niedziela, 14 października 2012

Rozdział 5

Mój komputer ostatnio chodzi jak kombajn... :| strasznie mnie to denerwuje i moje informatyczne doświadczenie każe mi coś z tym zrobić... Więc w tym tygodniu, w wolnych chwilach między wykładami i ćwiczeniami, mam zamiar zabrać się za poprawienie jego wydajności! ;) Dlatego notkę wrzucam już dziś (była planowana dopiero po poniedziałku, ale cóż... )

9 tygodni wcześniej, Polska

Biblioteka uniwersytecka była dość obskurnym, ale bardzo klimatycznym miejscem. Duże pomieszczenie w kształcie prostokąta przecinały długie rzędy wysokich regałów z często zniszczonymi, ciężkimi tomami. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i starych książek. Kojarzył mi się z wczesnym dzieciństwem – czasami, gdy mama była jeszcze obecna w naszej rodzinie, w każdą sobotę chodziłam z tatą do antykwariatu niedaleko naszego domu.
Postawiłam na stoliku spory stos książek, które przemiła, aczkolwiek trochę flegmatyczna pani bibliotekarka odłożyła dla mnie na swoim biurku. Tytuły były przeróżne, głównie związane z aniołami, wampirami, przepowiedniami i innymi tematami powiązanymi ze światem nadprzyrodzonym. Na uczelni, na której wykłada się parapsychologię nikogo nie dziwiło, że młoda dziewczyna przesiadywała popołudniami nad książkami o takich bredniach.
Usiadłam na niezbyt wygodnym, drewnianym krześle, którego oparcie i siedzisko obite były brązowym, prążkowanym materiałem. Otworzyłam pierwszy tom na trzechsetnej stronie i kontynuowałam przerwane kilka dni temu czytanie.
Nie szukałam niczego konkretnego. Po prostu uzupełniałam wiedzę o świecie magicznym, której ostatnio bardzo mi brakowało. I choć czytając wiedziałam, że niektóre z tych rzeczy wcale nie są prawdą, to interesowało mnie to i chłonęłam każde słowo niczym dziecko, słuchające bajki o Kopciuszku.
Gdy drzwi biblioteki otworzyły się, nie spojrzałam w ich stronę, tylko na zegarek, którego srebrna tarcza wskazywała godzinę siedemnastą. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do czytania.
Chłopak o średniej długości poczochranych kruczoczarnych włosach zasiadł przy stoliku nieopodal. Przychodził do biblioteki codziennie, zawsze o siedemnastej i za każdym razem zajmował to samo miejsce. Rozsiadał się wygodnie, opierając czarne ciężkie buty na krześle naprzeciw siebie, wyciągał ze skórzanej torby starą książkę i czytał. Codziennie spędzał w bibliotece równo godzinę i dwadzieścia minut, po czym wstawał i bez słowa wychodził. Zawsze miał na sobie ciężką, czarną ramoneskę, która trochę gryzła się z bladą cerą, ale jednocześnie bardzo pasowała do czarnej koziej bródki.
Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, czyli podczas mojej pierwszej wizyty w bibliotece, zdziwiłam się, że ktoś taki jak on przychodzi do takiego cichego miejsca. Właściwie, gdybym zobaczyła go na ulicy, nigdy w życiu nie potrafiłabym wyobrazić go sobie z książką. Na pierwszy rzut oka był raczej typem rozbójnika, fana ciężkiej muzyki, niż starych książek i spokoju.
Cóż, pozory mylą…
Ja powinnam o tym wiedzieć najlepiej.
Zaprzestałam rozmyślania o dziwnym chłopaku, którego nikt na uczelni nie znał osobiście (tak, pytałam, ciekawość zwyciężyła). Wróciłam do czytania rozdziału o aniołach, w którym autor książki zarzekał się, że rasa ta jest bardzo rzadka i nie cechuje się niczym specjalnym, prócz posiadaniem skrzydeł.
– Kiedyś zmądrzejesz i przestaniesz czytać te bzdury.
Podniosłam wzrok na czarnowłosego chłopaka. Nie patrzył w moją stronę, ale na pewno zwracał się do mnie. Byłam jedyną osobą w bibliotece, nie licząc bibliotekarki, która właśnie wyszła na zaplecze, by zaparzyć sobie herbatę.
W jego głosie nie było niczego specjalnego, prócz dziwnego akcentu, którego nie mogłam rozpoznać.
Wróciłam do książki i przewróciłam stronę, choć wcale nie przeczytałam poprzedniej w całości. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Mogłam wprawdzie zarzekać się, że właśnie studiuję materiał do zbliżającego się egzaminu, ale po co?
– Kto cię wychowywał? – spytał.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie. To było dość dziwne pytanie, biorąc pod uwagę, że wcale się nie znaliśmy. Nowych znajomości nie zaczyna się pytaniem o to, w jakiej rodzinie się wychowywało!
Uśmiechnął się jakby trochę złośliwie. Zauważył, że jego pytanie zbiło mnie z tropu i trochę zdenerwowało. Ściągnął nogi z krzesła, zamknął książkę i wstał. Podszedł do mnie powoli i usiadł naprzeciw.
– Anioły? – drążył.
– Człowiek – odpowiedziałam, rozumiejąc, o co mu chodzi.
Nie był człowiekiem. Musiał być istotą magiczną, skoro w jakiś sposób zorientował się, że jestem aniołem. Pytanie brzmiało: jaką? Jaką istotą nadprzyrodzoną był ten chłopak? Aniołem? Elfem? Na pewno nie upiorem – to zauważyłam bym od razu.
– Czym jesteś? – spytałam.
– Jak ci na imię? – uśmiechnął się, zakładając ręce na piersi.
– Spytałam pierwsza.
– Ale ja mogę cię posłać do diabła.
Zatrzasnęłam książkę, unosząc głowę wysoko i przybierając grobowy wyraz twarzy. Przestraszyłam się, ale gdzieś w środku czułam, że wcale nie mógłby zrobić mi krzywdy. To ja byłam aniołem, to ja mogłam mu zadać ból bez użycia jakichkolwiek narzędzi.
Podniosłam się krzesła, z impetem odłożyłam książkę o aniołach na stosik, który dostałam od bibliotekarki.
– Siadaj, nie rób szopek – zaśmiał się. – Set, jeśli coś ci to mówi – rzucił, wyciągając dłoń w moją stronę.
– Selena – przedstawiłam się, jednak nie uścisnęłam jego dłoni. – Czym jest Set?
Uśmiechnął się szerzej, opuszczając dłoń.
Zupełnie nagle, nie wiedząc dlaczego, usiadłam na krześle. Wcale nie miałam zamiaru tego robić, jednak mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Zupełnie, jakby ktoś przejął kontrolę nad moim ciałem…
– Mogę kontrolować ciało każdej żyjącej istoty – wyjaśnił cicho, a w tym samym momencie moje mięśnie rozluźniły się i znów mogłam sama decydować o ich ruchach.
– Naprawdę? – rzuciłam zaskoczona. Nikt nigdy nie wspominał mi, że istnieją takie istoty… – To doprawdy ciekawe… Masz może ochotę na kawę?

***

– Zabójstwa we Florencji to był dopiero początek. Zginęło już wiele osób spoza miasta, a na wet kraju. Anioły nie próżnują. Są stuprocentowo skuteczne, niebezpieczne i bezwzględne, biorąc pod uwagę fakt, że giną także pojedynczy przedstawiciele innych ras.
Leo mówił powoli i spokojnie, uważnie przypatrując się przy tym Paulowi. Twarz młodego Browna nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, choć zainteresowanie i niepokój rosły z każdą chwilą. Obejmował Melody, która rozłożyła się na kanapie i oparła o jego tors, jakby chcąc w ten sposób zaznaczyć swoje terytorium i dać Elizabeth do zrozumienia, że ma się nie zbliżać do jej chłopaka.
Liz siedziała na drugiej kanapie pomiędzy Tylerem i Leo. Paulowi wydawało się, że Melody mocno przyciągnęła uwagę furii – wpatrywała się w nią na zmianę mrużąc i szerzej otwierając oczy. Nie było w tym niczego z zazdrości. To było spojrzenie, którym dziewczyna oceniała ludzi wokół siebie. Teraz w jego centrum była właśnie Melody.
– Żaden z upiorów nie zginął od rany zadanej w znamię – dodał elf.
– Zostali zablokowani? – spytał Paul.
W jego głosie nie było cienia zainteresowania, choć z trudem udało mu się powstrzymać niespokojne poruszenie. Zamiast tego uniósł lekko brwi i potarł ramię Melody. Wiedział wprawdzie, że Leo doskonale wie, co teraz czuje, jednak nie mógł dać satysfakcji niczego nieświadomemu bratu.
Nie pokaże mu, że się przejmuje. Nie tym razem…
– Nie.
– Więc jak zginęli? – Paul uśmiechnął się drwiąco do brata, który wciąż w ciszy przypatrywał mu się ze złością.
Opowieść przyjaciela wydawała się upiorowi coraz bardziej nieprawdopodobna… Był skłonny stwierdzić, iż historia o martwych upiorach była tylko pretekstem do spotkania.
– Myślałem, że ty nam powiesz – powiedział Leo, gdy Tyler otworzył usta, by odpowiedzieć bratu.
Melody poruszyła się niespokojnie. Paul napiął wszystkie mięśnie, a oczy zapiekły go przez chwilę.
– Co ty insynuujesz? – wycedził, siląc się na spokój.
Przestał obejmować dziewczynę i podniósł się z kanapy. Melody natychmiast usiadła, chwytając go za dłoń. Wiedziała, że jeśli Paulowi puszczą nerwy, przemieni się. Bardzo nie lubiła, gdy dochodziło do niekontrolowanej przemiany jej partnera i nigdy nie kryła, że się go wtedy boi.
– Zostali zabici srebrną bronią o takim samym stopie jak twoje noże – powiedział Tyler. – Zostali zabici twoją bronią…
– Myślicie, że to JA zabijam upiory!? – rzucił z niedowierzaniem.
Czuł, jak jego oczy przybierają czarną barwę. Jak mogli go o to podejrzewać!? To było głupie, zupełnie bezpodstawne! Dlaczego miałby zabijać swoich pobratymców?
Dotychczas stojący z boku Justin podszedł do Paula, by mocno chwycić go za ramię. Wiedział, że jest bliski rzuceniu się na brata. W normalnych warunkach nie miałby nic przeciwko, jednak zdawał też sobie sprawę z tego, jak niekorzystnie by to wyglądało w obecnej sytuacji.
– Nie tylko Paul ma nóż – zauważył, odciągając chłopaka o krok w tył. – Zresztą, sam podkreśliłeś, że to anioły zabijają. Upiory giną, bo zbuntowanym nie odpowiada fakt, że Paul i Selena żyją. Bardziej martwiłbym się, czy to mój champion nie będzie następny.
– Dzięki, syknął Paul, wyrywając się z uścisku przyjaciela. – Dotychczas nie pomyślałem, że mogą chcieć MNIE.
– Gdzie byłeś przez ostatnie dwa miesiące?
Paul posłał jasnowłosemu elfowi zdziwione spojrzenie.
– Tutaj, w Bostonie.
– Paul nie może zabijać upiorów. Byłem świadkiem śmierci Diany – Justin skrzywił się na samą myśl o ukochanej. – Nie było go tam. Wyczułbym go.
– Od kiedy dokładnie giną upiory? – spytała nieśmiało Melody.
Paul obejrzał się gwałtownie. Zupełnie zapomniał, że jego dziewczyna wciąż była w salonie. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić.
Leo natychmiast wyjaśnił, że pierwsze upiory zginęły we Florencji dokładnie osiem tygodni wcześniej.
– Przez ostatnie dwa miesiące Paul był ze mną. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu – powiedziała Melody, podnosząc się z kanapy. – Pilnował mnie. Zresztą, spytajcie Thomasa lub pana Browna.
Leo pokiwał głową, jakby zamyślony. Elizabeth ożywiła się i wbiła wzrok w Paula. Coś w wypowiedzi Melody mocno ją zaintrygowało, przyciągnęło jej uwagę. Dotychczas bez ruchu i emocji tylko wpatrywała się w nową dziewczynę Browna.
– Anioły dysponują stopem… Chciałbym, żebyś pokazał mi swój nóż – poprosił Leo.
– Świetnie – skwitował Paul. – Melody, pomóż mi go szukać.

– Skłamałaś – szepnął Brown, gdy Melody zamknęła za sobą drzwi od gabinetu.
– Naciągnęłam fakty – sprostowała szatynka.
Podeszła do mahoniowego biurka i oparła się o nie, obserwując jak Paul kuca przy jednej z zamkniętych szafek.
– Nie, Melody. Skłamałaś. Jesteśmy razem siedem tygodni, nie osiem. Kto jak kto, ale ty dobrze o tym wiesz – szepnął ledwo słyszalnie.
Wyciągnął mały kluczyk ze stojącej na parapecie szkatułki, po czym włożył go do zamka. W tej szafce trzymał wszystkie najważniejsze dokumenty, zarówno dotyczące firmy, jak i spraw nadprzyrodzonych. To była jego mała skarbnica wiedzy i tajemnic, do której nikt nie miał dostępu. Właściwie, on sam nieczęsto tam zaglądał. Po przeprowadzce wsypał do środka zawartość jednego z kartonów (której nawet dokładnie nie sprawdził), a później tylko dokładał dokumenty.
– Masz coś wspólnego ze śmiercią tych istot? – spytała cicho szatynka, a gdy Paul posłał jej pełne wyrzutów spojrzenie, uśmiechnęła się słodko. – Więc nie żałuję.
Dopiero wtedy do Paula dotarło to, co dziewczyna robiła. Chroniła go. Przekonana o jego niewinności postanowiła odciągnąć podejrzenia. Paul z jednej strony jej się nie dziwił – cała ta sprawa burzyła spokój w ich związku. Z drugiej strony jednak dziwiło go to, jak bardzo musiała mu ufać…
Uśmiechnął się do Melody z wdzięcznością, po czym wrócił do wyciągania zawartości szafki na podłogę. W miarę jak stosik papierów, teczek i segregatorów powiększał się, w środku robiło się więcej miejsca.
– Nie… – szepnął Paul z przerażeniem.
Zszokowany wpatrywał się we wnętrze szafki. Melody obeszła biurko i stanęła za nim, pochylając się, by zajrzeć do środka. Mahoniowe wnętrze ziało pustką.
– Nie ma go… – w głosie Paula pojawił się najprawdziwszy strach, który chwilę później zmienił się w ogromną złość.
Wściekły uderzył ręką w stosik papierów, które natychmiast rozleciały się po pomieszczeniu. Zatrzasnął szafkę, a głośny huk odbił się echem od ścian pokoju. Podniósł się z ziemi, ukrywając twarz w dłoniach i oddychając ciężko.
Najgroźniejsza broń na świecie zniknęła, a on nie miał pojęcia, w jaki sposób…

W następnym odcinku:
– Pragniesz zemsty – oświadczył. – [...] Mogę ci pomóc osiągnąć to, czego naprawdę pragniesz…
   – Ile będzie mnie to kosztowało?
   – Tylko wieczne potępienie… 
– Następny atak [...] Tym razem w Polsce…
 On się pakuje, kretyni! Wyjeżdża do Polski!

3 komentarze:

  1. ooo, ja chce Selene :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz to mnie zaintrygowałaś. Jestem za tym, że to Set ukradł broń Paulowi i zabija te upiory, pytanie tylko po co? Chyba, że to Selena mści się na upiorach... oj nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń