchnął lekko i kciukiem otarł moje łzy, które jedna za drugą spływały po policzku.
– Bardzo mi na tobie zależy. Cieszę się, że jesteśmy razem i nie wyobrażam sobie, żeby to się skończyło… Jestem naprawdę szczęśliwy – szepnął. – Naprawdę wiele dla mnie znaczy, że to powiedziałaś… Ale nie mam pojęcia dlaczego po prostu nie potrafię powiedzieć ci tego samego…
Pokiwałam głową, wciąż na niego nie patrząc. Tłumaczył się. Mówił to, żebym poczuła się jak najmniej głupio, jak najmniej zraniona… Z jednej strony to było naprawdę miłe… Że tak się troszczył, że zależało mu na moim dobrym samopoczuciu, że powiedział te wszystkie rzeczy. Wiedziałam, że to, co mówił płynęło prosto z serca.
Znaliśmy się krótko, bo tylko niecałe dwa miesiące, ale potrafiłam rozpoznać, kiedy mówił coś z głębi siebie. Może dlatego, że byłam upiorem, może dlatego, że spędzaliśmy dużo czasu razem i rozmawialiśmy… Kiedy mówił coś od serca jego głos delikatnie się zmieniał, łagodniał, stawał się jeszcze piękniejszy. Za każdym razem, gdy słyszałam ten cudowny ton zastanawiałam się, jak Selena mogła go nie zauważać. Bo gdyby zauważała, nigdy nie pozwoliłaby Paulowi odejść.

***

Set bez większych emocji obserwował, jak usiłowałam ściągnąć czarne kozaki za kolano. Założenie ich było łatwe, ale zrzucenie z nóg stawało się nie lada wyczynem. Przeklinałam moment, w którym pomyślałam, że są ładne i efektowne, a oczami wyobraźni widziałam je w połączeniu z połyskliwymi legginsami.
W pewnym momencie, zupełnie niezamierzenie, pociągnęłam je mocniej i pod innym kątem, w skutek czego natychmiast uwolniłam się od zbędnej części garderoby. Wiedziałam, że była to zasługa Seta – to on pokierował moimi ruchami tak, bym w końcu zdjęła buta.
– Dlaczego mi pomagasz? – spytałam, nogą wsuwając obuwie pod łóżko.
– Mogłem ci pozwolić męczyć się z nimi całą noc… – rzucił obojętnie.
– Nie o to pytałam – odrzekłam znacząco.
Oparł się o futrynę i założył ręce na piersi. Uśmiechnął się łobuzersko, jak to miał w zwyczaju.
– To by nastąpiło prędzej czy później – powiedział oględnie, a gdy nie odpowiedziałam, westchnął. – W końcu wpadłabyś na coś podobnego… I pewnie szybko skończyła w piachu.
Uniosłam brew i posłałam mu rozbawione spojrzenie.
– Czyli uważasz, że nie poradziłabym sobie sama?
– A poradziłabyś? – zaśmiał się.
Wiedziałam, że nie. Bez Seta nigdy w życiu nie wpadłabym na to wszystko. Właściwie, to on obmyślił cały plan, z najdrobniejszymi detalami. Zadbał o wszystko.
Nie znał mnie, ale włożył tyle trudu, by mi pomóc… Co według Jess było absolutnie dziwne i podejrzane, a na co ja w sumie nie zwracałam większej uwagi.
Wstałam z łóżka. Powoli podeszłam do niego, uśmiechając się łobuzersko. Przecież nie miałam już nic do stracenia… Od teraz, w każdej sekundzie swojego życia, mogłam tylko zyskać.
– Więc powinnam ci być wdzięczna?
Stałam już zaledwie kilka centymetrów od niego. Czułam jego ciepły oddech,
– Powinnaś.
Ręka bez mojej woli powędrowała do jego klatki piersiowej i pomasowała jego słabo zarysowane mięśnie. Przez moment przed oczami stanęło mi idealne ciało Paula – piękne, wymodelowane bicepsy, umięśniony tors, męskie, duże dłonie.
Natychmiast wyrzuciłam z głowy obraz ciała mojego byłego narzeczonego. Posłałam Setowi oburzone spojrzenie, a on uśmiechnął się szerzej.
– Już dawno nie jesteś małą dziewczynką… Teraz dodatkowo jesteś zupełnie inną osobą – szepnął. – Wykorzystaj to.
Na korytarzu coś trzasnęło, a sekundę później tuż przed wejściem do mojego pokoju pojawiła się Jessica. Zmierzyła spojrzeniem Seta, posłała mu złośliwy uśmiech.
Moje mięśnie rozluźniły się na tyle, bym mogła odsunąć się od Seta. Nie spuściłam wzroku tak, jak zrobiłabym to jeszcze niedawno. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, jak wstydliwa i niewinna byłam jeszcze niedawno.
Jessica posłała mi ostre spojrzenie.
– Mamy problem – powiedziała. Weszła do pokoju i siłą odciągnęła mnie pod okno. – Paul jest w mieście.
Z trudem przełknęłam ślinę. Nie takie były plany. Dlaczego wrócił!? Miał nigdy nie wracać do Polski, trzymać się ode mnie z daleka… Zniknąć z mojego życia raz na zawsze! Teraz, jeśli naprawdę był w mieście, był zagrożeniem nie tylko dla mojego złamanego serca…
– Zaczyna się prawdziwa zabawa…
Obie spojrzałyśmy na Seta. Uśmiechał się. Jego oczy błyszczały… W tym błysku widać było jedynie czystą nienawiść…

W następnym odcinku: 
– Póki co z upiorów giną tylko mężczyźni.

Melody w jednej sekundzie poderwała się z miejsca i przycisnęła zdezorientowaną Selenę do najbliższej ściany. [...] Wyczuła anioła i zamierzała się nakarmić. 

– Wyczułam coś dziwnego. Nie wiem co to było, ale było okropne…

piątek, 19 października 2012

Rozdział 6

8 tygodni wcześniej, Polska

Nie zdradził mi swojego imienia. Kazał mówić do siebie Set. Nie powiedział skąd pochodzi, ile ma lat, dlaczego zainteresowała go moja osoba. W zamian za to, że ja nie drążyłam tematu, on nie wypytywał mnie o nic. I wszyscy byli szczęśliwi.
Był tajemniczy, niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Trochę zamknięty w sobie, dziwny, podejrzany… Jednocześnie jednak tak intrygujący, że nie sposób było nie pogłębiać tej znajomości.
Siedzieliśmy w bibliotece uniwersyteckiej. Jak co dzień, zajęci tym samym co zwykle, choć od dłuższego czasu siadaliśmy przy jednym stoliku. Biblioteka to było jedyne miejsce, w którym się spotykaliśmy. Żadnych spacerów, wypadów na miasto, spotkań przy kawie. Każdego dnia, o siedemnastej, siadaliśmy przy jednym z nieco sfatygowanych bibliotecznych stolików i po prostu czytaliśmy.
– Czego pragniesz? – spytał nagle.
Nie podniósł wzroku znad książki. Posłałam mu niezbyt zaciekawione spojrzenie.
– Nie wiem. Nie mam czasu na marzenia – rzuciłam wymijająco, wracając do swojej lektury.
– A ja myślę, że doskonale wiesz… – szepnął, odkładając książkę. – Oboje to wiemy… I nie mam na myśli tych śmiesznych bzdur jak rodzina czy dzieci… Mówię o czymś, czego pragniesz prawdziwie mocno, w głębi serca. O czymś znacznie lepszym…
Uniosłam brwi. Co on mógł wiedzieć!? Właściwie wcale się nie znaliśmy!
– Pragniesz zemsty – oświadczył.
Nie odpowiedziałam. Odebrało mi mowę. Wpatrywałam się w niego zupełnie skołowana.
– To oczywiste. Zabrano ci wszystko… – szepnął. – Tak się składa, że jestem w te klocki całkiem niezły. Mogę ci pomóc osiągnąć to, czego naprawdę pragniesz…
– Ile będzie mnie to kosztowało?
– Tylko wieczne potępienie…
***

– Nie mam go.
Wszyscy obecni w salonie zwrócili wzrok w stronę schodów, z których właśnie zszedł Paul z Melody. Tyler posłał bratu zdziwione spojrzenie. Wiedział wprawdzie, że nie ma on noża (Leo znalazł jeden z trzech egzemplarzy na miejscu zbrodni, a Selena i Jessica wciąż posiadały swoje), ale nie spodziewał się, że brat oświadczy to w tak beztroski sposób. To był główny powód, dla którego go podejrzewali. Leo nie miał żadnych innych dowodów…
– Ktoś go ukradł – powiedziała Melody.
Tyler zwrócił wzrok w stronę brązowowłosej piękności. Była całkowicie w typie Paula. Absolutnie idealna. Starannie wyprostowane włosy luźno spływały jej na szczupłe ramiona. Były gęste i lśniące, zdecydowanie naturalne. Twarz w kształcie serca przyciągała wzrok i niemal od razu budziła sympatię. A jej uśmiech… Ach, za niego możnaby zabić! Był promienny, słodki i niewinny. Rozbrajający! Nawet gdy, tak jak teraz, denerwowała się lub martwiła, jej czekoladowe oczy błyszczały.
Mimo to Tyler zdecydowanie jej nie polubił. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego. Wydawała się miła, spokojna, dobrze ułożona. Niewątpliwie była śliczna… Ba! Była piękna! Kobieca i słodka zarazem! Co więcej, zdawało się, że Paul jest przy niej szczęśliwy. Dlaczego więc Tylerowi przeszkadzała jej obecność?
Powód był prosty, choć Tylerowi ciężko było się do tego przyznać. Melody zajęła miejsce Seleny. Chociaż młodej anielicy także nie polubił od razu, to teraz pałał do niej wielką sympatią i w głębi serca miał nadzieję, że tych dwoje jeszcze się zejdzie. Byli sobie przeznaczeni. Sam Paul o tym mówił. Ich drogi rozeszły się, ale nie musiało być tak już zawsze… Problem tkwił w Melody. Młoda, piękna upiorzyca, zajmując miejsce Seleny, wszystko psuła.
Paul wciąż wydawał się niewzruszony. Stanął naprzeciw Leo, który podniósł się z kanapy. Wyciągnął w stronę przyjaciela otwartą dłoń. Wówczas Tyler zrozumiał, dlaczego Paul podszedł do tego z takim spokojem. Chłopak wszystko przemyślał przed zejściem na dół. Miał plan.
Leo natychmiast zrozumiał, o co chodziło młodemu Brownowi. Wyciągnął z torby scyzoryk, którym rozciął najpierw swoją rękę, później Paula. Gdy ich dłonie złączyły się, a rany zetknęły, Paul uśmiechnął się. Tyler wstrzymał oddech.
– Przysięgam, że nie mam nic wspólnego ze śmiercią tych osób i nie wiem, gdzie podział się mój nóż – powiedział spokojnie Paul.
Gdy przyjaciele puścili swoje dłonie, Tyler z ulgą wypuścił powietrze. Przysięga krwi nie odebrała jego bratu życia. Paul był więc niewinny.
Wydobył z torby srebrny nóż brata i położył go na ławie. Paul wpatrywał się w przedmiot całkowicie zdezorientowany. Melody z kolei nie zareagowała. Bez żadnych emocji usiadła w fotelu, zakładając nogę na nogę, po czym Tyler natychmiast wywnioskował, że czekoladowooka piękność nigdy wcześniej nie widziała tej broni.
– Znalazłem go na jednym z miejsc zbrodni w pobliżu Twierdzy – wyjaśnił Leo.
Paul ze złością chwycił przedmiot, na którym wciąż widniały ślady zaschniętej krwi. Jego oczy pociemniały, a skóra lekko poszarzała Tyler wiedział, że to wyprowadziło brata z równowagi.
Ciszę przerwał dźwięk sygnału sms z telefonu Leo. Elf natychmiast wyciągnął z kieszeni komórkę. Przeczytał wiadomość z kamienną twarzą.
W czasie gdy blondyn wpatrywał się z niedowierzaniem w ekran swojego telefonu, Paul odetchnął głęboko. Na moment ukrył twarz w dłoniach, a gdy ponownie pokazał ją światu, był już w swojej ludzkiej postaci. Potrzebował chwili, by się uspokoić. Tyler doskonale to wiedział. Rozumiał niemal każde zachowanie brata bez słów.
– Następny atak – oświadczył Leo, wciąż wpatrując się w ekranik. – Tym razem w Polsce…
Paul i Justin natychmiast wymienili znaczące spojrzenia. Biorąc pod uwagę to, o czym wcześniej wspomniał Blackwood, obaj pomyśleli o tym samym.
– Selena… – szepnął Tyler, kręcąc głową. – Zostawiłem ją z Jess i Martą…
Jak mógł postąpić tak nieroztropnie!? Trzy słabe anielice, z czego jedna upadła, a druga na tyle niedojrzała, że wciąż nie potrafiła sama się uleczyć, nie mogły mieć żadnych szans ze zbuntowanymi! Justin miał rację – w całej tej wojnie chodziło o to, że Sel wciąż żyła. Pozostawiona niemal sama sobie była naprawdę łatwym celem.
– Kim jest Marta? – spytała Melody, spoglądając na Tylera z zaciekawieniem.
– Później, skarbie… – mruknął Paul, uciszając dziewczynę ruchem ręki, jednak wciąż nie oderwał wzroku od Justina. – Lecimy do Polski.

Melody nie wyglądała na zadowoloną z pomysłu Paula, ale grzecznie podążyła za nim na piętro. W salonie dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami, które zwiastowało nadchodzącą kłótnię świeżo upieczonej pary.
– Poza zasięgiem – rzucił niespokojnie Leo, trzymając przy uchu komórkę.
– Próbuj.
Tyler nerwowym krokiem okrążył salon. Przecież niemożliwym było, żeby zginęła od razu, gdy została sama!
Elizabeth rozejrzała się po salonie, jakby dopiero wybudzając się z czegoś w rodzaju transu. Odszukała wzrokiem Justina, który właśnie nalewał do małej szklaneczki whisky.
– Melody – powiedziała nagle, a Tyler posłał jej zdziwione spojrzenie. – Melody jest dowodem.
Justin oparł się swobodnie o barek. Wziął łyk bursztynowego płynu i uniósł brwi. Leo również posłał dziewczynie pytające spojrzenie, ponownie wybierając numer Seleny.
– Upiory w Bostonie. Melody została przemieniona niedawno. Jest jednym z tych nowych – powiedziała. – Trzyma się bardzo blisko Paula, więc…
– Jest jego dziewczyną i pracuje dla niego. Mieszkają razem, więc chyba nic dziwnego, że spędzają dużo czasu w swoim towarzystwie – wyjaśnił Justin. – Co błyskotliwego wymyśliłaś tym razem? – dodał ze złośliwym uśmieszkiem.
Elizabeth z oburzeniem otworzyła usta, ale po chwili zamknęła je i spojrzała na Leo z wyrzutem.
– Ostatnio w Bostonie przybyło upiorów. Myślą, ze skoro Paul tu mieszka, to on je przemienia – wyjaśnił Tyler.
 – Przyjaźń… – zaśmiał się szyderczo Justin. – Wy i wasze cholerne zaufanie… – prychnął, poważniejąc. – Poczuje się naprawdę doceniony po tym, co dla was zrobił!
– Och, ciebie na pewno doceni, kiedy dowie się, że posunąłeś naszą matkę – warknął Tyler, gwałtownie zatrzymując się tuż przy Justinie.
Elizabeth natychmiast wstała z kanapy i podeszła do nich. Wcisnęła się pomiędzy nich, próbując ich rozdzielić.
– Melody została przemieniona naprawdę niedawno. Dałabym jej góra dwa miesiące upiorzego życia… Takie rzeczy widać od razu… Jest zupełnie nieprzystosowana! Poza tym, naprawdę jest do Paula za bardzo przywiązana jak na osiem miesięcy samego związku – wyjaśniła spokojnie Elizabeth.
– Melody jest upiorem od ponad roku – warknął Justin przyciszonym tonem. – Czy wy siebie w ogóle słyszycie!? Zostawiliście go samego z całym tym gównem, w którym utkwił! To Selena rzuciła jego, nie on ją! A wy siedzieliście przy niej… Nie ty, ty nikim się nie przejmujesz… – ostatnie zdanie wycedził wprost w twarz blond furii. – Oskarżyliście go o śmierć tylu osób, w tym Diany. Myślicie, że bawi się w fabrykę młodych upiorów. Żadne z was nie zauważyło tego, po co poszedł na piętro!? On się pakuje, kretyni! Wyjeżdża do Polski, chociaż zaznał tam praktycznie samego cierpienia, bo go potrzebujecie! Jest jedynym ratunkiem dla Seleny i wszystkich istot magicznych, bo nie zginie od byle zranienia tym gównianym nożem. Czuje się odpowiedzialny za całe zło tego świata, a wy to jeszcze podsycacie! Niszczycie mu życie! A właściwie to, co z niego pozostało…
Tyler zamrugał gwałtownie. Justin miał rację. W głowie rozbrzmiały mu słowa młodszego brata: „A gdzie byłeś, kiedy to ja potrzebowałem wsparcia?”. Paul niewątpliwie mocno cierpiał po rozstaniu z Seleną. Wszystko co robił, robił nie tylko dla niej, nie tylko dla Justina, któremu zależało na zemście na Wolfie, ale też dla całego magicznego świata. Nigdy nie oczekiwał niczego od nikogo. Ale gdy w końcu sam potrzebował pomocy, został całkowicie sam. Nikt nie odwdzięczył mu się za ofiarę, którą złożył…
Z trudem przełknął ślinę, gdy Paul zszedł z piętra i z hukiem postawił przy schodach dużą walizkę.
Melody stanęła tuż za nim. Wydawała się trochę przygaszona, jednak uśmiechnęła się lekko do obecnych w salonie. Tyler prychnął lekko pod nosem. Robiła dobrą minę do złej gry.
Wzrok Paula zatrzymał się Leo, który wciąż siedział ze słuchawką przy uchu.
– Selena jest bezpieczna – rzucił nieobecnym głosem, a gdy obecni w salonie posłali mu zdezorientowane spojrzenia, westchnął ciężko. – Thomas z nią rozmawiał – wyjaśnił, lekko się krzywiąc, po czym odwrócił się do stojącej za nim dziewczyny.
Melody pokiwała głową, szepcąc coś w rodzaju „rozumiem”. Uśmiechnęła się trochę szerzej, wzruszając lekko ramionami. Paul natychmiast chwycił jej słodką twarzyczkę w dłonie i pocałował namiętnie.
– Rano wylecimy… – powiedział chłopak do reszty, przerywając pocałunek.
Tyler odetchnął głęboko, by nabrać nieco odwagi, po czym zrobił kilka kroków w stronę brata. Gdy stanął przy nim w odległości długości ramienia, lekko chrząknął, chcąc przyciągnąć uwagę młodego upiora. Gdy Paul spojrzał na niego pytająco, przełknął ślinę.
– Przepraszam – powiedział. – Za to, że nie pomogłem ci, kiedy jeszcze byłeś w Polsce, za to, że cię nie wsparłem później… Powinienem był to zrobić. Przepraszam za oskarżenia. I dziękuję, że nam pomożesz…
Paul słuchał brata z kamienną twarzą, ale z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężko było mu wypowiedzieć te słowa. Tyler rzadko kiedy kogokolwiek za coś przepraszał. Naprawdę sporadycznie czuł się winny i jeszcze rzadziej to okazywał.
Jednak po ostatnim zdaniu Tylera Paul po prostu wybuchł śmiechem. Nie był to zwykły chichot, ale złośliwy rechot, jakby słowa starszego brata były dla niego więcej niż żenujące.
– Nie bądź żałosny – rzucił nagle, przestając się śmiać. – Już nigdy więcej nie zrobię niczego dla WAS – wskazał dłonią na obecnych w salonie, ale jego wzrok znacząco ominął Melody. – Nie jestem już tym kretynem, którym byłem jeszcze dwa miesiące temu. Jadę tam, bo ja i moja rodzina jesteśmy w niebezpieczeństwie… A przez rodzinę rozumiem Thomasa, ojca i Melody. NIKOGO więcej… – wycedził. – Poza tym jakiś kretyn odważył się użyć mojego noża do zabójstwa. Zapłaci mi za to…
Minął Melody i szybko oddalił się na piętro. Tyler nie odprowadził go wzrokiem. Wciąż wpatrywał się w to samo miejsce. Nawet nie zauważył, jak brązowowłosa upiorzyca podeszła do niego i pocieszająco musnęła jego ramię.
– Wcale tak nie myśli… – szepnęła.
– Wiem. Zresztą, nieważne dlaczego to robi… Ważne, że znów ma w sobie tyle człowieczeństwa, co kiedyś…

W następnym odcinku: 
Rzucił się na mnie, znienacka uderzył o najbliższą ścianę. Mocno chwycił mnie za nadgarstki, przycisnął je do ściany. [...] Wpatrywał się we mnie ze wściekłością.

– Już dawno nie jesteś małą dziewczynką… Teraz dodatkowo jesteś zupełnie inną osobą – szepnął. – Wykorzystaj to.

– Zaczyna się prawdziwa zabawa…

niedziela, 14 października 2012

Rozdział 5

Mój komputer ostatnio chodzi jak kombajn... :| strasznie mnie to denerwuje i moje informatyczne doświadczenie każe mi coś z tym zrobić... Więc w tym tygodniu, w wolnych chwilach między wykładami i ćwiczeniami, mam zamiar zabrać się za poprawienie jego wydajności! ;) Dlatego notkę wrzucam już dziś (była planowana dopiero po poniedziałku, ale cóż... )

9 tygodni wcześniej, Polska

Biblioteka uniwersytecka była dość obskurnym, ale bardzo klimatycznym miejscem. Duże pomieszczenie w kształcie prostokąta przecinały długie rzędy wysokich regałów z często zniszczonymi, ciężkimi tomami. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i starych książek. Kojarzył mi się z wczesnym dzieciństwem – czasami, gdy mama była jeszcze obecna w naszej rodzinie, w każdą sobotę chodziłam z tatą do antykwariatu niedaleko naszego domu.
Postawiłam na stoliku spory stos książek, które przemiła, aczkolwiek trochę flegmatyczna pani bibliotekarka odłożyła dla mnie na swoim biurku. Tytuły były przeróżne, głównie związane z aniołami, wampirami, przepowiedniami i innymi tematami powiązanymi ze światem nadprzyrodzonym. Na uczelni, na której wykłada się parapsychologię nikogo nie dziwiło, że młoda dziewczyna przesiadywała popołudniami nad książkami o takich bredniach.
Usiadłam na niezbyt wygodnym, drewnianym krześle, którego oparcie i siedzisko obite były brązowym, prążkowanym materiałem. Otworzyłam pierwszy tom na trzechsetnej stronie i kontynuowałam przerwane kilka dni temu czytanie.
Nie szukałam niczego konkretnego. Po prostu uzupełniałam wiedzę o świecie magicznym, której ostatnio bardzo mi brakowało. I choć czytając wiedziałam, że niektóre z tych rzeczy wcale nie są prawdą, to interesowało mnie to i chłonęłam każde słowo niczym dziecko, słuchające bajki o Kopciuszku.
Gdy drzwi biblioteki otworzyły się, nie spojrzałam w ich stronę, tylko na zegarek, którego srebrna tarcza wskazywała godzinę siedemnastą. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do czytania.
Chłopak o średniej długości poczochranych kruczoczarnych włosach zasiadł przy stoliku nieopodal. Przychodził do biblioteki codziennie, zawsze o siedemnastej i za każdym razem zajmował to samo miejsce. Rozsiadał się wygodnie, opierając czarne ciężkie buty na krześle naprzeciw siebie, wyciągał ze skórzanej torby starą książkę i czytał. Codziennie spędzał w bibliotece równo godzinę i dwadzieścia minut, po czym wstawał i bez słowa wychodził. Zawsze miał na sobie ciężką, czarną ramoneskę, która trochę gryzła się z bladą cerą, ale jednocześnie bardzo pasowała do czarnej koziej bródki.
Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, czyli podczas mojej pierwszej wizyty w bibliotece, zdziwiłam się, że ktoś taki jak on przychodzi do takiego cichego miejsca. Właściwie, gdybym zobaczyła go na ulicy, nigdy w życiu nie potrafiłabym wyobrazić go sobie z książką. Na pierwszy rzut oka był raczej typem rozbójnika, fana ciężkiej muzyki, niż starych książek i spokoju.
Cóż, pozory mylą…
Ja powinnam o tym wiedzieć najlepiej.
Zaprzestałam rozmyślania o dziwnym chłopaku, którego nikt na uczelni nie znał osobiście (tak, pytałam, ciekawość zwyciężyła). Wróciłam do czytania rozdziału o aniołach, w którym autor książki zarzekał się, że rasa ta jest bardzo rzadka i nie cechuje się niczym specjalnym, prócz posiadaniem skrzydeł.
– Kiedyś zmądrzejesz i przestaniesz czytać te bzdury.
Podniosłam wzrok na czarnowłosego chłopaka. Nie patrzył w moją stronę, ale na pewno zwracał się do mnie. Byłam jedyną osobą w bibliotece, nie licząc bibliotekarki, która właśnie wyszła na zaplecze, by zaparzyć sobie herbatę.
W jego głosie nie było niczego specjalnego, prócz dziwnego akcentu, którego nie mogłam rozpoznać.
Wróciłam do książki i przewróciłam stronę, choć wcale nie przeczytałam poprzedniej w całości. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Mogłam wprawdzie zarzekać się, że właśnie studiuję materiał do zbliżającego się egzaminu, ale po co?
– Kto cię wychowywał? – spytał.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie. To było dość dziwne pytanie, biorąc pod uwagę, że wcale się nie znaliśmy. Nowych znajomości nie zaczyna się pytaniem o to, w jakiej rodzinie się wychowywało!
Uśmiechnął się jakby trochę złośliwie. Zauważył, że jego pytanie zbiło mnie z tropu i trochę zdenerwowało. Ściągnął nogi z krzesła, zamknął książkę i wstał. Podszedł do mnie powoli i usiadł naprzeciw.
– Anioły? – drążył.
– Człowiek – odpowiedziałam, rozumiejąc, o co mu chodzi.
Nie był człowiekiem. Musiał być istotą magiczną, skoro w jakiś sposób zorientował się, że jestem aniołem. Pytanie brzmiało: jaką? Jaką istotą nadprzyrodzoną był ten chłopak? Aniołem? Elfem? Na pewno nie upiorem – to zauważyłam bym od razu.
– Czym jesteś? – spytałam.
– Jak ci na imię? – uśmiechnął się, zakładając ręce na piersi.
– Spytałam pierwsza.
– Ale ja mogę cię posłać do diabła.
Zatrzasnęłam książkę, unosząc głowę wysoko i przybierając grobowy wyraz twarzy. Przestraszyłam się, ale gdzieś w środku czułam, że wcale nie mógłby zrobić mi krzywdy. To ja byłam aniołem, to ja mogłam mu zadać ból bez użycia jakichkolwiek narzędzi.
Podniosłam się krzesła, z impetem odłożyłam książkę o aniołach na stosik, który dostałam od bibliotekarki.
– Siadaj, nie rób szopek – zaśmiał się. – Set, jeśli coś ci to mówi – rzucił, wyciągając dłoń w moją stronę.
– Selena – przedstawiłam się, jednak nie uścisnęłam jego dłoni. – Czym jest Set?
Uśmiechnął się szerzej, opuszczając dłoń.
Zupełnie nagle, nie wiedząc dlaczego, usiadłam na krześle. Wcale nie miałam zamiaru tego robić, jednak mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Zupełnie, jakby ktoś przejął kontrolę nad moim ciałem…
– Mogę kontrolować ciało każdej żyjącej istoty – wyjaśnił cicho, a w tym samym momencie moje mięśnie rozluźniły się i znów mogłam sama decydować o ich ruchach.
– Naprawdę? – rzuciłam zaskoczona. Nikt nigdy nie wspominał mi, że istnieją takie istoty… – To doprawdy ciekawe… Masz może ochotę na kawę?

***

– Zabójstwa we Florencji to był dopiero początek. Zginęło już wiele osób spoza miasta, a na wet kraju. Anioły nie próżnują. Są stuprocentowo skuteczne, niebezpieczne i bezwzględne, biorąc pod uwagę fakt, że giną także pojedynczy przedstawiciele innych ras.
Leo mówił powoli i spokojnie, uważnie przypatrując się przy tym Paulowi. Twarz młodego Browna nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, choć zainteresowanie i niepokój rosły z każdą chwilą. Obejmował Melody, która rozłożyła się na kanapie i oparła o jego tors, jakby chcąc w ten sposób zaznaczyć swoje terytorium i dać Elizabeth do zrozumienia, że ma się nie zbliżać do jej chłopaka.
Liz siedziała na drugiej kanapie pomiędzy Tylerem i Leo. Paulowi wydawało się, że Melody mocno przyciągnęła uwagę furii – wpatrywała się w nią na zmianę mrużąc i szerzej otwierając oczy. Nie było w tym niczego z zazdrości. To było spojrzenie, którym dziewczyna oceniała ludzi wokół siebie. Teraz w jego centrum była właśnie Melody.
– Żaden z upiorów nie zginął od rany zadanej w znamię – dodał elf.
– Zostali zablokowani? – spytał Paul.
W jego głosie nie było cienia zainteresowania, choć z trudem udało mu się powstrzymać niespokojne poruszenie. Zamiast tego uniósł lekko brwi i potarł ramię Melody. Wiedział wprawdzie, że Leo doskonale wie, co teraz czuje, jednak nie mógł dać satysfakcji niczego nieświadomemu bratu.
Nie pokaże mu, że się przejmuje. Nie tym razem…
– Nie.
– Więc jak zginęli? – Paul uśmiechnął się drwiąco do brata, który wciąż w ciszy przypatrywał mu się ze złością.
Opowieść przyjaciela wydawała się upiorowi coraz bardziej nieprawdopodobna… Był skłonny stwierdzić, iż historia o martwych upiorach była tylko pretekstem do spotkania.
– Myślałem, że ty nam powiesz – powiedział Leo, gdy Tyler otworzył usta, by odpowiedzieć bratu.
Melody poruszyła się niespokojnie. Paul napiął wszystkie mięśnie, a oczy zapiekły go przez chwilę.
– Co ty insynuujesz? – wycedził, siląc się na spokój.
Przestał obejmować dziewczynę i podniósł się z kanapy. Melody natychmiast usiadła, chwytając go za dłoń. Wiedziała, że jeśli Paulowi puszczą nerwy, przemieni się. Bardzo nie lubiła, gdy dochodziło do niekontrolowanej przemiany jej partnera i nigdy nie kryła, że się go wtedy boi.
– Zostali zabici srebrną bronią o takim samym stopie jak twoje noże – powiedział Tyler. – Zostali zabici twoją bronią…
– Myślicie, że to JA zabijam upiory!? – rzucił z niedowierzaniem.
Czuł, jak jego oczy przybierają czarną barwę. Jak mogli go o to podejrzewać!? To było głupie, zupełnie bezpodstawne! Dlaczego miałby zabijać swoich pobratymców?
Dotychczas stojący z boku Justin podszedł do Paula, by mocno chwycić go za ramię. Wiedział, że jest bliski rzuceniu się na brata. W normalnych warunkach nie miałby nic przeciwko, jednak zdawał też sobie sprawę z tego, jak niekorzystnie by to wyglądało w obecnej sytuacji.
– Nie tylko Paul ma nóż – zauważył, odciągając chłopaka o krok w tył. – Zresztą, sam podkreśliłeś, że to anioły zabijają. Upiory giną, bo zbuntowanym nie odpowiada fakt, że Paul i Selena żyją. Bardziej martwiłbym się, czy to mój champion nie będzie następny.
– Dzięki, syknął Paul, wyrywając się z uścisku przyjaciela. – Dotychczas nie pomyślałem, że mogą chcieć MNIE.
– Gdzie byłeś przez ostatnie dwa miesiące?
Paul posłał jasnowłosemu elfowi zdziwione spojrzenie.
– Tutaj, w Bostonie.
– Paul nie może zabijać upiorów. Byłem świadkiem śmierci Diany – Justin skrzywił się na samą myśl o ukochanej. – Nie było go tam. Wyczułbym go.
– Od kiedy dokładnie giną upiory? – spytała nieśmiało Melody.
Paul obejrzał się gwałtownie. Zupełnie zapomniał, że jego dziewczyna wciąż była w salonie. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić.
Leo natychmiast wyjaśnił, że pierwsze upiory zginęły we Florencji dokładnie osiem tygodni wcześniej.
– Przez ostatnie dwa miesiące Paul był ze mną. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu – powiedziała Melody, podnosząc się z kanapy. – Pilnował mnie. Zresztą, spytajcie Thomasa lub pana Browna.
Leo pokiwał głową, jakby zamyślony. Elizabeth ożywiła się i wbiła wzrok w Paula. Coś w wypowiedzi Melody mocno ją zaintrygowało, przyciągnęło jej uwagę. Dotychczas bez ruchu i emocji tylko wpatrywała się w nową dziewczynę Browna.
– Anioły dysponują stopem… Chciałbym, żebyś pokazał mi swój nóż – poprosił Leo.
– Świetnie – skwitował Paul. – Melody, pomóż mi go szukać.

– Skłamałaś – szepnął Brown, gdy Melody zamknęła za sobą drzwi od gabinetu.
– Naciągnęłam fakty – sprostowała szatynka.
Podeszła do mahoniowego biurka i oparła się o nie, obserwując jak Paul kuca przy jednej z zamkniętych szafek.
– Nie, Melody. Skłamałaś. Jesteśmy razem siedem tygodni, nie osiem. Kto jak kto, ale ty dobrze o tym wiesz – szepnął ledwo słyszalnie.
Wyciągnął mały kluczyk ze stojącej na parapecie szkatułki, po czym włożył go do zamka. W tej szafce trzymał wszystkie najważniejsze dokumenty, zarówno dotyczące firmy, jak i spraw nadprzyrodzonych. To była jego mała skarbnica wiedzy i tajemnic, do której nikt nie miał dostępu. Właściwie, on sam nieczęsto tam zaglądał. Po przeprowadzce wsypał do środka zawartość jednego z kartonów (której nawet dokładnie nie sprawdził), a później tylko dokładał dokumenty.
– Masz coś wspólnego ze śmiercią tych istot? – spytała cicho szatynka, a gdy Paul posłał jej pełne wyrzutów spojrzenie, uśmiechnęła się słodko. – Więc nie żałuję.
Dopiero wtedy do Paula dotarło to, co dziewczyna robiła. Chroniła go. Przekonana o jego niewinności postanowiła odciągnąć podejrzenia. Paul z jednej strony jej się nie dziwił – cała ta sprawa burzyła spokój w ich związku. Z drugiej strony jednak dziwiło go to, jak bardzo musiała mu ufać…
Uśmiechnął się do Melody z wdzięcznością, po czym wrócił do wyciągania zawartości szafki na podłogę. W miarę jak stosik papierów, teczek i segregatorów powiększał się, w środku robiło się więcej miejsca.
– Nie… – szepnął Paul z przerażeniem.
Zszokowany wpatrywał się we wnętrze szafki. Melody obeszła biurko i stanęła za nim, pochylając się, by zajrzeć do środka. Mahoniowe wnętrze ziało pustką.
– Nie ma go… – w głosie Paula pojawił się najprawdziwszy strach, który chwilę później zmienił się w ogromną złość.
Wściekły uderzył ręką w stosik papierów, które natychmiast rozleciały się po pomieszczeniu. Zatrzasnął szafkę, a głośny huk odbił się echem od ścian pokoju. Podniósł się z ziemi, ukrywając twarz w dłoniach i oddychając ciężko.
Najgroźniejsza broń na świecie zniknęła, a on nie miał pojęcia, w jaki sposób…

W następnym odcinku:
– Pragniesz zemsty – oświadczył. – [...] Mogę ci pomóc osiągnąć to, czego naprawdę pragniesz…
   – Ile będzie mnie to kosztowało?
   – Tylko wieczne potępienie… 
– Następny atak [...] Tym razem w Polsce…
 On się pakuje, kretyni! Wyjeżdża do Polski!

środa, 10 października 2012

Rozdział 4

Kolejny rozdział bez soundtracku, ale... studia mnie wykańczają! Muszę koniecznie odespać jakoś... Chociaż mam zajęcia tylko 4 dni w tygodniu i wcale nie napięty plan, to i tak jestem padnięta! :( Nie mam nawet czasu pisać, a co dopiero robić soundtracki :(
Na szczęście mam kilka rozdziałów do przodu ;)


– Mmm… To jest wspaniałe!
Christopher Brown rozpływał się nad przygotowanym przeze mnie obiadem, na który zaprosił go Paul. Z bardzo zadowoloną miną delektował się pieczenią według przepisu mojej mamy. Siedzący obok niego Justin (który z niewiadomych powodów wciąż spędzał w naszym domu mnóstwo czasu) uśmiechnął się niewyraźnie, gdy ojciec Paula po raz kolejny wyraził swój zachwyt dotyczący głównego dania.
– Jesteś niesamowita! Nie dość, że piękna, to jeszcze cudownie gotujesz! – zaśmiał się, po czym przeniósł wzrok na syna. – Powinieneś się z nią ożenić!
Paul pokiwał głową, powstrzymując wybuch śmiechu. Ja natomiast spuściłam wzrok i zajęłam się jedzeniem, usiłując ukryć pojawiający się na mojej twarzy rumieniec.
Pan Brown, sympatyczny człowiek około pięćdziesiątki, zawsze był dla mnie bardzo miły. Już pierwszego dnia, gdy Paul przyprowadził mnie do jego domu, traktował mnie jak członka rodziny. To było naprawdę przesympatyczne, biorąc pod uwagę, że swoich rodziców nie widziałam już ponad rok.
– Wszystko w swoim czasie… – rzucił Paul, jakby chcąc uciąć temat, po czym zwrócił się do Justina. – Whisky?
Czarnowłosy upiór ożywił się i pokiwał głową, jakby alkohol był ratunkiem od rodzinnego obiadu. Paul zaproponował trunek również ojcu, jednak ten grzecznie podziękował.
– Pomogę ci… – mruknęłam, gdy podniósł się z krzesła.
Posłałam panu Brownowi uśmiech i oddaliłam się za Paulem w stronę salonu, w którym niedawno stanął mahoniowy barek.
– Musimy postawić ten cudowny mebel także w jadalni – powiedział, zajmując się szklaneczkami z grubego szkła.
– Nie chcę go tu – rzuciłam prosto z mostu.
Paul posłał mi zdziwione spojrzenie. Podałam mu butelkę z bursztynowym napojem i nerwowo odgarnęłam włosy.
– Justina. Nie chcę go tu. Niech wyjedzie – ostatnie zdanie wypowiedziałam najbardziej błagającym tonem, na jaki było mnie stać.
Przez cały czas czułam, że Blackwood mnie obserwuje. Każdy mój ruch, każde słowo było w centrum jego zainteresowania. Co więcej, przez jego obecność nie mogłam spędzać z Paulem tyle czasu, ile bym chciała. Zwykle przesiadywaliśmy razem wieczorami, razem wychodziliśmy się nakarmić, a po zmroku kładliśmy się do łóżka zupełnie, jakbyśmy byli ludźmi. Uwielbiałam to. Teraz natomiast to Justin pochłaniał większość wolnego czasu mojego chłopaka, sami chodzili na poszukiwania energii i często spędzali wieczory poza domem, a ja zmuszona byłam zostawać z Thomasem. Nie chciałam dzielić się Paulem z Blackwoodem! Niby dlaczego miałabym to robić!?
Nie odpowiedział. Nalał brązowy płyn do szklaneczek i spojrzał na mnie pytająco.
– Też chcesz się napić?
– Paul! – z niedowierzaniem i oburzeniem tupnęłam nogą, a uderzenie szpilki o drewnianą podłogę rozniosło się echem po pomieszczeniu.
– Co mam zrobić? Odesłać go do Florencji!? – wycedził, po czym westchnął ciężko, spoglądając w stronę jadalni. – Te zbuntowane anioły to po części nasza wina… Moja i Justina. Muszę mu pomóc.
– Ale ja nie muszę tego znosić…
Obróciłam się na pięcie, chcąc wyjść z salonu. Paul chwycił moją dłoń. Nie umiałam się opierać. Pozwoliłam mu pociągnąć się w swoją stronę i czule objąć, ale nie spojrzałam na niego. Wiedziałam, jakie cuda potrafiły zdziałać te jego cudowne, szare oczy…
– Kicia… Wynagrodzę ci to… – szepnął, całując mnie w policzek. – Obiecuję. Justin ochłonie i wyjedzie, a wtedy my zrobimy razem coś naprawdę szalonego… Strata Diany naprawdę go dotknęła i…
Dzwonek do drzwi przerwał jego szept.
Bardzo rzadko miewaliśmy w domu niezapowiedzianych gości, a jeśli już to byli to tylko bliscy współpracownicy Paula lub jego ojciec. Tym większe było moje zdziwienie, gdy na moment zamknęłam oczy. Próbując wykorzystać moje upiorze umiejętności, jak uczył mnie Paul, skupiłam się na wyczuwalnych energiach. Była wśród nich energia Thomasa, której słodki i niewinny zapach bardzo dobrze znałam, a także chi pana Browna, które nigdy nie stanowiło dla mnie specjalnej pokusy. Z trudem wyczułam mdłą energię Justina, będącą mieszanką upiorzej i anielskiej, co było związane z jego pochodzeniem. Powoli do moich nozdrzy doszły trzy nowe zapachy, zupełnie nieznane, ale z pewnością nie ludzkie.
Pierwszym z nich był mocny i świeży zapach ni to ziół, ni kwiatów… Na pewno czegoś związanego z naturą, jakimiś roślinami. Bardzo przyjemny, choć mało kuszący, zwłaszcza, że rankiem karmiłam się energią anioła. Drugi zaś przywodził na myśl dym, jakby pożar, i trochę trącał zgnilizną. Trzeci był najsłabiej wyczuwalny i z całą pewnością należał do upiora.
Paul zdawał się nie zauważać tych zapachów. Z tego co zwykł mawiać, zazwyczaj starał się ignorować otaczające go energie. Gdy trochę podenerwowana ruszyłam za nim do drzwi doszłam do wniosku, że w sumie też powinnam przynajmniej tego próbować.
Gdy otworzył szerokie mahoniowe drzwi nie wyglądał na zadowolonego. Zatrzymałam się kilka kroków za nim, uważnie przyglądając się przybyłym osobom i reakcji mojego chłopaka.
Jednego z nich poznałam od razu. Wysoki mężczyzna o brązowych włosach i błękitnych oczach stał zaraz przed wejściem. Na jego twarzy pojawił się nieco złośliwy uśmieszek, choć było w nim też coś całkiem sympatycznego. A może to tylko fakt, że był bratem Paula sprawił, że odniosłam takie wrażenie…?
Tuż obok niego stała istota o tej najmniej pociągającej energii. Nieco niższa ode mnie blondynka na wysokich obcasach uśmiechała się ledwo widocznie. Mogła pochwalić się nienagannym ciałem, które dumnie podkreślała ciemnymi, bardzo obcisłymi ubraniami. Cerę miała czystą i gładką, włosy lśniące, a makijaż niezwykle profesjonalny. Cała była idealna. Cóż, może z wyjątkiem faktu, iż nie żyła.
Nie wyczułam bowiem bicia jej serca. Zimne i martwe, nie odezwało się ani przez moment. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, zrozumiałam jednocześnie, kim była. Elizabeth Smith. Furią, byłą dziewczyną Paula i matką jego syna.
Stojący za nimi chłopak, wysoki, szczupły chłopak o delikatnych rysach i blond włosach sięgających ramion, wydawał się najbardziej żywą osobą z całej trójki.
– Czym sobie zasłużyłem na waszą wizytę? – wycedził Paul.
Na jego twarzy pojawiła się złość, ale w oczach zauważyłam niepokój. Gdy jego brat zrobił krok w stronę drzwi, z zamiarem wejścia do środka, zagrodził mi drogę, opierając się o futrynę.
– Chyba kpisz… – zaśmiał się ironicznie.
– Paul, daj spokój… Musimy porozmawiać… – powiedział blondyn.
Miał bardzo przyjemny, delikatny głos. Dźwięk wypowiadanych przez niego słów, bez względu na treść przemowy, uspakajał mnie. To było dziwne, ale przyjemnie uczucie, które niemal zmusiło mnie do chwycenia Paula za ramię.  
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, co natychmiast wywołało u mnie przypływ skruchy. Przecież nie powinnam się w to wtrącać – tak naprawdę nie wiedziałam, co między nimi zaszło. Poza tym to był dom Paula, więc nie mogłam narzucić mu, czy powinien wpuścić brata czy też nie…
Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się lekko. Jego spojrzenie złagodniało, a z twarzy zniknęła złość. Delikatnie przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem, wzdychając, jakby moja bliskość pomagała mu się uspokoić.
– Nie chcę was widzieć – oświadczył.
Twarz jego brata wykrzywił nieprzyjemny grymas. Nie był on jednak wywołany odpowiedzią mojego chłopaka. Wiedziałam to. Poczułam to od razu, gdy jego błękitne, trochę obłąkane oczy zaczęły wędrować od góry do dołu po mnie.
– Giną upiory… – szepnęła blondynka, jakby chciała przekonać tym Paula, by wpuścił ich do środka.
– To nie jest mój problem – skwitował.
– Tak się składa, że też twój – rzucił jego brat.
Patrząc na tego pewnego siebie, trochę bezczelnego chłopaka pomyślałam, że nie ma opcji, żebym kiedykolwiek go polubiła. Wierzyć mi się nie chciało, że ktoś może mieć taki tupet! Po tym wszystkim, co przeszedł Paul, po tym okropnym cierpieniu i odrzuceniu, jego własny brat miał czelność przyjechać i zawracać mu głowę takimi rzeczami!?
Paul zmrużył oczy i odsunął się ode mnie. Niebezpiecznie zbliżył się do brata. Emanował złością. Ba! Był wściekły! Nigdy nie widziałam u niego aż tak przerażającego spojrzenia, a przecież złościł się na mnie wiele razy (dodam, że nigdy bez powodu…).
– Potrzebujesz pomocy, co? – wycedził prosto w twarz szatyna. – A gdzie byłeś, kiedy to ja potrzebowałem wsparcia? Kiedy traciłem człowieczeństwo tylko po to, żeby uratować tyłki właściwie was wszystkich, ty zabawiałeś się z moją narzeczoną! I co robiłeś przez ostatnie dwa miesiące!? – chłopak otworzył usta, by odpowiedzieć, jednak Paul ze wstrętem pokręcił głową. – Nie chcę wiedzieć. Po prostu odejdź…
Odszedłby. Widziałam to w jego oczach. Chciał się wycofać, najwyraźniej dochodząc do wniosku, ze Paul ma rację, jednak powstrzymało go coś, czego chyba żadne z nas się nie spodziewało. Ni stąd, ni zowąd, przy drzwiach pojawił się mały Thomas i po prostu rzucił się w stronę niebieskookiego Browna. A Paul już nie miał większego wyboru… Musiał pozwolić synowi spędzić czas z wujkiem.

Thomas zdawał się znać wszystkich nowoprzybyłych doskonale. Zaciągnął ich do jadalni, głośnym, radosnym krzykiem oznajmiając Christopherowi Brownowi, że przyjechał jego wujek, Leo i Liz. Podążyłam za gośćmi, usiłując przypomnieć sobie, co na ich temat mówił mi kiedyś Paul.
Obserwowałam jak pan Brown wita się z synem i blondynem. Ucieszył się na ich widok. Zauważyłam, że Elizabeth nieco wycofała się, gdy spojrzenie ojca Paula padło na nią. Nim mężczyzna zdążył wykonać jakikolwiek gest, pokręciła głową, znacząco wskazując podbródkiem na Thomasa.
Tom niespecjalnie interesował się jej osobą. Czyżby sam nie miał pojęcia, że ta piękna blondynka to jego rodzona matka?
Justin podniósł się od stołu, posyłając nowym gościom niezbyt zadowolone spojrzenie. Podobnie jak Paul, żywił do nich urazę. Oparłam się o ścianę, obserwując malca.
– Gdzie Paul? – szepnął Justin, stając tuż obok mnie.
Wyjrzałam do salonu. Mogłabym przysiąc, że szedł do jadalni tuż za mną.
Zawahałam się. Z jednej strony czułam, że powinnam go poszukać, ale z drugiej… Mieszkając z Paulem byłam po części odpowiedzialna za Toma. Nie wiedziałam niczego o przybyłych do domu osobach, więc nie mogłam zostawić z nimi malca.
Przepiękna blondynka bez emocji rozglądała się po wnętrzu. Podeszła do ściany, na której tydzień wcześniej Paul zawiesił nasze wspólne zdjęcie. Wpatrzyła się w fotografię w ciemnej ramie, przechylając przy tym lekko głowę.
– Idź – szepnął Justin wprost do mojego ucha. – Paul cię potrzebuje. Zostanę tutaj.
Natychmiast wyszłam z jadalni, udając się na piętro. Wprawdzie nie przepadałam za Justinem, niewiele o nim wiedziałam, ale Paul mu ufał. Zostawiał z nim Thomasa, pozwalał im spędzać razem czas. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że po prostu nie pozwoli skrzywdzić malca…
Siedział w swoim gabinecie. Łokcie oparł na biurku, a twarz ukrywał w dłoniach. Nawet nie drgnął, gdy zajrzałam do środka.
– Chcę zostać sam – mruknął, gdy weszłam do pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi.
– Wcale nie – westchnęłam. – Znam cię… Przynajmniej jeśli chodzi o to…
Bez wahania podeszłam do biurka. Stanęłam za mahoniowym krzesłem obitym zielonym materiałem, na którym siedział Paul. Położyłam mu ręce na ramionach, po czym pochyliłam się i oparłam podbródek na jego głowie.
– Wiedziałam, że twój brat spał z Seleną… Że masz mu za złe, że cię nie wsparł, kiedy to wszystko się stało… Ale tak naprawdę nigdy nie wspomniałeś nawet, jak ma na imię. Nigdy nie wspomniałeś też nic o tym blondynie… Czego jeszcze nie wiem?
– Sam nie wiem… – westchnął, lekko unosząc głowę. – Melody, moje życie nigdy nie było proste. Nie da się go opisać w kilku zdaniach, powiedzieć o wszystkim… To wszystko nawet mi czasami wydaje się zbyt chore, żeby było prawdziwe. Zawsze będzie coś, o czym nie będziesz wiedziała – podniósł głowę i odchylił do tyłu, żeby na mnie spojrzeć. Jego oczy były mocno zaczerwienione od spływających po policzku łez.
Nie umiałam się na niego złościć. Przecież tak naprawdę, gdy uczył mnie panowania nad sobą i spędzaliśmy pierwsze noce razem, ostrzegł mnie. Powiedział, że jeśli mamy być razem, to nie będzie to łatwe. A ja się zgodziłam. I nie zamierzałam zmieniać zdania, zostawiać go z tym wszystkim. 
Pocałowałam go w czoło i pogłaskałam po policzku. To była kolejna rzecz, którą w nim uwielbiałam – ten na co dzień twardy facet nie wstydził się okazywać przy mnie słabości. Był sobą, po prostu. Śmiał się, płakał, żalił, złościł… A potem wściekał na siebie samego, że nie udało mu się ukryć przede mną emocji. To ostatnie właśnie było w tym wszystkim najsłodsze…

piątek, 5 października 2012

Rozdział 3

Dziś dodaję rozdział bez soundtracku, gdyż mam wielką wenę na pisanie i nie chcę jej przerywać pracą w programie do filmów ;) ALE... Ale za to na końcu znajdziecie zapowiedź następnego rozdziału ;)
Przy okazji... BARDZO PROSZĘ, ŻEBYŚCIE PRZYPOMINALI MI, JEŻELI NIE PRZECZYTAM/SKOMENTUJĘ CZYJEGOŚ ROZDZIAŁU! Mam dobrą pamięć, ale krótką ;) I za dużo na głowie, żeby pamiętać o wszystkim, zwłaszcza teraz, kiedy mam studia...
Ktoś napisał mi, że tęskni za Seleną... Cóż, musicie się nastawić, że będzie jej o wieeele mniej w tej części ;) Co nie znaczy, że nie pojawi się w ogóle - byłabym okropna, gdybym zupełnie ją wywaliła ;)
To by było na tyle ;) enjoy ;)

Zakończony srebrnym grotem bełt pomknął w stronę drzewa. Z wielką precyzją utkwił w samym środku zawieszonej na środkowej gałęzi tarczy.
Stojąca w ogrodzie ciemnowłosa dziewczyna podskoczyła z radości. Opuściła kuszę, którą trzymała w ręku. Drewniana broń ze srebrnymi akcentami wyglądała na ciężką, a taki strzał wymagał wielkich umiejętności. Skąd Selena miała tyle siły i gdzie się tego nauczyła?
Tyler obserwował ogród z okna łazienki na piętrze. Ostatnimi czasy Selena rzadko wychodziła ze swojego pokoju. Prawie w ogóle nie jadła, mocno straciła na wadze. Nie wychodziła na dwór, w skutek czego skóra jej zbledła, a częste nieprzespane noce były powodem jej podkrążonych oczu.
Wbrew pozorom Selena nie rozpaczała. Nie przepłakała ani jednej nocy po odejściu Paula, a na dźwięk jego imienia w jej oczach nie pojawiały się łzy. Z podniesioną głową, bez najmniejszych emocji była świadkiem wielu rozmów o wydarzeniach sprzed początku października. Zachowywała się zupełnie tak, jakby nic się nie stało… A jednak Tyler czuł, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.
Jessica wyciągnęła z tarczy bełt, po czym zabrała kuszę od Seleny. Nie minęło kilka sekund, a pocisk ponownie znalazł się w czerwonej kropce w środku okrągłego plakatu. Tyler zamrugał ze zdziwienia.
Wciąż nie rozumiał, dlaczego jego kuzynka nie opuściła jeszcze Polski. Po prawie miesiącu od powrotu Seleny do absolutnego zdrowia, wyjeździe Leo i braku jakichkolwiek informacji o tym, gdzie znajduje się Paul, powinna już wyjechać. Nic nie trzymało jej w Polsce… Nie miała tu domu, pracy.
Wyszedł z łazienki, rzucając ostatnie spojrzenie przez okno. Teraz znów Selena trzymała w ręku kuszę.
– Obiecałaś matce, że przyjedziesz do niej na obiad – przypomniał, stając w tylnych drzwiach domu.
Selena oddała kuszę Jessice, która bez słowa odłożyła ją do czarnej walizki. Pokiwała głową i podeszła do tarczy, by wyciągnąć z niej bełt.
– Co to wszystko jest? – spytał, machnąwszy ręką w stronę broni.
Jessica obojętnie wzruszyła ramionami i spojrzała na Selenę, jakby to od niej oczekiwano odpowiedzi. Tyler zmrużył oczy, wpatrując się w ubraną w szary dres niedoszłą szwagierkę.
– Chcemy czuć się bezpieczne – powiedziała bez jakichkolwiek emocji.
– Jesteś bezpieczna – westchnął z troską.
Dziewczyny zignorowały fakt, że swoje zapewnienie skierował jedynie do Seleny.  Prawda była taka, że po wyjeździe brata, który zawsze chronił młodą anielicę przed wszelkimi zagrożeniami, czuł się za nią odpowiedzialny. Postanowił przejąć tę rolę po Paulu – to było jedyne, co mógł zrobić jednocześnie dla niej i dla niego. Selena potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, a Paul z pewnością, mimo tego, co powiedziała, nie chciałby, żeby cokolwiek się jej stało.
– We Florencji zbuntowane anioły, nie zgadzające się z decyzją Wolfa o oszczędzeniu mojego życia, zabijają upiory… Co jeśli któryś z nich wpadnie na genialny pomysł przybycia do Polski i… No nie wiem… Zechce mnie zabić?
Ponownie zamrugał, otwierając usta ze zdziwienia. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
Selena, korzystając z chwili jego dezorientacji, weszła do domu. Jessica odprowadziła dziewczynę spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się do kuzyna litościwie.
– Przecież tak bardzo chciałeś, żeby radziła sobie sama… – szepnęła, mijając Tylera w drzwiach.

Marcie bardzo zależało, by pozwolił jej zabrać córkę na wycieczkę. Spędziwszy z Seleną popołudnie uznała, że dziewczynie przydadzą się wakacje. A Tyler musiał przyznać jej rację…
Jemu wyjazd Seleny również był na rękę. Wreszcie nie musiał się czuć za nikogo odpowiedzialny. Mógł odpocząć, zaszaleć, zrobić co mu się żywnie podoba… Mógł też poświęcić nieco więcej czasu plotkom na temat ataków aniołów.
Siedział w salonie przed komputerem, czytając informacje o zagadkowych morderstwach we Włoszech. Na początku miesiąca te wydarzenia miały miejsce jedynie we Florencji – teraz rozprzestrzeniły się już niemal na cały kraj w kształcie buta.
Nigdzie nie wspomniano, że giną jedynie osoby będące upiorami (bo niby dlaczego ktokolwiek miałby podejrzewać, że takie istoty w ogóle istnieją). Nikt też nie potrafił wyjaśnić co i w jaki sposób przyczyniło się do często zbiorowych zgonów.
Przeglądając najnowsze doniesienia z Italii zastanawiał się, czy te przerażające wieści już dotarły do jego brata. Co zrobiłby Paul, gdyby wiedział? W jaki sposób chciałby ochronić Selenę? Tyle pytań tłoczyło się w głowie starszego z braci Brown, jednak na żadne z nich nie miał uzyskać odpowiedzi… Od ponad miesiąca nie miał kontaktu z Paulem. Jego telefon pozostawał wyłączony, nie odpowiadał też na wiadomości pozostawione u ojca i w skrzynce e-mail.
Dzwonek do drzwi wyrwał go z zamyślenia. Zamknął przeglądarkę internetową i, znów wracając myślami do młodszego brata, powlókł się do korytarza.
Szczupła blondynka, około metra sześćdziesiąt wysokości, uśmiechnęła się do niego niemal sympatycznie. Tyler zlustrował ją spojrzeniem – obcisły czarny kombinezon, który miała na sobie, uwydatniał bardzo pociągające, zgrabne ciało, a czarne kozaki na dziesięciocentymetrowej szpilce sprawiały wrażenie, że jej nogi sięgały nieba.
– Elizabeth… – westchnął, odrywając wzrok od dziwnego ubrania byłej dziewczyny brata.
Zza dziewczyny wyłonił się wysoki, szczupły chłopak o jasnej karnacji i długich blond włosach. Był ubrany o wiele bardziej przyziemnie niż Liz, jednak duża torba khaki, zwisająca z jego ramienia, wzbudziła w Tylerze pewny niepokój.
– Nie prowadzę hotelu. Pomyliłeś mnie z drugim Brownem – wycedził.
Leo westchnął sięgając do torby. Wydobył z niej srebrny sztylet, jeden z trzech, które sam wytopił dla Paula. Specjalna mieszanka metali szlachetnych, z przewagą srebra, i trucizny elfów tworzyła śmiertelną broń, którą posiadały tylko trzy osoby na świecie…
– Nadchodzi wojna – oznajmił blondyn.
Elizabeth minęła zdezorientowanego Browna w drzwiach, a Leo podążył za nią.
– Gdzie Selena? – spytała blondynka, rozsiadając się na kanapie.
– Wyjechała z Martą – Tyler zamknął drzwi na wszystkie zamki, po czym powoli wszedł do salonu.
Leo zasłonił wszystkie okna, po czym wrócił do Elizabeth. Wysypał na środek szklanej ławy zawartość swojej torby. Ogromna ilość srebrnych, ostrych przedmiotów ukazała się oczom zdziwionego upiora. Większość z nich stanowiła wszelkiego rodzaju broń – noże, sztylety, groty strzał. Wśród nich znajdowały się także zarówno naboje do broni palnej, jak i ostra szpada oraz ciężki buzdygan. Na wszystkich widniały zaschnięte ślady krwi.
– Co do…?
– To tylko część tego, co znaleźliśmy na miejscach zbrodni we Włoszech – wyjaśnił z powagą Leo.
Tyler posłał Elizabeth pytające spojrzenie.
– Od jakiegoś czasu trzymamy się razem… – mruknęła, wzruszając ramionami.
Trzymacie!?
Nikt nie odpowiedział. Leo wydobył z bocznej kieszeni torby grubą teczkę, w której znajdowało się kilka gęsto zapisanych kartek, druków i mnóstwo fotografii, które elf natychmiast zasłonił.
– Postanowiłem dogłębniej zbadać sprawę z Florencji. Z początku Wentworth nie pozwalał mi się zbliżać do miejsc zbrodni, ale w końcu uległ. Żaden z aniołów z Twierdzy nie miał pojęcia, w jaki sposób zginęły upiory. Ich upiorze znamienia za każdym razem pozostają nietknięte – powiedział szybko Leo. – Walczyły, ale nie miały szans. Postanowiłem zbadać broń znalezioną na miejscach zbrodni. Na żadnej nie ma odcisków palców, ale odkryłem coś zadziwiającego… – elf położył na stoliku srebrny sztylet. – Te narzędzia mają taką samą strukturę stopu jak noże, które wykonałem dla Paula. Właściwie, wygląda to jak doskonała kopia mojej wieloletniej pracy…
Tyler słuchał chłopaka w osłupieniu, usiłując ułożyć wszystko w logiczną całość.
– Te anioły zabijają bronią, którą TY stworzyłeś!?
Leo pokiwał głową, a na jego twarzy pojawił się ból.
– To… – wskazał na leżące na ławie metalowe przedmioty – …Jest w stanie zabić każdego. I od tego nie ma ratunku.
Tyler usiadł obok Elizabeth, wbijając wzrok w srebrne przedmioty. Kilka dni temu zapewniał Selenę, że jest bezpieczna – teraz już sam tak się nie czuł.
Nie raz widział, jak Paul, za czasów szkolnych, zabijał swoim nożem przeciwników Justina. Wystarczyło jedno draśnięcie srebrną bronią, aby nawet najsilniejszy przeciwnik oddał ducha. Używanie tego było dziecinnie łatwe…
Leo stworzył broń w oparciu o analizę DNA Paula. Przekazał młodemu upiorowi trzy egzemplarze, zapewniając, że to jedyne tego typu stopy. Jeden ze sztyletów trafił w ręce ich matki, drugi Jessici, a trzeci Victorii, ich młodszej siostry. Miały być zapewnieniem im bezpieczeństwa. Destiny Brown szybko jednak albo zapomniała o skrytej na dnie starego kufra broni, albo nie chciała o niej pamiętać, więc Paul sam zaczął jej używać. Później nóż ten trafił w dłonie Seleny, a około rok temu należący do Victorii wrócił do Paula.
Nie było mowy, by którykolwiek ze sztyletów trafił w niepowołane ręce. Jakim więc cudem zbuntowane anioły dysponowały jego doskonałymi kopiami?
– Dlaczego przychodzicie z tym do mnie…? – spytał ostrożnie.
– Próbowałam skontaktować się z Paulem, ale… Powiedzmy, że chyba nie życzy sobie, żebyśmy zawracali mu głowę – westchnęła Elizabeth.
– Wiemy, że nie mieszka już z waszym ojcem. Wiemy, że wciąż stacjonuje w Bostonie albo okolicach, otworzył nowe studio… Ale żadne z nas nie może się z nim skontaktować – mruknął Leo z bólem.
– Próbowałam w biurze, dzwoniłam na służbowy telefon, pisałam wiadomości, wysłałam nawet Sky… Bez skutku. Wygląda na to, że on po prostu odciął się od wszystkiego, co związane z wydarzeniami sprzed miesiąca – wyjaśniła Liz, zakładając nogę na nogę. – Co więcej, stacjonując w Bostonie zauważyłam nagły wzrost populacji upiorów…
Tyler zamrugał z niedowierzaniem, spoglądając na blondynkę. Znał Elizabeth dość dobrze, ale nigdy nie spodziewałby się tak mądrych słów z jej ust. „Stacjonując”? „Wzrost populacji”? Czy ona w ogóle wiedziała, o czym mówi!?
Spojrzał na Leo. Natychmiast zapomniał o tym, jak dziwnie brzmiały słowa Elizabeth. W oczach młodego elfa zauważył naprawdę wielki niepokój. Jego energia przesiąknięta była strachem.
– Myślicie, że to on przemienia tych ludzi? Że to on kopiuje stop? – spytał nagle.
Elizabeth znacząco odwróciła wzrok, a Leo z trudem przełknął ślinę.
– Oszaleliście!? – warknął.
Zdał sobie sprawę, co oznaczało ich milczenie i dlaczego tak naprawdę przyjechali do niego. Paul, przez brak kontaktu z kimkolwiek i fakt posiadania elfickiego noża, stał się ich podejrzanym. Co więcej, był upiorem. Mógł przemienić każdego człowieka w upiora, a w Bostonie ponoć teraz ich nie brakowało.
– To nie ma sensu! – warknął. – Miałby zabijać upiory w Europie i tworzyć je w Stanach!? Po co? I jak miałby działać w dwóch miejscach na świecie jednocześnie?
– Jedną z tych dwóch rzeczy robi niewątpliwie… – powiedziała ostrożnie Elizabeth. – Musimy tylko dowiedzieć się, którą.

W następnym odcinku: 
"* – Te zbuntowane anioły to po części nasza wina… Moja i Justina. Muszę mu pomóc.
*Powoli do moich nozdrzy doszły trzy nowe zapachy, zupełnie nieznane, ale z pewnością nie ludzkie.
*– Potrzebujesz pomocy, co? – wycedził [...] – A gdzie byłeś, kiedy to ja potrzebowałem wsparcia? "